wyzwanie: nanoboty,
śliwka, dwupokojowe mieszkanie, lęk przed roztoczami
– Nie dali nam dzisiaj jedzenia – powiedziałem głośno,
zatrzaskując drzwi dwupokojowego mieszkania.
– Dlaczego? Znowu brakuje żywności? – dobiegł mnie z
dużego pokoju zaniepokojony głos May.
– Żeby tylko. Jakiś przygłupi urzędnik musiał się pomylić i zaznaczył, że pobraliśmy już swój przydział na najbliższe dwa tygodnie – odpowiedziałem z wściekłością. – Powiedzieli, że mogą dać mi co najwyżej jakiś owoc – kontynuowałem, wyjmując z kieszeni płaszcza piękną śliwkę i zdejmując buty. Podszedłem i usiadłem obok dziewczyny na kanapie. – Wziąłem tylko dlatego, że wiem jak bardzo je lubisz, a ostatnio trudno dostać owoce na czarnym rynku. Pomijając, oczywiście, ich horrendalne ceny – uspokoiłem się i podałem jej śliwkę.
– Żeby tylko. Jakiś przygłupi urzędnik musiał się pomylić i zaznaczył, że pobraliśmy już swój przydział na najbliższe dwa tygodnie – odpowiedziałem z wściekłością. – Powiedzieli, że mogą dać mi co najwyżej jakiś owoc – kontynuowałem, wyjmując z kieszeni płaszcza piękną śliwkę i zdejmując buty. Podszedłem i usiadłem obok dziewczyny na kanapie. – Wziąłem tylko dlatego, że wiem jak bardzo je lubisz, a ostatnio trudno dostać owoce na czarnym rynku. Pomijając, oczywiście, ich horrendalne ceny – uspokoiłem się i podałem jej śliwkę.
Żywność racjonowano od dwóch lat. Przez pierwszych
pięć lat po Wielkiej Epidemii panował totalny chaos. Ludzie mordowali się
nawzajem, aby zdobyć choćby kromkę czerstwego chleba. Ja nie miałem wówczas
żadnych problemów. Nikt nie wiedział kim jestem, ani co robię.
Zresztą, przeżyłem epidemię, mimo że byłem w miejscu,
gdzie się rozpoczęła. Jestem zapewne jedynym żyjącym świadkiem momentu, kiedy
pewien naukowiec swoją niekompetencją zabił połowę ludności Ziemi, rozbijając
przypadkiem o podłogę szklany pojemnik z modyfikowanym genetycznie wirusem,
który miał być tylko groźbą skierowaną przeciwko reszcie świata.
Nowy rząd również powstał niedawno. Ze starego wiele
nie zostało. Cóż, nic dziwnego, skoro tajne laboratoria znajdowały się
bezpośrednio pod jego główną siedzibą. Bałagan w zniszczonych archiwach pomógł
mi wyrobić sobie dokumenty.
Kiedy tak rozmyślałem, May odłożyła książkę, którą
czytała i przysunęła się do mnie, kładąc dłoń na moim ramieniu. Sam jej
delikatny dotyk działał na mnie kojąco. Uśmiechnęła się lekko i stwierdziła:
– Całe szczęście, że spotkało to nas, a nie kogoś, kto
nie miałby jak zdobyć żywności z innych źródeł.
Miałem na ten temat odmienne zdanie, ale było mi tak
przyjemnie, że nie chciałem ryzykować kłótni i tylko skinąłem głową.
Westchnąłem ciężko na myśl, że zaraz znowu będę musiał wyjść.
– Muszę iść na Rynek – powiedziałem, powoli wstając,
jednak May powstrzymała mnie.
– Zostań. Pójdziesz wieczorem, zamiast obiadu zjemy
późną kolację – powiedziała. – Stęskniłam się – dodała i powoli zaczęła
rozpinać guziki mojej koszuli. Po krótkim namyśle ułożyłem się wygodniej i
przestałem się opierać.
– Wiesz, lubię ten twój tatuaż... – chwilę później
wyszeptała, gładząc miejsce na moim muskularnym ramieniu, gdzie można było
odczytać: "DV IC 67 LNDN". – Wygląda jak numer seryjny i miejsce
produkcji...
– Tym właśnie jest – odparłem krótko.
Zaśmiała się, jakby naprawdę uznała to za dobry żart.
– No tak, David Ice, urodzony w 2067 roku w Londynie.
Usiadła naprzeciwko mnie i spojrzała na moją twarz.
– A oczy masz tak ciemne, u nikogo jeszcze takich nie
widziałam. Nie mogę odróżnić źrenicy od tęczówki... – pochyliła się, zaglądając
mi głębiej w oczy.
– Och, skończ już gadać – rzuciłem, uśmiechając się, i
przyciągnąłem ją do siebie.
* * *
– Dave? – powiedziała, gdy zamykałem za sobą drzwi.
Cofnąłem się o krok i spojrzałem nań pytająco.
– Dziękuję – dokończyła, nadgryzając dojrzały owoc.
* * *
Kiedy wróciłem, May spokojnie spała, leżąc na kanapie.
Podniosłem z podłogi koc i delikatnie, aby jej nie obudzić, okryłem ją nim.
Usiadłem obok i przez chwilę przypatrywałem się jej wygładzonej, beztroskiej twarzy.
Przesunąłem dłonią po jej jasnych włosach i wstałem.
Podniosłem torbę, do której wcześniej spakowałem
zakupy i poszedłem do kuchni, tak małej, że pewnie mogłaby wywołać
atak klaustrofobii nawet u całkiem zdrowego człowieka.
Najpierw wyjąłem trzy buteleczki wypełnione
różnokolorowymi płynami i sprawdziłem czy May na pewno nie patrzy.
„Nawet ona nie może wiedzieć o mnie wszystkiego”,
pomyślałem, uśmiechając się smutno. Zdjąłem jedną z ceramicznych płytek przy
zlewie i uzupełniłem braki w znajdującej się tam skrytce. Następnie starannie
zasłoniłem ją z powrotem.
Wyjąłem z torby przewieszonej przez ramię pozostałe
zakupy i zacząłem przygotowywać kolację.
* * *
Kiedy się obudziła, parujący posiłek stał już na
stole.
– Wasza Wysokość Śpiąca Królewno, kolację podano –
powiedziałem szeroko uśmiechnięty, kłaniając się przesadnie.
Uśmiechnęła się blado i usiadła szybko na krześle,
jakby nagle zrobiło jej się słabo.
– Wszystko w porządku? – spytałem zaskoczony,
podchodząc do niej.
– Tak, usiądź i jedzmy.
Posiłek upłynął w milczeniu. Kiedy skończyłem jeść i
podniosłem się, by
odnieść naczynia do kuchni, przelotnie spojrzałem na talerz May. Dłubała
widelcem, przesuwając jedzenie z jednego końca talerza na drugi, praktycznie
nic nie przełknęła.
– Możesz odnieść do kuchni też moje – powiedziała
cicho.
Spojrzałem na nią z troską. Wiedziałem, że od rana
prawie nic nie jadła, a kolacja, którą zrobiłem wydawała mi się najlepszym, co
można przygotować ze składników, jakie udało mi się zdobyć.
Odniosłem talerze do kuchni i podszedłem do May, która
wciąż nie wstawała od stołu. Położyłem dłoń na jej czole i poczekałem chwilę.
– Masz gorączkę – odezwałem się.
39,6.
39,6.
– Wiem. Chyba dzisiaj położę się wcześniej spać –
odparła i poszła do łazienki.
Po piętnastu minutach już spała.
* * *
Przebudziłem się nagle w środku nocy. Pozostając w
bezruchu, lekko uchyliłem powieki i zobaczyłem ciemną sylwetką kilka kroków od
łóżka. Zbliżała się. Nie byłem zaskoczony, w moim zawodzie trzeba zawsze liczyć
się z tym, że ktoś postanowi się ciebie pozbyć. Podziękowałem w myślach dawnym
przyzwyczajeniom i czekałem.
Kiedy postać pochylała się nade mną, ujrzałem nóż,
który trzymała w dłoni. Napiąłem mięśnie i z całej siły uderzyłem w miejsce,
gdzie powinna znajdować się twarz. Usłyszałem chrzęst łamanego nosa. Zabójca
cofnął się nieco.
Zerwałem się gwałtownie i spróbowałem
przygotować się na atak. Liczyłem, że będę miał chwilę nim przeciwnik ochłonie.
Cios w brzuch nadszedł zupełnie niespodziewanie. Zgiąłem się w pół, co zabójca
wykorzystał, aby kopnąć mnie w twarz. Upadłem na podłogę, starając odsunąć się
jak najdalej od napastnika. Nie byłem jednak w stanie.
Spojrzałem na mordercę w oczekiwaniu na cios i
osłupiałem. Jego sylwetka z uniesionym nade mną ostrzem noża wyraźnie odcinała
się na tle jasnej ściany. Nie było by w tym nic niezwykłego, gdyby postać nie
pozostawała w całkowitym bezruchu.
Opanowałem ból i, nie czekając na kolejną okazję,
podniosłem się na kolana i rzuciłem na mordercę całym ciężarem. Upadł na ziemię
bezwładnie niczym manekin i wciąż nie próbował nawet się poruszyć. Wyjąłem mu
nóż z dłoni, podniosłem się, stawiając na nogi też zabójcę i przyłożyłem mu nóż
do gardła. Osłupiałem.
Jej. Zorientowałem się, że jest kobietą.
– Ani drgnij – powiedziałem groźnie i pociągnąłem ją
za sobą do włącznika światła.
Nie opierała się, szła automatycznie, jak gdyby bez
udziału woli. Nacisnąłem włącznik i spojrzałem zdumiony na osobę, której
przystawiałem nóż do gardła.
– May? – zapytałem, chociaż wiedziałem, że to ona.
Nie zastanawiając się zbyt długo, odjąłem nóż od jej
gardła i mocno uderzyłem jego trzonkiem w tył głowy dziewczyny. Straciła
przytomność.
Szybko przeszedłem do salonu i zacząłem przetrząsać
szafki w poszukiwaniu srebrnej taśmy. W końcu znalazłem. Wróciłem do sypialni,
delikatnie podniosłem dziewczynę i ułożyłem na łóżku. Skrępowałem jej ręce za
plecami i nogi w kostkach. Usiadłem obok niej.
Czekałem, aż się obudzi.
Czasem żałuję, że nigdy nie tracę zimnej krwi.
Uśmiechnąłem się ironicznie pod wpływem tej myśli.
* * *
– Co teraz robimy? Złapał ją. Myśli pan, że jeszcze
może się do czegoś przydać?
– Nie sądzę. Od tej pory będzie na nią uważał. Pozbądź
się jej.
– Ale jak to, szefie? Mam ją zabić?
– Tak.
– Ale...
– To jest rozkaz! Wykonać!
* * *
May wyprężyła się w więzach i otworzyła szeroko oczy.
– Dave! – wrzasnęła rozdzierająco.
– Spokojnie, jestem tu – wypowiedzenie trzech krótkich
słów dużo mnie kosztowało.
– Co się stało? Dlaczego jestem... – urwała. W tym
momencie wszystko sobie przypomniała. – O Boże, Dave, wybacz mi! Ja nie
chciałam! Ale... – zawiesiła na chwilę głos. – Jakbym straciła kontrolę nad
własnym ciałem – dokończyła, drżąc.
– Wiem – odparłem cicho.
Przysunąłem się bliżej jej twarzy, cały czas patrząc
jej w oczy. Przez chwilę przyglądaliśmy się sobie w milczeniu.
Nagle May zadrżała. Jej źrenice rozszerzyły się
nienaturalnie. Wiedziałem już, co się stanie.
– Roztocza! Są wszędzie! Wchodzą mi do gardła! –
krzyczała szaleńczo, rzucając się po łóżku. Niespodziewanie się uspokoiła. –
Uważaj na siebie, Dave... – wyszeptała jeszcze, nim zastygła w całkowitym
bezruchu.
Złapałem ją za ramiona.
– May? – jej ciało było kompletnie bezwładne.
Sprawdziłem jej tętno, mimo iż wiedziałem, że to nie
ma sensu. Zamknąłem jej oczy, zapatrzone w miejsce, którego nie mogłem
zobaczyć. Kolejny bezsensowny gest. Ludzie wmawiają sobie w ten sposób, że
człowiek wcale nie umarł, tylko zapadł w bardzo głęboki sen. Bardzo chciałem w
to wierzyć. Pogładziłem policzek zmarłej i pocałowałem ją w usta.
Otrząsnąłem się ze smutku i poszedłem przygotować się
do odejścia. Nie byłem tu bezpieczny.
Moje myśli pędziły szaleńczo. Jak się do niej dostali?
Skąd wiedzieli, że mieszkamy razem? Jak mnie znaleźli? I gdzie był ten
przeklęty nanobot, zanim się do niej dobrał?
Przeanalizowałem w myślach poprzednie dni, wrzucając
potrzebne rzeczy do niewielkiej torby.
I już wiedziałem. Śliwka, którą mi wczoraj wydano.
Kiedy May ją zjadła, nanobot dostał się do jej mózgu. Dlatego wczoraj miała
gorączkę i tak długo spała w ciągu dnia. Pewnie wcale nie chcieli dostać się do
niej, tylko do mnie. Na mojej twarzy pojawił się gorzki uśmiech kogoś, kto mimo
bólu potrafi docenić komizm całej sytuacji.
Gdybym ja zjadł ten owoc, nic by się nie stało.
Przecież każdy robot ma zabezpieczenia przed tym małym
świństwem.
Chowając małe fiolki z truciznami między ubrania i
sięgając po pistolet ukryty w zabudowie lodówki, zdecydowałem, że powinienem
teraz zniknąć na dłużej. I znaleźć tego, kto się mnie obawiał.
Ma powody do strachu.
Najlepszy zabójca w kraju może być
problemem dla każdego.
###
Recenzja
(Stonka, Pirat)
Podszedłeś do tematu dość prosto, choć
fabuła intryguje i zaskakuje. Jest dużo niedopowiedzeń, a niektóre
elementy mogły być zrealizowane nieco bardziej kreatywnie. Natomiast ogromny
plus za: po pierwsze, trzymanie czytelnika w napięciu i niepewności do samego
końca, po drugie, wczucie się w głównego bohatera przez wprowadzanie minimum
emocji (co na początku wydawało się wadą).
Błędów wszelkiego rodzaju, od
językowych po interpunkcyjne, nie było dużo. Jedyne, co można by zmienić, to
długość niektórych zdań, ale w większości przypadków to akurat jest kwestią
indywidualnych upodobań. Dodatkowo m. in. po słownictwie widać, że dobrze
czujesz się w przygodowej fantastyce i sci-fi – dlatego kolejne wyzwanie
będzie miało blokadę antyfantastyczną. Trzeba trochę utrudniać życie w imię
literackiego rozwoju. :)
ojej, i nawet piszecie recenzje! to świetny pomysł, poświęcić tyle czasu. nie wiem, dlaczego wciąż tu tak cicho, przecież blog jest świetny i widać, że się rozwija. (p.s. :polecanie google'a tak nieładnie wygląda po prawej. no. to tylko taka sugestia, chyba wciąż pracujecie nad szablonem ^^)
OdpowiedzUsuńPiszecie recenzje? Muszę Wam kiedyś coś podesłać^^ Opowiadanie wygląda jak fragment jakiejś większej całości i, choć za sci-fi nie przepadam, zainteresowało mnie. ; )
OdpowiedzUsuńAleż zapraszamy, zapraszamy. A może skusiłabyś się na wyzwanie? Chętnie zobaczylibyśmy, co tam Ci w główce siedzi :D
UsuńCieszę się, że komuś się podoba. (:
OdpowiedzUsuńMoże kiedyś coś dopiszę, ale na razie nie mam do tego nic więcej. Miało sprawiać takie wrażenie. (;