stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Pirat: Kogut

wyzwanie: kogut na patyku, wata cukrowa też na patyku, trzy karpie, para kaloszy z właścicielem

Kukuryku! Kukuryku! Jestem kogut na patyku.
Gorąca mgiełka tańczy nad Plastusiowymi dłońmi, kąsając zaczerwienione od chłodu policzki. Plastuś przygląda się jej z zaciekawieniem jak dziecko nowej, niezbyt ładnej, a w dodatku migoczącej w świetle latarni, koleżance. Stopniowo nabiera przy tym poważnych podejrzeń, że źródłem kłębka pary, jakiegoś takiego dziwnie niezgrabnego i pokracznego, wcale nie może być piękna brązowawa ciecz w jej kubku, a fizyka to po prostu wstrętna kłamczucha.
Cóż, akurat pod tym względem nie stanowiłaby wyjątku od większości przedstawicielek płci pięknej – większości, do której Plastuś należy jedynie dwa razy dziennie, jeśli okoliczności pozwalają. Kiedy człowiek musi kłamać, tak naprawdę nie jest wolny. Przynajmniej tak przed laty stwierdził Plastusiowy lekarz, choć raczej nigdy nie przypuszczał, że podopieczna weźmie sobie jego słowa do serca.
A wzięła. Bardzo chciała być wolna.
Zegar we wnętrzu domu kończy fałszywy koncert na dwunastą. Plastuś przeciera oczy wierzchem dłoni i myśli przez chwilę, zerkając na koguta i przygryzając wargę. Zostało jej jakieś… jedenaście godzin i pięćdziesiąt siedem minut kolejnej wolności. Wstaje ostrożnie, powtarzając sobie kilkakrotnie, żeby uważać na obluzowaną dachówkę nad samym oknem, mimo że właściwie nie musi powtarzać, bo zawsze pamięta.
Dość trudno zapomnieć.

* * *
– Znowu tutaj, Plastuś?
Plastuś zanurza nos w ciepłym obłoku tuż pod jej brodą i mruży lubieżnie oczy, nie pierwszy raz dziękując za esencję szczęścia zamkniętą te cztery albo więcej tysięcy lat temu w cudownym tworze, który zawsze uważała za swoją jedyną prawdziwą miłość. Bo czekolada rozumie. Koi ból, nie zadaje pytań, a w zamian oczekuje jedynie pochłonięcia jej w całości. Związek idealny, choć krótkotrwały, jeśli druga strona szybko i sumiennie spełnia życzenie kakaowego kochanka.
Tak właściwie, czy nie pięknie byłoby dostawać wypłatę w czekoladach?
Czy nie pięknie byłoby dostawać wypłatę…?
Szczur siada obok i wyciąga wygodnie nogi. Ma na sobie szary płaszcz, oblepiony kocią sierścią – Plastuś trochę mu go zazdrości, bo gruby materiał wygląda na ciepły, a szósta trzydzieści rano zdążyła już przebić się przez włókna jej cętkowanego swetra. Dodatkowo dziewczyna najeża się, jak niemal zawsze na dźwięk przezwiska z tych konkretnych ust. No bo dobrze, może i jest stworzonkiem z nadprzeciętnie odstającymi uszami, ale żeby używać sobie przez lata z powodu ich jednej, niefortunnej ekspozycji warkoczykami w podstawówce? Poza tym… Poza tym przecież nigdy nie mieszkała w piórniku. Wnętrze piórnika (szczególnie Plastusiowej szmacianki, dawno temu zaplamionej atramentem przez pewnego natrętnego szkodnika) jest ciemne i brudne, i ciasne, zdecydowanie zbyt ciasne, nawet dla kogoś tak drobnego.
Plastuś uracza organizm dawką płynnego szczęścia, udając, że nie dostrzega gościa, ale jest prawie pewna, że para piwnych oczu śledzi teraz każdy jej ruch. Czyli Szczur nie da za wygraną. To akurat było do przewidzenia, bo zwykle trudno go zniechęcić.
– Ponoć ma spaść śnieg.
Milczy, z nagłym zapałem skubiąc rękaw swetra.
– Jak nie będziesz się ruszać, to cię przysypie i znikniesz – kontynuuje chłopak z powagą.
– Nieprawda – z ust Plastusia dobywa się prychnięcie. – Zostanę bałwanem z plasteliny. Na pewno przetrzymam do roztopów.
Szczur kilkakrotnie stuka zielonymi kaloszami o dachówki, zanim rzuca, uśmiechając się niemal czule:
– Jesteś taka malutka. Marny z ciebie materiał na bałwana.
Dziewczyna krzywi się, gdy jego dłoń bezceremonialnie zaczyna tarmosić jej włosy, roztaczając wokół woń właściciela. Charakterystyczna mieszanka jagody i mięty przypomina jej o czymś, lub raczej czegoś braku, i Plastuś już ma pytać, ale w tej samej chwili Szczur wyciąga z chlebaka papierową torbę.
– Głodna? – pyta, machając zdobyczą tuż przed jej twarzą.
Jagodzianki smakują jak zwykle – drożdżami, toną cukru i dzieciństwem. Szczur od lat niemal codziennie pomagał rodzicom otwierać piekarnię, za co dostawał dwie bułki z ciemnym nadzieniem. Nawet kiedy w końcu sam zaczął prowadzić rodzinny interes, nie zapomniał o ich małej, wspólnej tradycji. Zapach jagód, słodkich jagód, najpewniej dlatego przylgnął do niego, dominując woń miętowych listków, rozkładanych każdej wiosny w kątach domostwa dla odstraszenia mrówek. A przynajmniej w taką przyczynę Plastuś mocno wierzy. Ma wtedy poczucie, że tworzy Szczura choć odrobinę – tak jak on od zawsze tworzył ją.
– Nie cierpię, jak to robisz – krzywi się ostentacyjnie, gdy dym buchający spomiędzy rozchylonych warg chłopaka zaczyna gryźć jej nozdrza.
Szczur z kpiącym uśmiechem zaciąga się papierosem.
– Nie musisz tu siedzieć. To też mój dach.
Dom Plastusia, czy raczej, jak powiedziałoby przeciętne Dorosłe-Niezależne-Dziecko, dom jej rodziców, jest nieco… niejednolity. Kiedyś nazwa „bliźniak” pasowała do niego, w mniejszym lub większym stopniu. Ale potem Plastusiowych rodzicieli dopadła mania inności, inności w tę lepszą stronę, co zaowocowało zmianami tak drastycznymi, że połówki budynku można by uznać za bliźnięta co najwyżej dwujajowe. Drugą część domu zajmować zwykła cała rodzina Szczura, jednak od paru lat był tylko on i jego bracia – trójka małych potworów z oczami tak wyłupiastymi, że gdy otwierają usta (co zdarza się często z racji ich zamiłowania do hałasu), do złudzenia przypominają karpie, podrygujące i przebierające płetwami w agonii.
Nagły, przeraźliwy zgrzyt udaremnia jej zachowanie resztek godności. Plastuś patrzy pytająco na koguta, ale on tylko obraca się na wietrze z miną niewiniątka, więc dziewczyna dostrzega przyczynę jego poruszenia dopiero, gdy przenosi wzrok na budzącą się do życia ulicę.
– Złośliwy jak na kupę złomu – zauważa Szczur odkrywczo. – Wciąż czasem cię zagaduje?
Ale Plastuś jedynie malutkim skrawkiem świadomości rejestruje jego pytanie. Uwagę ma pochłoniętą przygarbioną sylwetką mężczyzny w podeszłym wieku, wleczoną chodnikiem za wózkiem z maszyną do waty cukrowej.
To by było na tyle, jeśli chodzi o pozostałe pięć godzin wolności.
– Nie.

* * *
Kukuryku! Kukuryku! Jestem kogut na patyku.
– Jesteś. I kiedyś skończysz w rosole.
Kogut bez zrozumienia łypie na Plastusia swoim jedynym okiem, a ona praktycznie wtyka nos w czekoladę, zachęcając słodki zapach do wyparcia z jej głowy wizji kawałków stali lutowanej pluskających się w zielonkawej mazi. Nie działa.
Plastuś rzuca kogutowi myśl pełną pretensji. Kogut rzuca Plastusiowi obraz szkarłatnej zupy na śniegu. Dziewczyna upija łyk czekolady, ogłaszając kapitulację.
Jedenaście godzin i pięćdziesiąt dziewięć minut.

* * *
– Wychodzę wieczorem.
– A mówisz mi to, bo…?
– Chcę wiedzieć, czy dasz sobie radę.
– Zawsze daję.
– Dzisiaj nie jest „zawsze”.
– Idź, Szczur. To nie twoja rocznica.
Nawet się nie ogląda.

* * *
Północ nadchodzi wielkimi, bezśnieżnymi krokami, a Plastuś czeka na nowy dzień, który wcale nie ma być lepszy.
Wciąż czuje lepkie, cukrowe macki zaciskające się na jej wyśnionym ciele zaledwie pół godziny temu. Ma dziwaczny uraz do waty, odkąd tylko pamięta – nigdy nie ufała niczemu o właściwościach pajęczynopodobnych, nawet jeśli było wyrobem z czystego cukru. A już zwłaszcza ostatnio…
Skulona postać zatrzymuje się przy bliźniaku. Plastuś zamiera, obserwując, jak uczepiony ciężkiego wózka staruszek stoi tam – zupełnie nieruchomo, jakoś tak krzywo, jakby przytłoczony życiem, śmiercią, przytłoczony tym, że pierwszy śnieg nie wchłonął wtedy duszy kogoś innego.
Plastuś wie i żałuje. Też chętnie by się zamieniła.
Trzy małe pociski atakują wózek z prędkością światła, z krzykiem rwąc opakowania cukru i mieszając białe złoto z ulicznym błotem.
– Hej!
Plastuś zrywa się na równe nogi.
– Do domu, szkodniki! Ale już, bo pożałujecie!
Karpie wciąż wrzeszczą i złorzeczą na potęgę, ale pędzą do wnętrza domu. Starzec zaczyna zbierać z ulicy strzępki tektury i swojej godności, a Plastuś zastanawia się, czy nie zejść i nie pomóc, ale wtedy napotyka jego martwe spojrzenie i przestaje się zastanawiać.
Oczy starego Koguta na odchodne ciskają w nią wspomnieniami. Plastuś pragnie biec za nim, dorwać ten przeklęty wózek i pozwolić wacie pochłonąć ją, zmieść ze świata, uczynić swoją podporą, patykiem… Albo utopić. Śmierć od cukru zalewającego drogi oddechowe chyba nie może być taka zła.
Plastuś robi krok w przód i traci grunt pod nogami.
Za jej plecami kogut rechocze szyderczo.

* * *
– Kukuryku! Kukuryku!
Metaliczny wrzask koguta wżera się w jej świadomość, nie dając możliwości ucieczki. Plastuś ignoruje szczypanie świeżych otarć – kryje się we wnętrzu swetra, zasłaniając oczy i uszy wełnianym kołnierzem.
Nie kończ. Niekończniekończniekończ.
Jego jedyne oko lśni krwawo na tle nocnego nieba, a Plastuś krzyczy, choć jej gardło nie produkuje nic prócz jednostajnego, suchego milczenia.
Bo na co światu jej krzyk?
I tak nikt nie słucha.

* * *
– Dalej tu siedzisz.
– Zdarza się w najlepszych rodzinach – odpowiada, wpatrzona w zastygłą nieco powierzchnię czekolady.
Jagodowe ramię obejmuje ją i przyciąga bliżej właściciela, nie dając nawet szansy na rozważenie oporu. Plastuś wtula nos w płaszcz Szczura, zamyka się w dobrze znanym świecie, bo ten rzeczywisty tylko wszystko utrudnia. Nie daje zapomnieć, a nie pozwala pamiętać.
– Patrz – mruczy Szczur, przerywając długą ciszę.
Jego głos wibruje przyjemnie pod jej policzkiem, zaraz zwilżonym lodowym płatkiem.
Świat zastyga w miejscu, rozkoszując się pierwszym śniegiem. Kogut również milczy i po raz pierwszy Plastuś wierzy…
Naprawdę wierzy, że nigdy więcej nie przemówi.

* * *
Kukuryku! Kukuryku!
Jestem Kogut na patyku.

16 komentarzy:

  1. Zastanawiam się, czy dobrze zrozumiałem to opowiadanie, Piracie. Plastuś sądzi, że duszę starca zabrał pierwszy śnieg i dał ją blaszanemu kogutowi na dachu (a może on po prostu ją miał?). I dlatego wydaje jej się, że kogut do niej mówi (a może naprawdę mówi?). Plastuś współczuje starcu. Wraz z kolejnym pierwszym śniegiem blaszany kogut traci duszę.
    Tylko te dwanaście godzin wolności? Od czego? Od trudnego życia? Rocznica odkąd kogut do niej przemówił po raz pierwszy?
    Nie wiem. Ale ile osób tyle interpretacji... Tak jak po Helence czuję, że coś mi umyka.
    Napisałem ten komentarz wczoraj, ale internet mi się psuje :/

    OdpowiedzUsuń
  2. Ojej, nawet o tym nie pomyślałam, a z tekstu rzeczywiście może tak wynikać xd
    Cóż, w moim założeniu wyglądało to nieco inaczej, bo, pomijając samego koguta, opowiadanie nie zawiera elementów fantastycznych. Stary Kogut jest jedynie obserwatorem, świadkiem minionych zdarzeń, które, podpowiem, mogły mieć związek z obluzowaną dachówką. Ale Twój sposób interpretacji jest interesujący, naprawdę mnie zaskoczyłeś ^^
    Hm. Powiem szczerze, że sama do końca nie wiem, co i jak sprawiło, że kogut mówił do Plastusia. Może rzeczywiście miało to związek z duszą, a może się dziewczynie po prostu wydaje - tak czy siak, pewności nie mam, a jestem bardzo ciekawa teorii.
    Dwanaście godzin wolności, jak to sama Plastuś stwierdziła, jest czasem, kiedy nie musi kłamać. Tylko kogo okłamuje - Szczura, koguta, siebie czy świat w ogóle? Oto jest pytanie.
    Dziękuję, że poświęciłeś czas, Malkiem (: ~ Pirat

    OdpowiedzUsuń
  3. Ciężko jej zapomnieć o tej dachówce, czyli kiedyś się poślizgnęła. Spadła i starzec to widział? Przeoczyłem, że to wolność od kłamstwa. Chyba okłamuje świat. To nie było poświecenie czasu, tylko zużycie go w mądry sposób ;) Sama przyjemność, więc nie masz za co dziękować.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Plastuś poślizgnęła się, owszem, ale dopiero w dzień opisany wyżej, więc nie o jej wypadek się rozchodzi - myślę, że nie byłoby szkarłatnej zupy, skoro dalej siedzi na dachu z kubkiem gorącej czekolady w łapce i Szczurem u boku (; Zresztą, chyba nie jest aż tak ważne, co dokładnie się stało - najważniejsi są chyba właśnie oni, moi kochani, zagubieni w niezrozumiałym tekście. No i kogut. I jagodzianki <3

      Usuń
  4. Nigdy więcej tego nie rób! Myślałam że ona skoczyła z tego dachu w pewnym momencie a potem okazało się że jednak nie bo opowiadanie szło dalej ale co się strachu najadłam to moje. Matko kochana, jak mi kiedyś serce stanie to to będzie wasza wina.
    - dosia.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nie było moją intencją zatrzymanie pani serca, pani Dosiu, przysięgam T-T Byłabym potworem, gdybym planowała tak haniebny czyn.

      Usuń
  5. Nie wiem czy wiem o co w tym chodzi i mam nadzieję, że to bezsensowne zdanie odzwierciedla stan mojego umysłu w tej chwili...
    Dobra, ciii, próbuję ogarnąć.
    Plastuś rozmawia sobie z blaszanym kogucikiem. Ok. Zapamiętane.
    Dachówka i szkarłatna kałuża. Ktoś bliski Plastusiowi spadł kiedyś przez tę dachówkę? A Stary Kogut to widział i teraz budzi wspomnienia?
    Ale czemu Plastuś kłamie i o czym? Nie mam pojęcia. Opowiadanie wciąga i ma klimat, ale mogłoby być jednak bardziej czytelne. Chociaż może to i jego urok?
    Ale skojarzenie waty cukrowej z pajęczyną i pozwolenie bym ja, lubiąca watę cukrową, a bojąca się pająków i pajęczyn to przeczytała, jest okrucieństwem ;_;
    Ale i tak Was uwielbiam ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, tym zdaniem podsumowałaś reakcję każdego, kto przeczytał ten tekst, wliczając mnie.
      Tak, tak, wyciągamy dobre wnioski. Choć sama nie wiem, czy Stary Kogut był bezpośrednim świadkiem śmierci tego "kogoś", za to chyba wreszcie rozgryzłam, czego w historii zabrakło i co powinnam była mocniej podkreślić. Nie tylko Plastuś straciła wtedy kogoś ważnego - to chyba duża podpowiedź, jako że Kogut nie musi być tylko jeden, prawda?
      No i masz, powiedziałam...
      A kłamstwo... Wiesz, dziewczyna od lat słyszy, jak kogut ze stali lutowanej (dzięki, Stonko) na jej dachu mówi, a to, po kilku sesjach u psychiatry na przykład, może dostarczyć sporo powodów do oszukiwania siebie i całego świata.
      Ech. Też uważam, że mogłam przedstawić to wszystko nieco jaśniej, ale miałam wrażenie, że inne ujęcie zdarzeń odebrałoby historii coś ważnego. Nie mam pojęcia, co by to było, może właśnie wspomniany przez Ciebie "urok", którego istnienie może dzięki Tobie odkryję (;
      Wybacz tę watę - jestem w podobnej sytuacji, ale nic nie poradzę na Plastusiowe koszmary.
      Naprawdę jestem taka okrutna? T-T

      Usuń
  6. Mamy więc więcej niż jednego Koguta, utraconą duszę oraz dziewczynę na dachu, która nie może pogodzić się z czyjąś śmiercią - zastanawiam się, czy miała swój (najpewniej niecelowy) udział w tej śmierci? Ktoś spadł z dachu, to wydaje się oczywiste, może nawet ze słowami, jakich Plastuś nie chce tak bardzo usłyszeć: "Jestem Kogut na patyku". Najbardziej intryguje mnie jednak postać staruszka, postawa Plastusia wskazuje, że budzi on w niej pamięć o wypadku, podobnie jak blaszany kogucik (swoją drogą, stal lutowana brzmi na ciężki metal - słyszałem jedynie o plastikowych i miedzianych wiatrowskazach?). Podsumowując już - nie jestem pewien, co myślę o tym tekście. Niewątpliwie czytało się go przyjemnie, nie da się też ukryć, że opowiadanie jest zagadką i ta zagadka powraca w każdym "kukuryku", co sprawia, że na początku ma się wielką ochotę ją rozwiązać. Z perspektywy kilku dni dochodzę jednak do wniosku, że nie tyle istotna jest tu rekonstrukcja wydarzeń, co konkluzja - o pewnych rzeczach nie można zapomnieć, a wspomnienie tragicznej i przypadkowej (?) śmierci taką rzeczą jest.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Trafił pan ze wszystkim, panie Borysie. Czuję się zrozumiana, aczkolwiek uważam (jak już wspominałam Kalce), że jest pan zbyt mądry, żeby sobie tak bezkarnie żyć.
      No bo patrzcie go, nawet nie powiedział tak naprawdę, czy mu się podoba, a już się podstępnie w moje łaski wkradł T-T

      Usuń
    2. Cieszy mnie to - jednak (jak już wspomniałem Kalce) zrozumienie zawdzięczam jej uwagom i wcześniejszym komentarzom.
      Pirat uważa z tymi łaskami, niestety bowiem Kal chyba pozostanie jedyną dziewczyną w moim życiu ;]

      Usuń
    3. Gdzie by mi do głowy przyszło, żeby z Mistrzem mym konkurować? Bez obaw, moje "lubienie" jest zwykle nieinwazyjne i zupełnie nieszkodliwe. Fizycznie. *Pirat próbuje być groźna, ale szybko rezygnuje, bo nie wychodzi*
      Mimo wszystko - dziękuję (:

      Usuń
    4. Ta fizyczność i jej precyzowanie wydają mi się podejrzane. Nie konkuruj z Mistrzem, z uroczymi ludźmi się nie konkuruje - i nie ma za co. Czy "Sznurówki" też powinienem przeczytać?

      Usuń
  7. Nie mam pojęcia o czym to, ale straaaaaaaaaasznie mi się podoba!

    OdpowiedzUsuń
  8. Gdyby istniała gra "po ilu linijkach się uśmiechniesz", chyba bym przegrała, bo mnie wystarczy jedna.
    Dziękuję Ci bardzo, Sasanko, za ten podarowany uśmiech. (;

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WS | x x.