wyzwanie: kwadrat, liście, pudełko, orzeszki z Tesco, łopatka od kremu
czekoladowego
Przepływacie wartkim
strumieniem przed oświetloną ladą. Rączki waszych dzieci opierają się o lśniącą
szybę, pozostawiając na niej mozaikę linii papilarnych. Płaczliwe głosiki
wibrują w waszych głowach, przewiercają czaszki na wylot, wbijają się w wasze
mózgi monotonnym rytmem odwiecznego pragnienia posiadania. Wasze nozdrza drgają
odurzone słodkością zapachów, wasze oczy uciekają w bok i starają się nie
widzieć, a wasze wnętrzności skręcają się boleśnie. Walczycie ze sobą, ze swoim
pożądaniem, ze swoim wyobrażeniem o sobie i ze swoim poczuciem realności.
Sięgacie do ukrytych w
kieszeniach portfeli. Nerwowymi ruchami odliczacie monety, wasze drżące dłonie
rzucają je przed siebie, jakby nie należały do was. Wyrzucacie z siebie słowa
ciche i niewyraźne, gorączkowo przywołujecie swoje dzieci, skradacie się jak
osaczone zwierzęta, strach ścieka z was niedotrzymaną obietnicą.
W tej jednej chwili
podejmujecie tysiące decyzji. Spuszczacie wstydliwie wzrok, pospiesznie
przesuwacie się w kolejce, udajecie, gracie rolę, jakby chodziło o coś
wielkiego, jakby ten jeden drobny grzech mógł zniszczyć waszą pozycję w
społeczeństwie. Rzucacie więc zdesperowane spojrzenia i zapewniacie siebie
nawzajem tymi spojrzeniami, że to przecież nie dla was, że jesteście poważnymi
ludźmi na diecie i macie świadomość, że cukier to biała śmierć, pamiętacie to
wszystko ze szkoły, upewniacie siebie wzajemnie, że to dla tych dzieci
uczepionych waszych nogawek i proszących płaczliwie. Tak niewiele wiecie o
życiu.
Myślicie, że to ostatni raz
i wiecie, że wrócicie tu jutro.
Wybija dwunasta.
Wygładza fartuszek i wychodzi
do was jak starożytna kapłanka, oddzielona jasną ladą słodyczy z całą swoją
wszechwładzą dostępu do jej skarbów.
Uśmiech.
– Dzień dobry, mam na imię
Helena, jak mogę pomóc?
* * *
Jedną z konsekwencji
posiadania wykształconych humanistycznie rodziców jest ryzyko otrzymania
imienia o silnym rodowodzie kulturowym.
Bo jeśli, na przykład, czyjaś
matka przypadkiem okaże się polską filolożką, pal licho, zostanie się najwyżej
nową Marią Malczewskiego, Kmicicową Oleńką, ewentualnie natchnioną Rachelą czy
spadkobierczynią geniuszu Elizy. Przy odrobinie szczęścia nikt o nic nie
zapyta, imię jak imię, może nie najmodniejsze, ale przeciętne, mało kto
pamięta, gdzie się już pojawiło i co właściwie oznaczało.
Jeśli jednak trafi się komuś
matka, która filolożką jest klasyczną, o, to już gorzej, już presja pierwowzoru
jest większa, już rodzinna anegdota urasta do rangi życiowej misji i zanim się człowiek
zorientuje, już ciąży nad nim ileś setek tysięcy lat tradycji literatury,
sztuki i kultury w ogóle, a rodzice zamiast codziennych seansów głupiutkich
kreskówek w telewizji fundują mu lekturę antycznych epopei.
Jeśli natomiast
postanawiają, owi humanistycznie wykształceni rodzice, nazwać swoją pociechę
Heleną, wówczas, no cóż, ma owa pociecha po prostu przerąbane.
Wybierając dla Heleny imię, jej
mama-filolożka myślała głównie o tym, że musi jej córka być co najmniej ładna,
ażeby rzucać mężczyzn, nie zaś być przez nich rzucaną. Biedaczka nie
przewidziała, że ich historia będzie miała z Homerem właśnie tyle wspólnego,
ile zapewni im nieobecny przez dziesięć lat ojciec. Matka Heleny, wierna
Penelopa, po owych dziesięciu latach, o których ojciec sam mówił, że „zleciały
jak z bicza trzasnął”, powitała go ścierką i histerycznym płaczem.
Aby odkupić winę swej
nieobecności, ojciec zabierał Helenę na rodzinne wyprawy, ze względu na swoje
historyczne wykształcenie wyższe i złe traktowanie historyków na rynku pracy,
ograniczone na ogół do wizyt w lokalach komercyjnych i tanich, położonych w
pobliżu i w pełni zaspokajających wybredne gusta dziecięce.
Tak poznała Helena magiczne
słowa „fast food” i „coś słodkiego”. I tak właśnie została grubą, pryszczatą
Helenką z neurotyczną matką i ojcem z doskoku, Helenką w klasie pełnej
Andżelik, Sandr i Nikoli, Helenką, która pociła się jak prosię po
przebiegnięciu kilku metrów.
Aby przetrwać, musiała
walczyć.
* * *
Czasem człowiekowi wydaje
się, że zdobył pracę marzeń, choć prawda jest taka, że owa wymarzona praca jest
pracą destrukcyjną i w jakimś stopniu go niszczy. Zmusza go bowiem do zrywania
się o świcie, wychodzenia z domu i udawania szczęśliwej istoty, choć każdego
szarego poranka człowiek ów patrzy w lustro z pogardą i widzi, jak z jego ciała
coś wychodzi i pożera go bezlitośnie.
Za taką pracę można uznać
zatrudnienie grubasa w cukierni. Kiedy bowiem jest się grubasem pracującym w
cukierni, każda sekunda staje się walką z wszechświatem, epickim bojem toczonym
w imię pozorów własnej wolności i dla ocalenia resztek honoru.
Na miejsce pracy grubas
wstępuje jak gladiator na arenę pełną dzikich lwów. Czekolada obserwuje go ze
wszystkich stron, bita śmietana nazywa swoim kochaniem, lukier puszcza mu
perskie oko cukrową posypką, a odrobina kremu czekoladowego na łopatce do ciasta
ma tylko jedno małe marzenie – zaprzyjaźnić się z nim i zamieszkać w otchłani jego
pulchnego organizmu.
Niektóre walki są z góry
skazane na porażkę.
– Helena, uśmiech –
komenderuje Pan Szef i Helena uśmiecha się sztucznie, a kiszki grają jej marsza
pogrzebowego. Gdyby choć Szef był brutalem, gdyby wystawał ze słodkiej
rzeczywistości spoconym i obleśnym cielskiem lub tłustymi włosami, gdyby miał
rybią paszczę zamiast ust albo chociaż wodniste oczy, może wtedy łatwiej byłoby
Helenie znieść ironię uniwersum, w którym przyszła na świat.
Ale nie. Szef jest
ekscentrycznym staruszkiem, eleganckim panem w szytym na miarę garniturze,
panem owładniętym fobią czystości i lękiem przed salmonellą. Sterylnie
higieniczny, ohydnie idealny w swojej doskonałości, przypomina jej, grubej
Helenie sprzedającej ciastka w jego cukierni na dworcu, że życie skończyło się
gdzieś na granicy odjeżdżającego z przeszywającym piskiem pociągu.
– Dzień dobry, mam na imię
Helena, jak mogę pomóc?
Czasem człowiekowi wydaje
się, że skoro płaci rachunki, to jest dorosłym człowiekiem.
Jego dwadzieścia pięć lat
urąga mu w twarz.
* * *
Rytmiczne turkotanie pociągu
usypia i wprawia w pełne napięcia podniecenie równocześnie. Wszystko zależy od
perspektywy.
Kiedy siedzi się na peronie
lub mości wygodnie w ciepłym przedziale, równomierne stukanie kół uspokaja rytm
zabieganego serca i wprowadza w całkiem przyjemny, statyczny trans, który
prowadzi od błogiej kontemplacji, poprzez znudzenie i lekką irytację, do
odświeżającej drzemki.
Kiedy jednak przetacza się
swoje zbuntowane ciało przez zatłoczoną stację i jedynie spojrzeniem dogania oddalający
się pociąg, w którym powinno się właśnie śnić swoje marzenia, lub kiedy tkwi
się w zatłoczonej cukierni i powtarza tę samą nudną kwestię, monotonia uderzeń
doprowadza do szewskiej pasji, sprawia, że krew pulsuje silniej, serce uderza
szybciej, na policzki występują rumieńce, a na czole pojawiają się krople potu.
Życie na dworcu bywa nużące,
zwłaszcza, gdy świadomość pracy w przejściu podziemnym i mieszkania przy
przejeździe kolejowym uderza do głowy ze zdwojoną siłą na widok toczącej się po
szarych płytach walizki. Obrazy otaczają ze wszystkich stron, myśli wgniatają
się w czaszkę, zapach świeżo upieczonego ciasta wypełnia całą postać, od czubka
nosa po koniuszki palców.
Przemijanie – czasu, tłumu,
przeznaczenia – to największy problem życia między pociągami.
Uśmiech, uśmiech. Kiszki
grają marsza. Uśmiech, uśmiech. Kolejny pociąg. Uśmiech, uśmiech. Jeszcze tylko
cztery godziny. Uśmiech, uśmiech. Po co się im przedstawiać? Uśmiech, uśmiech.
Pan Szef kazał, jesteś nowa, nic nie wiesz. Uśmiech, uśmiech. Zaraz jedzie do
stolicy, przewali się fala podróżnych. Uśmiech, uśmiech. Jak mogłaś ubrudzić
fartuszek? Uśmiech, uśmiech. Ludzie wchodzą i odchodzą. Uśmiech, uśmiech.
Wszystko trwa chwilę. Uśmiech, uśmiech.
Sapiące brzuszysko
lokomotywy szczerzy się do grubej sprzedawczyni torowiskiem, gdy usilnie próbuje
wyglądać na mniejszą.
Ach, Heleno.
* * *
Wchodzi do cukierni raźnym
krokiem, staje pośrodku, poważnieje, pochyla głowę nad ladą tak, jak pochyla
się głowy nad trumnami, zdaje się intensywnie nad czymś zastanawiać. Helena jest
zmęczona, więc tylko patrzy na niego znudzona i mruga niepewnie oczami, gdy
mgła przesłania jej na chwilę świat.
Kiedy pracuje się w miejscu
takim, jak to, obserwacja ludzi nie pomaga. Ludzie pojawiają się co chwilę,
pojawiają się na chwilę, pojawiają się tylko po to, by za chwilę zniknąć.
Chwila goni chwilę, wskazówki dworcowego zegara wznoszą się i opadają ociężale,
jak przejedzone słodyczami dzieci. Jeśli jest się artystą, nieustające exodusy
twarzy mogą fascynować, jeśli jest się grubą Heleną w sklepie ze słodkościami, można
skupić się jedynie na oddychaniu.
Pan Szef chrząka dyskretnie.
Siedzi przy malutkim stoliku przy witrynie i rzuca Helenie wymowne spojrzenie,
z którego odczytuje ona grzeczne, choć zniecierpliwione, tak dobrze jej znane:
„Helena, uśmiech”.
Wkłada więc uśmiech i wkłada
całą siłę woli w zrobienie tych trzech kroków, które dzielą ją od niego, od
człowieka bez twarzy, który przyszedł i wciąż stoi pochylony nad ladą, jakby opłakiwał
sernik wiedeński.
– Dzień dobry, mam na imię
Helena, jak mogę pomóc?
Unosi głowę i patrzy na nią
zdziwiony. Dziwi się także Helena. Dziwi się krzywo zawiązanemu, malinowemu
krawatowi, dziwi się kwadratowej szczęce z kilkudniowym zarostem, dziwi garbatemu
nosowi i oczom szarym, oczom w kolorze dworca.
Co się gapi, myśli sobie
Helena, to tylko standardowa formułka, to tylko Pan Szef siedzący przy stoliku,
to tylko jej uśmiech fałszywy, to tylko ona cała, to tylko kilkadziesiąt
kilogramów zmęczonej istnieniem Helenki, co wciąż ma wyrzuty sumienia przez
bycie cukiernikiem.
– Witam – kwadratowa szczęka
wygląda na zdezorientowaną, więc uśmiecha się Helena kpiąco, nie życzliwie, a
kpiąco właśnie, choć Pan Szef patrzy, choć nie za to jej Pan Szef płaci, by
kpiła. Ale życie, myśli sobie, dość z niej zakpiło, nie czyniąc jej piękną,
choć uczyniło Heleną.
– W czym mogę pomóc? –
powtarza, starając się brzmieć grzecznie.
Do kwadratowej szczęki
przyczepiona jest długa, chuda ręka zakończona dużym zegarkiem, z dużą tarczą i
maleńkim zielonym listkiem na wskazówce sekundnika. Helena patrzy na ten
zegarek i liczy szybko, że jeszcze tylko siedemnaście minut w słodko pachnącym
piekle, siedemnaście minut z Panem Szefem i kwadratowymi szczękami, a potem zje
pączka z budyniem i wróci do domu.
Ale on, właściciel szczęki,
patrzy na Helenę nieobecny i uśmiecha się głupio. Szczapa z niego, chuda tyczka
w luźnej marynarce z podwiniętymi rękawami, jego wysokość z irytująco
kwadratową szczęką i dużymi dłońmi, dłońmi przypominającymi łopatki do kremu.
– W czym… – zaczyna znowu
Helena, ale wchodzi jej w słowo ze swoim:
– Jestem Jeremiasz.
W myślach Helena dębieje z
osłupienia, na zewnątrz pozwala ciału jedynie na wytrzeszczenie oczu, choć nie
jest pewna, czy ciało ogranicza się do tego. Kiedy bowiem jest się grubą
Heleną, trzeba liczyć się z tym, że pewna część masy wymyka się spod kontroli i
zaczyna żyć własnym życiem, jak niepokorny kosmyk włosów, który wciąż uwalnia
się spod białego czepka.
– Jestem Jeremiasz – tyczka
jakby się jąka, zarumieniony jak świeża bułeczka. – Jestem Jeremiasz i mieszkam
nad cukiernią.
* * *
Z odchudzaniem jest jak z
dorastaniem. Człowiek spogląda w lustro i jest pewien, że dostrzega już
pierwsze efekty, czuje nawet w powietrzu lekki swąd ulatniających się z jego
ciała kilogramów i udaje mu się dopiąć spodnie za pierwszym razem. Wtedy jednak
ktoś stawia przed nim wagę i okazuje się, że nieważne jest, co robił dotąd –
ponieważ najwyraźniej robił to źle.
Helena stara się skupić
myśli na układanych w kartonowym pudełku ciastkach, ale nużący głos kwadratowej
szczęki otacza ją i pociąga za sobą w odmęty mglistego świata bez cukru i
pociągów. Drzwi otwierają się z cichym zgrzytem i do środka wchodzi grupka
ludzi z wielką walizką na kółkach, więc Helena odsuwa pudełko ciastek i wychyla
się zza kawałka tyczkowatej wysokości, który ją przesłania, by sprzedać dwie
drożdżówki z budyniem. Jej żołądek wibruje przyjaźnie na dźwięk słowa „budyń”,
ale Helena karci go w myślach i powstrzymuje się od zjedzenia miniaturowego
ptysia do momentu, gdy walizka znika z właścicielami w ciemnościach podziemnego
przejścia.
– Ty chyba nie lubisz
nocnych zmian – Jeremiasz pochyla się nad ladą i opiera łokcie na blacie.
Helena przypomina sobie o jego obecności i wraca szybko do pakowania ciastek,
które kupił. Dwunastu. Na kremie. Tłustym, wysokokalorycznym, obrzydliwie
słodkim kremie czekoladowym w kolorze kawy z mlekiem.
– Masz chyba gości? –
zmienia Helena temat, bo sobie nie wyobraża rozmów o swojej pracy i nie
wyobraża też sobie, jak dwanaście ciastek znika w kwadratowej szczęce
Jeremiasza.
– Gości? – Jeremiasz ziewa,
pokazując nierówne zęby. – Nie, nie mam gości.
Helena zamyka pudełko i
przesuwa w jego stronę.
Jeremiasz jest ochroniarzem
w Tesco. To daje Helenie do myślenia. Kiedyś zapytała go, czy coś ukradł.
Powiedział, że solone orzeszki, a potem dodał, że nigdy nic mu tak w życiu nie
smakowało jak tamte kradzione orzeszki z Tesco. Helena zapytała wtedy, czym
różni się smak kradzionych orzeszków od tych zwykłych, ale nie chciał
odpowiedzieć. Z uśmiechem zaproponował, że kiedyś coś razem ukradną.
Kiedyś coś razem ukradną.
Kiedy jest się grubasem
pracującym w cukierni, to nie myśli się o kradzieżach. Głównie dlatego, że na
myśl przychodzi wówczas obraz siebie samego uciekającego przed policją. A
przecież jest się grubasem, przecież dyszy się jak lokomotywa parowa po wejściu
na drugie piętro.
Helena jest pewna, że ktoś
by ich przyłapał.
– Za te ciastka to ci nie
policzę – mówi.
A potem długo się
zastanawia, dlaczego to powiedziała.
* * *
Fotele są niezwykle
przyjaznymi meblami. Świetnie wpasowują się w każdą przestrzeń, nawet jeśli
swoim staromodnym, pluszowym obiciem w wielkie kwiaty gryzą się z kanciastą,
modernistyczną meblościanką kupowaną na części w markecie. To gryzienie się
sprawia bowiem wrażenie bardziej przyjaznego podgryzania niż wzajemnego wypruwania
sobie flaków.
Helena zdejmuje puchate
kapcie, ustawia je obok dywanu, poprawia koc w tęczowe paski na oparciu fotela
i mości się w nim wygodnie, dzierżąc kubek ze świeżymi liśćmi mięty w jednej
ręce oraz pączek z budyniem w drugiej. Dopiero, gdy jest jej już całkiem ciepło
i wygodnie orientuje się, że zapomniała zalać herbatę wrzątkiem. Patrzy
bezradnie na swoje wyciągnięte dłonie, po czym podejmuje decyzję. wtyka kubek
między oparcie fotela, a swoje pulchne boczki, a później wzdycha ciężko i zaczyna
zjadać pączka z miną tak cierpiącą, jakby wcale nie miała ochoty go jeść, ale
istnienie świata było uzależnione od jej procesów trawiennych.
Bawiąc się pogniecioną,
klejącą się od lukru torebką nieprzyjazną środowisku, Helena wspomina
dzieciństwo. Pamięta czekanie na ojca. I pamięta matczyne opowieści. Jest jej
ciepło, słodko i coraz przyjemniej, a przywoływane pod przymkniętymi powiekami
obrazy powoli rozmywają się w szeleście foliówki i przybierają niepokojące
kształty Jeremiaszowej szczęki. Helenie się to nie podoba, Helenę to niepokoi.
Zamyka więc Helena oczy i
skupia się na trawieniu.
To zawsze wychodziło jej
najlepiej.
Ach, Heleno, Heleno.
* * *
Pan Szef siedzi przy
stoliczku pod oknem i obserwuje Helenę. Ma w oczach wypisane swoje odwieczne:
„Helena, uśmiech”, więc Helena uśmiecha się, choć uśmiech ma nieszczery i
zupełnie zbędny, bo do kolejnego pociągu zostały dwie godziny, a w cukierni
jest tylko Szef i Jeremiasz.
– Co tu właściwie robisz o
tej porze? – pyta Helena ściszonym głosem, pochylając się nad pączkiem.
– Szukam świata – odpowiada
Jeremiasz i patrzy na Helenę oczami, które mają być smutne, a są tylko szare i
ponure, jak ciemne ściany dworca.
Na co on znów patrzy,
zastanawia się Helena, przecież to tylko ona, to tylko rozmiar zdecydowanie za
duży i tylko przestworza fartucha białego, to tylko czepek przykurzony grubej
Helenki. Na co on patrzy, nie może rozgryźć Helena, przecież ona nie zamieni
się nagle w kosmos ani mapę Europy.
– Świat zaczyna się chyba na
następnej stacji – Helena wzdycha ciężko, ciąży jej ciężar własny i ciężar
odpowiedzialności za świat. Podaje Jeremiaszowi pączka zapakowanego pięknie i
starannie, jej ręka tkwi wyciągnięta wyczekująco, a Szef kręci się niespokojnie
na krzesełku, bo nie rozumie, co się tam dzieje, co się dzieje przy jego
jaśniejącej ladzie.
– Jeszcze bezę – Jeremiasz
mruczy pod nosem, robi się niewyraźny. – Wiesz, już nie pracuję w Tesco.
Helena odkłada pączka i
schyla się po bezę, starając się schylać z klasą, ale gdy ma się tyle
kilogramów, co Helena, to pojęcie klasy staje się płynne i śmieszne. Zastanawia
ją, czy wiedza o życiu Jeremiasza coś zmienia w jej własnym życiu. Wydaje jej
się, że nie. Jego słowa krążą wokół niej jak zapach cukrowych listków na
zamówionym torcie, podrażniają delikatnie zmysły i kuszą, tak jak kusi
wszystko, co zapowiada piękną historię, ale nie należy do niej.
Podaje mu bezę owiniętą
starannie w szary papier, kładzie na niej pączka i wyciąga dłoń po starannie
odliczone monety. Jeremiasz patrzy na nią w milczeniu, ona wie, że patrzy,
czuje jego wzrok, jego wzrok ma zapach czekolady, a dłonie przypominają wielkie
łopatki do kremu, na końcu dłoni natomiast zegarek.
Zegarek pokazuje, że jeszcze
dużo czasu do końca zmiany.
– To cześć – mówi Jeremiasz
i odwraca się, a Szef w kącie oddycha z ulgą, bo dziwna wydała mu się sytuacja
z tym dziwnym człowiekiem, który mieszka nad cukiernią i wraca do domu ciemną
nocą.
– Cześć – odpowiada Helenka,
ale Jeremiasz już jest za drzwiami i pewnie nie słyszy.
* * *
Czasem człowiek czuje się
jak nadgryziony, upuszczony pączek. Okrągły donut muśnięty różowym lukrem i
tęczową posypką, pozbawiony nadzienia, smutny w swoim upuszczeniu i oblepiony
kurzem ulicy.
Czasem człowiek czuje, jak
dzikie mrówki obchodzą jego porzucone ciało i rozdzierają na miliony
kawałeczków.
Czasem człowiek chce coś
zrobić, ale jest tylko różowym donutem, więc poddaje się i czeka biernie na
swój ostateczny rozkład.
Czasem człowiek rzuca się
pod pociąg.
Smutno być pociągiem, pod
który ktoś się rzuca. Zbyt dużym i ciężkim, by dać przeznaczeniu szansę na
zmianę decyzji. Zbyt szybkim, by zmienić je samemu. Zbyt wolnym na wykolejenie.
Zbyt, zawsze zbyt.
Biedny pociągu uwięziony w
torach, biedny pociągu zatrzymany między dwoma srebrnymi taśmami, biedny
pociągu skazany na parcie do przodu pomimo tego istnienia, które gdzieś się
rozpłynęło na drewnianych sztachetach pod tobą. Żałuje ciebie, biedny pociągu,
gruba Helena, i żałuje, że sama nie wpadła pod ciebie, bo wierzy, że odbiłbyś
się miękko od jej płynnego ciała.
– Nie musisz być piękna –
powiedział Jeremiasz, gdy pakowała jego biszkopty.
Wyobraża sobie Helena ciebie,
pociągu, wjeżdżającego w torebkę cukru, i wyobraża sobie cukier rozsypany na
torach.
* * *
Helena trzyma ręce w
kieszeniach i patrzy na Jeremiasza uważnie.
Jeremiasz też patrzy na
Helenę, też ma ręce w kieszeniach, tylko stoi za szybą i jego ręce w
kieszeniach nie mieszczą się całe, bo są za duże.
Patrzą tak na siebie,
ignorując zupełnie Szefa siedzącego przy stoliczku w kącie.
Zastanawia się Helena, czy
Szef wie.
Jeremiasz zastanawia się,
czy Helena wie.
Szef też się zastanawia, ale
sam nie potrafi powiedzieć, nad czym właściwie. Przygląda się tylko
przyczajonej w cieniu grubej Helenie. Wydaje mu się, że Helena jest szczęśliwym
człowiekiem. Wydaje mu się też, że w życiu zawsze musi o coś chodzić, gdy
tymczasem Helena opiera się sensom jak żołądek trzydniowemu ciastku na bitej
śmietanie.
A potem przyjeżdża pociąg ze
stolicy i do cukierni wtłacza się mnóstwo walizek.
Do walizek uwiązani są
ludzie.
Helena patrzy na nich i
starannie analizuje swój świat. Wdycha powietrze. Kilometry pociągów i
kilogramy cukru przepływają harmonijnie jej układem oddechowym, wpadają nosem i
ustami, wplątują się we włosy, zanurzają się w oczach i przenikają do mózgu z
tępym tykaniem czyjegoś zegarka.
Helenie świat jest obojętny.
Helena nie wierzy w przeznaczenie.
– Zjedzcie mnie – mówi
Helena, wkraczając do przybytku słodkiego i lepkiego.
Tłum otacza ją ze wszystkich
stron, napływa z całego świata.
Helena tylko chciała być
piękna.
Ach, Heleno.
kim trzeba być żeby zmusić ludzi do utożsamienia się z grubą i brzydką heleną i dlaczego nie umiem sobie wyobrazić heleny jako grubej i brzydkiej a uważam że taka powinna być? trzeba być potworem. idę na pączka, zdecydowanie idę na pączka i zamierzam go zeżreć bezczelnie i szczęśliwą być, żaden jeremiasz mi nie podskoczy. tak bardzo kocham ten tekst i tak bardzo mam wrażenie że muszę go czytać przez kolejny tydzień codziennie bo w nim jest więcej niż ja rozumiem. co z tego że sesja. co z tego. ważne że cukier na torach. to zbyt... zbyt... ja nie wiem jakie. ale zbyt. chce mi się płakać. idę płakać. nad pączkiem.
OdpowiedzUsuńZbyt? Dosiu, nie wolno płakać nad pączkami. Płacz nad pączkami jest wyrazem prawdziwej rozpaczy, poza tym nieszczęście wywołuje mdłości. Jeremiasz chyba nie zrobił nic takiego. Chciał być tylko miły. Tekst czytaj, ilekroć zapragniesz, z pączkami lub bez, tylko łzy otrzyj i (jak sama napisałaś) szczęśliwą bądź.
OdpowiedzUsuńjestem heleną. usiadłam właśnie przed komputerem i wzięłam do ręki kubek zimnej (bo niezalanej) herbaty. a jeremiasze mają to do siebie że nigdy nie rozumieją choć przecież kobiety są całkiem łatwe w obsłudze. no czy ja nie mam racji? może jakiś męski punkt widzenia - panie kruku? pan jest artysta, może się pan wypowie.
UsuńPowiem ci, pani Dosiu, że zrozumieć jedną i drugą płeć jest bardzo trudno. Bo ani Helenki, ani Jeremiasze nic nigdy nie mówią, tylko mają oczekiwania. A od tego prosto do niezadowolenia i niespełnienia swoich potrzeb. Helenka też chyba mało rozmawiała z Jeremiaszem. :) ~ Kruk
UsuńAle Helenka chciała tylko być piękna, no.
Usuń1. "Dzień dobry, mam na imię Helena, jak mogę pomóc?"
OdpowiedzUsuń2. "...Helenką, która pociła się jak prosię po przebiegnięciu kilku metrów"
3. "Jego dwadzieścia pięć lat urąga mu w twarz"
4. "...gdy usilnie próbuje wyglądać na mniejszą"
5. "...stoi pochylony nad ladą, jakby opłakiwał sernik wiedeński"
6. "...pewna część masy wymyka się spod kontroli i zaczyna żyć własnym życiem, jak niepokorny kosmyk włosów..."
7. "Z odchudzaniem jest jak z dorastaniem"
8. "Zamyka więc Helena oczy i skupia się na trawieniu"
9. "Czasem człowiek rzuca się pod pociąg" o.o
10. "Ach, Heleno"
- czyli 10 powodów, dla których warto było przeczytać ten tekst.
Cholera, warto było.
Spoilers. Spoilers everywhere.
UsuńNigdy nie potrafiłam pisać dobrych tekstów, ale to nie znaczy, że nie potrafię ich zauważyć u kogoś innego. A ten jest dobry, nawet bardzo. Emocje we mnie wzbudził niesamowite. A to chyba największa nagroda dla autora, zobaczyć jak jego własne dzieło porusza ludzi.
OdpowiedzUsuńMasz rację - zdecydowanie największa. Mam nadzieję, że emocje wzbudzone okazały się pozytywne, bo takie w końcu było zamierzenie bloga, a tymczasem wszyscy nam płaczą. Dziękuję za miłe słowo i polecam pozostałe teksty. Jeśli uważasz, że ten jest dobry, to powinnaś poczytać inne (;
UsuńAkcja: Helena wchodzi do sklepu, Helena wspomina, przychodzi Jeremiasz, Helena rozmawia z Jeremiaszem, szefunio nie ogarnia ich relacji, Helena je pączka, Helena patrzy na Jeremiasza zza szyby jakby chciała mu coś przekazać, a potem wchodzi do sklepu (klamra kompozycyjna ). Ta ostatnia scena mi coś przypomina, ale to chyba nadinterpretacja. Ale jeśli mam rację, to... Wow. Jak na tekst, w którym tak mało się dzieje - to DUŻO się w nim dzieje. Chyba też będę płakać. Choć jak czytałam na początku komentarze, to nie ogarniałam, o co chodzi. Wow. No po prostu wow.
OdpowiedzUsuńNo i zjadło mi "lubię to" w nawiasie przy klamrze. To napiszę jeszcze raz, że "wow". Uszanowanko.
UsuńTeksty o niczym - polecam się serdecznie. Jeśli mowa o ostatniej scenie, to faktycznie odwołuje się ona do czegoś. Mała podpowiedź: słowa "Zjedzcie mnie" są kluczowe ;p Poza tym, dziękuję. Miło mi przy tym całym "wow" i w ogóle ;p
UsuńPowiedziałaś: 'jak będziesz czytać prozaca', to napisz, co myślisz...
OdpowiedzUsuńale jak ja mam coś napisać, skoro słów mi brak?
to takie prawdziwe jest... takie zwykłe, codzienne... tyle tych Helen na świecie, chyba w każdym z nas taka Helena. czuję w sobie Helenę (jakkolwiek to brzmi ;])
Zjadłaś Helenę? To chyba dobrze, o to Helenie chyba chodziło. "Widzę w Tobie grubą Helenę" - ojej, ojej. Brzmi właściwie nieco strasznie (;
UsuńKaaaaaaaalkaaaaaaaaaa. Weź coś napisz.
OdpowiedzUsuńNo kiedyś tam napiszę. Chyba.
UsuńJa napiszę jutro jakiś składniejszy komentarz, bo mój mózg nie wymyśi dziś raczej nic sensownego. Nie wiem więc, czemu w ogóle cokolwiek teraz tu piszę... A! Wiem! Żeby Was poinformować, że znowu jestem przez Wasze teksty głodna ;_; albo ti przez moje postanowienie jedzenia wcześniej kolacji... nevermind.
OdpowiedzUsuńOkok, to ja teraz postaram się napisać coś składniej. Zacznę od tego, że masz, Kalko, świetny styl i czyta się Twoje teksty bardzo, ale to bardzo dobrze. Podoba mi się ta fragmentaryczność fabuły - wzbudza ciekawość i tak dalej, a nasze szare komórki są pobudzone do ogarnięcia całości i to jest świetne :) Cała historia jest taka typowo... eprozacowa - urocza i trochę z przymrużeniem oka. Biedna Helenka w sklepie ze słodyczami, to jakby zatrudnić alkoholika na stanowisku monopolowym :D O zgrozo, przypomniał mi się "Zmierzch" i coś w stylu "jesteś moją ulubioną odmianą heroiny"... nieważne, nie wiem skąd to skojarzenie, bo "Helenkę" czyta się o wiele lepiej niż czytadła o wąpierzach Meyer. ;)
UsuńDokładnie tego alkoholika miałam na myśli, pisząc o grubasach w cukierni - zawsze mnie bowiem intrygowało, że na ogół w takich miejscach pracują wyjątkowo szczupłe panie (miałam tezę: albo nie lubią słodyczy, albo zwalnia się je po przekroczeniu pewnego limitu kilogramów). Co do jedzenia, zdradzę, że to nasz mały prozacowy defekt (albo i zaleta), gdyż-ponieważ-i-albowiem kolejne wyzwania powtarzają tradycję motywu "jedzonego". Po prostu lubimy jeść, tak sądzę. "Jesteś moją ulubioną odmianą Heleny"? Myślę, że Helenka jest tak słodka, że Edward by ją po prostu zjadł. Jak czekoladkę.
UsuńNie lubią słodyczy? To z jakiej planety pochodzą? *pyta niewinnie* To okropna śmierć, być zjedzonym przez Edwarda. Rozumiem jeszcze przez jakiegoś porządnego wampira, ale Edka? Dobrze, że Helenka pracuje w jakieś cukierni nie w Widelcach ; )
UsuńAch, Heleno. Lub raczej: ach, Kalko. Znów mam to niesprecyzowane uczucie niedosytu, o tyle jednak dobrego, że powoduje u mnie potrzebę ponownej lektury, a nie porzucenia autora. Fragmentaryczność, czy może defragmentaryzacja, opowieści świetnie oddaje nudne życie przeciętnej, znudzonej życiem ekspedientki, podobnie jak utrzymanie statycznej narracji w epizodach z udziałem Jeremiasza, który jest przecież jedynie kolejnym przechodniem. To mógłby być właściwie kolejny nastoletni tekścik o jakichś przypadkowych kilku wydarzeniach, gdyby nie świetne zakończenie. Wiem, że sama tego nie planowałaś i może nie będę ułatwiał zadania innym czytelnikom - niemniej nawiązanie odnalazłem i uważam, że jest genialne. Dodaje temu opowiadaniu słodkiego smaku dobrej klasyki. Ukłon w Twoją uroczą stronę ;]
OdpowiedzUsuńMoja "uroczość" wypełza z każdego Twojego komentarza i zalewa świat karmelem, Borysie. Jesteś chyba jedyną osobą, która rozpoznała analogię. To zabawne, bo wydaje mi się, że bez tego odniesienia tekst rzeczywiście traktuje o niczym i jest zdecydowanie trudniejszy w interpretacji (; Czekam na jakąś bystrą duszę, która udowodni mi, że to rzeczywiście tam jest.
UsuńDziwne i smutne, ale słodkie.
OdpowiedzUsuńTekst brzmi jak odezwa do tych wszystkich głupiutkich rodziców, którzy uważają, że mogą zapchać swe dzieci pączkami i będzie wszystko dobrze. Powinniśmy przerabiać to w szkole, może ktoś kiedyś by wyciągnął z tego życiową naukę.
OdpowiedzUsuń