stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Kruk: Epidemia

wyzwanie: kocham fryzjera, dezynwoltura, menisk wypukły.

Nikt nie pamiętał, jak to się zaczęło. Nikt w ogóle nic nie pamiętał. Żadne wspomnienie nie oparło się Epidemii. Dnia 22 kwietnia wszyscy ludzie stali się bezbarwni jak czyste arkusze papieru, gotowe by napisać ich historie od nowa.
Kiedy obudziłam się wtedy w nieznanych czterech ścianach tuż obok puszystego kota, który grzebał w paczce chrupek, wiedziałam, że coś jest nie tak. Spojrzałam w stronę okna i światło wlało się w moje źrenice, powodując ostry ból w czaszce. Pamiętam dokładnie chwilę, w której zdałam sobie sprawę z tego, że… Nic nie pamiętam. Ani swojego imienia, ani swojego pochodzenia, ani zawodu, ani nawet nikogo z moich bliskich. Byłam pewna, że powinnam wiedzieć wszystkie te rzeczy. Naprawdę liczyłam, że rozpoznam osobę, która patrzyła na mnie z odbicia w lustrze, ale ona miała tylko ładne oczy z długimi rzęsami. Poza tym nie przypominała nikogo lub raczej przypominała każdego.
Szukając odpowiedzi lub ratunku, wyszłam z pokoju i przystanęłam w wąskim korytarzu. Usłyszałam rozmowę dobiegającą zza uchylonych drzwi tuż obok. Chwilę zastanawiałam się, co powinnam zrobić, słuchając słów wylewających się przez wąską szparę. Dwoje ludzi – mężczyzna i kobieta. Byli zdenerwowani i zadawali wiele pytań o przestrzeń, czas i swoją tożsamość. Byli jak ja w tamtym momencie – zupełnie zagubieni. Później wytłumaczono mi, że jestem ich córką, a oni moimi rodzicami. Wiele rzeczy mi wtedy wytłumaczono.
Ludzie bardziej ambitni, widząc panikę, jaka wybuchła na ulicach, postanowili wziąć sprawy w swoje ręce. Prowizoryczne rządy powstały we wszystkich krajach w ciągu niecałych czterech miesięcy. Zaczęto emitować specjalne programy informacyjne w telewizji, a także w każdym mieście i większych wsiach organizowano spotkania, na których za pomocą spisów ludności pomagano odnaleźć skrawki tożsamości.
Dużą rolę zaczęto przywiązywać do zdjęć. Sama spędziłam na strychu niezliczoną liczbę godzin. Moja rodzina miała ponad pięćdziesiąt albumów, z których zaledwie dziesięć dotyczyło czasów, w których już żyłam. Oglądałam wciąż te same ujęcia, ucząc się radości z widzenia twarzy, które z czasem stały się znajome. Po tym znalezisku postanowiłam też poszukać zdjęć w laptopie, który znalazłam w moim pokoju.
Po Epidemii bardzo pomocny okazał się Internet. Maile, portale społecznościowe, wszelkiego rodzaju fora i czaty. Ludzie odnajdowali swoją rodzinę, przyjaciół, kochanków, dowiadywali się rozmaitych faktów na swój temat. Ja nie mogłam. Już w dzień po Epidemii postanowiłam przeszukać swój dysk od góry do dołu. Znalazłam wiele folderów z filmami i zdjęciami, ale historia mojej przeglądarki była pusta. Okazało się, że dawna ja ustawiła czyszczenie historii po każdym wyłączeniu programu. To nie był pierwszy i na pewno nie ostatni raz, kiedy zawiodłam się na sobie. Pierwszy był bowiem, kiedy dzień po wybuchu Epidemii, próbowałam odgrzebać cokolwiek ze swojego telefonu. Pusty. Najzwyczajniej w świecie pusty, jakby był zupełnie nowy. Żadnych połączeń przychodzących, ani wychodzących, żadnych esemsów, żadnych adresów. Tylko jedno, jedyne zdjęcie. Zdjęcie Fryzjera.
Na początku nie nazywałam go Fryzjerem. Był tylko chłopakiem, na którego widok zaszumiało mi w uszach. Jego czekoladowe spojrzenie sprawiło i za każdym razem sprawia, że w mojej klatce piersiowej coś wybucha, rozlewając wokół gorący płyn, powoli wypełniający mnie całą. Za każdym razem tak samo na niego reagowałam. Na wszystkie zdjęcia, którymi wypełniony był mój dysk w komputerze. Poza tym nie wiedziałam o nim nic.
Tamtego wieczora do rana przeszukiwałam swój pokój centymetr po centymetrze. I znalazłam go. Znalazłam pamiętnik mnie.
Trzeba jednak przyznać, że bardzo zirytowałam samą siebie. Okazałam się dość samolubną, nonszalancką małpą. Właściwie zapisywałam na kartkach jedynie swoje załamania, problemy i irytacje. Doszłam do wniosku, że nie polubiłabym siebie.
Ze znaleziska wyniknęło jednak coś dobrego, bo znalazłam tam wzmianki o Fryzjerze. Całe miliony wzmianek i rozprawek o nim całym. O choćby najmniejszym słowie, które kiedykolwiek do mnie powiedział.
Wtedy właśnie doświadczyłam zjawiska, które Rząd nazywał meniskiem wypukłym.
Menisk stał się z czasem bardzo powszechną reakcją na uczucie pustki, które towarzyszyło nam po wybuchu Epidemii. Była to tęsknota za nieznanym czynnikiem, który kiedyś najwyraźniej musiał odgrywać ważną rolę w naszym życiu. Często nie dawało mi to spać.

19 lutego 2015
Dzisiaj znowu o Nim śniłam. Przyznałam się Mu do tego, a On zaczął się ze mnie śmiać, jak zwykle. Czasem mówię sobie, że Go nienawidzę, ale to nieprawda.
Powiedziałam Mu, że chcę zrobić coś z włosami. Spytał mnie, czy mógłby je dla mnie ściąć. Dziwne, bo o Nim ostatnim bym pomyślała, jeśli mowa o zabawach we fryzjera. Z drugiej strony teraz dziwnie to do niego pasuje. Nie wiem czemu, ale polubiłam myśl o Nim ścinającym moje włosy (…).

Właściwie to w samym pamiętniku pisałam o nim używając tylko słowa On. Zawsze  wielką literą, jakby to coś zmieniało. Nazywałam go Fryzjerem tylko dlatego, że w pierwszej notatce, którą przeczytałam pojawiła się śmieszna – moim zdaniem – wzmianka o tym nieszczęsnym ścinaniu moich włosów. Swego czasu chyba chciałam wygolić sobie połowę czaszki i przefarbować się na jakiś nienaturalnie pastelowy kolor. Z jakiś powodów to przezwisko bardzo do niego przylgnęło w mojej głowie.

* * *
To był bardzo ponury dzień, pięćset osiemdziesiąt dwa dni po wybuchu Epidemii. Obudziłam się i zupełnie nie pamiętałam swojego snu, co jak zwykle zupełnie zepsuło mi humor. Bałam się zapominać. Kiedy nie mogłam sobie czegoś przypomnieć, wpadałam w szał i rwałam sobie włosy z głowy.
– Cześć – mruknęłam od niechcenia, siadając przy stole w kuchni. Kobieta, która była moją matką, spojrzała na mnie i, przywołując na twarz nerwowy uśmiech, spytała, co chciałabym zjeść.
– Cokolwiek – odpowiedziałam zwięźle, spuszczając wzrok i wpatrując się w długą rysę na stole. Ojciec trzymał się z boku, pijąc kawę i wyglądając przez okno na ogródek. Było niesamowicie nieswojo i cicho, jak co dzień.
– Masz kwaśną minę. Coś się stało? – spytała pani Matka, odwrócona przodem do smażonych jajek. Przesunęłam palcem po śladzie szminki, jaki zostawiła na swoim kubku.
– Zapomniałam, co mi się śniło.
Znowu zapadła cisza. Zwróciłam wzrok na pana Ojca, który przyglądał mi się z jakimś zrezygnowaniem. Zaraz jednak odwrócił wzrok. To wszystko wyraźnie go wykańczało. W sumie, wcale mu się nie dziwiłam. Nie umiałam nawet wyobrazić sobie, co czuł. Oboje zostali nagle wciśnięci w związek małżeński z zupełnie obcym człowiekiem. Mimo że wyraźnie się starali, jakoś nie potrafili zacząć od nowa. Widmo przeszłości wciąż się za nimi ciągnęło i nie pozwalało o sobie zapomnieć.
Na zdjęciach wyglądali na bardzo szczęśliwych. Zresztą spędzili ze sobą ponad dwadzieścia lat, to musiało coś znaczyć. Podobno poznali się jeszcze w szkole. Teraz takie historie się nie zdarzały.
– Boisz się zapominać – odezwał się pan Ojciec.
– Kto się nie boi? – spytałam, patrząc na niego z lekką irytacją, której nie mogłam w sobie stłumić. Wpatrzył we mnie swoje szare oczy, wolne od jakiejkolwiek emocji. Pani Matka spoglądała to na mnie, to na niego, wyraźnie czując się nieswojo. Czasami zdarzały nam się głośne wymiany zdań. Oboje byliśmy dość porywczy i nie lubiliśmy, gdy ktoś twardo obstawał przy swoim, a mimo to zaciekle broniliśmy własnych racji.
– Może zaczniesz robić zdjęcia? – spytała nagle pani Matka.
– Co? – zwróciłam na nią wzrok.
– Widziałam aparat w twoim pokoju. Wyglądał na dość drogi.

* * *
Aparat wcale nie wyglądał na drogi. Był to prosty, mały, cyfrowy automat, kupiony pewnie niedługo przed wybuchem Epidemii. Znalazłam na nim tylko parę zdjęć z jakiejś imprezy. Na wielu była uśmiechnięta szeroko, przyjemnie pulchniutka dziewczyna, której włosy kolorem przypominały sok pomidorowy. Ostatnie zdjęcie zrobione było o trzeciej dwadzieścia 22 kwietnia. Usiadłam na łóżku i zaczęłam cieszyć się tą informacją, starając się zobaczyć na wyświetlaczu jak najwięcej szczegółów. To ostatnia noc, w której byłam sobą. Nie wiedziałam tak do końca, co to znaczyło, ale poczułam więź z przeszłością, nareszcie. Wiedziona tym przyjemnym uczuciem, zrobiłam sobie jedno zdjęcie. Byłam jeszcze nieuczesana po nocy, a za mną było okno, ale wyraźnie widać było mój lekki uśmiech, który idealnie odzwierciedlał tę chwilę.
Od tamtej pory wszędzie zabierałam aparat. Robienie zdjęć sprawiało, że czułam, jakbym miała coś pod kontrolą. Pierwszy raz od ponad dziewiętnastu miesięcy czułam, że panuję nad swoimi wspomnieniami.

25 listopada 2014
(…) Czasem mam wrażenie, że On ucieka od wszystkiego, co realne. Wciąż znika w swoich grach sieciowych i pracy na zmianę. Nigdy nie mówi nic na serio, chyba że bardzo Go o to poprosisz. Dzisiaj czuję się, jakbym zupełnie nic dla Niego nie znaczyła. Nie jest to aż takie dziwne. W końcu wcale się mną nie interesował, zanim powiedziałam, że ja interesuję się Nim. Nie jest ślepy, po prostu nic Go nie obchodzi. Boi się zaangażować w cokolwiek.

* * *
Weszłam do kuchni. Była środa i państwo Rodziciele szykowali się do pracy. Przeszłam przez próg, ale zaraz cofnęłam się i wpatrzyłam w nich, stojących pod oknem, przy którym zwykł stać z poranną kawą pan Ojciec. Trzymali się za ręce, a ona szeptała coś do niego, uśmiechając się nieśmiało. Przez chwilę opanował mnie spokój, który zaraz rozpłynął się w powietrzu, jak senna mara. Wzięłam głębszy wdech, próbując jak najlepiej zapamiętać to uczucie.
Odwróciłam się na pięcie i wyszłam z domu, w pośpiechu chwytając ciepłą kurtkę i zakładając buty. Stwierdziłam, że niegrzecznie byłoby im teraz przeszkodzić.
Z jakąś nową lekkością w sercu, wyjęłam z torby aparat i zaczęłam przeglądać zdjęcia z poprzedniego tygodnia. Byłam na festynie na pobliskim lodowisku, na który zaprosiła mnie Agnieszka z wydziału. Było tam paru naszych wspólnych znajomych. Między innymi Abel, z którym mieliśmy się ku sobie. Nie w normalnym tego słowa znaczeniu. Zwykli ludzie pewnie kiedyś umawiali się inaczej. Ja i Abel mieliśmy podobne podejście do Epidemii. Oboje w jakiś sposób nie mogliśmy pogodzić się z utratą swojej przeszłości. Inni po prostu dali jej odejść, z mniejszym bądź większym żalem. A my tkwiliśmy wciąż w miejscu, odgrzebując stare fotografie i durne zapiski w zeszytach z podstawówki. Właściwie to wszyscy trochę się z nas śmiali, jak z pary dziwaków.
Więc w pewien sposób wyglądaliśmy jak para, z drugiej strony nie czując do siebie jakiegokolwiek pociągu. To było raczej jak odnalezienie pokrewnej duszy, która boryka się z tymi samymi problemami.
Poza tym Abla też dotknął menisk wypukły, spowodowany jego lunatykowaniem. Malował we śnie. Wciąż pamiętam ten błysk w jego oczach, kiedy opowiadał mi o tym pierwszy raz. Wciąż mogę poczuć ekscytację i nadzieję, jaka we mnie wstępowała z każdym jego kolejnym słowem. Mówił, jak paręnaście tygodni po Epidemii, obudził się w pokoju wypełnionym zarysowanymi arkuszami papieru. Były to zbitki obrazów, które często nie układały się w żadną logiczną całość. Zazdrościłam mu jednak bardzo tych wizji, które na nowo odżywały w jego głowie. Często spotykaliśmy się tylko po to, żeby pokazał mi nowe malunki i opowiedział, co czuł, kiedy je zobaczył.
Dzisiaj też byliśmy umówieni. Zadzwonił do mnie za piętnaście szósta i powiedział, że tym razem jest tego więcej. Nieco rozzłościłam się na niego przez tę porę, ale ostatecznie byłam w stanie zrozumieć jego ekscytację.
Oczywiście po Epidemii wszyscy musieliśmy wrócić do swoich obowiązków. Nawet jeśli zapomnieliśmy, kim jesteśmy i kim zwykliśmy być, to nasze umiejętności pozostały w stanie nienaruszonym. Wszyscy więc, dążąc do normalności, wrócili do swoich normalnych zajęć, takich jak praca czy szkoła. Ja, jak się okazało, studiowałam inżynierię biomedyczną. Bardzo mnie to swego czasu dziwiło. Byłam stanowczo za przeciętna na takie studia. Bardziej pasowałabym do jakiejś filologii czy innej psychologii. Czasem wydawało mi się, że kiedyś dążyłam do tego, by przejść przez życie, nie zostawiając po sobie żadnego śladu. Być tak nijaką, żeby z perspektywy lat zupełnie nie istnieć. Ten kierunek studiów zupełnie nie pasował do mojej koncepcji.
Nie byłam ostatecznie taka głupia, chociaż trochę się kiedyś leniłam. Teraz z nowym zapałem postanowiłam nadrobić zaległości i dostać ten dyplom z cholernie nieprzeciętnego kierunku, który wybrała mi dawna ja.
Pamiętam minę Abla, kiedy opowiedziałam mu o swoich studiach. Sam był na Akademii Sztuk Pięknych i na samo wspomnienie o chemii miał odruch rzygającego kota. Zupełnie nie rozumiał mnie pod tym względem, ale też nie próbował mnie oceniać. I całe szczęście, bo wtedy pewnie nie polubiłabym go tak bardzo.
Czekał na mnie przy ogrodzeniu uczelni. Przez ramię jak zwykle miał przerzuconą teczkę z rysunkami. Wyglądał na przemarzniętego, mimo że pierwszy raz tej zimy świeciło słońce.
– Cześć – powiedział nieśmiało, kiedy się zbliżyłam, i poprawił okulary na nosie. Uśmiechnęłam się, odpowiadając mu. Chwilę staliśmy naprzeciw siebie i zastanawialiśmy się, na jak dużą poufałość zwykle pozwalają sobie ludzie na naszym etapie znajomości. W końcu Abel nachylił się nade mną i złożył krótkiego całusa na moim policzku. Uśmiechnęłam się do niego na znak aprobaty i z radością zmieniliśmy temat.
– Co tam masz?
– Przejdziemy się nad rzekę, to ci pokażę – powiedział tylko, wsadzając dłonie do kieszeni płaszcza i mijając mnie.
Ruszyliśmy w stronę mostu, na którym zwykliśmy przesiadywać jesienią. Przez głowę przeszło mi, że na barierce będzie bardzo zimno, ale postanowiłam wtedy zachować to spostrzeżenie dla siebie.
– Wcześnie zadzwoniłeś.
– Wiem, przepraszam, nawet nie sprawdziłem, która była godzina. Po prostu tak strasznie przejąłem się tym, co on w nocy namalował, że nie byłem w stanie myśleć o niczym innym. Tym razem użył farb. Wszystko jest kolorowe i takie rzeczywiste! Musisz to zobaczyć! – Abel zwykł opowiadać o lunatykowaniu, jakby jego przeszły on wstępował w jego ciało i nakreślał mu wspomnienia. Przez niego zresztą zrodziła się moja teoria, w którą ślepo wierzyłam, choć nie miałam na jej prawdziwość żadnych dowodów. Wierzyłam, że na samym dnie naszego serca – tam, gdzie jest nasza strefa religijna – siedzą ludzie i zdarzenia, które nas zdefiniowały. I że kiedyś każdy z nas sobie o nich przypomni.
Nad rzeką nie było aż tak zimno, mimo że, patrząc na wodę, mogłam śmiało stwierdzić, że była lodowata. Oparliśmy się o barierkę, a Abel otworzył swoją teczkę, wyciągał kartki jedna po drugiej i opierał je o murek na moście. Ja chwilę jeszcze wpatrywałam się w brudne koryto rzeki, które tego dnia wyglądało wyjątkowo ponuro. Nasza rzeka nigdy nie była czysta. W lato, kiedy schodziło się na jej brzeg, nie dało się przy niej siedzieć, bo wszystko w niej gniło, a zapach rozchodził się po plaży aż do linii drzew pobliskiego parku.
– Spójrz tylko – Abel położył mi dłoń na ramieniu i delikatnie pociągnął mnie w tył, bym ogarnęła jego dzieła wzrokiem.
Uderzyła mnie ta mnogość kolorów. Przeważały czerwienie i pomarańcze, ale gdzieniegdzie pojawiały się zielone akcenty, które przeszywały kartkę w najbardziej strategicznych miejscach. Wszystkie przedstawiały tę samą kobietę.
– Jest piękna – udało mi się wydukać po chwili i odważyłam się na niego spojrzeć. Nie oderwał wzroku od obrazów, wpatrzony w nie z dumą i zachwytem.
– Jestem pewien, że ją kiedyś kochałem. Musiała siedzieć tutaj przez cały czas – postukał się w skroń i wpatrzył we mnie uderzająco obsesyjne spojrzenie. – To musi coś znaczyć, jestem pewien. Niedługo sobie ją przypomnę. Niedługo on mi ją przypomni.
Odwróciłam wzrok, nie mogąc znieść szaleństwa skapującego na mnie z jego powiek. Pokiwałam głową i wpatrzyłam się w najmniejszy szkic, ledwo pociągnięty czerwoną farbą. Poczułam jak menisk odciska wypukły ślad na mojej potylicy od środka. Złapałam się za głowę, czując ból wijący się powoli po moim karku na czaszkę.
– Jak tylko się obudziłem, wydawało mi się, że słyszę kobiecy głos. To był szept, ledwo go w sobie usłyszałem. Może jutro albo pojutrze mi się przyśni, może wszystko sobie przypomnę…
Słuchałam jak bredzi coraz bardziej do siebie, niż do mnie, wpatrując się w kolebane przez wiatr kartki. Byłam pewna, że obojętnie jak bardzo obsesyjnie to brzmiało, miał zupełną rację. Jego wspomnienia wracały do niego z intensywnością, o której większość z nas mogła jedynie marzyć. Ja przynajmniej marzyłam. Wewnątrz mnie zaczęła rosnąć nienawiść do tego wszystkiego. Do Epidemii, do starej mnie, do Abla i jego talentu, do tych jego cholernych obrazów. Chciałam żeby natychmiast zniknęły, żeby on był taki, jak kiedyś, żebyśmy byli oboje zagubieni i nieświadomi zupełnie tego, co było kiedyś. Miałam ochotę podejść do jego prac i wyrzucić je za murek wprost do obrzydliwej rzeki, żeby były tylko kolejnymi wspomnieniami, których gnilny odór będzie dręczyć nas w kolejne lato. Zrobiłam krok w ich stronę i w tym samym momencie najmniejsza praca, ta ledwo zaczęta, uniosła się w powietrze i poszybowała w stronę rzeki. Uniosłam brwi, czując jak serce wyrywa mi się z piersi.
Nim się spostrzegłam wisiałam na murku, trzymana w pasie przez Abla. Między palcami tkwiła jego praca, ale mój wzrok spoczywał na telefonie, który spadał w stronę ciemnej toni. W momencie, kiedy komórka chlupnęła w wodę, przed moimi oczami na chwilę pojawił się Fryzjer.

9 lipca 2014
(…) Nie mogłam powstrzymać śmiechu, kiedy to powiedział. Był na mnie chyba trochę zły, ale oboje byliśmy też trochę pijani, więc tylko objął mnie w pasie i zrobił zdjęcie w „najbardziej czystym lustrze w barze, jakie kiedykolwiek widział”. To był pierwszy raz, kiedy mnie z własnej woli objął podczas swojego pobytu. Chciałam, żebyśmy chwilę tak zostali, ale mu się jak zwykle gdzieś spieszyło. Przynajmniej tym razem rozmowa nam się kleiła. Zdjęcie wyszło świetnie. Wstawię je na tapetę telefonu (…).


* * *

17 lipca 2014
Odważyłam się Go spytać. Nareszcie po dwóch latach zupełnego milczenia udało mi się wydusić z siebie to najgorsze pytanie w zupełnie niezobowiązującym wydaniu. Odpowiedź była taka, jak się spodziewałam. Lubi mnie, oczywiście – już wcześniej wspominał – ale „nie w związkowym tego słowa znaczeniu”. Chyba dobrze udałam, że nigdy na to nie liczyłam. W jakiś sposób zresztą odczułam ulgę. Wreszcie dokładnie wiem, o co chodzi Jemu i o co może chodzić mnie. Chłopcy tacy, jak on raczej korzystają z życia (…).

Rodzice się pobrali. Na nowo wkroczyli w swój wieloletni związek małżeński i przestali rozpamiętywać przeszłość. Zaczęli tworzenie wspomnień od wyjazdu na Teneryfę. Zaproponowali nawet, żebym pojechała z nimi, ale byłam pewna, że tylko bym przeszkadzała. Zasługiwali na trochę samotności, z daleka ode mnie i moich fanaberii. Byłam za mało pogodzona z życiem, podczas kiedy oni pokochali je na nowo.
Zostałam więc w domu, trochę samotna. Zapraszałam znajomych ze studiów i tych z barów. Często Abla, który od pamiętnego wieczora, kiedy to namalował ją, stał się szczęśliwszy i bardziej towarzyski. W końcu przestałam go zupełnie poznawać. Był przesadnie pogodny, jakby odkrył sens życia. A podobno po tamtym olśnieniu, o którym snuł ciągle tę samą, nudną historię, nie namalował już nic. Przez bite trzy tygodnie jego alter ego nie wychynęło z niego choćby na milimetr. Mimo to cieszył się jak głupi, przyprawiając mnie o mdłości.
– Ty i Abel się ostatnio nie dogadujecie. Coś się stało? – Marzena podała mi drinka. Stałyśmy w kuchni, szukając chociaż odrobiny prywatności. W salonie grasowała gromada pijanych studentów, których stan nie sprzyjał żadnym sensownym rozmowom.
– Nie chcę o tym rozmawiać.
– Dlaczego? – zdziwiła się, a ciemne brwi zniknęły pod jej blond czupryną.
– Nie wiem, ostatnio nic mi nie wychodzi.
– Więc mówisz, że Abel ci nie wyszedł? – uśmiechnęła się i wzięła mały łyczek ze swojej szklanki, wpatrując się we mnie figlarnie.
– Poniekąd – stwierdziłam ostrożnie, mrużąc jedno oko i próbując dociec, o co dokładnie jej chodzi. – Nigdy jakoś bardzo się nie lubiliśmy. Nasza znajomość wynikała raczej ze wspólnych problemów. A teraz?
– Teraz już nie masz się z kim umartwiać – dziewczyna zaśmiała się, wprawiając mnie w jeszcze gorszy nastrój.
– Nie ma chyba już po prostu o czym gadać – stwierdziłam, w momencie, kiedy w progu pojawił się Abel. Uśmiechnął się do nas, kompletnie pijany.
– Tutaj jesteś, szukałem cię – powiedział, nieco przeciągając niektóre samogłoski. Podszedł do mnie i owinął mnie ściśle swoimi ramionami. Poczułam gorzki zapach wódki i nieco mnie zemdliło. – Ostatnio jesteś jakaś nieswoja. – Nie czekając na moją odpowiedź, kontynuował: – To przez nią prawda? Nie musisz się martwić, póki co nie wiem, kim ona jest. Na pewno gdzieś tam istnieje i jak tylko sobie ją przypomnę, to będę chciał się z nią zobaczyć, ale teraz ciągle jesteś ty. Naprawdę.
– Wiem, Abel – uśmiechnęłam się kwaśno i wyswobodziłam się z jego ramion. – Wiem, nie przejmuj się tak, rozumiem to.
– Pewnie, że rozumiesz. Jesteś spoko – wybełkotał i opuścił kuchnię. Spojrzałam na Marzenę z westchnieniem.

30 lipca 2014
(…) Powiedział, że strasznie za mną tęskni (…)

15 sierpnia 2014
(…) Coraz częściej ostatnio grozi mi, że przyjedzie (…)

29 sierpnia 2014
(…) nie powiedział mi, że jest zazdrosny, ale to, jak zareagował (…)

30 grudnia 2014
(…) Już zupełnie nie wiem, czego On ode mnie chce.

* * *
Abel nie odzywał się od tygodnia. Nie odbierał też telefonów, więc postanowiłam wpaść do niego, by zrobić mu awanturę albo dowiedzieć o jego nagłym zgonie. Właściwie to okazało się mi to zupełnie obojętne. Biedny Abel.
Weszłam na tę jego śmieszną wycieraczkę z kwiatkiem i zadzwoniłam do drzwi. Nie usłyszałam żadnego ruchu z wnętrza. Przez chwilę zastanawiałam się, czy nie powinnam po prostu odejść. Pomyślałam o tym, że mógł dowiedzieć się, kim była ta kobieta, którą malował, i pojechać do niej. Jeśli przypomniał sobie o wszystkim, nie potrzebował mnie już więcej. Zacisnęłam wargi, czując nieprzyjemne, oślizgłe uczucie wpełzające do mojej klatki piersiowej. Wsparłam się na klamce i z impetem otworzyłam drzwi. O dziwo, ustąpiły i poczułam się bardzo głupio, kiedy stanęłam w przedpokoju z pozoru pustego domu.
– Halo, jest tu kto? Abel? – spytałam w ciszę. Oblizałam wargi, czując lekki niepokój, jednak postanowiłam sprawdzić pokój Abla.
Nieśmiało weszłam po schodach na piętro, gdzie znajdowała się jedynie sypialnia chłopaka. Drzwi do niej były uchylone, a przez szczelinę wiał chłodny wiatr. Okno w pokoju musiało być otwarte. Wzięłam głębszy wdech.
– Abel? – spytałam jeszcze raz, czując zapach akryli. Popchnęłam drzwi i odskoczyłam przerażona. – Boże, porąbało cię, czemu się nie odzywasz?
Chłopak siedział po środku pokoju w klęczkach naprzeciw wejścia. Wyglądał strasznie. Był całkowicie blady i pewnie przemarznięty. Na mój widok zamrugał kilkukrotnie. Podeszłam do niego i kucnęłam, łapiąc jego lodowate dłonie.
– Wstawaj, musisz się ubrać – powiedziałam, ale on ani drgnął. – Nie wygłupiaj się, debilu. Nie mam na to czasu.
– Ty nie rozumiesz – wyszeptał, bo chyba jego głos nie mógł wybrzmieć głośniej. – To wszystko nie ma sensu. Nigdy sobie nie przypomnimy.
Na te słowa wstałam i cofnęłam się o dwa kroki. Przełknęłam ślinę i to uczucie niepokoju znów do mnie wróciło. Jakby na zawołanie zapach akryli stał się jeszcze silniejszy. Coś kazało mi się odwrócić.
Cała ściana, część podłogi i połowa sufitu były wymalowane w piękną, realistyczną kobiecą twarz. Zakryłam usta dłonią. Wreszcie namalował ją całą. Bez żadnych linii zakrywających jej twarz, nie od tyłu, nie z profilu, nie za krzakiem róż. Widniała przed nim zupełnie obnażona całość.
– I ty…
– Nic sobie nie przypomniałem, rozumiesz?! Ona jest nadal nikim! – złapał mnie znienacka za ramiona i zaczął mną potrząsać. Nie starczyło mi odwagi, by się poruszyć. Szaleństwo znów emanowało z jego źrenic. Miałam wrażenie, że obejmuje mnie trup.

* * *
Abel został przewieziony do i tak wypełnionej już kliniki z innymi ludźmi, których Epidemia przyprawiła o kuku na muniu. Ja za to zostałam sama w pustym domu, z meniskiem, który wywołał u mnie już notoryczne bóle migrenowe i bezsenność. W głowie wciąż brzęczały mi słowa Abla powtarzane w kółko, jak zdarta płyta. Nigdy sobie nie przypomnimy. Nigdy, przenigdy nie dowiem się, dlaczego kiedyś kochałam moich rodziców. Nigdy nie poczuję sentymentu do piosenki, którą mama śpiewała mi do snu, jak byłam mała. Nigdy nie odnajdę Fryzjera.
Już nie wierzyłam, już odpuściłam. Poczułam, jakbym te wszystkie wspomnienia kiedyś jeszcze trzymała, jak balon z helem. A teraz one mi się wyślizgnęły, wzlatując w powietrze. I mimo, że za nimi biegłam i śledziłam, jak powoli wzbijają się wyżej i wyżej, po jakimś czasie stały się tylko małą plamką na niebie.

27 marca 2015
Nie powiem Mu i On też mi nie powie. Nie ma szans, chociaż i ja, i On na pewno o tym wiemy. Chcemy być razem. Kiedyś się bał, bo myślał, że będę próbowała Go ograniczyć, ale teraz, po tych wszystkich miesiącach, oboje to zrozumieliśmy. Ale nigdy tego nie powiemy. Nigdy, przenigdy nie przyznamy się do tego. Nie widzieliśmy się od pół roku. Wątpię, czy kiedykolwiek się zobaczymy.

* * *
Pani Matka stukała paznokciem w blat stołu wyraźnie zirytowana. W radiu Serj śpiewał o jakiejś swojej Bejbe, za którą tęsknił.
– I co? Już zupełnie nie będziesz się do nas odzywać? – spytała, a mnie stać było jedynie na obojętne wzruszenie ramionami. Nie mogłam na nią patrzeć. Miałam dość tego, jak wszyscy wokół układają sobie życie, podczas kiedy ja ciągle stoję w miejscu.
– Mnie tu zupełnie nie ma – odezwałam się, bo tylko te słowa wydały mi się odpowiednie w tym momencie. – Spadam w jakiś korytarz znaczeń, w którym jest całkiem ciemno, i zupełnie nie umiem znaleźć dna. Ale być może tylko mi się wydaje. Może to wszystko to jakiś sen, z którego nie mogę się obudzić, może mnie zupełnie nie ma.
Zapadła cisza, bo pani Matka chyba odliczała swoje oddechy. Przesunęłam palcem po śladzie szminki, który zostawiła jak co dzień na kubku.
– Myślę, że masz problem nie ze śnieniem, tylko z dezynwolturą. Tracę już zupełnie do ciebie cierpliwość – wstała i zaczęła zbierać naczynia po śniadaniu. Zacisnęłam wargi, wiedząc, że oni mnie już na pewno nie zrozumieją. Że nikt mnie już nigdy nie zrozumie.
– Dezynwolturą, tak? Mój boże, czemu ty zawsze musisz używać takich dziwnych słów? Od zawsze, zamiast mówić po ludzku, używałaś jakichś terminów z kosmosu.
– A skąd możesz wiedzieć? – spytała, oglądając się na mnie przez ramię.
Uniosłam brwi. Tak, skąd mogłam wiedzieć?
Nagle poczułam euforię, która przywołała na moją twarz nienaturalnie szeroki uśmiech.
– Pamiętam! Pamiętam! – podniosłam się i złapałam jej ramiona, wpatrując się w jej uniesione brwi. Odwróciłam się, spoglądając przelotnie na pana Ojca, którego usta zastygły w pół drogi do kubka z kawą i wypadłam z kuchni, a później z mieszkania, nie biorąc nawet aparatu wiszącego przy wyjściu.
W momencie, kiedy wybiegałam z klatki schodowej na mojej drodze pojawiła się dziewczyna o włosach koloru soczystej czerwieni. Zatrzymałam się tuż przed nią i zamarłam zupełnie. Znałam ją ze zdjęć.
Wyglądała na zmieszaną. Na początku uniosła brwi, zdziwiona, po czym spuściła wzrok i zaczęła zerkać na mnie niepewnie, jakby zastanawiając się, co powiedzieć.
– Ja cię znam – powiedziałam, patrząc na nią podejrzliwie. Skuliła się jeszcze bardziej w sobie, po czym znienacka wpadła mi w ramiona.

* * *
Ines była moją znajomą jeszcze z przedszkola. Kiedyś byłyśmy nierozłączne. Wciąż nie mogłam zrozumieć, czemu Ines przyszła do mnie dopiero po dwóch latach od wybuchu Epidemii. Tłumaczyła mi, że nie wiedziała, co o tym wszystkim myśleć. Mówiła, że była zagubiona. W jakiś sposób ją rozumiałam, ale z drugiej strony zupełnie nie mogłam tego pojąć.
– Tak się cieszę, że cię widzę. Jesteś… dokładnie taka, jak ze zdjęć.
Skinęłam głową, ciesząc się przyjemnym ciepłem, które zalęgło się w mojej klatce piersiowej w momencie, kiedy tylko ją zobaczyłam.
– Jak mnie znalazłaś? – spytałam w końcu.
Dziewczyna odstawiła kubek z pomarańczową herbatą na stolik i założyła swoje krótkie włosy za ucho. Zaraz jednak z powrotem opadły na jej czoło.
– Przez fejsbuka. Z naszych wspólnych wiadomości, ze zdjęć, z… – Ines zająknęła się, najwyraźniej nieco przestraszona moją miną. Jeszcze wtedy nie rozumiała, że była kluczem do rozwiązania moich problemów.

* * *

Misza Estrin
16:23
Naprawdę ona tam jest?

Ines Ścieglińska
16:23
Naprawdę, to ja.

* * *
Na rosyjskim lotnisku byłam już następnego ranka. Szłam długą alejką w kierunku wyjścia, a krew pulsowała mi w głowie, przyprawiając policzki o rumieńce. Nie było go jeszcze. Napisał mi, że się spóźni, bo są korki. Czekałam więc przed lotniskiem i starałam się nie zemdleć. Cała się rozczłonkowywałam, atom po atomie. Jakbym zmieniała swój stan skupienia. Stojąc tak i odliczając bicie swojego serca, doszłam do wniosku, że droga na moskiewskie lotnisko była długa i nudna. Pomyśleć tylko, ile zawdzięczałam Epidemii. Gdyby nie ona, pewnie nigdy już bym tu nie stanęła. Nigdy bym go nie zobaczyła. Nigdy nie sądziłam, że kiedyś tak na to spojrzę, ale w jakiś sposób dziękowałam za to, że o wszystkim zapomniałam, by przypomnieć sobie o rzeczy tak istotnej, jak to, że życie mam tylko jedno. I on jest w nim tylko jeden.
– Klara? – usłyszałam za sobą i poczułam jak oczy zaczynają mnie szczypać. Odwróciłam się i poczułam ulgę w swoim głosie.
– Misza.

* * *
Po spotkaniu Miszy i spędzeniu w Moskwie tygodnia, wróciłam do Polski. Utrzymywaliśmy stały kontakt tak, jak kiedyś zwykliśmy to robić. Skończyłam studia i po roku wyjechałam, by z nim zamieszkać. Menisk zupełnie zniknął, a żadne nowe wspomnienia nie powróciły. Nigdy jednak nie myślałam już o przeszłości. Pozwoliłam balonikowi wzbić się wysoko w przestworza i nie rozglądałam się za nim dłużej.
Bo zaczęłam od nowa, a przyszłość może być nawet lepsza od zapomnianej przeszłości.

2 komentarze:

  1. PrzypadkowyPrzechodzień29 czerwca 2015 22:11

    Świetne opowiadanie! Ten nietypowy klimat Epidemi masowej utraty pamięci został oddany z odpowiednią realnością. Nie zauważyłem tam żadnego wpadania w przesadną panikę, ani w zupełną ignorancję wobec problemu. To wszystko było bardzo ludzko opisane i może dlatego tak dobrze do mnie przemówiło.
    Nie ukrywam, że najbardziej interesującą postacią był Abel i jego dziwna przypadłość. Zastanawiam się, czy w jego przypadku wizje nie były urojone. Tutaj dajesz Kruku, pole do własnej interpretacji, bo nie zostało jasno powiedziane, czy jego lunatykowanie nie było ubzdurane przez niego i tak naprawdę ujawniały wewnętrzną, wręcz dominującą i pożerającą od środka, potrzebę odnalezienia własnej przeszłości. Czy tak naprawdę drugi on w ogóle istniał?
    Fryzjer w całym tym opowiadaniu był dobrą przeciwwagą. Dzięki niemu nie zrobiła się z tego opowiadania nadmuchana opowiasta, tylko dające do myślenia opowiadanie, które wciąga.
    Końcówka trochę zbyt szybko się potoczyła, ale tekst jak na mój gust był dobrze rozbudowany. Dało się go smakować i cieszyć się płynnością z jaką się go czytało :)
    Życzę więcej takich tekstów!

    OdpowiedzUsuń
  2. Dziękuję bardzo za wszelkie pochwały. Chyba za bardzo się nimi czasem cieszę.
    Bardzo lubię zostawiać w fabule przestrzeń na pomysły czytelników. Tak naprawdę i tak każdy z nas ma własną wersję każdego tekstu, który czyta. I chyba najfajniejsze jest to, że każdy z nas trochę udoskonala prozaiczny świat na swój sposób.
    Fryzjer miał za zadanie nadać opowiadaniu bardziej realnego wydźwięku, głównie przez samo zakończenie. Tak naprawdę życie to nie bajka i zakończenie nie powinno być ani dobre, ani złe. To nie jest do końca złe, bo Klara odnajduje kogoś z kim pewnie spędzi szczęśliwie całe życie (przynajmniej ja jej tego życzę), ale z drugiej strony, może nie dowiedziała się o swojej przeszłości czegoś, czego by mogła, gdyby nie dała się ponieść miłości do Fryzjera. To wszystko mogłoby mieć tak wiele zakończeń, wliczając w to choćby i wspólny koniec Abla i Klary. Ostatecznie jakoś się dogadywali, mimo że Abel był nawet dla mnie strasznym dzieciakiem w porównaniu do wiecznie poważnej głównej bohaterki.
    Zgadzam się z końcem, ale tak naprawdę to fabuła mi się już ciągnęła i prawie wymknęła się na kolejne parę stron objętości. Myślałem o nawiązaniu szybkiego wątku po tym, jak Klara opuszcza mieszkanie, ale tak jak wspomniałem, dodałoby to conajmniej kolejne 3-4 strony. A czas naglił. Następnym razem na pewno już niczego nie będę skracał w ten sposób, bo rzeczywiście ten fragment trochę zgrzyta w porównaniu z lenistwem całego opowiadania.
    No cóż, dziękuję jeszcze raz za komentarz i polecam się na przyszłość. Do zobaczenia za tydzień (mam nadzieję),
    Kruk ~

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WS | x x.