wyzwanie: zanim
– Marcel,
cholera jasna, przestań się wygłupiać! – Emil stał pod drzewem, wymachując
ramionami z mieszaniną strachu i złości na twarzy. Chyba powoli zdawał sobie
sprawę z tego, że Marcel wcale nie żartuje, bo zastygł w nagłej konstatacji swojego położenia. Że też
wcześniej o tym nie pomyślał! Nagle poczuł się zbawcą świata i, nie zastanawiając się nad konsekwencjami, postanowił działać.
A teraz kot
był na dole, a Marcel siedział na drzewie i wziął sobie za cel uczepienie się
pnia i pozostanie w tej pozycji po wsze czasy. Nie lubił wysokości. Unikał
nawet wchodzenia na kuchenne stołki, a co dopiero na parometrowe drzewa. Na
dodatek Emil mu wcale nie pomagał, bo właśnie starał się sięgnąć po jego stopę,
wykrzykując coś swoim notorycznie przewrażliwionym tonem.
– Naprawdę
utknąłeś? – spytał w końcu Emil i od całej głupoty tej sytuacji opadły mu ręce.
Marcel spojrzał na przyjaciela i powoli pokiwał głową. Wyglądał jak wtedy,
kiedy pierwszy raz obaj się upili, i Emil odruchowo odsunął się o parę kroków
na wspomnienie sprzątania swojej kuchni z przetrawionego częściowo makaronu z
sosem pomidorowym, zalanego obficie wódką i piwem. Ale kiedy po trzech
kolejnych minutach uważnej obserwacji przyjaciela, ten wydawał się trwać całkiem
statecznie w tej samej sztywnej pozycji, Emil postanowił zaryzykować bliższy
kontakt.
Wszedł na
gałąź niżej i podciągnął się, zajmując miejsce obok Marcela. W odpowiedzi
Marcel ścisnął mocniej pieniek i wpatrzył się w przyjaciela nieufnie.
– Nie ruszaj
się! Trzęsiesz wszystkim!
– Jak zwykle
całym światem ci trzęsę – odpowiedział Emil i przełożył nogę przez gałąź,
siadając przodem do zlęknionego szczeniaczka obok siebie. Przynajmniej tak w
tym momencie obrazował sobie Marcela. Chłopak uśmiechnął się ciepło i tkwił w
tej pozycji przez krótką chwilę.
– Wcale nie
jest tak wysoko, Marcel. Tylko gdybyś skoczył na główkę, złamałbyś sobie kark –
powiedział w końcu, ale nie wywołało to pożądanego skutku. Zamiast tego Marcel
skrzywił się brzydko i Emilowi przez chwilę wydawało się, że jego kolega
wgryzie się w pień. Westchnął. – Jak mi trochę zaufasz, to pomogę ci stąd
zejść. Obiecuję, że będzie zupełnie bezpiecznie.
– O nie, Emil,
zawsze mówisz, że będzie zupełnie bezpiecznie – Marcel pokręcił kategorycznie
głową, ale zaraz uświadomił sobie, że z jakichś powodów zawsze ufa Emilowi,
obojętnie jak wiele kłopotów Emil mu zawsze przysparzał. A trochę ich było.
Marcel miał
pewien problem jeszcze z czasów podstawówki. Wtedy to bowiem poznał to bardzo
dziwne słowo „zanim”. Od razu mu się spodobało i przypisał mu jakieś specjalne
znaczenie. Nie miał innego wyjścia. Bo jak inaczej można wyjaśnić ten zlepek
przyimka z zaimkiem. Czemu „zanim” pisało się razem, chociaż „za nią” już
osobno? To musiało coś znaczyć. I Marcel ostatecznie odniósł wrażenie, że wie,
co to znaczy, w momencie, kiedy poznał tego lubianego przez wszystkich Emila,
który kiedyś zaczepił go i powiedział, że Marcel ma super psa. Pies był rzeczywiście super, ale Emil był znacznie
bardziej super, więc Marcel postanowił podążać zanim choćby i na koniec świata. I tak podążał, chociaż zwykle Emil
wcale nie miał tak dobrych pomysłów, jakimi wydawały się one na początku. Marcel
naliczył się dwóch złamań lewej ręki i licznych potłuczeń, czy to przez bójki,
czy to przez zabawę pistoletem do paintballa. Emil, co prawda, nigdy nie
wychodził z ich wspólnych przygód w lepszym stanie, ale i tak Marcelowi czasem
wydawało się, że los sobie z niego zażartował. Tylko że w międzyczasie okazało
się, że w zamian za te wszystkie obtarcia na ciele i dobrym imieniu, Marcel
zyskał też przyjaźń Emila, której nie mógł wycenić żadną znaną ludzkości miarą.
– No daj
spokój, Cysiu, nie rób min, tylko mi zaufaj – Emil uśmiechnął się zawadiacko i
położył ostrożnie dłoń na ramieniu Marcela.
Wkrótce obaj
stali na ziemi zupełnie cali i zdrowi, a Marcel straszył kota swoim
spojrzeniem, jakby to kot był winny całej sytuacji. Niby tak, ale z drugiej
strony zupełnie nie.
– Nie mów tak
do mnie.
– Cysio?
Jesteś jeszcze za mały, żeby nazywać cię Marcel – Emil zaśmiał się, ale zaraz
mina mu zrzedła, bo Marcel wyciągnął zza ucha papierosa. Emil wyrwał go z ust przyjaciela
i schował za siebie, mimo okrzyków irytacji. – Cysiu, nie wygłupiaj się.
To była jedyna
rzecz, jakiej Emil stanowczo w Marcelu nie lubił. Podobieństwa do tych ssących
wymemłane bibułki gimnazjalistów. Swoją drogą, Marcel zaczął palić właśnie w
gimnazjum, bo poznał tam Teofila, który poza ciekawym imieniem, nie miał nic
więcej do zaoferowania. Emil ani trochę go nie lubił, bo zabierał Marcela do
siebie i palił z nim to świństwo, od którego na Marcela złościli się rodzice.
Emil musiał się nieźle tłumaczyć mamie Cysia, która najpierw sądziła, że to od
Emila Marcel przejął ten obleśny nawyk. Po kategorycznej wypowiedzi,
upewniającej, że Emil z ssaniem czegokolwiek nie ma nic wspólnego, mama Marcela
odpuściła i nie wracała już do tego tematu, nie darując jednak synowi licznych
rewizji i kazań.
– Nie matkuj
mi, Emil, bo dowiesz się, jak niemiły potrafię być – Marcel wyciągnął dłoń, ale
przełamany w połowie papieros wyraźnie nie był tym, co chciał otrzymać, bo
wściekł się i szturchnął Emila. Marcel urósł od podstawówki i teraz dorównywał
gabarytami zawsze najwyższemu w klasie Emilowi, dlatego jego kuksańce zaczynały
powoli Emilowi przeszkadzać. Tym razem rozmasował jednak tylko ramię i
uśmiechnął się w sposób, który w tego typu sytuacjach doprowadzał Marcela do
białej gorączki. Trochę się tego dnia poganiali i wrócili do domu późnym
wieczorem z paroma siniakami. Emil z rozciętą wargą.
Zapowiedzią
problemów w raju stała się matura i skrajnie różne zainteresowania przyjaciół. Marcel
chciał iść na „jakieś humanistyczne bzdury” na okolicznej uczelni, a Emil
dołączyć do „kółka nieodpowiedzialnych chemików” w Igrek. Zawsze podczas tych
rozmów padała niezliczona ilość niemiłych słów, bo żaden z nich nie miał odwagi
powiedzieć na głos, jak bardzo boją się tego rozstania i jak bardzo nie chcą
dla siebie zostać kimś, kogo zwykli znać.
Chyba po prostu odkładali to w czasie, licząc że po drodze problem sam się
rozwiąże. Nie rozwiązał się. Pech.
– Cysio,
przestań się denerwować – Emil ostentacyjnie ściskał swój nos, patrząc z
niechęcią na Cysiowego papierosa.
Marcelowi
drżały ręce. Bał się, jak cholera, mimo że swoją prezentację o problemach
buntowników pokolenia kontestatorów, recytował w myślach przez bite dwa
tygodnie. Nie miał szans tego spieprzyć i Emil dobrze o tym wiedział. Z jednej
strony było mu trochę żal Marcysia, który odchodził od zmysłów, z drugiej te
wszystkie tiki nerwowe i pojawiająca się i tak samo nagle znikająca czkawka,
strasznie go bawiły.
– Zaraz
wejdziesz, powalisz ich na łopatki swoją elokwencją czy czymś tam i wyjdziesz
uśmiechnięty, jakbyś ukradł małe dziecko. I za parędziesiąt lat będziesz miał
sobie za złe, jak ci wszystkie włosy powypadają. Powiesz wtedy: gdybym tylko
częściej słuchał Emila i nie denerwował się tak bardzo, teraz miałbym tak
piękną, bujną czuprynę, jak on. To najmądrzejszy człowiek, jakiego kiedykolwiek
znałem.
– Jakbym
słuchał cię częściej, pewnie nie dożyłbym dnia dzisiejszego – Marcel zmierzył
przyjaciela spojrzeniem i zaciągnął się papierosem aż do filtra. Chwilę truł
się dymem, nim go wypuścił.
– Jesteś
podły, Cysiu. Ja nigdy nie jestem dla ciebie taki podły.
Tę uwagę
Marcel przemilczał, chociaż nagle nabrał ochotę wygarnąć Emilowi każdą, nawet
najmniejszą błahostkę, o jaką kiedykolwiek się na niego gniewał. Zamiast tego zajął
się rozsmarowywaniem substancji smolistych na tynku. Denerwowały go jego drżące
dłonie i ta czkawka, i nagłe impulsy przechodzące przez jego ciało, które
wywoływały uśmiech na twarzy Emila. Ale Marcel najzwyczajniej w świecie nie
mógł się uspokoić. Chociaż jego mózg był znużony ciągłym powtarzaniem tych samych
zdań, Marcel miał wrażenie, że nagle wszystko wypadnie mu z głowy jednym z
uszu. Przygotował sobie nawet watę, żeby temu zapobiec, ale wciąż wahał się
przed użyciem jej. Emil chyba umarłby ze śmiechu.
– Hej, Marcel.
– Hej, Liwka –
Emil obejrzał się za dziewczyną, która krótko zmierzyła go spojrzeniem i,
zarzucając torbę na ramię, weszła do budynku.
– Oliwia, nie
Liwka. Emil, proszę cię.
– No daj
spokój. Przecież wiesz, że lubię zdrabniać.
– Wkurza ją
to.
– Mógłbyś się
z nią wreszcie umówić.
– Teraz? –
Marcel przez chwilę zastanawiał się nad wyciągnięciem kolejnego papierosa.
Wiedział, że w tej sytuacji Emil mu go nie zabierze i to ciche przyzwolenie
sprawiło, że chciał wypalić całą paczkę od razu.
– Teraz nie,
bo się przestraszy, że coś brałeś.
– Dzięki,
Emil.
Chwilę później
Marcel został wywołany i zniknął za tajemniczymi drzwiami na końcu korytarza.
Emil przyglądał się im przez chwilę, ale wkrótce, znudzony, poszedł żebrać o
jedzenie do znajomych z równoległej klasy. Marcyś oczywiście niedługo wyszedł z
lekkim uśmiechem majaczącym w kąciku ust, wyprostowany i rześki jak po porannym
prysznicu. Zamiast jednak usiąść z Emilem, którego kolej miała wkrótce nadejść,
wyszedł na zewnątrz wypalić kolejnego papierosa.
Po może
mniejszym nieco sukcesie, ale niewątpliwie sukcesie, Emil także wyszedł z
tajemniczego pokoju i, szukając Marcela, odnalazł go niespodziewanie na
zewnątrz z papierosem między palcami, ręką wspartą na murze i ustami
przylegającymi do ust Oliwii. Wycofał się więc do budynku i grzecznie czekał na
Marcela, ciesząc się, że znowu będzie o czym plotkować.
* * *
Oliwia i
Marcel dobrze się dogadywali. Właściwie wystarczyło parę spotkań, żeby zaczęli ze sobą chodzić i Emil zwykł mawiać, że nie próżnują, za co Marcel notorycznie
wymierzał mu porządne razy. Oliwia była do tego bardzo spoko i z upływem czasu polubiła nawet Emila, mimo
wcześniejszych uprzedzeń. Emil zresztą wiele zyskiwał przy bliższym poznaniu.
Okazywało się nagle, że nie jest aroganckim dupkiem, który nie szanuje niczego,
co na szacunek zasługuje, i że nawet potrafi się o kogoś martwić. O Marcela
głównie. Może nawet bardziej niż o siebie. Ale to teoretycznie zbliżało Oliwię
do Emila, bo ona w Marcelu kochała się już od pierwszej klasy i zawsze uważała,
że Marcel zasługuje na więcej, niż życie mu pewnie da.
Niestety,
Oliwia okazała się zupełnie niespodziewanie czynnikiem, który zaostrzył
sprzeczki w sprawie studiów. Oliwia zostawała, więc Emil też powinien zostać.
Emil przecież jest takim złym kolegą, skoro wyjeżdża, mimo że jego dwójka
przyjaciół zostaje. Ba! Nawet jego rodzina zostaje! A co Emila czeka w Igrek?
Jakaś tam uczelnia… z wydziałem chemii najlepszym w kraju… Jakby Emil musiał do
takiej chodzić, żeby być najlepszym…
– Znowu się
pokłóciliście – Oliwia przysiadła na brzegu kanapy, obok Emila. Ten tylko na
nią zerknął, pociągnął z butelki i spojrzał w stronę towarzystwa palącego na
balkonie. Było duszno i chyba ktoś zwymiotował w jakimś kącie, bo smród
przedzierał się nawet przez cały alkohol, który Emil zdążył pochłonąć.
– Nie martw
się. Tylko na siebie krzyczeliśmy, to nie do końca kłótnia.
– Jak dla mnie
wyglądało jak kłótnia.
– Gdyby to
była kłótnia, to bylibyśmy na siebie obrażeni.
Oliwia
wzruszyła ramionami i opróżniła swoją szklankę. Po chwili wtuliła się w Emila,
który objął ją i pogładził jej włosy. Marcel zawsze tak robił i chyba Emil już wiedział,
czemu. Oliwia miała bardzo milutkie
włoski.
– Marcel jest
taki mądry. Chce skończyć studia, zostać doktorem, napisać bestseller i być
znanym dziennikarzem politycznym. Tylko że nigdy nie opowiadał mi o żadnej
rodzinie – wyznała z westchnieniem, wpatrzona w pustą szklankę. Emil wyczuł
rozżalenie, które ześlizguje się wraz z jej oddechem po jego piersi. Pokiwał
głową, upewniając się uprzednio, że wszystko zrozumiał, i pozwolił, żeby bańka
milczenia w niej pękła.
– A ja sama
nie wiem, chyba chciałabym zrobić licencjat i iść gdziekolwiek. Znam dwa
języki, jeszcze z hiszpańskiego się poduczę, zdam te certyfikaty i co wtedy,
Emil? – powoli podniosła twarz i wpatrzyła smutne oczy w twarz Emila. On chwilę
zastanawiał się, czemu Oliwia tak nagle mu to mówi, po czym wzruszył ramionami.
– Nic, życie.
Jakoś się ułoży, Liwka. Nie dramatyzuj tak – uśmiechnął się lekko, mając
nadzieję, że nie wywoła jej płaczu. Oliwia na szczęście westchnęła tylko znowu
i Emil był pewny, że gdyby tyle nie wypił, poczułby słodki zapach martini w jej
oddechu.
– Ja to bym
chciała dzieci, Emil. Teraz.
I Emil
przeraził się nie na żarty.
* * *
Emil nadal
lubił Oliwię, to nie tak, że nie, ale bardzo czujnie obserwował jej relację z
Marcelem. Wielokrotnie także straszył Marcela, że Oliwia już dziurawi mu
prezerwatywy i że zamiast wielkim pisarzem, Marcel zostanie robolem pracującym
na swoją żoncię wiecznie w ciąży. Marcel
często bronił Oliwii i śmiertelnie obrażał się na Emila, ale podświadomie stał
się bardziej ostrożny. Zdał sobie może sprawę, że Emil wcale nie chce mu
dokuczać, a jedynie potrząsnąć nim i obronić go jakoś. Zresztą, Oliwia się
wkrótce dowiedziała i niesamowicie się wściekła, że Marcel jej nie ufa i że
przedkłada Emila nad nią.
– To ja jestem
twoja dziewczyną, Marcel! Przestań się zachowywać jak wierny szczeniak i bądź
mężczyzną!
Co prawda, ten
niefortunny dobór słów nie przekonał podczas tej kłótni Marcela, ale
ostatecznie Marcel i tak musiał być potulny i przeprosić. Do tego z tych rozmów
wyniknęło nawet coś dobrego, bo Oliwia dowiedziała się o marzeniach Marcela o
bliźniaczkach i psie, za którym tęsknił od dni szkolnych. Oliwia się uspokoiła,
Marcel się uspokoił i Emil ostatecznie też. Wszystko wydawało się jednak
beznadziejne i Emil uważał, że to bardzo nie fair, że Marcel zostaje ze wszystkim, a Emil wyjeżdża sam jeden jak
palec do obcego miasta, bez żadnej przeszłości, którą mógłby z kimś dzielić.
Pozostało mu mieć nadzieję, że Marcel o nim nie zapomni.
* * *
Jak się
okazało, w mieście wcale nie było tak źle. Emil zamieszkał w akademiku z
chłopakiem, który Marcelowi do pięt nie dorastał, ale był miły i całkiem
inteligentny. Emil niestety go trochę przerażał przez swój głośny styl bycia i notoryczne
nieprzejmowanie się niczym. Właściwie to współlokator najbardziej fascynował
się nowym kolegą, kiedy Emil odbierał telefony od Marcela i z szerokim
uśmiechem opowiadał o wszystkim, co mu się przytrafiło od czasu ich poprzedniej
rozmowy. Marcel wszystkiego słuchał i cieszył się powodzeniem Emila w nowym
miejscu, ale zawsze, kiedy kończyli rozmowę, stał jeszcze kwadrans na balkonie
i wypalał dodatkowe dwa papierosy. Bo tęsknił.
Uważał, że to
bardzo egoistyczne, ale miał cichą nadzieję, ze Emil będzie narzekał na Igrek i
że będzie chciał wracać. To nie tak, że Marcelowi źle się wiodło. Uczelnia
dawała mu to, o czym długo marzył. Oliwia też była tak strasznie
nieabsorbująca, ale kochana jednocześnie, że Marcel zawsze miał czas, żeby
wysłuchać jej żali i zwierzyć się z własnych. Mieli perfekcyjny związek
partnerski, a jednak Marcelowi wciąż czegoś brakowało. Marcel czuł, że zdradził
swoją główną zasadę. Nie podążył zanim.
I to mu chyba najczęściej spędzało sen z powiek.
* * *
– Co się
stało? – Oliwia zatrzymała się w progu i wpatrzyła się w Marcela ściskającego
telefon z miną wyrażającą strapienie. Jego czoło było zmarszczone w ten sposób,
który zawsze Oliwię rozczulał, więc podeszła i wsunęła dłoń we włosy Marcela.
Jego mały kucyk rozpadł się.
– Emil miał
wypadek w laboratorium. Muszę jechać.
Pół godziny
później Marcel siedział już w pociągu i wpatrywał się w mijane stacje.
Zmartwiony. Na miejscu zastał już tatę Emila i samego Emila z obandażowanym
ramieniem.
– Zostawić cię
na miesiąc – Marcel pokręcił głową, patrząc na uśmiechniętą mordę Emila.
– Zostaną mi
blizny i nareszcie złapię jakąś laskę z filologii.
– Rzuciło ci
się na mózg – Marcel stał jeszcze chwilę w progu, ale zaraz podszedł i objął
Emila, który zaraz odwzajemnił uścisk. – Dobrze cię widzieć, świrze.
* * *
– Ale mówię
serio, Cysiu. Taka oferta pracy nie zdarza się co dzień. Staż w głównej gazecie
Igrek? Jeśli znajdziesz coś lepszego dla takiego laika, jak ty, to pozostanie
mi tylko wejście do kadzi z ciekłym azotem.
– Zawsze
proponujesz te zakłady…
– Jakie
zakłady?
– Te, od których
mózg się marszczy.
– Ach, te –
Emil zaczął pacać swój opatrunek,
więc Marcel po raz kolejny dał mu po łapach.
– Jak to się
właściwie stało?
– A daj spokój
– Emil machnął na to ręką i wrzucił rodzynka w czekoladzie do ust. –
Zapomniałem, że do kwasu nie dolewa się wody.
Marcel uderzył
głową w stół.
* * *
Marcel schował
gazetę w stosiku na stole, słysząc brzęk przekręcanego zamka. Wstał i wstawił
wodę na herbatę. Oliwia weszła do mieszkania i, po zdjęciu płaszcza, ucałowała
Marcysiowy policzek. Marcel uśmiechnął się do niej ledwo zauważalnie i wrzucił
torebki do kubków. Kątem oka zerknął w stronę salonu. Bił się z myślami. Z
jednej strony była to dla niego szansa, z drugiej wiedział, że prawdziwym
powodem, dla którego chce rzucić wszystko, co ma tutaj i przeprowadzić się w
nieznane miejsce, licząc na to, że dostanie pracę dla kogoś ze stanowczo
wyższymi kwalifikacjami i uda mu się przenieść papiery na drugi rok na nową
uczelnie, jest tylko i wyłącznie Emil. I strasznie mu było z tego powodu
głupio, bo mógł to przewidzieć. Czasem łapał się na tym, że obwinia o wszystko
Oliwię, która go powstrzymała przed wyjazdem, i karcił się za to srogo, bo
Oliwia była stanowczo dla niego za dobra, żeby tak ją oceniać. Postanowił więc
przemilczeć to przynajmniej do momentu, aż coś się wyjaśni.
Tylko że, jak
to bywa z kobietami, utrzymanie czegoś przed nimi w sekrecie graniczy z cudem. Któregoś
dnia bowiem, kiedy Marcel brał prysznic, Oliwia odebrała jego telefon i
dowiedziała się, że dzwonią do niego z zaproszeniem na rozmowę kwalifikacyjną.
Takiej awantury ten związek jeszcze nie widział. Oliwia, jako kobieta o mocnym
charakterze, płonęła z wściekłości, podczas kiedy winny, ale nie tracący głowy,
logiczny Marcel argumentował jej, dlaczego to zrobił i czemu nie powinna się aż
tak denerwować. To była dla niego szansa. Taka była oficjalna wersja.
Marcel poszedł
na rozmowę, ale zapłacił za to tygodniem ciszy i oskarżycielskich spojrzeń. Emil
się trochę z niego nabijał, zarówno przez to, że Marcel nie wiedział, czego
chce, jak i z tego, że powinien był powiedzieć Oliwii.
– Ona by
zrozumiała. To klawa babka. No, może
poza tą ciążą – tutaj Emilem wstrząsnął dreszcz.
* * *
Odpowiedź
przyszła bardzo nieoczekiwanie. Właściwie Marcel po tym wszystkim, co wydarzyło
się w mieszkaniu i tym, jak bardzo Oliwia przeżyła jego kłamstwo, miał
nadzieję, ze nie dostanie tej roboty. Ale jednak. Los znowu sobie z niego
żartował.
– Marcel… – Oliwia
powiedziała to z czułością i Marcelowi zrobiło się jej żal. Spojrzał na nią i
pokręcił głową, odkładając telefon na stolik. Ułożył dłonie na swoich kolanach
i nie ruszył się więcej.
Oliwia
odwróciła twarz z jakąś nutką irytacji w oczach i zaciśniętych wargach. W końcu
westchnęła, wtórując Marcelowi, i opadła na kanapę, wyraźnie zmęczona.
– No to jedź do
niego, wierny szczeniaczku. Próbowałam, ale nie mogę cię przy sobie zatrzymać.
Mam już dość patrzenia w te twoje smutne ślepia – pokręciła głową, a kiedy
Marcel spojrzał na nią, szczerze zaskoczony, uśmiechnęła się blado i machnęła
na niego ręką. Później wstała i poszła odgrzać sobie obiad.
Marcel głupio
się czuł, wyjeżdżając. Jednocześnie obiecał sobie, że już
zawsze pozostanie wierny swoim zasadom.
Zanim zupełnie
oszaleje.
Kruku, uwielbiam ten tekst. Zaczynając od tego, jak świetnie użyłaś słowa 'zanim', a kończąc na świetnych bohaterach. Cieszę się, że w końcu Marcel pojechał za Emilem, ale zrobiło mi się szkoda Oliwii, bo musiała samotnie zjeść ten swój odgrzany obiad ;-; No ale cóż. Czego nie robi się dla szczęścia swojej ukochanej osoby. Na zakończenie, jeszcze jedno - pamiętaj Emilu młody, wlewaj zawsze kwas do wody! :>
OdpowiedzUsuńTak bardzo Stonka i Chemia, kibicuję temu shipowi z całego mego pirackiego serduszka.
OdpowiedzUsuńNie rozumiem, po co te zwroty kursywą. Bardzo dziwnie wyglądają i jakby nie pasują do reszty, Kruku, zastanawiam się, czemu ich użyłeś. I, prawdę mówiąc, liczyłem na wyjaśnienie, z jakiego powodu Marcel sądził (bo tak chyba było?), że zanim to to samo co za nim. Wydaje mi się, że ma to na celu skojarzenie ostatnich słów z tym prawdziwym 'za nim'.
OdpowiedzUsuńWłaściwie, to ten tekst wygląda na jakby niedokończony... Tzn. kończy się w szczególnym momencie, ale raczej takim, który... hmm.. w książce byłby końcem rozdziału, nie samej powieści. Brakuje mu tego samego, nieokreślonego czegoś, czego, moim zdaniem nie ma też w 'Więźniu Nieba' Zafóna. Po prostu coś tam jeszcze chyba powinno być.
Poza tym, jestem przekonany, że Emil oblał się kwasem specjalnie. I żal mi Liwki, bo powinna przenieść się razem z Cysiem do Igreka. Mam też podejrzenia, że próbujesz tu, Kruku, powiązać te wszystkie swoje opowiadania ową (jakże piękną) literką i stworzyć cykl opowiadań o Igrek.
Pozdrawia Malkiem, który boi się, że za dużo napisał.
Kursywą cytowałem myśli albo słowa bohaterów lub po prostu były to kolowializmy. Ale szczerze to odbiór jest bardzo dowolny. Chyba Stonka sprawiła, że sformułowania takie, jak "nie fair" piszę kursywą.
OdpowiedzUsuńWłaściwie to nie byłoby o czym dalej pisać, Malkiemie. Marcel zamieszkał z Emilem i być może zaczęli nakręcać filmiki na youtube'a (https://www.youtube.com/watch?v=7RCX6tEba1Q) ?
Poza tym wydaje mi się, że Marcel był za mało samodzielny, żeby mieć dziewczynę. Ciągle wolał bawić się samochodzikami z Emilem.
Tak, jest duża szansa, że to oni (;
OdpowiedzUsuńNaprawdę świetny tekst. Uwielbiam twój styl pisania i jestem szczerze pod wrażeniem użycia słowa 'zanim'. Śliczne opowiadanie o przyjaźni i prosty, a jednak ciekawy pomysł. ^^
OdpowiedzUsuń