wyzwanie: inne spojrzenie na... przeznaczenie
Pokruszone
szkło błyszczy okrutnie w świetle lamp ulicznych. Między jego kawałkami wciąż
płynie powoli wąska strużka krwi. Czy to na pewno rzeczywistość? Błagam w
duchu, by był to tylko zły sen. Chciałbym właśnie teraz obudzić się w swoim
łóżku. Błądzę nieobecnym wzrokiem po zebranym tłumie. Wolnym krokiem zbliża się
do mnie policjant. Zadaje pytanie. Odpowiadam nieprzytomnie:
– Kate...
Kate Stone. – Mój głos załamuje się w połowie zdania, a z oczu zaczynają płynąć
łzy. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego uosobienie piękna i dobroci leży teraz bez
życia na ulicy? Dlaczego ten przeklęty samochód musiał uderzyć właśnie w nią?
Spoglądam
ponownie w jej stronę. Wygląda zupełnie, jakby miała się zaraz obudzić. A
jednak to z pewnością nie nastąpi. Czuję, że łzy zaczynają płynąć gęściej.
Przeklinam rozpaczliwie kierowcę tego cholernego auta.
Policjant
znów coś do mnie mówi, jednak nie chcę go słuchać. Zakrywam uszy. Błagam w
duchu, by to wszystko się już skończyło.
Niespodziewanie
moje życzenie zostaje spełnione. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki,
świat dookoła zastyga w bezruchu. Ludzie, samochody, nawet chmury na niebie.
Wszystko zamiera w jednym momencie. Do moich uszu nie dociera najmniejszy
dźwięk. Absolutna cisza. Oczarowany, podziwiam przez łzy to niezwykłe zjawisko.
Nagle jednak coś niszczy spokój otoczenia. Wśród tłumu dostrzegam ubranego w
garnitur jasnowłosego mężczyznę, idącego w moim kierunku. Staje tuż przede mną.
– Wyglądasz
na smutnego, chłopcze. Coś cię trapi? – pyta kojącym głosem, przyglądając mi
się przenikliwie. Milczę. Czy to aby na pewno nie jest sen? Wszystko zdaje się
być takie nierealne.
Przybysz
kieruje swój wzrok na Kate, by zaraz z powrotem spojrzeć na mnie.
– Ach,
ta dziewczynka. Chyba rozumiem. Rzeczywiście, smutna historia.
Przytakuję
niemrawo.
– Nie
chciałbyś jej uratować?
Nadzieja
pojawia się nagle, by sekundę później rozbić się o ścianę realizmu.
– Jeśli
tylko bym mógł – burczę ponuro. Jak wiele bym oddał za taką możliwość.
– A
gdybyś potrafił cofnąć czas? – pyta po chwili mężczyzna. Spoglądam na niego jak
na szaleńca, jednak w jego oczach widzę powagę. Mój rozmówca śmieje się cicho,
widząc malujące się na mojej twarzy niedowierzanie. W jego ręce niespodziewanie
pojawia się mały, srebrny zegarek. – Weź go i po prostu ustaw godzinę. Czas
usłucha twojej woli.
Przyglądam
się podarunkowi podejrzliwie. Setki pytań kłębią się nerwowo w mojej głowie.
Zostaję z nimi sam, gdyż postać znika równie niespodziewanie, jak się pojawiła.
Czas znów zaczyna płynąć. Cisza, którą delektowałem się jeszcze przed sekundą,
niknie we wszechobecnym hałasie.
To
nie może działać. Oczywiście, że nie. Przecież to jakiś absurd. A jednak, czy
mógłbym nie spróbować? Otwieram szybko zegarek i ustawiam wskazówki.
17:15.
Czasoprzestrzeń
wiruje wokół mnie.
* *
*
– Steve?
Dobrze się czujesz? – wysoki głosik Kate wyrywa mnie z osłupienia. Z trudem
odbieram podawanego mi przez sprzedawcę hot-doga, nieudolnie kryjąc
dezorientację.
– Tak,
tak... Zamyśliłem się – odpowiadam cicho.
Moje
myśli płyną z niezwykłą prędkością. Niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Jakby
nigdy nic, złamałem większość podstawowych praw fizyki, matematyki i zdrowego
rozsądku. Nie wierzę, a jednak nie mam czasu na wątpliwości.
Kilkanaście
metrów przed nami znajduje się to feralne skrzyżowanie. Muszę coś zrobić. Lustruję
w pośpiechu pobliskie budynki. Pomysł pojawia się szybko.
– Kate...
Możemy wejść do banku? Potrzebuje trochę pieniędzy – pytam, wskazując na gmach
po prawej.
– Oczywiście
– odpowiada natychmiast moja ukochana.
Kilka
chwil później jesteśmy już w środku. Wszystko zdaje się być normalne, a jednak
moje serce bije z zawrotną prędkością. Czy to koniec? Już po wszystkim? Czy to
może być takie proste? Nie muszę długo czekać na odpowiedź. Niespodziewanie
stojący koło nas mężczyzna wyciąga spod płaszcza pistolet i wymierza go prosto
w Kate.
– To
jest napad! Niech nikt się nie rusza, bo inaczej rozwalę tej panience główkę!
Wszyscy
obecni, włączając w to mnie, zastygają w bezruchu. Czy to dzieje się naprawdę?
Z przerażeniem dostrzegam wyjmującego broń ochroniarza. Nie!
Ciszę
przerywają dwa strzały, którym wtórują krzyki świadków zdarzenia. Posadzka
banku zalewa się czerwienią. Rabuś klnie siarczyście, łapiąc się za ramię. W
jego stronę biegnie już kilka osób. Ja jednak swój wzrok kieruję na Kate. Leży
bez życia na podłodze. Historia zatacza koło. Nie chcę w to uwierzyć. Dlaczego
to znowu się stało?
Nie
mogę tak tego zostawić. Chwytam zegarek pośpiesznie. Ponownie ustawiam godzinę.
Rzeczywistość
rozmywa się natychmiast.
* *
*
Szybko
się uspokajam. Nie mam ani chwili do stracenia. Chwytam Kate mocno za rękę.
– Przypomniałem
sobie o czymś... Muszę coś pilnie załatwić – prawie krzyczę, rzucając się przed
siebie.
Ignoruję
jej prośby o wyjaśnienia. Dużym łukiem omijam bank, skręcając w ulicę
poprzedzającą owo zgubne skrzyżowanie. Desperacko zastanawiam się nad jakimś
bezpiecznym schronieniem. Centrum handlowe. Szybko podejmuję decyzję. Wbiegamy
do środka. Rozglądam się po ogromnym hallu. Zdaje się być bezpieczny. Oddycham
z ulgą.
– Wytłumaczysz
mi, co to miało być? – słyszę cienki, zdenerwowany głosik.
Odwracam
się, by udzielić jej jakiejś wymyślonej na poczekaniu odpowiedzi. Przerywa mi
jednak hałas dochodzący znad naszych głów. Spoglądam natychmiast w górę.
Bilbord reklamowy wiszący pod sufitem przechyla się niebezpiecznie. Zanim udaje
mi się wydusić z siebie cokolwiek, konstrukcja zaczyna spadać. Próbuję
odepchnąć Kate, jednak nie jestem dość szybki. Siła uderzenia wybija szyby w
pobliskich butikach. Kilka osób krzyczy coś niezrozumiale, a wokół miejsca
wypadku powoli zbiera się tłum gapiów. Jakimś cudem nic mi nie jest, ale nie
obchodzi mnie to. Zauważam długie włosy Kate wystające spod grubego, stalowgo
pręta. Padam na podłogę zrozpaczony. Chce mi się krzyczeć. Dlaczego to znów
skończyło się tak samo?
Wolnym
ruchem wyjmuję z kieszeni zegarek. Czy ja w ogóle mogę ją uratować?... Nie! Nie
mogę tak myśleć. Musi istnieć jakiś sposób! Z lekkim wahaniem przesuwam
wskazówki.
Czas
znów zaczyna posłusznie tańczyć.
* *
*
Gdzie?!
Gdzie powinienem ją zabrać?!
Szukam
rozpaczliwie jakiegoś pomysłu. Łapię ją za rękę i ciągnę za sobą. Nie mam czasu
ani siły na wyjaśnienia. Dom. Może uda się nam tam dotrzeć? Biegnę szaleńczo.
Kate krzyczy coś za moimi plecami. Nie odpowiadam. Tym razem się uda. Musi...
Zdenerwowany,
liczę przecznice dzielące nas od celu. Trzy... dwie... jedna. Jesteśmy już tak
blisko. Teraz wystarczy, że...
Pisk
opon. Nie!
Jadący
ulicą tir wpada w poślizg i uderza w stojący przy drodze słup. Metal ugina się
z łatwością. Konstrukcja upada tuż przed nami. Kabel elektryczny mija moją
twarz o centymetr, by sekundę później opleść się wokół Kate. Zamykam oczy.
Wiem, jak to się skończy. Kiedy je otwieram, jest już po wszystkim. Nie zwracam
uwagi na zgiełk powstały na ulicy. Osuwam się na kolana. Wypełnia mnie uczucie
potwornej, obrzydliwej bezsilności. Nie potrafię jej uratować. Nieważne, co
zrobię, to zawsze skończy się w ten sam sposób. Nie mam już siły. Pragnę końca
tej okrutnej historii.
Wyciągam
z kieszeni zegarek i spoglądam na niego z wściekłością.
– Bezużyteczny
śmieć! – krzyczę, ciskając go przed siebie.
– Nieładnie
tak wyrzucać prezent – cichy głos dochodzi zza moich pleców. Odwracam się
szybko. Dopiero teraz zauważam, że czas znów się zatrzymał.
Tajemniczy
mężczyzna stoi przede mną, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Jak
leci, chłopcze? – pyta, a ja zwlekam z odpowiedzią.
Kim
właściwie jest ten facet? Czy w ogóle powinienem go słuchać?
– Nie
mogę jej uratować... – wyznaję w końcu. Mój rozmówca zdaje się być rozbawiony
tą odpowiedzią.
– Na
pewno nie w taki sposób. Przestań w końcu usiłować zmienić przeznaczenie.
Nie
rozumiem. Czy to ma być jakiś rodzaj żartu?
– O
czym ty, do cholery, bredzisz? – wyrywa mi się. On jednak zdaje się nie być
obrażony. Wręcz przeciwnie. Uśmiecha się jeszcze szerzej.
– Och,
wy, ludzie, chełpicie się swoją wiedzą, lecz gdy przychodzi co do czego, nie
macie o niczym pojęcia. Przeznaczenie jest absolutne, a jednak nie zawsze
jednoznaczne – odpowiada tajemniczo, otwierając małą, białą książeczkę, która
znikąd pojawiła się w jego dłoni. – Nie dane im jednak będzie żyć razem. Tego
bowiem wieczoru, śmierć zabierze jednego z zakochanych, zamieniając ich miłość
w ból i rozpacz... Brzmi znajomo, nie uważasz?
Jego
słowa wirują mi w głowie. Rozumiem, chociaż może wolałbym nie rozumieć.
– Tak...
Dziękuję – zastanawiam się, czy zadać jeszcze jedno pytanie. W końcu ciekawość
bierze górę. – Ale kim ty właściwie jesteś?
Mężczyzna
mierzy mnie wzrokiem, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
– To
trudne pytanie. Wy pewnie nazwalibyście mnie bogiem, chociaż nie jestem kimś
tak ważnym. Dbam tylko, by wszystko toczyło się tak, jak napisane jest w tej
książeczce... Czasem, z nudy, zdarza mi się pomóc jakiemuś biedakowi... Ale
dość o mnie. O ile dobrze mi wiadomo, to masz kogoś do uratowania.
Przytakuję
zdecydowanie. Spoglądam na zegarek, który jakimś cudem znów znajduje się w
mojej dłoni. Przestawiam wskazówki. Czas odwraca swój bieg.
Ostatni
raz.
* *
*
Nie
opieram się. Wszystko toczy się tak, jak za pierwszym razem. Idziemy
nieśpiesznie chodnikiem. Kate chichocze, opowiadając o swoim szefie. Również
śmieję się cicho, jednak z każdym krokiem mój uśmiech słabnie. Przytulam ją do
siebie mocno. Boję się. Wiem, jaki ból jej sprawię.
Nieubłaganie
zbliżamy się do ulicy. Kątem oka dostrzegam nadjeżdżające auto. Biorę ostatni
oddech, odpychając Kate z całej siły.
– Proszę,
żyj... – szepczę w ostatniej sekundzie, zamykając oczy.
Nie
czuję bólu.
###
Recenzja
Kochany Etahelu,
zacznijmy od tego, że zdajemy sobie
sprawę z… cóż, wieku tekstu (o ile cyferki nie zdradzają Piratowego humanistycznego
móżdżku, opowiadanie ma już ładne dwa i pół roku. Whoa). Bierzemy zatem
poprawkę na to, że rozwinąłeś się od tamtej pory i warsztatowo, i w ogóle. Mamy
jednak wrażenie, że są w powyższej historii elementy, które mogą nadal pojawiać
się – lub nie – w Twoich tekstach, a których omówienie może – a nuż widelec –
okazać się sensowne, a nawet pomocne.
*Tu wstaw dramatyczną muzykę.*
Dobra wiadomość: opowiadanie podobało
nam się wcześniej (cóż, tym, którzy je znali, czytaj: Kruk zapoznawał się po
raz pierwszy), podoba nam się i teraz. Nie potrafimy jednoznacznie
zidentyfikować, co decyduje tu o naszych odczuciach, ale wygląda na to, że w tekście
jest coś, co sprawia, że wytrzymuje próbę czasu. A to ważne. I wcale niełatwe
do zrealizowania. To powiedziawszy, chcielibyśmy (Kruk i Pirat, ponieważ
Malkiemowi utwór przypadł do gustu raczej bez zastrzeżeń) trochę ponarzekać. Bo
co to za zabawa, jeśli nie ma na co narzekać, prawda? A tak całkiem poważnie –
mamy parę uwag, z którymi zgodzenie się obowiązkowe nie jest (w zasadzie nigdy),
po prostu dotyczą rzeczy, które rzuciły nam się w oczy.
Pierwszym i chyba największym
zarzutem, jaki mielibyśmy do Przeznaczenia (jak brzmiał tytuł, będący dopełnieniem do
nazwy antologii Inne spojrzenie na…)
jest pewien… rozdźwięk w narracji? Nie przychodzi nam do głowy inne określenie
problemu, więc zamiast tego postaramy się wytłumaczyć jak najlepiej, o czym
mowa. Piszesz w pierwszej osobie, a więc wcielasz się w narratora, będącego
jednocześnie Twoim głównym bohaterem. Można by spodziewać się w takim wypadku
dużej emocjonalności, która – owszem – pojawia się w tekście i za to masz
ogromnego plusa. Kruk wyraził jednak wątpliwość, którą Pirat po przemyśleniu podziela,
czy niektóre reakcje Steve’a są przedstawione naturalnie. Chodzi przede
wszystkim o powtarzającą się śmierć jego ukochanej – jest to jednak
traumatyczne przeżycie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że cały scenariusz
powtórzył się w różnych wariantach jedynie pięć razy, nie kilkanaście/dziesiąt,
co trochę usprawiedliwiałoby takie minimalne znieczulenie, które czasami widać
u bohatera. Oczywiście ludzie różnie reagują na stratę, ale wydaje nam się, że
na ogół człowiek nieco bardziej przejmowałby się dość brutalną śmiercią
kobiety, na której mu zależy (np. zabiła ją linia wysokiego napięcia, to raczej
nie taki widok byle jaki). Nie jest to uwaga pod tytułem „źle, beznadziejnie,
popraw”, bardziej podzielenie się naszymi odczuciami – różni czytelnicy mogą
mieć zupełnie inne wrażenia, można zatem podyskutować, do czego gorąco
zachęcamy.
Kolejne punkty narzekaniowe nie są tak
obszerne. Powiemy Ci szczerze, że jakoś zadziwiająco gryzło nas w tekście to,
że użyłeś angielskich imion, które mają przecież w języku polskim swoje
odpowiedniki. Poważnie, zamiana nic by tekstowi nie ujęła, może też by nie
dodała, ale uniknęłoby się takiego odrzutu od ekranu. Absolutnie nie
twierdzimy, że powinno się używać polskich imion tylko i wyłącznie, angielski
ładnym językiem jest (a Słowacki wielkim poetą był), ale nasz język ma ich
całkiem dużo, naprawdę ślicznych w dodatku, więc może warto korzystać z rodzimych
zasobów, kiedy jest taka opcja? Trochę też mogły zazgrzytać nam obecne w
historii klisze, ale nawet (a może zwłaszcza) korzystając z utartych schematów
fabularnych, można stworzyć coś bardzo swojego, zatem tego w liście nie
uwzględniamy. ^^
Co jeszcze? Zdarzały i nadal czasami
zdarzają Ci się jakieś błędy (typu „stróżka/strużka”, kobieta-stróż zamiast
małej strugi) i niezręczności językowe („Przeglądając w pośpiechu pobliskie
budynki (…)”), ale pracujesz nad tym i widać efekty. Przy uważnym pisaniu i sprawdzaniu
takie babole powinny zostać łatwo spacyfikowane – a nawet jeśli nie, po to jest
korekta. W końcu nikt (albo prawie nikt, cyborgów-geniuszy nie liczymy) nie
pisze bez błędów i potrzebne jest czujne oko osoby trzeciej, żeby wszystko
wyłapać. A i wtedy nie zawsze się udaje.
Na koniec chcieliśmy jeszcze raz
podziękować za udostępnienie nam Twoich tekstów do publikacji. Mimo uwag
opowiadanie naprawdę nam się podobało, więc pracuj dalej, Etahelu. I może uda
Ci się niedługo przesłać nam coś świeżego, hm? Pirat bardzo by chciała obejrzeć
Twój tekst bez obozowej korekty, bo jest małym, wstrętnym chochlikiem bo
pozwoliłoby to zobaczyć, jak daleko zaszedłeś z postępem.
Pozdrawiamy cieplutko i zapraszamy
niedługo, mamy nadzieję! ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz