wyzwanie: http://eprozac.tumblr.com/post/79769240342/ssoja-do-you-remember-the-little-close-up-of + „być przyjacielem starszej pani”, „wpatrywał się w czekoladową kulkę,
toczącą się po podłodze autobusu”
Nie
trać, córeczko, czasu,
Leć
do babci, do lasu.
Idź
prosto, jak ta ścieżka,
Nie
zbaczaj tylko z drogi,
Bo
tam w borze wilk mieszka,
Wilk
okrutny i srogi!
Słuchaj
mojej przestrogi
~ Jan Brzechwa (Czerwony Kapturek)
~ Jan Brzechwa (Czerwony Kapturek)
Ludzie w kościele są
zabawni.
Niko wierci się niespokojnie
w ławce, próbując wyrzucić z myśli ten brzydki przecież pomysł. Jest niemal
pewien, że gdyby chociaż zerknął w bok, zobaczyłby pociemniałą od gniewu twarz,
zaciśnięte usta i zmrużone groźnie oczy – pełne wyrzutu, bo uparcie panosząca
się we wnętrzu małej główki, niesforna myśl odwróciła uwagę właścicielki tegoż
oblicza od słów grzmiących z kazalnicy. Za chwilę jednak chłopiec przypomina
sobie, że nikt oprócz Pana Boga nie umie czytać mu w myślach. Przynajmniej w
teorii, bo mama zwykła przejawiać podobne zdolności niepokojąco często.
Zdobywa się więc na odwagę i
powolutku przekręca głowę tak, żeby widzieć osobę siedzącą obok. Dopiero
wtedy dociera do niego, że przecież mama nigdy nie nakrzyczałaby na niego
tutaj, przy tych wszystkich ludziach. Nigdy. Nawet gdyby nie leżała w tej
drewnianej skrzynce, schowanej pod stosem kwiatów na środku kościółka. I chociaż
nie odeszła daleko, jedynie do ostatniej ławki kilka rzędów dalej, skąd Pan Bóg
z dobrotliwym, brodatym uśmiechem obserwuje szukających go na suficie lub w
czeluściach podłogi wiernych, to Niko i tak czuje się bardzo samotny. Bo mama
nie trzyma go za rączkę, nie głaszcze go po głowie i nie daje mu delikatnego
kuksańca, kiedy zasypia na kazaniu. A przede wszystkim, malec bardzo tęskni za
widokiem jej pooranej zmęczeniem, ale wciąż najpiękniejszej na całym świecie
twarzy.
No bo teraz została mu tylko twarz
Oskara, a to bardzo mocno nie fair.
* * *
– Pan Kapturski?
Nieco skrzekliwy głos zakłóca
monotonię rozbijającej się o parasolkę mżawki. Przyciśnięty do boku Oskara Niko
wraz z nim odwraca spojrzenie od świeżo usypanego kopca – dotąd stali przy
nim samotnie, bo spowity czernią tłum dawno już wylał się przez bramę
cmentarza. Malcowi odpowiada taki stan rzeczy. Zmęczyły go „konlodencje” i
dziwne gesty zupełnie mu obcych ludzi. Teraz jednak, widząc nienaganny, szeroki
uśmiech przyklejony do pomarszczonego oblicza, Niko stwierdza, że wolałby dać
poklepać się współczująco po ramieniu jeszcze milion razy niż rozmawiać z tą
straszną, przypominającą modliszkę panią.
– Teresa Gajowiec, opieka
społeczna – przedstawia się i wyciąga rękę w stronę Oskara. –
Rozmawialiśmy przez telefon. Proszę przyjąć moje kondolencje, ale chciałabym,
za pozwoleniem, przedyskutować z panem kilka kwestii.
Chłopak bez słowa ujmuje jej dłoń.
Niko nie widzi jego miny, ale zaraz zostaje otoczony mocno napiętym ramieniem,
z czego wnioskuje, że Oskarowi wcale nie podoba się cała sytuacja.
– Nie zmieniłem zdania, jeśli o to
pani chodzi.
Chłód w jego głosie sprawia, że
malec drży nieznacznie. Modliszka w okamgnieniu zamienia uśmiech „jestem
sympatyczna i naprawdę nie zamierzam nikogo zjeść” na „uważaj, z kim
zadzierasz”.
– Posłuchaj, synu, to wszystko
bardzo szlachetne, ale zapewniam cię, że są inne możliwości – cedzi. –
Możliwości niewymagające z twojej strony tak wiele. Wasz ojciec, dajmy na to.
Niko czuje, jak dłoń Oskara zaciska
się w pięść.
– Załatwiłem już formalności na
uczelni – odpowiada chłopak, wyraźnie siląc się na spokój. – A od poniedziałku
zaczynam pracę w firmie wuja. Spełniam warunki, pani Gajowiec.
– I jesteś pewien, że wiesz, co
poświęcasz?
W następnej chwili Niko drepcze za
Oskarem, ze wszystkich sił starając się nadążyć i pozostać pod jasnoczerwonym
parasolem. Zanim przekraczają cmentarny łuk, ogląda się na Modliszkę – ta nadal
stoi przy świeżym grobie, w dodatku nadal się uśmiecha, ale jakoś tak
drapieżnie, więc malec z przestrachem odwraca wzrok.
Już są przy samym samochodzie, kiedy
Oskar odrzuca parasolkę na chodnik, a potem, klękając we wszechobecnym błocie,
przyciąga malca do siebie. Przez chwilę Niko ma ochotę siłą wyplątać się z
uścisku i nakrzyczeć na brata, powiedzieć mu, że przez te jego wiecznie
rozczochrane, jasne włosy i ten jego wstrętny, paskudny sweter zaczyna się
dusić, że teraz swędzi go cała buzia i żeby wszyscy najlepiej sobie poszli,
zostawili go w spokoju, bo on ich tu wcale nie chce i chce do mamy. Nie robi tego,
bo nagle Oskar odsuwa się i chłopiec widzi jego oczy, rozpaczliwie skupione na
nim.
– Nie oddam cię – mówi Oskar cicho.
– Nigdy, za nic i nikomu. Będziesz o tym pamiętać?
Niko kiwa gorliwie głową i obejmuje
szyję brata wątłymi rączkami, wtulając nos w granatowe włókna. Jego czarna
koszulka z Kapitanem Ameryką ukrytym na plecach, pod kurtką, zaczyna nasiąkać
czymś wilgotnym – nie jest pewien, czy to z winy Oskara, swojej własnej,
czy kapiących z nieba kropelek. Wie tylko, że wcześniej był bardzo,
ale to bardzo niesprawiedliwy.
Oskarowy sweter wcale nie jest taki
paskudny.
* * *
Istnieją różne rodzaje ciszy.
Najprostszą formą jest dosłownie
rozumiana cisza fizyczna – stan częściowego zamarcia najbliższego otoczenia,
gdy nie słyszy się nic prócz szelestu liści, swojego własnego oddechu,
odległego szczekania psów czy (nieodzownie) szumu przejeżdżających samochodów.
Już o taki stopień zawieszenia w przestrzeni trudno, nie wspominając nawet o
niemal nieosiągalnej Ciszy Całkowitej, mimo to czasami warto się postarać.
Czasami zwyczajnie tego potrzeba.
Do mniej przyjemnych, rzadko kiedy
pożądanych, choć (jak głosi legenda) niekiedy również przyjaznych typów należy
milczenie pomiędzy ludźmi. Takie, jak to panujące teraz w samochodzie, pełne
poczucia winy i niedopowiedzeń – a to jedyna na świecie cisza, jakiej Niko
naprawdę nie jest w stanie znieść.
– Dlaczego go uderzyłeś? –
upragnione pytanie w końcu pada, ale chłopiec nie potrafi znaleźć dobrej
odpowiedzi, więc nadal nie mówi nic. – Hej tam, porozmawiaj ze mną.
Niko odrywa wzrok od własnych dłoni
i napotyka uważne spojrzenie brata, przypatrującego się mu w lusterku.
– Śmiał się.
– Z ciebie? – kiwnięcie
głową. – Czemu?
– Zgaduj.
Oczy Oskara zamykają się na sekundę.
– Słuchaj, ja wiem, że to
przykre – pół mówi, pół wzdycha. – Ale już to
przerabialiśmy. Przecież nigdy tak nie reagowałeś. Nie możesz tak
reagować, Niko.
– Nie chciałem – malec znów
spuszcza nos na kwintę, by nie było widać świeżych wypieków na jego policzkach,
i mamrocze cichutko: – Po prostu nigdy wcześniej nie obrażali ciebie.
Gwałtowne szarpnięcie napina
przytrzymujący chłopca w siedzeniu pas. Niko nie patrzy w lusterko – nie chce
widzieć twarzy Oskara, bo boi się, że zobaczy tam tylko gniew, taki sam jak u
pani Wychowawczyni, kiedy krzyczała na niego na korytarzu, plując obficie
dookoła. Wygląda natomiast przez szybę. Przed ich nieco już rozklekotanym autem
ciągnie się sznur samochodów, nad którym majestatycznie górują ogromne światła.
Teraz płonące czerwienią.
– Co powiesz na lody, maluchu?
Niko kładzie głowę na oparciu
przedniego siedzenia i przypatruje się bratu szeroko otwartymi, natychmiast
weselszymi oczyma.
– Ale czekoladowe? – pyta dla
pewności.
– Jasne, że tak – Oskar z uśmiechem
tarmosi jego włosy. – Tylko musimy się stąd…
Donośny stukot z kieszeni Oskarowej
kurtki przerywa mu w połowie zdania. Chłopak szuka przez chwilę telefonu, po
czym przysysa się do słuchawki, wyglądając zmiany kolorów na sygnalizacji.
– Kapturski – burczy niezbyt
przytomnie. – Tak. Tak, znam. Och… Kiedy? – Niko zauważa, że brat zerka
przelotnie na jego odbicie w lusterku. – To naprawdę aż tak pilne?
W oddali zaczyna lśnić zielona
lampka. Oskar wzdycha znów, głośno i ciężko. Trze dłonią lewy policzek, jakby
chcąc zgarnąć wszystkie wsiąkłe głęboko w jego skórę, przydające lat dziecięcej
do niedawna twarzy, zmartwienia.
– Rozumiem – oznajmia słuchawce
zmęczonym głosem. – Dobrze, zaraz będę.
Niko patrzy na brata pytająco, gdy
ten ciska telefon na siedzenie pasażera, włącza pykający miarowo kierunkowskaz
i zmienia pas, bezczelnie wciskając się w śmiesznie małą przestrzeń między
ruszającymi pojazdami. Lusterkowe oczy Oskara rzucają mu przepraszające
spojrzenie.
– Lody chyba będą musiały poczekać.
* * *
Już od ponad dziesięciu minut Niko
drepta posłusznie za Oskarem, starając się nie koncentrować zbyt mocno na
otaczającej go przestrzeni. Wędrują wąskimi korytarzami, z których wszystkie
mają ściany w identyczny sposób pokryte dwoma barwami. W skrócie: biało, biało,
bardzo biało, no i trochę zielono przy samej podłodze. Przytłaczająca
jednolitość zaczyna wyzwalać klaustrofobiczne lęki chłopca, więc Niko ściska
mocniej dłoń brata i idzie dalej, ale chowając się za jego plecami.
W końcu Oskar zatrzymuje się przy
drzwiach, równie białych co reszta budynku, za to opatrzonych kosmatym, czarnym
numerkiem. Robi to tak niespodziewanie, że Niko wpada na niego, odrobinę
obijając głowę o jego kręgosłup.
– Idę porozmawiać z lekarzem – Oskar
przykuca i chwyta malca za ramiona, choć zupełnie niepotrzebnie, bo Niko
przecież zawsze słucha, co się do niego mówi. – W tej sali, o tu, leży starsza
pani, która opiekowała się mną, jak byłem mały. Proszę cię, usiądź tam w środku
i czekaj na mnie, nie szwendaj się nie wiadomo gdzie, nie daj nikomu się
zaczepić.
Już ma odejść, ale waha się jeszcze
przez moment.
– I bądź miły, dobrze? Zrób to dla
mnie. Po prostu… bądź przez chwilę jej przyjacielem.
Niko kiwa głową ze śmiertelną
powagą, czym wywołuje lekki uśmiech na ustach Oskara. Ten jednak odwraca się i
znika zaraz w labiryncie korytarzy, zostawiając chłopca samego w obcej,
nieprzyjaznej krainie. Z braku lepszego pomysłu, co też mógłby ze sobą zrobić w
takim nudnym, nieco strasznym miejscu, Niko spełnia prośbę brata i, zapukawszy
słabiutko, wchodzi do tajemniczego pokoju – w którym, jak prędko się okazuje, nie
ma absolutnie nic tajemniczego. W ogóle, wcale a wcale.
Jest tylko osiwiała, średniej urody
pani leżąca na jedynym łóżku w sali, z zamkniętymi oczami i pochrapująca cicho.
Ponieważ malec nie chce sprawiać kłopotu –
zresztą Oskar prosił, żeby był miły – wspina się na stojące w kącie krzesło
najciszej, jak potrafi, i rozgląda się po pomieszczeniu. Nic ciekawego: ot,
parę szafek, łóżko, a przy nim dziwne, pykające szpitalne urządzenia, które
Niko widział wiele razy w telewizji. Starsza pani, milcząca i zupełnie
nieruchoma, nie licząc sporadycznych prób wygodniejszego ułożenia się, niedługo
także przestaje być interesująca wystarczająco, by choć trochę urozmaicić
czekanie. Malec wierci się więc, kręci na swoim siedzisku, aż w końcu, po
jakimś kwadransie, nie wytrzymuje – wstaje i wybiega z sali na paluszkach, z
bardzo ważną, niecierpiącą zwłoki misją do wykonania.
– Nie wie pani, gdzie jest łazienka?
– pyta napotkaną pielęgniarkę, a ta życzliwie, z „jakiś ty uroczy” wymalowanym
na twarzy, wskazuje mu właściwy kierunek.
Szczęśliwy, że nie musi już tkwić w
jednym miejscu, Niko w podskokach przemierza odległość dzielącą go od drzwi
toalety. Waha się chwilę, nie pierwszy raz usiłując rozgryźć, skąd wzięły się
oznaczenia kółka i trójkąta, a kiedy już wybiera i wchodzi przez właściwe
wejście, przystaje, uderzony chmurą dymu. Tytoniowy obłok gryzie go w nos i
gardło, prowokując kilka odkaszlnięć.
– Zaraz się rozwieje, przepraszam.
Słowa, które padają z wnętrza
kafelkowego pomieszczenia, okazują się być niemal prorocze, bo po chwili Niko
dostrzega siedzącą przy uchylonym okienku, ubraną w lekarski kitel, a w dodatku
trzymającą w dłoni dopalającego się już papierosa, postać. Oczy nieznajomego
odrywają się od zabrudzonej szyby i rozszerzają się na moment, gdy spoczywają na
chłopcu. Zdziwienie zaraz znika z lekko porośniętej zarostem twarzy, zastąpione
szczerym zaciekawieniem.
– Co się tak przyglądasz, mały?
– Powinien pan palić? – pyta Niko,
przekrzywiając nieco głowę.
Doktor śmieje się, szczerząc zęby w
jakiś taki dziwny, zwierzęcy sposób.
– Nikt nie powinien.
– No, ale pan jest doktorem.
– Czasem i my potrzebujemy chwili
zapomnienia – odpowiada i znów bierze papierosa między wargi. – Co tu robisz
sam? Gdzie twoi rodzice?
– Czekam na brata.
– Ach – doktor wygląda przez okno,
wypuszcza kolejny obłok dymu i milczy przez moment, wyraźnie rozmyślając nad
czymś intensywnie. – Brata… To wiele wyjaśnia.
Gasi papierosa o parapet, podnosi
się z miejsca i zaczyna iść w stronę Nika. Zanim mija go w wejściu, przystaje i
sięga do kieszeni kitla, by za chwilę wyjąć z niej trzy małe, owinięte
szeleszczącą folią, czekoladowe kulki.
– Trzymaj – mówi, podając chłopcu
łakocie. Gdy ten, trochę nieufnie, zgarnia zdobycz z wyciągniętej w jego stronę
dłoni, doktor znów śmieje się i tarmosi Nikosiowe włosy. – A teraz wybacz, ktoś
na mnie czeka. Uważaj na siebie, maluchu. Mam wrażenie, że niedługo się
zobaczymy.
Ostatnie zdanie, brzmiące trochę jak
groźba, nie na długo pozostaje w pamięci malca – wracając z toalety, Niko
całkowicie skupia się bowiem na odnalezieniu drogi, którą przemierzył
wcześniej. Po wielu trudach (bo wszystkie szpitalne korytarze naprawdę wyglądają tak samo) udaje mu
się dotrzeć do właściwej sali, gdzie, na szczęście, nie ma jeszcze Oskara.
Za to nadal jest starsza pani na łóżku,
tym razem zupełnie już przytomna i patrząca na niego niezbyt przyjaźnie.
– A ty co tu robisz? – pyta,
poprawiając się na poduszkach. – Czego się pałętasz sam po szpitalu, dziecko?
Gdzie twoi rodzice?
– Jestem z bratem – powtarza
cierpliwie Niko, choć nie rozumie, dlaczego wszystkich tak bardzo interesują
jego rodzice.
W oczach staruszki pojawia się błysk
zrozumienia.
– Ach… Rzeczywiście. Wyglądasz
zupełnie jak Oskar. Jak ci na imię, młody człowieku?
– Niko.
– Chłopcy Kapturscy – kobieta
wzdycha i kręci głową. – Twarze aniołków, zero ogłady. Jak to się mogło stać z
taką matką? „Proszę pani”, mój drogi. I pełne imię poproszę, nie jesteś
barbarzyńcą.
– Nikodem, proszę pani – uzupełnia
chłopiec, wzruszając ramionami.
Przez chwilę przygląda się, jak
starsza pani wierci się na posłaniu, strącając przy okazji dość grube okulary z
nosa.
– A pani jak ma na imię?
Chłopiec kładzie na jej posłaniu
jedną z otrzymanych wcześniej czekoladowych kulek, po czym siada na swoim
krzesełku, obejmuje kolana ramionami i czeka na odpowiedź.
– Stefania.
Niko uśmiecha się szeroko. Chyba
polubi tę śmieszną panią.
* * *
– Widzę, że już się poznaliście.
Znajomy głos odzywa się od białych
drzwi. Oczom Nika ukazuje się Oskar w towarzystwie nikogo innego, jak
łazienkowego doktora-palacza, który w głowie malca nieodwołalnie zyskał miano
Czekoladowej Kulki. Lekarz puszcza do malca oko, po czym wyszczerza zęby,
przenosząc wzrok na staruszkę.
– Jak się ma moja ulubiona
pacjentka? – pyta wesoło, zupełnie ignorując jej złorzeczące prychnięcie i
nieco krzywe spojrzenie.
– Kości wciąż stare, w krzyżu wciąż
łupie, a rak jak w ciele siedział, tak dalej siedzi – odpowiada kobieta. –
Życzy pan sobie dokładniejszego opisu, doktorze?
– Zbytek łaski, pani Steniu – śmieje
się Czekoladowa Kulka, zapisując coś w trzymanym notesiku. – Objaśniłem już
sytuację panu Kapturskiemu i… – przerywa mu nagłe zamieszanie na korytarzu. –
No nie, znowu? Państwo wybaczą, opuszczę was na moment.
Wybiega, a Niko czuje, jak między
staruszką a Oskarem, znajdującymi się na przeciwległych końcach pomieszczenia,
tworzy się dziwne napięcie.
– Wyrosłeś – głos pani Stefanii
rozrywa ciążące milczenie.
– Za to pani prawie się nie
zmieniła.
– Tak starą mnie zapamiętałeś?
Twarz Oskara tężeje nieco, choć ten
wyraźnie stara się zachować spokój.
– Więc…
– Nie zaczyna się tak zdania,
chłopcze.
Oskar zaciska usta – kiedy tak robi,
jest bardzo podobny do mamy. Znów zapada cisza, przerwana ponownym pojawieniem
się Czekoladowej Kulki, nieco zadyszanego.
– Niewielkie… kłopoty z pacjentem… –
wyrzuca z siebie, usiłując złapać oddech. – A więc, jak mówiłem… – kontynuuje
myśl i Niko ledwo powstrzymuje grymas rozbawienia, ale potem następuje dość
obszerny monolog, zawierający dużą ilość cyferek i trudnych, niezrozumiałych
nazw, więc malec zwija się w kłębek na krześle i prędko zasypia, słuchając
monotonnego pykania szpitalnych urządzeń.
Ostatnie, co pamięta, to obejmujące
go i unoszące łagodnie ramiona Oskara oraz głos starszej pani, przebąkujący coś
o tym, że następnym razem też mają odwiedzić ją we dwóch.
* * *
Po jakimś miesiącu wizyt Nikodemowi
udaje się ustalić kilka rzeczy.
Pierwsza: Oskar z nieznanego malcowi
powodu nie przepada za swoją byłą opiekunką. Za każdym razem, kiedy do niej
przychodzą, spędza w sali jedynie chwilę, podczas której tworzy się między nimi
ta dziwaczna, pełna niewypowiedzianych żali atmosfera, a potem chłopak znika –
na godzinę czy pół, „do łazienki” albo „porozmawiać z lekarzem”. I Niko
naprawdę wierzy w tłumaczenia brata, bo przecież mu ufa. Ale bardzo chciałby
wiedzieć, czemu Oskar tak nie lubi pani Steni.
No właśnie, po drugie: starsza pani
łatwym człowiekiem nie jest. Często zdarza jej się krzyczeć, a jeszcze częściej
– w niezbyt przyjemny sposób krytykować kogoś, kto nie robi czegoś tak, jak ona
by chciała. Z jej ust rzadko padają ciepłe słowa. Ale jeśli ją bliżej poznać,
szybko okazuje się, o dziwo, całkiem sympatyczna. Przynajmniej dla jej nowego,
małego przyjaciela. Chociaż może to dlatego, że dzieli się z nią czekoladowymi
kulkami, które dostaje przy każdej wizycie.
O, no tak, jeszcze jedno:
Czekoladowa Kulka jest zdecydowanie najdziwniejszym doktorem, jakiego Niko
kiedykolwiek spotkał. Serio. No bo ciągle szczerzy te swoje zęby, wszyscy zdają
się go lubić, nawet jeśli sobie z nich żartuje, a czasami malec przyłapuje go,
jak przygląda się Oskarowi jakoś tak dziwnie, jakoś tak… inaczej.
Z taką troską, jak Oskar patrzy
czasem na Nika, kiedy myśli, że nikt nie widzi.
* * *
– Musimy iść.
Jest dopiero czwarta po
południu, a Oskar już ma mocno zaczerwienione oczy. Prawie nie spał ostatniej
nocy – Niko wie o tym, bo tuż nad ranem znalazł brata pochrapującego na
zawalonym papierami biurku. Dlatego nie protestuje, tylko od razu podnosi się z
krzesełka.
– Do widzenia, pani
Steniu.
Staruszka kiwa głową,
gdy obaj wychodzą na korytarz. Kierują się w stronę wyjścia, ale wtem
zatrzymuje ich czyjeś wołanie. Niko odwraca się, modląc się w duchu, żeby mylił
się co do tożsamości właścicielki głosu, ale, rzecz jasna, przed nim stoi
postać, którą nadal widuje czasem w sennych koszmarach.
– No proszę, pan
Kapturski – Modliszka cedzi słowa z dokładnie takim samym, przyklejonym do
twarzy uśmiechem, jaki malec zapamiętał, wtula się więc w Oskarowy bok. – Co za
spotkanie.
– Dość nieoczekiwane –
zgadza się zimno chłopak. – Czego pani chce?
– Och, ja dziś nie w
interesach. Ale skoro już na was wpadłam, to pomyślałam, że zobaczę, jak miewa
się mały.
Oskar mruga, zaskoczony.
– Dobrze. Wszystko w
porządku.
Straszna pani przechyla
się nieco na bok, próbując dostrzec schowaną za jego plecami buzię Nika, ale
bezskutecznie. Nie, nie, nie. Nieważne, że nagle jest miła, że zachowuje się,
jakby się o niego martwiła. Modliszka jest Modliszką i nią pozostanie. Nie ma
mowy, żeby zaprzyjaźnił się z nią po wszystkich koszmarach z tym podstępnym
owadem w roli głównej.
– Nieśmiały, co?
Tuż zza kryjówki malca
wyłania się Czekoladowa Kulka z tym swoim drapieżnym uśmiechem. Modliszka
wlepia spojrzenie swoich ogromnych ślepi w jego twarz, a jej ręka jakby sama
wędruje do krótkich, pofalowanych włosów, sprawdzając jakość fryzury.
– Ta-aaak – udaje jej
się wyjąkać.
– Bywa zbyt bojaźliwy,
ale zapewniam panią: to świetny dzieciak, w dodatku nie znam nikogo, kto
zajmowałby się nim lepiej od pana Kapturskiego – chichocze Czekoladowa Kulka,
podając chłopcu parę łakoci.
Niko słyszy i czuje, jak
Oskar prycha.
– Tak, bo przecież pan tyle na ten temat wie.
– Coś obiło mi się o
uszy – odpowiada doktor, zerkając na chłopaka, nagle zmieszanego. –
Przepraszam, pani godność?
Modliszka uśmiecha się
obrzydliwie słodko.
– Teresa Gajowiec –
oznajmia kleistym głosem, wyciągając rękę.
– Wolfgang Lupski,
bardzo mi miło.
Doktor ujmuje chudą dłoń
i unosi ją do ust. Gdy zaczyna uprzejmą rozmowę z Modliszką, Niko zauważa, że
jego brat wzdryga się niespokojnie. Nie wiedzieć czemu, właśnie to wydaje mu
się być przyczyną pojawienia się cienia złośliwego uśmiechu na twarzy
Czekoladowej Kulki.
– Chodź – burczy Oskar,
chwytając rękę Nika, ale chwilę później puszcza ją, bo wpada na prowadzony
przez jedną z pielęgniarek wózek.
Szpitalne korytarze
rozbrzmiewają okrzykiem bólu.
* * *
– Nie musiałeś –
mamrocze naburmuszony Oskar, gdy i Niko, i on sam, obserwują wprawne ruchy
dłoni Czekoladowej Kulki, kończących już niemal owijanie Oskarowego nadgarstka
warstwą bandaży.
Doktor obnaża zęby w kpiącym
uśmiechu.
– Ty nie musiałeś
nadziewać się na jedyny ostry przedmiot w okolicy.
– To nie moja
wina! – twarz chłopaka czerwienieje w okamgnieniu, a Niko zachodzi w głowę, od
kiedy niby ci dwaj są ze sobą na „ty”.
– Oczywiście, że nie.
Rzucił się na ciebie.
Zawiązuje opatrunek –
sądząc po wyrazie twarzy Oskara – nieco mocniej, niż powinien. I wtedy dzieje
się coś dziwnego, bo Czekoladowa Kulka wciąż trzyma rękę rannego, o całą chwilę
za długo, by Niko mógł to zakwalifikować do przypadku, a długo za krótko, by
mógł coś z tego zrozumieć. W końcu jednak doktor odsuwa się o parę kroków i
chrząka, wyraźnie zmieszany.
– Musisz lepiej pilnować
brata, kolego – zwraca się do chłopca, po czym zajmuje się porządkowaniem
szafki, które to zajęcie wydaje się pochłaniać go aż za bardzo. – Odstawię was
do domu.
Niko zerka na Oskara i
dziwi się jeszcze bardziej.
Bo na jego oszpeconej
teraz niewielkim siniakiem twarzy widnieje słabo skrywany uśmiech.
* * *
Niko płynnym ruchem zasuwa torbę z
ubraniami i bierze ją na ramię.
– Będzie pani u nas wygodnie, pani
Stefanio – zapewnia Oskar, pomagając staruszce podnieść się ze szpitalnego
łóżka. – A kiedy ja będę pracował, a doktor Lupski nie będzie akurat mógł się
pojawić, nasz wuj obiecał mieć na panią oko.
Staruszka prycha głośno.
– Jakbym sama nie umiała dać sobie
rady.
– Nie miałem na myśli nic złego –
Oskar patrzy gdzieś w bok, ale westchnienie kobiety skłania go do rzucenia jej
zdziwionego spojrzenia.
– Wiem. Staremu człowiekowi trudno
zmienić przyzwyczajenia – uśmiecha się, niemalże czule. – Naprawdę się cieszę,
że to ty się mną opiekujesz, synu.
I Oskar, i Niko jeszcze
długo potem nie mogą otrząsnąć się z szoku.
Tylko Czekoladowa Kulka
nie wydaje się być szczególnie zaskoczony.
* * *
Niko już niemal na
pamięć odnajduje drogę w gąszczu biało-zielonych korytarzy. Kiedy wchodzi do
właściwej sali, zastaje dobrze znajomy obrazek, który trochę podnosi go na
duchu
– Dzień dobry, pani
Steniu.
– Niko! Już wróciłeś? –
kobieta poprawia się na posłaniu i unosi powieki. – Chodź tu do mnie, dziecko,
niech cię uściskam.
Ale od dawna już
nastoletni chłopiec patrzy na starszą panią, oniemiały, nie ruszając się od
drzwi.
– Kiedy to się stało?
– Och, to? – pani
Stefania ze smutnym uśmiechem wskazuje swoje oczy. W znacznym stopniu pokrywa
je bielmo. – Zaczęło się całkiem niedawno, szybko postępuje… – macha ręką,
przywołując gościa do siebie. – Ale to nic, nic takiego. Chodź, opowiadaj, jak
spędziłeś wakacje.
Niko spełnia prośbę
staruszki. Wymienia stojące w wazonie, wysuszone kwiaty na przyniesiony bukiet,
siada na skraju jej posłania, chwyta sękate dłonie we własne i zaczyna mówić,
starając się za wszelką cenę opanować wymykający się nieco spod kontroli głos.
To jedyne, po czym mogłaby teraz poznać, że płacze.
* * *
Ludzie w kościele są
zabawni.
Niko wychodzi ze swojej
ławki, podążając za niesioną środkiem kościółka trumną. Przed nim idzie
niewielka grupka żałobników, starym zwyczajem wlepiających wzrok w podłogę, by
należycie ukazać swój ból po stracie bliskiej osoby. On z Oskarem natomiast
snują się na samym tyle małej procesji, obejmując się nawzajem ramionami, bez
słów dzieląc się smutkiem.
Gdy Oskar oddala się,
żeby pomóc karawaniarzom z wieńcami pogrzebowymi, Niko szuka wzrokiem
Czekoladowej Kulki, który siedział obok nich podczas mszy, ale teraz gdzieś
zniknął. Odnajduje go kilkadziesiąt metrów dalej, rozmawiającego o czymś z…
Modliszką we własnej osobie. Chłopiec zbliża się na tyle, że jest w stanie
usłyszeć ich słowa.
– … rachunki, opłata za
nagrobek, wszystko na ciebie. Nie rozumiem. Czemu to robisz?
– Jestem przyjacielem
rodziny.
Modliszka robi krok w przód
i chyba chce złapać doktora za ramię, ale on odtrąca jej dłoń. Patrzy na niego
szeroko otwartymi oczami, przez co Niko ma nieodparte wrażenie, że i tak już
wyłupiaste gałki zaraz potoczą się po bruku.
– Kim oni dla ciebie są?
– pyta Modliszka głosem pełnym niedowierzania.
– Teraz? – Czekoladowa
Kulka zastanawia się, ale tylko krótką chwilę i dlatego Niko jest w stanie mu
to wybaczyć. – Wszystkim.
Potem mija Modliszkę,
nawet na nią nie patrząc. Zauważa za to stojącego nieopodal chłopca i, wyraźnie
zaniepokojony, podchodzi do niego.
– Obiecaj mi – mówi
Niko, gdy tylko Czekoladowa Kulka znajduje się wystarczająco blisko. Stara się
przy tym patrzeć prosto w oczy doktora, co jest dość trudne, bo nadal jest od
niego niższy i musi mocno zadzierać głowę. – Obiecaj, że będziesz się nim
opiekował.
Doktor przygląda się mu,
ale jakoś tak ciepło. Przynajmniej nie szczerzy już zębów na ten swój wilczy
sposób.
– Obiecuję.
– I nie pozwolisz mu
przestać się uśmiechać.
– Nigdy.
Niko bierze głębszy
wdech, zanim prosi, najpoważniej w całym swoim życiu:
– Bądź jego Czekoladową
Kulką.
* * *
– Na pewno wszystko
wziąłeś?
– Tak, mamo.
– Hej, jeśli myślisz, że
będę ci cokolwiek na te twoje studia dosyłał, to się grubo mylisz.
– Oskar…
– Dzwoń często, unikaj
kłopotów i nie daj się zjeść.
– Oskar – powtarza Niko
z naciskiem, przewracając oczami. – Dam sobie radę.
– Wiem, no wiem…
Brat patrzy na niego
przez chwilę, na wpół ze smutkiem, na wpół z… dumą? Niko nie jest pewien.
Oskar wzdycha i obejmuje
go mocno.
Autobus jest niemal
całkowicie pusty, nie licząc jakiegoś biznesmena, dwóch nastolatek paplających
w przedniej części pojazdu oraz staruszki, która bezskutecznie próbuje
przekonać towarzyszącego jej małego, skaczącego po fotelu chłopca, żeby usiadł
spokojnie. Niko zajmuje sobie miejsce i wygląda przez okno. Oskar stoi jeszcze
przy samochodzie, więc chłopak macha do niego. W tym samym momencie autobus
rusza.
Tak zaczyna się
największa Nikodemowa podróż – ostatni etap na drodze do dorosłego życia.
Starsza pani załamuje
ręce, gdy jej podopieczny nadal uparcie podskakuje na siedzeniu, ryzykując rozbicie
sobie głowy na pierwszym lepszym zakręcie. Wtedy, jakby nagle ją olśniło,
kobieta sięga do skórzanej torebki, skąd wyciąga kilka małych, szeleszczących…
cosiów. Chłopczyk krzyczy radośnie, natychmiast zajmując się rozpakowywaniem
podarowanych łakoci. Upuszcza przy tym jedno z nich – ledwo zauważa zgubę,
pochłonięty napychaniem sobie buzi pozostałymi.
Ale Niko zauważa –
obserwuje ją z tylnych siedzeń pojazdu, z dobrotliwym uśmiechem na ustach.
Wpatruje się w
czekoladową kulkę, toczącą się po podłodze autobusu.
1. Pierwsze skojarzenie z palącym papierosa lekarzem - Gąsienica z Alicji w Krainie Czarów xd
OdpowiedzUsuń2. Cały czas uważam, że lepiej by było, gdyby Oskar był dziewczyną. Po prostu. Wszystko by bardziej do siebie pasowało.
3. Czemu to Gajowy, a nie Wilk z bajki o Czerwonym Kapturku jest postacią negatywną?
4. JEST TYLE SPOSOBÓW NA NAZWANIE POSTACI TAK, ŻEBY ROZPOZNAĆ W NIEJ WILKA, A TY MUSIAŁAŚ WYBRAĆ AKURAT WOLFGANGA LUPSKIEGO - mózg roz... ekhem.
5. NIkodem i Oskar - ładne imiona :3
podsumowując - ogółem jestem na tak :D <3
1. Tak.
Usuń2. Zdaję sobie z tego sprawę, ale moim zdaniem Oskarowi-dziewczynie czegoś by brakowało. No ale już o tym dyskutowałyśmy i do niczego nie doszłyśmy, więc lepiej to zostawmy :D
3. To chyba dlatego, że dostałam obrazek, w którym konwencja bajki o Kapturku została zupełnie odwrócona. Chciałam pokazać trochę inne spojrzenie na całą historię.
4. ... Tak. xD
5. Też mi się podobają.
Ojej, chyba po raz pierwszy. Dziękuję, słońce, to wiele dla mnie znaczy. (: ~ Pirat
aaaa, i jeszcze jedno.
OdpowiedzUsuń"malec spuszcza nos na kwintę"
człowiek z muzycznej wyjdzie... :D :*
Oj, nawet się nie waż, bo sobie jutro porozmawiamy :P
UsuńHaha, padłam, jak przeczytałam imię "Wolfgang". Przepraszam, naprawdę, ale rozbawiło mnie :) Myślałam przez chwilę, że ten cały doktor Czekoladowa Kulka okaże się być ich ojcem. Tak się nimi opiekował... I to przytrzymanie ręki Oskara?! No poważnie, mam przeczucie, że tu chodziło o coś więcej niż tylko zwykłe relacje lekarz-pacjent.
OdpowiedzUsuńNikodem - moje ulubione imię męskie :) Och, gdyby wszyscy chłopcy byli tacy grzeczni jak on! Słodkości! Zastanawia mnie, co sobie myślał, wpatrując się w tą kulkę. I kim był chłopiec, który pojawił się na pogrzebie. Och, Piracie! Dlaczego musiałaś pozostawić mnie z tyloma pytaniami?!
Powiem szczerze, że to wyzwanie było dość trudne. Chyba ze względu na obrazek, który - tak do końca - nie wiem jak interpretować. Poradziłaś sobie jednak, gratuluję :)
Och jej. Och jej.
UsuńUm, jeżeli chodzi o relację Czekoladowa Kulka - Oskar, to tak, rzeczywiście nie opiera się ona tylko na zasadzie lekarz-pacjent (czy raczej jego najbliżsi). Nie pomyślałam o tym, że można ją rozumieć jako relację ojca z synem - a można, jak się okazuje. Postawiłam na znacznie prostszy układ (czyli zwykłego związku) ale w zasadzie nie istnieje coś takiego jak błędna interpretacja - jest tylko różnica w rozumieniu "co autor miał na myśli". :D
Chłopiec? Chyba nie pojawił się tam nikt nowy, więc tą tajemniczą postacią musiał być Niko we własnej osobie (:
Dziękuję Ci z całego serca, moja droga Parabolo. ~ Pirat
Aaa faktycznie! Patrz, źle przeczytałam xD Czekoladowa Kulka obiecuje Nikosiowi, że zajmie się Oskarem! A ja się zastanawiam, o co chodzi xD
UsuńPiracie. Trudno mi ostatnio porozmawiać z prozacową konsultantką do spraw Borysa, więc będzie krótko.
OdpowiedzUsuńPo pierwsze, podoba mi się ten pomysł, naprawdę mi się podoba.
Po drugie, to zdecydowanie zbyt krótki tekst, nie wykorzystałaś w pełni potencjału własnego, skądinąd świetnego, pomysłu.
Po trzecie, wynikające z drugiego, zabrakło mi jakiegoś jasnego podsumowania (rozumianego jako morału) - budujesz bajkę analogicznie do tej wszystkim znanej, odwracasz schemat (z grafiką czy bez grafiki - zamiana ról Gajowego i Wilka, jakkolwiek ciekawa, nie jest chyba jasno umotywowana), ale nie uzasadniasz tego. Może to faktycznie mankamenty krótkiej formy, jednak wydaje mi się, że stać Cię na więcej niż odwrócenie czarno-białych barw - pomysł aż krzyczy swoimi możliwościami tych wszystkich kolorów "spomiędzy".
Na chwilę obecną nie mam więcej uwag. Pozdrawiam.
Krótko, ale treściwie, drogi panie Borysie.
UsuńPowiem tak: już z samym ukończeniem tekstu były pewne trudności. Pomijam fakt, że to mój najdłuższy do tej pory wytwór, ale rzeczywiście - patrząc na niego z perspektywy choćby tego jednego dnia, widać, że ma pan rację, bo wydaje się trochę niedorobiony.
Żałuję, że nie udało mi się przekazać morału - nawet sobie taką dwuwersową paskudę na ekranie przykleiłam, żeby mieć ideę przed nosem. Widać na przyszłość muszę pomyśleć o czymś bardziej skutecznym.
Bardzo dziękuję za opinię, na pewno będę się starała realizować uwagi. Cieszę się, że pomysł się spodobał. Powiem szczerze, że sama (choć w zasadzie nie powinnam) przywiązałam się do moich własnych postaci i pewnie będę jeszcze nad Kapturkiem pracować - jeśli naprawdę ma potencjał, to dla mnie to i tak spore osiągnięcie. (:
Dziękuję raz jeszcze i również przesyłam pozdrowienia, dołączając paczkę czekoladowych kulek. ~ Pirat
Przywiązanie do postaci nie jest chyba najgorszą przewiną początkującego pisarza, o ile nie stają się od razu ważniejsze od realnych czytelników (w tym bardzo negatywnym sensie) - dlatego miło to czytać ;]
OdpowiedzUsuńA kulki Kalce (Kalki lubią kulki? Stawiam, że tak, bo to czekolada...) - pewnie dotrą szybciej i radość większa będzie.
To wyślę i panu, i Mistrzowi, może być? A tak generalnie proponuję zamieszkanie na czekoladowej górze, która odrasta za każdym razem, kiedy ułamie się jej kawałek. Wieczny deficyt czekolady to rzecz straszna i trzeba z nim walczyć.
UsuńKalka kulki lubi, te czekoladowe zwłaszcza, niemniej każda kolejna kulka zbliża niebezpiecznie Kalkę do...Kulki. A od "a" do "u" cały alfabet, więc i różnica spora. Piracie, zachowaj kulki dla siebie, my jesteśmy gatunkiem żywiącym się energią z kosmosu (;
UsuńGłupia jesteś Kalka, ale macie ty i pan Borys trochę racji bo to krótkie i mi było mało jak mi Tomasz czytał. A nie chciałam żeby mi czytał. Pokażesz mi Piracie jak napiszesz więcej?
UsuńZ pewnością pokażę, Pani Dosiu. To znaczy, kiedy (jeśli) uda mi się zrobić z Kapturka coś porządniejszego. (Teraz nasuwa się niewygodne pytanie, co ze mnie za pirat, jeśli nie chowam swojej tekstowej skrzyneczki na bezludnej wyspie, krzycząc "Moje! Moje!".)
UsuńDobrze Panią Dosię widzieć. Bardzo, bardzo dobrze. (: ~ Pirat