stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Led #3

wyzwanie: złoty strzał, „mam już dość tych twoich etnicznych dodatków”

Konradem często rządziły namiętności. Nie wiedział, skąd się to brało. Po prostu czuł momentami dziwny ucisk w czaszce, jakby jakaś nieznana siła sterowała jego decyzjami. Nie wiadomo z jakiego powodu, tego dnia znalazł się w gabinecie dentystycznym. Była dwudziesta pierwsza i jako jedyny siedział w poczekalni. Lekarz zajmował się jeszcze ostatnim pacjentem.
Ze środka dobiegały piskliwe dźwięki piłowania, od których Konrada przebiegały ciarki. Nie przyszedł z powodu dolegliwości związanych z zębami, ale od samego słuchania tych odgłosów zaczął wątpić w prawdziwy cel swojej wizyty.
Kiedy ten koncert dobiegł końca, z gabinetu wyszedł pacjent o zbolałym wyrazie twarzy. Nieznajomy zostawił za sobą otwarte drzwi, przez które do poczekalni wpadało obce, intensywnie białe światło. Konrad postanowił poczekać i nie ruszać się z miejsca. Przecież nie chciał, aby przez przypadek dentysta wziął go za nadprogramowego gościa i zabrał się za jego perfekcyjne uzębienie.
Lekarz wyszedł dopiero po jakimś czasie. Poprawiał sweter, który najwyraźniej przed chwilą założył. Było to rozsądne – na dworze mróz, który potrafił dać się we znaki nawet miłośnikom tej pory roku.
Mężczyzna w swetrze nie wydawał się zaskoczony obecnością Konrada. Co więcej, wyglądał na takiego, który doskonale wie, dlaczego niezapowiedziany gość pojawił się w jego poczekalni.
– Znowu ucisk w czaszce? – zapytał.
Konrad pokiwał lekko głową. Dentysta trafił w sedno.
– To było ponad moje siły. Nie mogłem inaczej – odpowiedział nieśmiało, unikając spojrzenia lekarza.
– Nie przejmuj się. Zdążyłem już przywyknąć.
Dentysta rzeczywiście zdążył przywyknąć do tego człowieka i jego nieprzewidywalności. Konrad potrafił pojawić się w jego życiu w najbardziej absurdalnych chwilach, by znów zniknąć na nieokreślony czas.
– Kiedy mnie nie było, zdążyłeś zostać dentystą – zauważył Konrad, chcąc nawiązać rozmowę. Nie widzieli się przecież od kilku lat.
– Zrezygnowałem z kariery nanochirurga, jeśli o to ci chodzi. Próchnica dotyka większej liczby osób, a ludzie wolą mieć piękne zęby niż sprawne organy. Albo przynajmniej sprawne mózgi.
Konrad schował swoje, wyszczerzone w naiwnym uśmiechu, zęby, chociaż wiedział, że nie o nim mowa. Ukazywanie ich światu w tamtym momencie mogło po prostu wywołać mimowolne skojarzenia. Z drugiej strony ucieszył się, że mężczyzna w swetrze wcale się nie zmienił i wciąż był tym samym ironicznym gościem, jakiego znał już od tak dawna.
– W czym mogę służyć? – zapytał dentysta, celowo przejaskrawiając swój sztuczny, zawodowy ton głosu.
– Chciałbym pozbyć się tego ucisku.
– Siedem lat temu mówiłeś to samo.
– Siedem?
Konrad miał wrażenie, że widział się z dentystą dosłownie pół roku wcześniej.
– Mówiłem ci to już poprzednio i jeszcze raz się powtórzę. Masz nie przychodzić do mnie z tą sprawą. Nie znam się na tyle, żeby mieć cokolwiek do powiedzenia z medycznego punktu widzenia.
– Wiesz, ilu ludzi nachodziłem, by dowiedzieć się, skąd się to wzięło?
– Pewnie wielu – odparł dentysta, siadając naprzeciwko Konrada. Widział, że to będzie długa rozmowa.
– Z biegiem czasu to się nasila. Ale zanim powiem więcej, muszę cię o coś zapytać. Czy nadal wierzysz w…
– W tę dziecinadę, w którą bawiliśmy się przed studiami?
– Bardziej chodziło mi o to, czy wierzysz w istnienie czegoś poza tą rzeczywistością?
Dentysta uśmiechnął się, wracając do zatartych przez codzienność wspomnień.
– Po wszystkim, co powyprawialiśmy w wieku dwunastu lat? Zerwałem z tymi bzdurami. Nie wiem jak ty, ale już nie jestem zainteresowany zabawą w medycynę naturalną. O zgrozo, przecież uczyliśmy się uzdrawiania poprzez energię duchową. Paranoja.
– Czyli nie…
– Nie mówię, że zupełnie w to nie wierzę, ale potępiam się za to, że w ogóle brałem  w tym udział. Szczególnie, że do dziś boję się tego dziada z wioski. Przez to, co się stało ze Zbyszkiem. Lekarze mówili, że umarł z przyczyn naturalnych, ale nie chce mi się w to wierzyć. Podobno jego mózg był czarną, wypaloną paćką. Na rozwój takiej choroby potrzebne są miesiące, lata, a przecież byłoby widać objawy.
– Zbyszek okradł dziada, więc to nie jest dziwne.
Dentysta się zaśmiał.
– Staruch równie dobrze mógł nam zrobić to samo z byle powodu. Nie, on nawet nie potrzebował powodu.
 – Mówił, że masz potencjał.
Mężczyzna w swetrze wzruszył ramionami.
– Nawet jeśli, to co?
– Mógłbyś mi wtedy pomóc. Może mógłbyś mi w tej chwili pomóc.
Dentysta przetarł twarz.
– Ty tak na poważnie?
– Jak najbardziej. Słuchaj, ten ucisk jest coraz bardziej niemożliwy. Chciałbym się go pozbyć, chciałbym wiedzieć, jak to jest bez niego żyć. Bo ten ucisk paraliżuje mi życie steruje mną. To, że tu jestem, też jest jego skutkiem. Jesteś moją ostatnią nadzieją.
Zapadła między nimi chwila ciszy.
– Ty coś mu zrobiłeś – powiedział po chwili dentysta.
– Komu?
– Dziadowi. Może współpracowałeś wtedy ze Zbyszkiem i tobie się też dostało. Przed studiami nie przyszło mi to do głowy, ale teraz… To miałoby sens.
Konrad wydawał się zmieszany. Wnioski lekarza nie były całkowicie trafne, ale coś musiało być na rzeczy.
– On cię lubił – Konrad starał się zmienić tor rozmowy.
– Ha! A jednak! Wykręcasz się od odpowiedzi. Ja nie chcę się w to angażować, wiesz? Skończyłem z tym w wieku dwunastu lat, a że dałem ci się dręczyć przez następne siedem, to była tylko moja głupota. Chyba nie mam wyboru i teraz ci to powiem. Słuchaj, nie przeszkadzało mi, że ostatnio nie pojawiałeś się w moim życiu. Ale nie dostaniesz innej odpowiedzi niż „nie”, nawet jeśli codziennie będziesz czatował pod moim gabinetem. Ja z tym zerwałem – powiedział dentysta z naciskiem i wstał, by wrócić do gabinetu po zimowy płaszcz. Uważał, że rozmowa się na tym skończyła.
– Proszę, nie zostawiaj mnie tak. – Konrad wstał w ślad za nim. Próbował go w jakikolwiek sposób zatrzymać. – Nie dam sobie rady. Nic nie pomaga, ani napary, ani leki, ani amulety.
– Skończ już, proszę. Wyraziłem się jasno. Mam dość tych zabobonów, twoich etnicznych dodatków i tego całego słowiańskiego szmudu-woodoo. – stwierdził dentysta nie tylko ze złością, ale też ze zniecierpliwieniem.
Wtedy dotknął ramienia Konrada, by w ten sposób skłonić go do wyjścia. Nie przypuszczał, że z powodu jednego małego gestu tak wiele może się zmienić. Dentysta poczuł, jak pod wpływem zwykłego dotyku dziwny ucisk, jakaś niewidzialna siła, rozszedł się po jego dłoni. To uczucie przypominało bańkę, która szczelnie zacieśniła się na jego krwioobiegu. Ostatni raz, gdy czuł się tak nieludzko, miał dwanaście lat. Dotychczas wydawało mu się, że te wspomnienia były tylko dziecięcą fantazją, ale teraz jakby za uderzeniem młota, ten pomysł zupełnie wyleciał mu z głowy. To było zbyt niepowtarzalne, by należało tylko do wytworów wyobraźni młodego chłopca, zbyt rzeczywiste i przypominające zbyt wiele, by mogło być fałszem.
Konrad zorientował się dopiero po chwili, jaka zmiana zaszła w dentyście. Jego twarz, dotychczas przysłonięta maską obojętności, teraz zaczęła wyrażać zrozumienie i współczucie. Coś w mężczyźnie pękło i okazało się że, tylko udawał tę nieugiętą postawę.
– Czy mógłbyś to ze mnie wyrzucić? – zapytał Konrad z nadzieją.
– Czemu nie pójdziesz do dziada? Po takim czasie nie powinien chować urazy – powiedział lekarz głosem pozbawionym poprzedniej stanowczości.
– Dziad umarł trzy lata temu. Zapił się na śmierć.
Oczy dentysty rozszerzyły się mimowolnie i pojawił się w nich cień ulgi. Spojrzał po chwili w dół, pod nogi, rozważając coś ze smutkiem.
– Przyjacielu… – To była pierwsza chwila od wielu lat, kiedy w ten sposób nazwał Konrada. – Ja nie jestem w stanie ci pomóc, nawet gdybym chciał.
– Nie rozumiem. Przecież umiałbyś. Robiłeś to tak wiele razy.
Dentysta obrócił się pod pretekstem włożenia klucza do zamka, by nie mówić tego twarzą w twarz. Wstydził się. Wstydził się tak piekielnie, że nie chciało mu to przejść przez usta.
– Dziad w pewnym momencie zorientował się, że to nie Zbyszek go okradł. To byłem ja. Ale było już za późno. On już nie żył. Jak przyszedłem, dziad tylko kiwał głową. Ty wiesz jak on to robił. Kości strzykały tak głośno mu w szyi, jakby łamały się filary Ziemi. Nie musiałem nic mówić, a on wiedział. Postanowił mnie nie zabijać i zrobił coś gorszego. Zabrał mi moc, a potem powiedział, żebym już nie wracał. Pewnie miał żal do mnie, że z mojej winy, ukarał niewłaściwą osobę.
Ręce zaczęły mu się lekko drżeć. Przez te wszystkie lata musiał mierzyć się z konsekwencjami własnej głupoty. Nieprzyznanie się od razu do winy spowodowało śmierć niewinnej osoby. To wydarzenie na zawsze go napiętnowało. Wypaliło z jego życia wszelki zapał i siłę. I tak, jak nowotwór, który wyżarł Zbyszkowi życie, zabijało dentystę z każdym dniem.
Konrad był w szoku, jednak po chwili przyglądania się udręce przyjaciela, doszedł do wniosku, że nie miał prawa go winić.
– To nie jest do końca prawda. Zbyszek też okradł dziada. Ja pomogłem schować to, co zabrał. Umarł, bo był bezczelny. Kłamał mu w żywe oczy. Niestety, za pomoc też dostałem karę. Ten ucisk.
– Czyli wszyscy byliśmy winni? – zapytał dentysta.
– Tak, ale ty najmniej.
– Niby czemu?
– A co ukradłeś?
Dentysta uśmiechnął się gorzko, gdy zreflektował się, że nie umie sobie dokładnie przypomnieć.
– Nie pamiętam.
– On też zapomniał.
– Kto?
– Dziad.
Mężczyzna w swetrze spojrzał na niego, zbity z tropu.
– Byłem u niego kilka razy od czasu naszego odejścia – kontynuował Konrad. – Wiesz, prosiłem, by uwolnił mnie od klątwy. Ale gdy odmawiał, rozmowa zwykle schodziła na tematy starych czasów, a przede wszystkim na ciebie.
– Mnie?
– On cię szukał. Chciał, żebyś wrócił. Myślałem, że nigdy nie miałeś zamiaru tam wracać ze względu na to, co zrobił Zbyszkowi. Teraz jednak rozumiem czemu cały czas powtarzał, że popełnił błąd, wyrzucając cię.
Dentysta bezwiednie usiadł na najbliższym krześle. Spojrzał na Konrada zaszklonymi oczami. On chyba też chciał wrócić. Przecież na swój sposób kochał tego starego pijaka, nauczyciela i mentora. Nie przez przypadek był jego ulubionym uczniem.
– Słuchaj. Jak ostatni raz go widziałem, powiedział, że jedyną osobą, która może się nade mną zlitować, jesteś ty. Błagam, jesteś naprawdę moją ostatnią nadzieją. Jeśli tego nie zrobisz, to już nie wytrzymam. Przedawkuję morfinę albo inne paskudztwo, byleby nie bolało. To będzie mój złoty strzał i…
– Przestań.
Dentysta spoważniał, ale kiedy zobaczył błagalny wyraz twarzy Konrada, jego spojrzenie złagodniało. Ucisk musiał być piekielną próbą, bo on nie należał do tego typu osób, które z byle powodu robią dramat. Jego wyznanie było szczere. Samobójstwo miało być tylko ostateczną alternatywą.
– On mi zabrał moc. Nawet gdybym chciał…
– Zapomniałeś? – przerwał mu Konrad. – Jedna z pierwszych lekcji w tej rozpadającej się chacie. Co się dzieje, kiedy osoba, taka jak my, umiera?
– Nie pamiętam. Odchodzi. Po prostu.
Konrad zaśmiał się krótko, pierwszy raz wydawał się taki pogodny.
– A spadek?
Dentysta oniemiał w jednej, krótkiej chwili. Nie wiedział, co powiedzieć. Przypomniał sobie na czym polegał proces obiegu mocy, powód, dla którego każdy uczeń chciał stać się ulubieńcem znachora. Ulubieniec dostawał spadek. Dostawał jego dziedzictwo. Dostawał moc.
– Czyli wierzysz, że ja? Po tym wszystkim?
– Tak – uśmiechnął się Konrad.
Na twarzy dentysty pojawiło się nieskrywane wzruszenie.
– Czyli jak? Pomógłbyś mi?
Mężczyzna w swetrze podniósł się i stając twarzą w twarz ze starym przyjacielem, uśmiechnął się szczerze po raz pierwszy od bardzo długiego czasu.
– Myślę, że on tego chciał od samego początku – odpowiedział i obaj wyszli z gabinetu, nawet nie gasząc światła.

###
Recenzja

Droga Led,
przede wszystkim, chcielibyśmy pochwalić sam pomysł Twojego opowiadania. Na podstawie samych tylko, jak się zdaje, „etnicznych dodatków” z wyzwania przeszłaś do ludowej magii. Postać „dziada” kojarzy się zresztą trochę (ale bardzo luźno) z jednym z bohaterów „Dracha” Szczepana Twardocha i szkoda, że mamy o nim właściwie tak mało informacji.
Oś tekstu oparłaś na dialogu, co jest jedną z bardziej interesujących metod prowadzenia fabuły, wymaga jednak znacznej cierpliwości. W przeciwnym wypadku, tak, jak tutaj, może wkraść się nieco chaosu. Sześć stron – to może wydawać się sporo, ale raczej w ciągłej narracji. W tym wypadku całość sprawia wrażenie, jakbyś się śpieszyła – za dużo informacji przekazujesz naraz, przez co rozmowa nie brzmi całkiem naturalnie, a i czytelnikowi nietrudno się pogubić. Żeby temu zaradzić można by zwyczajnie pozwolić toczyć się rozmowie wolniejszym tonem albo, co szybsze i prostsze, cześć kwestii wspólnej przeszłości zrzucić na narratora, dać mu parę retrospekcji do załatwienia, żeby się za bardzo nie lenił, biedaczek. ^^ Od początku do końca mieliśmy też pewien problem z dokładniejszym zrozumieniem relacji bohaterów, może właśnie przez prędkość, z jaką wiedli rozmowę?
Poza tym, zdaje nam się, że powinnaś zwrócić uwagę na sformułowania, jakich używasz. Część z nich wypada dość niezręcznie i chyba nie sposób tego inaczej określić.
Oczywiście, jak zawsze dziękujemy bardzo za nadesłany nam tekst i liczymy na dalszą współpracę. Mamy nadzieję, że nie zrazisz się naszymi wskazówkami, mimo że tym razem wyszło ich jakoś dużo. Pozdrawiamy Cię serdecznie. <3

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.