wyzwanie: złoty strzał, „mam już dość tych twoich
etnicznych dodatków”
Konradem
często rządziły namiętności. Nie wiedział, skąd się to brało. Po prostu czuł
momentami dziwny ucisk w czaszce, jakby jakaś nieznana siła sterowała jego
decyzjami. Nie wiadomo z jakiego powodu, tego dnia znalazł się w gabinecie
dentystycznym. Była dwudziesta pierwsza i jako jedyny siedział w poczekalni. Lekarz
zajmował się jeszcze ostatnim pacjentem.
Kiedy
ten koncert dobiegł końca, z gabinetu wyszedł pacjent o zbolałym wyrazie
twarzy. Nieznajomy zostawił za sobą otwarte drzwi, przez które do poczekalni
wpadało obce, intensywnie białe światło. Konrad postanowił poczekać i nie
ruszać się z miejsca. Przecież nie chciał, aby przez przypadek dentysta wziął
go za nadprogramowego gościa i zabrał się za jego perfekcyjne uzębienie.
Lekarz
wyszedł dopiero po jakimś czasie. Poprawiał sweter, który najwyraźniej przed
chwilą założył. Było to rozsądne – na dworze mróz, który potrafił dać się we
znaki nawet miłośnikom tej pory roku.
Mężczyzna
w swetrze nie wydawał się zaskoczony obecnością Konrada. Co więcej, wyglądał na
takiego, który doskonale wie, dlaczego niezapowiedziany gość pojawił się w jego
poczekalni.
–
Znowu ucisk w czaszce? – zapytał.
Konrad
pokiwał lekko głową. Dentysta trafił w sedno.
–
To było ponad moje siły. Nie mogłem inaczej – odpowiedział nieśmiało, unikając
spojrzenia lekarza.
–
Nie przejmuj się. Zdążyłem już przywyknąć.
Dentysta
rzeczywiście zdążył przywyknąć do tego człowieka i jego nieprzewidywalności.
Konrad potrafił pojawić się w jego życiu w najbardziej absurdalnych chwilach,
by znów zniknąć na nieokreślony czas.
– Kiedy
mnie nie było, zdążyłeś zostać dentystą – zauważył Konrad, chcąc nawiązać rozmowę.
Nie widzieli się przecież od kilku lat.
–
Zrezygnowałem z kariery nanochirurga, jeśli o to ci chodzi. Próchnica dotyka
większej liczby osób, a ludzie wolą mieć piękne zęby niż sprawne organy. Albo przynajmniej
sprawne mózgi.
Konrad
schował swoje, wyszczerzone w naiwnym uśmiechu, zęby, chociaż wiedział, że nie
o nim mowa. Ukazywanie ich światu w tamtym momencie mogło po prostu wywołać
mimowolne skojarzenia. Z drugiej strony ucieszył się, że mężczyzna w swetrze
wcale się nie zmienił i wciąż był tym samym ironicznym gościem, jakiego znał
już od tak dawna.
–
W czym mogę służyć? – zapytał dentysta, celowo przejaskrawiając swój sztuczny,
zawodowy ton głosu.
–
Chciałbym pozbyć się tego ucisku.
– Siedem
lat temu mówiłeś to samo.
– Siedem?
Konrad
miał wrażenie, że widział się z dentystą dosłownie pół roku wcześniej.
–
Mówiłem ci to już poprzednio i jeszcze raz się powtórzę. Masz nie przychodzić
do mnie z tą sprawą. Nie znam się na tyle, żeby mieć cokolwiek do powiedzenia z
medycznego punktu widzenia.
–
Wiesz, ilu ludzi nachodziłem, by dowiedzieć się, skąd się to wzięło?
–
Pewnie wielu – odparł dentysta, siadając naprzeciwko Konrada. Widział, że to
będzie długa rozmowa.
–
Z biegiem czasu to się nasila. Ale zanim powiem więcej, muszę cię o coś
zapytać. Czy nadal wierzysz w…
–
W tę dziecinadę, w którą bawiliśmy się przed studiami?
– Bardziej
chodziło mi o to, czy wierzysz w istnienie czegoś poza tą rzeczywistością?
Dentysta
uśmiechnął się, wracając do zatartych przez codzienność wspomnień.
–
Po wszystkim, co powyprawialiśmy w wieku dwunastu lat? Zerwałem z tymi bzdurami.
Nie wiem jak ty, ale już nie jestem zainteresowany zabawą w medycynę naturalną.
O zgrozo, przecież uczyliśmy się uzdrawiania poprzez energię duchową. Paranoja.
–
Czyli nie…
–
Nie mówię, że zupełnie w to nie wierzę, ale potępiam się za to, że w ogóle
brałem w tym udział. Szczególnie, że do
dziś boję się tego dziada z wioski. Przez to, co się stało ze Zbyszkiem.
Lekarze mówili, że umarł z przyczyn naturalnych, ale nie chce mi się w to
wierzyć. Podobno jego mózg był czarną, wypaloną paćką. Na rozwój takiej choroby
potrzebne są miesiące, lata, a przecież byłoby widać objawy.
–
Zbyszek okradł dziada, więc to nie jest dziwne.
Dentysta
się zaśmiał.
– Staruch
równie dobrze mógł nam zrobić to samo z byle powodu. Nie, on nawet nie potrzebował
powodu.
– Mówił, że masz potencjał.
Mężczyzna
w swetrze wzruszył ramionami.
–
Nawet jeśli, to co?
–
Mógłbyś mi wtedy pomóc. Może mógłbyś mi w tej chwili pomóc.
Dentysta
przetarł twarz.
–
Ty tak na poważnie?
–
Jak najbardziej. Słuchaj, ten ucisk jest coraz bardziej niemożliwy. Chciałbym
się go pozbyć, chciałbym wiedzieć, jak to jest bez niego żyć. Bo ten ucisk
paraliżuje mi życie steruje mną. To, że tu jestem, też jest jego skutkiem.
Jesteś moją ostatnią nadzieją.
Zapadła
między nimi chwila ciszy.
– Ty
coś mu zrobiłeś – powiedział po chwili dentysta.
–
Komu?
–
Dziadowi. Może współpracowałeś wtedy ze Zbyszkiem i tobie się też dostało.
Przed studiami nie przyszło mi to do głowy, ale teraz… To miałoby sens.
Konrad
wydawał się zmieszany. Wnioski lekarza nie były całkowicie trafne, ale coś musiało
być na rzeczy.
–
On cię lubił – Konrad starał się zmienić tor rozmowy.
–
Ha! A jednak! Wykręcasz się od odpowiedzi. Ja nie chcę się w to angażować,
wiesz? Skończyłem z tym w wieku dwunastu lat, a że dałem ci się dręczyć przez
następne siedem, to była tylko moja głupota. Chyba nie mam wyboru i teraz ci to
powiem. Słuchaj, nie przeszkadzało mi, że ostatnio nie pojawiałeś się w moim
życiu. Ale nie dostaniesz innej odpowiedzi niż „nie”, nawet jeśli codziennie będziesz
czatował pod moim gabinetem. Ja z tym zerwałem – powiedział dentysta z
naciskiem i wstał, by wrócić do gabinetu po zimowy płaszcz. Uważał, że rozmowa
się na tym skończyła.
–
Proszę, nie zostawiaj mnie tak. – Konrad wstał w ślad za nim. Próbował go w
jakikolwiek sposób zatrzymać. – Nie dam sobie rady. Nic nie pomaga, ani napary,
ani leki, ani amulety.
–
Skończ już, proszę. Wyraziłem się jasno. Mam dość tych zabobonów, twoich
etnicznych dodatków i tego całego słowiańskiego szmudu-woodoo. – stwierdził
dentysta nie tylko ze złością, ale też ze zniecierpliwieniem.
Wtedy
dotknął ramienia Konrada, by w ten sposób skłonić go do wyjścia. Nie
przypuszczał, że z powodu jednego małego gestu tak wiele może się zmienić. Dentysta
poczuł, jak pod wpływem zwykłego dotyku dziwny ucisk, jakaś niewidzialna siła, rozszedł
się po jego dłoni. To uczucie przypominało bańkę, która szczelnie zacieśniła
się na jego krwioobiegu. Ostatni raz, gdy czuł się tak nieludzko, miał
dwanaście lat. Dotychczas wydawało mu się, że te wspomnienia były tylko
dziecięcą fantazją, ale teraz jakby za uderzeniem młota, ten pomysł zupełnie
wyleciał mu z głowy. To było zbyt niepowtarzalne, by należało tylko do wytworów
wyobraźni młodego chłopca, zbyt rzeczywiste i przypominające zbyt wiele, by
mogło być fałszem.
Konrad
zorientował się dopiero po chwili, jaka zmiana zaszła w dentyście. Jego twarz,
dotychczas przysłonięta maską obojętności, teraz zaczęła wyrażać zrozumienie i
współczucie. Coś w mężczyźnie pękło i okazało się że, tylko udawał tę nieugiętą
postawę.
–
Czy mógłbyś to ze mnie wyrzucić? – zapytał Konrad z nadzieją.
–
Czemu nie pójdziesz do dziada? Po takim czasie nie powinien chować urazy –
powiedział lekarz głosem pozbawionym poprzedniej stanowczości.
–
Dziad umarł trzy lata temu. Zapił się na śmierć.
Oczy
dentysty rozszerzyły się mimowolnie i pojawił się w nich cień ulgi. Spojrzał po
chwili w dół, pod nogi, rozważając coś ze smutkiem.
–
Przyjacielu… – To była pierwsza chwila od wielu lat, kiedy w ten sposób nazwał
Konrada. – Ja nie jestem w stanie ci pomóc, nawet gdybym chciał.
–
Nie rozumiem. Przecież umiałbyś. Robiłeś to tak wiele razy.
Dentysta
obrócił się pod pretekstem włożenia klucza do zamka, by nie mówić tego twarzą w
twarz. Wstydził się. Wstydził się tak piekielnie, że nie chciało mu to przejść
przez usta.
–
Dziad w pewnym momencie zorientował się, że to nie Zbyszek go okradł. To byłem
ja. Ale było już za późno. On już nie żył. Jak przyszedłem, dziad tylko kiwał
głową. Ty wiesz jak on to robił. Kości strzykały tak głośno mu w szyi, jakby
łamały się filary Ziemi. Nie musiałem nic mówić, a on wiedział. Postanowił mnie
nie zabijać i zrobił coś gorszego. Zabrał mi moc, a potem powiedział, żebym już
nie wracał. Pewnie miał żal do mnie, że z mojej winy, ukarał niewłaściwą osobę.
Ręce
zaczęły mu się lekko drżeć. Przez te wszystkie lata musiał mierzyć się z
konsekwencjami własnej głupoty. Nieprzyznanie się od razu do winy spowodowało
śmierć niewinnej osoby. To wydarzenie na zawsze go napiętnowało. Wypaliło z
jego życia wszelki zapał i siłę. I tak, jak nowotwór, który wyżarł Zbyszkowi
życie, zabijało dentystę z każdym dniem.
Konrad
był w szoku, jednak po chwili przyglądania się udręce przyjaciela, doszedł do
wniosku, że nie miał prawa go winić.
–
To nie jest do końca prawda. Zbyszek też okradł dziada. Ja pomogłem schować to,
co zabrał. Umarł, bo był bezczelny. Kłamał mu w żywe oczy. Niestety, za pomoc
też dostałem karę. Ten ucisk.
–
Czyli wszyscy byliśmy winni? – zapytał dentysta.
–
Tak, ale ty najmniej.
–
Niby czemu?
–
A co ukradłeś?
Dentysta
uśmiechnął się gorzko, gdy zreflektował się, że nie umie sobie dokładnie
przypomnieć.
–
Nie pamiętam.
– On
też zapomniał.
–
Kto?
–
Dziad.
Mężczyzna
w swetrze spojrzał na niego, zbity z tropu.
–
Byłem u niego kilka razy od czasu naszego odejścia – kontynuował Konrad. –
Wiesz, prosiłem, by uwolnił mnie od klątwy. Ale gdy odmawiał, rozmowa zwykle schodziła
na tematy starych czasów, a przede wszystkim na ciebie.
–
Mnie?
–
On cię szukał. Chciał, żebyś wrócił. Myślałem, że nigdy nie miałeś zamiaru tam
wracać ze względu na to, co zrobił Zbyszkowi. Teraz jednak rozumiem czemu cały
czas powtarzał, że popełnił błąd, wyrzucając cię.
Dentysta
bezwiednie usiadł na najbliższym krześle. Spojrzał na Konrada zaszklonymi
oczami. On chyba też chciał wrócić. Przecież na swój sposób kochał tego starego
pijaka, nauczyciela i mentora. Nie przez przypadek był jego ulubionym uczniem.
–
Słuchaj. Jak ostatni raz go widziałem, powiedział, że jedyną osobą, która może
się nade mną zlitować, jesteś ty. Błagam, jesteś naprawdę moją ostatnią
nadzieją. Jeśli tego nie zrobisz, to już nie wytrzymam. Przedawkuję morfinę
albo inne paskudztwo, byleby nie bolało. To będzie mój złoty strzał i…
–
Przestań.
Dentysta
spoważniał, ale kiedy zobaczył błagalny wyraz twarzy Konrada, jego spojrzenie złagodniało.
Ucisk musiał być piekielną próbą, bo on nie należał do tego typu osób, które z
byle powodu robią dramat. Jego wyznanie było szczere. Samobójstwo miało być
tylko ostateczną alternatywą.
–
On mi zabrał moc. Nawet gdybym chciał…
–
Zapomniałeś? – przerwał mu Konrad. – Jedna z pierwszych lekcji w tej
rozpadającej się chacie. Co się dzieje, kiedy osoba, taka jak my, umiera?
–
Nie pamiętam. Odchodzi. Po prostu.
Konrad
zaśmiał się krótko, pierwszy raz wydawał się taki pogodny.
–
A spadek?
Dentysta
oniemiał w jednej, krótkiej chwili. Nie wiedział, co powiedzieć. Przypomniał
sobie na czym polegał proces obiegu mocy, powód, dla którego każdy uczeń chciał
stać się ulubieńcem znachora. Ulubieniec dostawał spadek. Dostawał jego
dziedzictwo. Dostawał moc.
–
Czyli wierzysz, że ja? Po tym wszystkim?
–
Tak – uśmiechnął się Konrad.
Na
twarzy dentysty pojawiło się nieskrywane wzruszenie.
–
Czyli jak? Pomógłbyś mi?
Mężczyzna
w swetrze podniósł się i stając twarzą w twarz ze starym przyjacielem,
uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od bardzo długiego czasu.
–
Myślę, że on tego chciał od samego początku – odpowiedział i obaj wyszli z
gabinetu, nawet nie gasząc światła.
###
Recenzja
Droga Led,
przede wszystkim, chcielibyśmy
pochwalić sam pomysł Twojego opowiadania. Na podstawie samych tylko, jak się
zdaje, „etnicznych dodatków” z wyzwania przeszłaś do ludowej magii. Postać „dziada”
kojarzy się zresztą trochę (ale bardzo luźno) z jednym z bohaterów „Dracha”
Szczepana Twardocha i szkoda, że mamy o nim właściwie tak mało informacji.
Oś tekstu oparłaś na dialogu, co
jest jedną z bardziej interesujących metod prowadzenia fabuły, wymaga jednak
znacznej cierpliwości. W przeciwnym wypadku, tak, jak tutaj, może wkraść się
nieco chaosu. Sześć stron – to może wydawać się sporo, ale raczej w ciągłej
narracji. W tym wypadku całość sprawia wrażenie, jakbyś się śpieszyła – za dużo
informacji przekazujesz naraz, przez co rozmowa nie brzmi całkiem naturalnie, a
i czytelnikowi nietrudno się pogubić. Żeby temu zaradzić można by zwyczajnie
pozwolić toczyć się rozmowie wolniejszym tonem albo, co szybsze i prostsze,
cześć kwestii wspólnej przeszłości zrzucić na narratora, dać mu parę
retrospekcji do załatwienia, żeby się za bardzo nie lenił, biedaczek. ^^ Od
początku do końca mieliśmy też pewien problem z dokładniejszym zrozumieniem
relacji bohaterów, może właśnie przez prędkość, z jaką wiedli rozmowę?
Poza tym, zdaje nam się, że
powinnaś zwrócić uwagę na sformułowania, jakich używasz. Część z nich wypada dość
niezręcznie i chyba nie sposób tego inaczej określić.
Oczywiście, jak zawsze dziękujemy
bardzo za nadesłany nam tekst i liczymy na dalszą współpracę. Mamy nadzieję, że
nie zrazisz się naszymi wskazówkami, mimo że tym razem wyszło ich jakoś dużo.
Pozdrawiamy Cię serdecznie. <3
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz