stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Etahel #2

wyzwanie: inne spojrzenie na... przeznaczenie

Pokruszone szkło błyszczy okrutnie w świetle lamp ulicznych. Między jego kawałkami wciąż płynie powoli wąska strużka krwi. Czy to na pewno rzeczywistość? Błagam w duchu, by był to tylko zły sen. Chciałbym właśnie teraz obudzić się w swoim łóżku. Błądzę nieobecnym wzrokiem po zebranym tłumie. Wolnym krokiem zbliża się do mnie policjant. Zadaje pytanie. Odpowiadam nieprzytomnie:
– Kate... Kate Stone. – Mój głos załamuje się w połowie zdania, a z oczu zaczynają płynąć łzy. Dlaczego właśnie ona? Dlaczego uosobienie piękna i dobroci leży teraz bez życia na ulicy? Dlaczego ten przeklęty samochód musiał uderzyć właśnie w nią?
Spoglądam ponownie w jej stronę. Wygląda zupełnie, jakby miała się zaraz obudzić. A jednak to z pewnością nie nastąpi. Czuję, że łzy zaczynają płynąć gęściej. Przeklinam rozpaczliwie kierowcę tego cholernego auta.
Policjant znów coś do mnie mówi, jednak nie chcę go słuchać. Zakrywam uszy. Błagam w duchu, by to wszystko się już skończyło.
Niespodziewanie moje życzenie zostaje spełnione. Jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, świat dookoła zastyga w bezruchu. Ludzie, samochody, nawet chmury na niebie. Wszystko zamiera w jednym momencie. Do moich uszu nie dociera najmniejszy dźwięk. Absolutna cisza. Oczarowany, podziwiam przez łzy to niezwykłe zjawisko. Nagle jednak coś niszczy spokój otoczenia. Wśród tłumu dostrzegam ubranego w garnitur jasnowłosego mężczyznę, idącego w moim kierunku. Staje tuż przede mną.
– Wyglądasz na smutnego, chłopcze. Coś cię trapi? – pyta kojącym głosem, przyglądając mi się przenikliwie. Milczę. Czy to aby na pewno nie jest sen? Wszystko zdaje się być takie nierealne.
Przybysz kieruje swój wzrok na Kate, by zaraz z powrotem spojrzeć na mnie.
– Ach, ta dziewczynka. Chyba rozumiem. Rzeczywiście, smutna historia.
Przytakuję niemrawo.
– Nie chciałbyś jej uratować?
Nadzieja pojawia się nagle, by sekundę później rozbić się o ścianę realizmu.
– Jeśli tylko bym mógł – burczę ponuro. Jak wiele bym oddał za taką możliwość.
– A gdybyś potrafił cofnąć czas? – pyta po chwili mężczyzna. Spoglądam na niego jak na szaleńca, jednak w jego oczach widzę powagę. Mój rozmówca śmieje się cicho, widząc malujące się na mojej twarzy niedowierzanie. W jego ręce niespodziewanie pojawia się mały, srebrny zegarek. – Weź go i po prostu ustaw godzinę. Czas usłucha twojej woli.
Przyglądam się podarunkowi podejrzliwie. Setki pytań kłębią się nerwowo w mojej głowie. Zostaję z nimi sam, gdyż postać znika równie niespodziewanie, jak się pojawiła. Czas znów zaczyna płynąć. Cisza, którą delektowałem się jeszcze przed sekundą, niknie we wszechobecnym hałasie.
To nie może działać. Oczywiście, że nie. Przecież to jakiś absurd. A jednak, czy mógłbym nie spróbować? Otwieram szybko zegarek i ustawiam wskazówki.
17:15.
Czasoprzestrzeń wiruje wokół mnie.

* * *
– Steve? Dobrze się czujesz? – wysoki głosik Kate wyrywa mnie z osłupienia. Z trudem odbieram podawanego mi przez sprzedawcę hot-doga, nieudolnie kryjąc dezorientację.
– Tak, tak... Zamyśliłem się – odpowiadam cicho.
Moje myśli płyną z niezwykłą prędkością. Niemożliwe. Absolutnie niemożliwe. Jakby nigdy nic, złamałem większość podstawowych praw fizyki, matematyki i zdrowego rozsądku. Nie wierzę, a jednak nie mam czasu na wątpliwości.
Kilkanaście metrów przed nami znajduje się to feralne skrzyżowanie. Muszę coś zrobić. Lustruję w pośpiechu pobliskie budynki. Pomysł pojawia się szybko.
– Kate... Możemy wejść do banku? Potrzebuje trochę pieniędzy – pytam, wskazując na gmach po prawej.
– Oczywiście – odpowiada natychmiast moja ukochana.
Kilka chwil później jesteśmy już w środku. Wszystko zdaje się być normalne, a jednak moje serce bije z zawrotną prędkością. Czy to koniec? Już po wszystkim? Czy to może być takie proste? Nie muszę długo czekać na odpowiedź. Niespodziewanie stojący koło nas mężczyzna wyciąga spod płaszcza pistolet i wymierza go prosto w Kate.
– To jest napad! Niech nikt się nie rusza, bo inaczej rozwalę tej panience główkę!
Wszyscy obecni, włączając w to mnie, zastygają w bezruchu. Czy to dzieje się naprawdę? Z przerażeniem dostrzegam wyjmującego broń ochroniarza. Nie!
Ciszę przerywają dwa strzały, którym wtórują krzyki świadków zdarzenia. Posadzka banku zalewa się czerwienią. Rabuś klnie siarczyście, łapiąc się za ramię. W jego stronę biegnie już kilka osób. Ja jednak swój wzrok kieruję na Kate. Leży bez życia na podłodze. Historia zatacza koło. Nie chcę w to uwierzyć. Dlaczego to znowu się stało?
Nie mogę tak tego zostawić. Chwytam zegarek pośpiesznie. Ponownie ustawiam godzinę.
Rzeczywistość rozmywa się natychmiast.

* * *
Szybko się uspokajam. Nie mam ani chwili do stracenia. Chwytam Kate mocno za rękę.
– Przypomniałem sobie o czymś... Muszę coś pilnie załatwić – prawie krzyczę, rzucając się przed siebie.
Ignoruję jej prośby o wyjaśnienia. Dużym łukiem omijam bank, skręcając w ulicę poprzedzającą owo zgubne skrzyżowanie. Desperacko zastanawiam się nad jakimś bezpiecznym schronieniem. Centrum handlowe. Szybko podejmuję decyzję. Wbiegamy do środka. Rozglądam się po ogromnym hallu. Zdaje się być bezpieczny. Oddycham z ulgą.
– Wytłumaczysz mi, co to miało być? – słyszę cienki, zdenerwowany głosik.
Odwracam się, by udzielić jej jakiejś wymyślonej na poczekaniu odpowiedzi. Przerywa mi jednak hałas dochodzący znad naszych głów. Spoglądam natychmiast w górę. Bilbord reklamowy wiszący pod sufitem przechyla się niebezpiecznie. Zanim udaje mi się wydusić z siebie cokolwiek, konstrukcja zaczyna spadać. Próbuję odepchnąć Kate, jednak nie jestem dość szybki. Siła uderzenia wybija szyby w pobliskich butikach. Kilka osób krzyczy coś niezrozumiale, a wokół miejsca wypadku powoli zbiera się tłum gapiów. Jakimś cudem nic mi nie jest, ale nie obchodzi mnie to. Zauważam długie włosy Kate wystające spod grubego, stalowgo pręta. Padam na podłogę zrozpaczony. Chce mi się krzyczeć. Dlaczego to znów skończyło się tak samo?
Wolnym ruchem wyjmuję z kieszeni zegarek. Czy ja w ogóle mogę ją uratować?... Nie! Nie mogę tak myśleć. Musi istnieć jakiś sposób! Z lekkim wahaniem przesuwam wskazówki.
Czas znów zaczyna posłusznie tańczyć.

* * *
Gdzie?! Gdzie powinienem ją zabrać?!
Szukam rozpaczliwie jakiegoś pomysłu. Łapię ją za rękę i ciągnę za sobą. Nie mam czasu ani siły na wyjaśnienia. Dom. Może uda się nam tam dotrzeć? Biegnę szaleńczo. Kate krzyczy coś za moimi plecami. Nie odpowiadam. Tym razem się uda. Musi...
Zdenerwowany, liczę przecznice dzielące nas od celu. Trzy... dwie... jedna. Jesteśmy już tak blisko. Teraz wystarczy, że...
Pisk opon. Nie!
Jadący ulicą tir wpada w poślizg i uderza w stojący przy drodze słup. Metal ugina się z łatwością. Konstrukcja upada tuż przed nami. Kabel elektryczny mija moją twarz o centymetr, by sekundę później opleść się wokół Kate. Zamykam oczy. Wiem, jak to się skończy. Kiedy je otwieram, jest już po wszystkim. Nie zwracam uwagi na zgiełk powstały na ulicy. Osuwam się na kolana. Wypełnia mnie uczucie potwornej, obrzydliwej bezsilności. Nie potrafię jej uratować. Nieważne, co zrobię, to zawsze skończy się w ten sam sposób. Nie mam już siły. Pragnę końca tej okrutnej historii.
Wyciągam z kieszeni zegarek i spoglądam na niego z wściekłością.
– Bezużyteczny śmieć! – krzyczę, ciskając go przed siebie.
– Nieładnie tak wyrzucać prezent – cichy głos dochodzi zza moich pleców. Odwracam się szybko. Dopiero teraz zauważam, że czas znów się zatrzymał.
Tajemniczy mężczyzna stoi przede mną, przyglądając mi się z zaciekawieniem.
– Jak leci, chłopcze? – pyta, a ja zwlekam z odpowiedzią.
Kim właściwie jest ten facet? Czy w ogóle powinienem go słuchać?
– Nie mogę jej uratować... – wyznaję w końcu. Mój rozmówca zdaje się być rozbawiony tą odpowiedzią.
– Na pewno nie w taki sposób. Przestań w końcu usiłować zmienić przeznaczenie.
Nie rozumiem. Czy to ma być jakiś rodzaj żartu?
– O czym ty, do cholery, bredzisz? – wyrywa mi się. On jednak zdaje się nie być obrażony. Wręcz przeciwnie. Uśmiecha się jeszcze szerzej.
– Och, wy, ludzie, chełpicie się swoją wiedzą, lecz gdy przychodzi co do czego, nie macie o niczym pojęcia. Przeznaczenie jest absolutne, a jednak nie zawsze jednoznaczne – odpowiada tajemniczo, otwierając małą, białą książeczkę, która znikąd pojawiła się w jego dłoni. – Nie dane im jednak będzie żyć razem. Tego bowiem wieczoru, śmierć zabierze jednego z zakochanych, zamieniając ich miłość w ból i rozpacz... Brzmi znajomo, nie uważasz?
Jego słowa wirują mi w głowie. Rozumiem, chociaż może wolałbym nie rozumieć.
– Tak... Dziękuję – zastanawiam się, czy zadać jeszcze jedno pytanie. W końcu ciekawość bierze górę. – Ale kim ty właściwie jesteś?
Mężczyzna mierzy mnie wzrokiem, jakby zastanawiając się nad odpowiedzią.
– To trudne pytanie. Wy pewnie nazwalibyście mnie bogiem, chociaż nie jestem kimś tak ważnym. Dbam tylko, by wszystko toczyło się tak, jak napisane jest w tej książeczce... Czasem, z nudy, zdarza mi się pomóc jakiemuś biedakowi... Ale dość o mnie. O ile dobrze mi wiadomo, to masz kogoś do uratowania.
Przytakuję zdecydowanie. Spoglądam na zegarek, który jakimś cudem znów znajduje się w mojej dłoni. Przestawiam wskazówki. Czas odwraca swój bieg.
Ostatni raz.
* * *
Nie opieram się. Wszystko toczy się tak, jak za pierwszym razem. Idziemy nieśpiesznie chodnikiem. Kate chichocze, opowiadając o swoim szefie. Również śmieję się cicho, jednak z każdym krokiem mój uśmiech słabnie. Przytulam ją do siebie mocno. Boję się. Wiem, jaki ból jej sprawię.
Nieubłaganie zbliżamy się do ulicy. Kątem oka dostrzegam nadjeżdżające auto. Biorę ostatni oddech, odpychając Kate z całej siły.
– Proszę, żyj... – szepczę w ostatniej sekundzie, zamykając oczy.
Nie czuję bólu.

###
Recenzja

Kochany Etahelu,
zacznijmy od tego, że zdajemy sobie sprawę z… cóż, wieku tekstu (o ile cyferki nie zdradzają Piratowego humanistycznego móżdżku, opowiadanie ma już ładne dwa i pół roku. Whoa). Bierzemy zatem poprawkę na to, że rozwinąłeś się od tamtej pory i warsztatowo, i w ogóle. Mamy jednak wrażenie, że są w powyższej historii elementy, które mogą nadal pojawiać się – lub nie – w Twoich tekstach, a których omówienie może – a nuż widelec – okazać się sensowne, a nawet pomocne. *Tu wstaw dramatyczną muzykę.*
Dobra wiadomość: opowiadanie podobało nam się wcześniej (cóż, tym, którzy je znali, czytaj: Kruk zapoznawał się po raz pierwszy), podoba nam się i teraz. Nie potrafimy jednoznacznie zidentyfikować, co decyduje tu o naszych odczuciach, ale wygląda na to, że w tekście jest coś, co sprawia, że wytrzymuje próbę czasu. A to ważne. I wcale niełatwe do zrealizowania. To powiedziawszy, chcielibyśmy (Kruk i Pirat, ponieważ Malkiemowi utwór przypadł do gustu raczej bez zastrzeżeń) trochę ponarzekać. Bo co to za zabawa, jeśli nie ma na co narzekać, prawda? A tak całkiem poważnie – mamy parę uwag, z którymi zgodzenie się obowiązkowe nie jest (w zasadzie nigdy), po prostu dotyczą rzeczy, które rzuciły nam się w oczy.
Pierwszym i chyba największym zarzutem, jaki mielibyśmy do Przeznaczenia (jak brzmiał tytuł, będący dopełnieniem do nazwy antologii Inne spojrzenie na…) jest pewien… rozdźwięk w narracji? Nie przychodzi nam do głowy inne określenie problemu, więc zamiast tego postaramy się wytłumaczyć jak najlepiej, o czym mowa. Piszesz w pierwszej osobie, a więc wcielasz się w narratora, będącego jednocześnie Twoim głównym bohaterem. Można by spodziewać się w takim wypadku dużej emocjonalności, która – owszem – pojawia się w tekście i za to masz ogromnego plusa. Kruk wyraził jednak wątpliwość, którą Pirat po przemyśleniu podziela, czy niektóre reakcje Steve’a są przedstawione naturalnie. Chodzi przede wszystkim o powtarzającą się śmierć jego ukochanej – jest to jednak traumatyczne przeżycie, szczególnie biorąc pod uwagę fakt, że cały scenariusz powtórzył się w różnych wariantach jedynie pięć razy, nie kilkanaście/dziesiąt, co trochę usprawiedliwiałoby takie minimalne znieczulenie, które czasami widać u bohatera. Oczywiście ludzie różnie reagują na stratę, ale wydaje nam się, że na ogół człowiek nieco bardziej przejmowałby się dość brutalną śmiercią kobiety, na której mu zależy (np. zabiła ją linia wysokiego napięcia, to raczej nie taki widok byle jaki). Nie jest to uwaga pod tytułem „źle, beznadziejnie, popraw”, bardziej podzielenie się naszymi odczuciami – różni czytelnicy mogą mieć zupełnie inne wrażenia, można zatem podyskutować, do czego gorąco zachęcamy.
Kolejne punkty narzekaniowe nie są tak obszerne. Powiemy Ci szczerze, że jakoś zadziwiająco gryzło nas w tekście to, że użyłeś angielskich imion, które mają przecież w języku polskim swoje odpowiedniki. Poważnie, zamiana nic by tekstowi nie ujęła, może też by nie dodała, ale uniknęłoby się takiego odrzutu od ekranu. Absolutnie nie twierdzimy, że powinno się używać polskich imion tylko i wyłącznie, angielski ładnym językiem jest (a Słowacki wielkim poetą był), ale nasz język ma ich całkiem dużo, naprawdę ślicznych w dodatku, więc może warto korzystać z rodzimych zasobów, kiedy jest taka opcja? Trochę też mogły zazgrzytać nam obecne w historii klisze, ale nawet (a może zwłaszcza) korzystając z utartych schematów fabularnych, można stworzyć coś bardzo swojego, zatem tego w liście nie uwzględniamy. ^^
Co jeszcze? Zdarzały i nadal czasami zdarzają Ci się jakieś błędy (typu „stróżka/strużka”, kobieta-stróż zamiast małej strugi) i niezręczności językowe („Przeglądając w pośpiechu pobliskie budynki (…)”), ale pracujesz nad tym i widać efekty. Przy uważnym pisaniu i sprawdzaniu takie babole powinny zostać łatwo spacyfikowane – a nawet jeśli nie, po to jest korekta. W końcu nikt (albo prawie nikt, cyborgów-geniuszy nie liczymy) nie pisze bez błędów i potrzebne jest czujne oko osoby trzeciej, żeby wszystko wyłapać. A i wtedy nie zawsze się udaje.
Na koniec chcieliśmy jeszcze raz podziękować za udostępnienie nam Twoich tekstów do publikacji. Mimo uwag opowiadanie naprawdę nam się podobało, więc pracuj dalej, Etahelu. I może uda Ci się niedługo przesłać nam coś świeżego, hm? Pirat bardzo by chciała obejrzeć Twój tekst bez obozowej korekty, bo jest małym, wstrętnym chochlikiem bo pozwoliłoby to zobaczyć, jak daleko zaszedłeś z postępem.
Pozdrawiamy cieplutko i zapraszamy niedługo, mamy nadzieję! ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.