stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Kruk: Zanim

wyzwanie: zanim

– Marcel, cholera jasna, przestań się wygłupiać! – Emil stał pod drzewem, wymachując ramionami z mieszaniną strachu i złości na twarzy. Chyba powoli zdawał sobie sprawę z tego, że Marcel wcale nie żartuje, bo zastygł w nagłej konstatacji swojego położenia. Że też wcześniej o tym nie pomyślał! Nagle poczuł się zbawcą świata i, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, postanowił działać.
A teraz kot był na dole, a Marcel siedział na drzewie i wziął sobie za cel uczepienie się pnia i pozostanie w tej pozycji po wsze czasy. Nie lubił wysokości. Unikał nawet wchodzenia na kuchenne stołki, a co dopiero na parometrowe drzewa. Na dodatek Emil mu wcale nie pomagał, bo właśnie starał się sięgnąć po jego stopę, wykrzykując coś swoim notorycznie przewrażliwionym tonem.
– Naprawdę utknąłeś? – spytał w końcu Emil i od całej głupoty tej sytuacji opadły mu ręce. Marcel spojrzał na przyjaciela i powoli pokiwał głową. Wyglądał jak wtedy, kiedy pierwszy raz obaj się upili, i Emil odruchowo odsunął się o parę kroków na wspomnienie sprzątania swojej kuchni z przetrawionego częściowo makaronu z sosem pomidorowym, zalanego obficie wódką i piwem. Ale kiedy po trzech kolejnych minutach uważnej obserwacji przyjaciela, ten wydawał się trwać całkiem statecznie w tej samej sztywnej pozycji, Emil postanowił zaryzykować bliższy kontakt.
Wszedł na gałąź niżej i podciągnął się, zajmując miejsce obok Marcela. W odpowiedzi Marcel ścisnął mocniej pieniek i wpatrzył się w przyjaciela nieufnie.
– Nie ruszaj się! Trzęsiesz wszystkim!
– Jak zwykle całym światem ci trzęsę – odpowiedział Emil i przełożył nogę przez gałąź, siadając przodem do zlęknionego szczeniaczka obok siebie. Przynajmniej tak w tym momencie obrazował sobie Marcela. Chłopak uśmiechnął się ciepło i tkwił w tej pozycji przez krótką chwilę.
– Wcale nie jest tak wysoko, Marcel. Tylko gdybyś skoczył na główkę, złamałbyś sobie kark – powiedział w końcu, ale nie wywołało to pożądanego skutku. Zamiast tego Marcel skrzywił się brzydko i Emilowi przez chwilę wydawało się, że jego kolega wgryzie się w pień. Westchnął. – Jak mi trochę zaufasz, to pomogę ci stąd zejść. Obiecuję, że będzie zupełnie bezpiecznie.
– O nie, Emil, zawsze mówisz, że będzie zupełnie bezpiecznie – Marcel pokręcił kategorycznie głową, ale zaraz uświadomił sobie, że z jakichś powodów zawsze ufa Emilowi, obojętnie jak wiele kłopotów Emil mu zawsze przysparzał. A trochę ich było.
Marcel miał pewien problem jeszcze z czasów podstawówki. Wtedy to bowiem poznał to bardzo dziwne słowo „zanim”. Od razu mu się spodobało i przypisał mu jakieś specjalne znaczenie. Nie miał innego wyjścia. Bo jak inaczej można wyjaśnić ten zlepek przyimka z zaimkiem. Czemu „zanim” pisało się razem, chociaż „za nią” już osobno? To musiało coś znaczyć. I Marcel ostatecznie odniósł wrażenie, że wie, co to znaczy, w momencie, kiedy poznał tego lubianego przez wszystkich Emila, który kiedyś zaczepił go i powiedział, że Marcel ma super psa. Pies był rzeczywiście super, ale Emil był znacznie bardziej super, więc Marcel postanowił podążać zanim choćby i na koniec świata. I tak podążał, chociaż zwykle Emil wcale nie miał tak dobrych pomysłów, jakimi wydawały się one na początku. Marcel naliczył się dwóch złamań lewej ręki i licznych potłuczeń, czy to przez bójki, czy to przez zabawę pistoletem do paintballa. Emil, co prawda, nigdy nie wychodził z ich wspólnych przygód w lepszym stanie, ale i tak Marcelowi czasem wydawało się, że los sobie z niego zażartował. Tylko że w międzyczasie okazało się, że w zamian za te wszystkie obtarcia na ciele i dobrym imieniu, Marcel zyskał też przyjaźń Emila, której nie mógł wycenić żadną znaną ludzkości miarą.
– No daj spokój, Cysiu, nie rób min, tylko mi zaufaj – Emil uśmiechnął się zawadiacko i położył ostrożnie dłoń na ramieniu Marcela.
Wkrótce obaj stali na ziemi zupełnie cali i zdrowi, a Marcel straszył kota swoim spojrzeniem, jakby to kot był winny całej sytuacji. Niby tak, ale z drugiej strony zupełnie nie.
– Nie mów tak do mnie.
– Cysio? Jesteś jeszcze za mały, żeby nazywać cię Marcel – Emil zaśmiał się, ale zaraz mina mu zrzedła, bo Marcel wyciągnął zza ucha papierosa. Emil wyrwał go z ust przyjaciela i schował za siebie, mimo okrzyków irytacji. – Cysiu, nie wygłupiaj się.
To była jedyna rzecz, jakiej Emil stanowczo w Marcelu nie lubił. Podobieństwa do tych ssących wymemłane bibułki gimnazjalistów. Swoją drogą, Marcel zaczął palić właśnie w gimnazjum, bo poznał tam Teofila, który poza ciekawym imieniem, nie miał nic więcej do zaoferowania. Emil ani trochę go nie lubił, bo zabierał Marcela do siebie i palił z nim to świństwo, od którego na Marcela złościli się rodzice. Emil musiał się nieźle tłumaczyć mamie Cysia, która najpierw sądziła, że to od Emila Marcel przejął ten obleśny nawyk. Po kategorycznej wypowiedzi, upewniającej, że Emil z ssaniem czegokolwiek nie ma nic wspólnego, mama Marcela odpuściła i nie wracała już do tego tematu, nie darując jednak synowi licznych rewizji i kazań.
– Nie matkuj mi, Emil, bo dowiesz się, jak niemiły potrafię być – Marcel wyciągnął dłoń, ale przełamany w połowie papieros wyraźnie nie był tym, co chciał otrzymać, bo wściekł się i szturchnął Emila. Marcel urósł od podstawówki i teraz dorównywał gabarytami zawsze najwyższemu w klasie Emilowi, dlatego jego kuksańce zaczynały powoli Emilowi przeszkadzać. Tym razem rozmasował jednak tylko ramię i uśmiechnął się w sposób, który w tego typu sytuacjach doprowadzał Marcela do białej gorączki. Trochę się tego dnia poganiali i wrócili do domu późnym wieczorem z paroma siniakami. Emil z rozciętą wargą.
Zapowiedzią problemów w raju stała się matura i skrajnie różne zainteresowania przyjaciół. Marcel chciał iść na „jakieś humanistyczne bzdury” na okolicznej uczelni, a Emil dołączyć do „kółka nieodpowiedzialnych chemików” w Igrek. Zawsze podczas tych rozmów padała niezliczona ilość niemiłych słów, bo żaden z nich nie miał odwagi powiedzieć na głos, jak bardzo boją się tego rozstania i jak bardzo nie chcą dla siebie zostać kimś, kogo zwykli znać. Chyba po prostu odkładali to w czasie, licząc że po drodze problem sam się rozwiąże. Nie rozwiązał się. Pech.
– Cysio, przestań się denerwować – Emil ostentacyjnie ściskał swój nos, patrząc z niechęcią na Cysiowego papierosa.
Marcelowi drżały ręce. Bał się, jak cholera, mimo że swoją prezentację o problemach buntowników pokolenia kontestatorów, recytował w myślach przez bite dwa tygodnie. Nie miał szans tego spieprzyć i Emil dobrze o tym wiedział. Z jednej strony było mu trochę żal Marcysia, który odchodził od zmysłów, z drugiej te wszystkie tiki nerwowe i pojawiająca się i tak samo nagle znikająca czkawka, strasznie go bawiły.
– Zaraz wejdziesz, powalisz ich na łopatki swoją elokwencją czy czymś tam i wyjdziesz uśmiechnięty, jakbyś ukradł małe dziecko. I za parędziesiąt lat będziesz miał sobie za złe, jak ci wszystkie włosy powypadają. Powiesz wtedy: gdybym tylko częściej słuchał Emila i nie denerwował się tak bardzo, teraz miałbym tak piękną, bujną czuprynę, jak on. To najmądrzejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek znałem.
– Jakbym słuchał cię częściej, pewnie nie dożyłbym dnia dzisiejszego – Marcel zmierzył przyjaciela spojrzeniem i zaciągnął się papierosem aż do filtra. Chwilę truł się dymem, nim go wypuścił.
– Jesteś podły, Cysiu. Ja nigdy nie jestem dla ciebie taki podły.
Tę uwagę Marcel przemilczał, chociaż nagle nabrał ochotę wygarnąć Emilowi każdą, nawet najmniejszą błahostkę, o jaką kiedykolwiek się na niego gniewał. Zamiast tego zajął się rozsmarowywaniem substancji smolistych na tynku. Denerwowały go jego drżące dłonie i ta czkawka, i nagłe impulsy przechodzące przez jego ciało, które wywoływały uśmiech na twarzy Emila. Ale Marcel najzwyczajniej w świecie nie mógł się uspokoić. Chociaż jego mózg był znużony ciągłym powtarzaniem tych samych zdań, Marcel miał wrażenie, że nagle wszystko wypadnie mu z głowy jednym z uszu. Przygotował sobie nawet watę, żeby temu zapobiec, ale wciąż wahał się przed użyciem jej. Emil chyba umarłby ze śmiechu.
– Hej, Marcel.
– Hej, Liwka – Emil obejrzał się za dziewczyną, która krótko zmierzyła go spojrzeniem i, zarzucając torbę na ramię, weszła do budynku.
– Oliwia, nie Liwka. Emil, proszę cię.
– No daj spokój. Przecież wiesz, że lubię zdrabniać.
– Wkurza ją to.
– Mógłbyś się z nią wreszcie umówić.
– Teraz? – Marcel przez chwilę zastanawiał się nad wyciągnięciem kolejnego papierosa. Wiedział, że w tej sytuacji Emil mu go nie zabierze i to ciche przyzwolenie sprawiło, że chciał wypalić całą paczkę od razu.
– Teraz nie, bo się przestraszy, że coś brałeś.
– Dzięki, Emil.
Chwilę później Marcel został wywołany i zniknął za tajemniczymi drzwiami na końcu korytarza. Emil przyglądał się im przez chwilę, ale wkrótce, znudzony, poszedł żebrać o jedzenie do znajomych z równoległej klasy. Marcyś oczywiście niedługo wyszedł z lekkim uśmiechem majaczącym w kąciku ust, wyprostowany i rześki jak po porannym prysznicu. Zamiast jednak usiąść z Emilem, którego kolej miała wkrótce nadejść, wyszedł na zewnątrz wypalić kolejnego papierosa.
Po może mniejszym nieco sukcesie, ale niewątpliwie sukcesie, Emil także wyszedł z tajemniczego pokoju i, szukając Marcela, odnalazł go niespodziewanie na zewnątrz z papierosem między palcami, ręką wspartą na murze i ustami przylegającymi do ust Oliwii. Wycofał się więc do budynku i grzecznie czekał na Marcela, ciesząc się, że znowu będzie o czym plotkować.

* * *
Oliwia i Marcel dobrze się dogadywali. Właściwie wystarczyło parę spotkań, żeby zaczęli ze sobą chodzić i Emil zwykł mawiać, że nie próżnują, za co Marcel notorycznie wymierzał mu porządne razy. Oliwia była do tego bardzo spoko i z upływem czasu polubiła nawet Emila, mimo wcześniejszych uprzedzeń. Emil zresztą wiele zyskiwał przy bliższym poznaniu. Okazywało się nagle, że nie jest aroganckim dupkiem, który nie szanuje niczego, co na szacunek zasługuje, i że nawet potrafi się o kogoś martwić. O Marcela głównie. Może nawet bardziej niż o siebie. Ale to teoretycznie zbliżało Oliwię do Emila, bo ona w Marcelu kochała się już od pierwszej klasy i zawsze uważała, że Marcel zasługuje na więcej, niż życie mu pewnie da.
Niestety, Oliwia okazała się zupełnie niespodziewanie czynnikiem, który zaostrzył sprzeczki w sprawie studiów. Oliwia zostawała, więc Emil też powinien zostać. Emil przecież jest takim złym kolegą, skoro wyjeżdża, mimo że jego dwójka przyjaciół zostaje. Ba! Nawet jego rodzina zostaje! A co Emila czeka w Igrek? Jakaś tam uczelnia… z wydziałem chemii najlepszym w kraju… Jakby Emil musiał do takiej chodzić, żeby być najlepszym…
– Znowu się pokłóciliście – Oliwia przysiadła na brzegu kanapy, obok Emila. Ten tylko na nią zerknął, pociągnął z butelki i spojrzał w stronę towarzystwa palącego na balkonie. Było duszno i chyba ktoś zwymiotował w jakimś kącie, bo smród przedzierał się nawet przez cały alkohol, który Emil zdążył pochłonąć.
– Nie martw się. Tylko na siebie krzyczeliśmy, to nie do końca kłótnia.
– Jak dla mnie wyglądało jak kłótnia.
– Gdyby to była kłótnia, to bylibyśmy na siebie obrażeni.
Oliwia wzruszyła ramionami i opróżniła swoją szklankę. Po chwili wtuliła się w Emila, który objął ją i pogładził jej włosy. Marcel zawsze tak robił i chyba Emil już wiedział, czemu. Oliwia miała bardzo milutkie włoski.
– Marcel jest taki mądry. Chce skończyć studia, zostać doktorem, napisać bestseller i być znanym dziennikarzem politycznym. Tylko że nigdy nie opowiadał mi o żadnej rodzinie – wyznała z westchnieniem, wpatrzona w pustą szklankę. Emil wyczuł rozżalenie, które ześlizguje się wraz z jej oddechem po jego piersi. Pokiwał głową, upewniając się uprzednio, że wszystko zrozumiał, i pozwolił, żeby bańka milczenia w niej pękła.
– A ja sama nie wiem, chyba chciałabym zrobić licencjat i iść gdziekolwiek. Znam dwa języki, jeszcze z hiszpańskiego się poduczę, zdam te certyfikaty i co wtedy, Emil? – powoli podniosła twarz i wpatrzyła smutne oczy w twarz Emila. On chwilę zastanawiał się, czemu Oliwia tak nagle mu to mówi, po czym wzruszył ramionami.
– Nic, życie. Jakoś się ułoży, Liwka. Nie dramatyzuj tak – uśmiechnął się lekko, mając nadzieję, że nie wywoła jej płaczu. Oliwia na szczęście westchnęła tylko znowu i Emil był pewny, że gdyby tyle nie wypił, poczułby słodki zapach martini w jej oddechu.
– Ja to bym chciała dzieci, Emil. Teraz.
I Emil przeraził się nie na żarty.

* * *
Emil nadal lubił Oliwię, to nie tak, że nie, ale bardzo czujnie obserwował jej relację z Marcelem. Wielokrotnie także straszył Marcela, że Oliwia już dziurawi mu prezerwatywy i że zamiast wielkim pisarzem, Marcel zostanie robolem pracującym na swoją żoncię wiecznie w ciąży. Marcel często bronił Oliwii i śmiertelnie obrażał się na Emila, ale podświadomie stał się bardziej ostrożny. Zdał sobie może sprawę, że Emil wcale nie chce mu dokuczać, a jedynie potrząsnąć nim i obronić go jakoś. Zresztą, Oliwia się wkrótce dowiedziała i niesamowicie się wściekła, że Marcel jej nie ufa i że przedkłada Emila nad nią.
– To ja jestem twoja dziewczyną, Marcel! Przestań się zachowywać jak wierny szczeniak i bądź mężczyzną!
Co prawda, ten niefortunny dobór słów nie przekonał podczas tej kłótni Marcela, ale ostatecznie Marcel i tak musiał być potulny i przeprosić. Do tego z tych rozmów wyniknęło nawet coś dobrego, bo Oliwia dowiedziała się o marzeniach Marcela o bliźniaczkach i psie, za którym tęsknił od dni szkolnych. Oliwia się uspokoiła, Marcel się uspokoił i Emil ostatecznie też. Wszystko wydawało się jednak beznadziejne i Emil uważał, że to bardzo nie fair, że Marcel zostaje ze wszystkim, a Emil wyjeżdża sam jeden jak palec do obcego miasta, bez żadnej przeszłości, którą mógłby z kimś dzielić. Pozostało mu mieć nadzieję, że Marcel o nim nie zapomni.

* * *
Jak się okazało, w mieście wcale nie było tak źle. Emil zamieszkał w akademiku z chłopakiem, który Marcelowi do pięt nie dorastał, ale był miły i całkiem inteligentny. Emil niestety go trochę przerażał przez swój głośny styl bycia i notoryczne nieprzejmowanie się niczym. Właściwie to współlokator najbardziej fascynował się nowym kolegą, kiedy Emil odbierał telefony od Marcela i z szerokim uśmiechem opowiadał o wszystkim, co mu się przytrafiło od czasu ich poprzedniej rozmowy. Marcel wszystkiego słuchał i cieszył się powodzeniem Emila w nowym miejscu, ale zawsze, kiedy kończyli rozmowę, stał jeszcze kwadrans na balkonie i wypalał dodatkowe dwa papierosy. Bo tęsknił.
Uważał, że to bardzo egoistyczne, ale miał cichą nadzieję, ze Emil będzie narzekał na Igrek i że będzie chciał wracać. To nie tak, że Marcelowi źle się wiodło. Uczelnia dawała mu to, o czym długo marzył. Oliwia też była tak strasznie nieabsorbująca, ale kochana jednocześnie, że Marcel zawsze miał czas, żeby wysłuchać jej żali i zwierzyć się z własnych. Mieli perfekcyjny związek partnerski, a jednak Marcelowi wciąż czegoś brakowało. Marcel czuł, że zdradził swoją główną zasadę. Nie podążył zanim. I to mu chyba najczęściej spędzało sen z powiek.

* * *
– Co się stało? – Oliwia zatrzymała się w progu i wpatrzyła się w Marcela ściskającego telefon z miną wyrażającą strapienie. Jego czoło było zmarszczone w ten sposób, który zawsze Oliwię rozczulał, więc podeszła i wsunęła dłoń we włosy Marcela. Jego mały kucyk rozpadł się.
– Emil miał wypadek w laboratorium. Muszę jechać.
Pół godziny później Marcel siedział już w pociągu i wpatrywał się w mijane stacje. Zmartwiony. Na miejscu zastał już tatę Emila i samego Emila z obandażowanym ramieniem.
– Zostawić cię na miesiąc – Marcel pokręcił głową, patrząc na uśmiechniętą mordę Emila.
– Zostaną mi blizny i nareszcie złapię jakąś laskę z filologii.
– Rzuciło ci się na mózg – Marcel stał jeszcze chwilę w progu, ale zaraz podszedł i objął Emila, który zaraz odwzajemnił uścisk. – Dobrze cię widzieć, świrze.

* * *
– Ale mówię serio, Cysiu. Taka oferta pracy nie zdarza się co dzień. Staż w głównej gazecie Igrek? Jeśli znajdziesz coś lepszego dla takiego laika, jak ty, to pozostanie mi tylko wejście do kadzi z ciekłym azotem.
– Zawsze proponujesz te zakłady…
– Jakie zakłady?
– Te, od których mózg się marszczy.
– Ach, te – Emil zaczął pacać swój opatrunek, więc Marcel po raz kolejny dał mu po łapach.
– Jak to się właściwie stało?
– A daj spokój – Emil machnął na to ręką i wrzucił rodzynka w czekoladzie do ust. – Zapomniałem, że do kwasu nie dolewa się wody.
Marcel uderzył głową w stół.

* * *
Marcel schował gazetę w stosiku na stole, słysząc brzęk przekręcanego zamka. Wstał i wstawił wodę na herbatę. Oliwia weszła do mieszkania i, po zdjęciu płaszcza, ucałowała Marcysiowy policzek. Marcel uśmiechnął się do niej ledwo zauważalnie i wrzucił torebki do kubków. Kątem oka zerknął w stronę salonu. Bił się z myślami. Z jednej strony była to dla niego szansa, z drugiej wiedział, że prawdziwym powodem, dla którego chce rzucić wszystko, co ma tutaj i przeprowadzić się w nieznane miejsce, licząc na to, że dostanie pracę dla kogoś ze stanowczo wyższymi kwalifikacjami i uda mu się przenieść papiery na drugi rok na nową uczelnie, jest tylko i wyłącznie Emil. I strasznie mu było z tego powodu głupio, bo mógł to przewidzieć. Czasem łapał się na tym, że obwinia o wszystko Oliwię, która go powstrzymała przed wyjazdem, i karcił się za to srogo, bo Oliwia była stanowczo dla niego za dobra, żeby tak ją oceniać. Postanowił więc przemilczeć to przynajmniej do momentu, aż coś się wyjaśni.
Tylko że, jak to bywa z kobietami, utrzymanie czegoś przed nimi w sekrecie graniczy z cudem. Któregoś dnia bowiem, kiedy Marcel brał prysznic, Oliwia odebrała jego telefon i dowiedziała się, że dzwonią do niego z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną. Takiej awantury ten związek jeszcze nie widział. Oliwia, jako kobieta o mocnym charakterze, płonęła z wściekłości, podczas kiedy winny, ale nie tracący głowy, logiczny Marcel argumentował jej, dlaczego to zrobił i czemu nie powinna się aż tak denerwować. To była dla niego szansa. Taka była oficjalna wersja.
Marcel poszedł na rozmowę, ale zapłacił za to tygodniem ciszy i oskarżycielskich spojrzeń. Emil się trochę z niego nabijał, zarówno przez to, że Marcel nie wiedział, czego chce, jak i z tego, że powinien był powiedzieć Oliwii.
– Ona by zrozumiała. To klawa babka. No, może poza tą ciążą – tutaj Emilem wstrząsnął dreszcz.

* * *
Odpowiedź przyszła bardzo nieoczekiwanie. Właściwie Marcel po tym wszystkim, co wydarzyło się w mieszkaniu i tym, jak bardzo Oliwia przeżyła jego kłamstwo, miał nadzieję, ze nie dostanie tej roboty. Ale jednak. Los znowu sobie z niego żartował.
– Marcel… – Oliwia powiedziała to z czułością i Marcelowi zrobiło się jej żal. Spojrzał na nią i pokręcił głową, odkładając telefon na stolik. Ułożył dłonie na swoich kolanach i nie ruszył się więcej.
Oliwia odwróciła twarz z jakąś nutką irytacji w oczach i zaciśniętych wargach. W końcu westchnęła, wtórując Marcelowi, i opadła na kanapę, wyraźnie zmęczona.
– No to jedź do niego, wierny szczeniaczku. Próbowałam, ale nie mogę cię przy sobie zatrzymać. Mam już dość patrzenia w te twoje smutne ślepia – pokręciła głową, a kiedy Marcel spojrzał na nią, szczerze zaskoczony, uśmiechnęła się blado i machnęła na niego ręką. Później wstała i poszła odgrzać sobie obiad.
Marcel głupio się czuł, wyjeżdżając. Jednocześnie obiecał sobie, że już zawsze pozostanie wierny swoim zasadom.
Zanim zupełnie oszaleje.

6 komentarzy:

  1. Kruku, uwielbiam ten tekst. Zaczynając od tego, jak świetnie użyłaś słowa 'zanim', a kończąc na świetnych bohaterach. Cieszę się, że w końcu Marcel pojechał za Emilem, ale zrobiło mi się szkoda Oliwii, bo musiała samotnie zjeść ten swój odgrzany obiad ;-; No ale cóż. Czego nie robi się dla szczęścia swojej ukochanej osoby. Na zakończenie, jeszcze jedno - pamiętaj Emilu młody, wlewaj zawsze kwas do wody! :>

    OdpowiedzUsuń
  2. Tak bardzo Stonka i Chemia, kibicuję temu shipowi z całego mego pirackiego serduszka.

    OdpowiedzUsuń
  3. Nie rozumiem, po co te zwroty kursywą. Bardzo dziwnie wyglądają i jakby nie pasują do reszty, Kruku, zastanawiam się, czemu ich użyłeś. I, prawdę mówiąc, liczyłem na wyjaśnienie, z jakiego powodu Marcel sądził (bo tak chyba było?), że zanim to to samo co za nim. Wydaje mi się, że ma to na celu skojarzenie ostatnich słów z tym prawdziwym 'za nim'.
    Właściwie, to ten tekst wygląda na jakby niedokończony... Tzn. kończy się w szczególnym momencie, ale raczej takim, który... hmm.. w książce byłby końcem rozdziału, nie samej powieści. Brakuje mu tego samego, nieokreślonego czegoś, czego, moim zdaniem nie ma też w 'Więźniu Nieba' Zafóna. Po prostu coś tam jeszcze chyba powinno być.
    Poza tym, jestem przekonany, że Emil oblał się kwasem specjalnie. I żal mi Liwki, bo powinna przenieść się razem z Cysiem do Igreka. Mam też podejrzenia, że próbujesz tu, Kruku, powiązać te wszystkie swoje opowiadania ową (jakże piękną) literką i stworzyć cykl opowiadań o Igrek.
    Pozdrawia Malkiem, który boi się, że za dużo napisał.

    OdpowiedzUsuń
  4. Kruk w Cukrze11 maja 2014 18:30

    Kursywą cytowałem myśli albo słowa bohaterów lub po prostu były to kolowializmy. Ale szczerze to odbiór jest bardzo dowolny. Chyba Stonka sprawiła, że sformułowania takie, jak "nie fair" piszę kursywą.
    Właściwie to nie byłoby o czym dalej pisać, Malkiemie. Marcel zamieszkał z Emilem i być może zaczęli nakręcać filmiki na youtube'a (https://www.youtube.com/watch?v=7RCX6tEba1Q) ?

    Poza tym wydaje mi się, że Marcel był za mało samodzielny, żeby mieć dziewczynę. Ciągle wolał bawić się samochodzikami z Emilem.

    OdpowiedzUsuń
  5. Tak, jest duża szansa, że to oni (;

    OdpowiedzUsuń
  6. Naprawdę świetny tekst. Uwielbiam twój styl pisania i jestem szczerze pod wrażeniem użycia słowa 'zanim'. Śliczne opowiadanie o przyjaźni i prosty, a jednak ciekawy pomysł. ^^

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WS | x x.