wyzwanie: kogut na patyku, wata cukrowa też na patyku, trzy karpie, para kaloszy
z właścicielem
– Kukuryku! Kukuryku! Jestem kogut na
patyku.
Gorąca mgiełka tańczy nad Plastusiowymi
dłońmi, kąsając zaczerwienione od chłodu policzki. Plastuś przygląda się jej z
zaciekawieniem – jak dziecko nowej, niezbyt ładnej, a w
dodatku migoczącej w świetle latarni, koleżance. Stopniowo nabiera przy tym
poważnych podejrzeń, że źródłem kłębka pary, jakiegoś takiego dziwnie
niezgrabnego i pokracznego, wcale nie może być piękna brązowawa ciecz w jej
kubku, a fizyka to po prostu wstrętna kłamczucha.
Cóż, akurat pod tym względem
nie stanowiłaby wyjątku od większości przedstawicielek płci pięknej –
większości, do której Plastuś należy jedynie dwa razy dziennie, jeśli
okoliczności pozwalają. Kiedy człowiek musi kłamać, tak naprawdę nie jest wolny.
Przynajmniej tak przed laty stwierdził Plastusiowy lekarz, choć raczej nigdy nie
przypuszczał, że podopieczna weźmie sobie jego słowa do serca.
A wzięła. Bardzo chciała być wolna.
Zegar we wnętrzu
domu kończy fałszywy koncert na dwunastą. Plastuś przeciera oczy wierzchem
dłoni i myśli przez chwilę, zerkając na koguta i przygryzając wargę. Zostało
jej jakieś… jedenaście godzin i pięćdziesiąt siedem minut kolejnej wolności. Wstaje
ostrożnie, powtarzając sobie kilkakrotnie, żeby uważać na obluzowaną dachówkę nad
samym oknem, mimo że właściwie nie musi powtarzać, bo zawsze pamięta.
Dość trudno
zapomnieć.
* * *
– Znowu tutaj, Plastuś?
Plastuś zanurza nos w ciepłym obłoku tuż pod jej brodą
i mruży lubieżnie oczy, nie pierwszy raz dziękując za esencję
szczęścia zamkniętą te cztery albo więcej tysięcy lat temu w cudownym tworze,
który zawsze uważała za swoją jedyną prawdziwą miłość. Bo czekolada rozumie.
Koi ból, nie zadaje pytań, a w zamian oczekuje jedynie pochłonięcia jej w
całości. Związek idealny, choć krótkotrwały, jeśli druga strona szybko i
sumiennie spełnia życzenie kakaowego kochanka.
Tak właściwie,
czy nie pięknie byłoby dostawać wypłatę w czekoladach?
Czy nie pięknie
byłoby dostawać wypłatę…?
Szczur siada obok i wyciąga
wygodnie nogi. Ma na sobie szary płaszcz, oblepiony kocią sierścią – Plastuś trochę
mu go zazdrości, bo gruby materiał wygląda na ciepły, a szósta trzydzieści rano
zdążyła już przebić się przez włókna jej cętkowanego swetra. Dodatkowo
dziewczyna najeża się, jak niemal zawsze na dźwięk przezwiska z tych
konkretnych ust. No bo dobrze, może i jest stworzonkiem z nadprzeciętnie
odstającymi uszami, ale żeby używać sobie przez lata z powodu ich jednej,
niefortunnej ekspozycji warkoczykami w podstawówce? Poza tym… Poza tym przecież
nigdy nie mieszkała w piórniku. Wnętrze piórnika (szczególnie Plastusiowej
szmacianki, dawno temu zaplamionej atramentem przez pewnego natrętnego szkodnika)
jest ciemne i brudne, i ciasne, zdecydowanie zbyt ciasne, nawet dla kogoś tak
drobnego.
Plastuś uracza organizm
dawką płynnego szczęścia, udając, że nie dostrzega gościa, ale jest prawie
pewna, że para piwnych oczu śledzi teraz każdy jej ruch. Czyli Szczur nie da za
wygraną. To akurat było do przewidzenia, bo zwykle trudno go zniechęcić.
– Ponoć ma spaść śnieg.
Milczy, z nagłym zapałem
skubiąc rękaw swetra.
– Jak nie będziesz się
ruszać, to cię przysypie i znikniesz – kontynuuje chłopak z powagą.
– Nieprawda – z ust
Plastusia dobywa się prychnięcie. – Zostanę bałwanem z plasteliny. Na pewno
przetrzymam do roztopów.
Szczur kilkakrotnie stuka
zielonymi kaloszami o dachówki, zanim rzuca, uśmiechając się niemal czule:
– Jesteś taka malutka. Marny
z ciebie materiał na bałwana.
Dziewczyna krzywi się, gdy
jego dłoń bezceremonialnie zaczyna tarmosić jej włosy, roztaczając wokół woń
właściciela. Charakterystyczna mieszanka jagody i mięty przypomina jej o czymś,
lub raczej czegoś braku, i Plastuś już ma pytać, ale w tej samej chwili Szczur
wyciąga z chlebaka papierową torbę.
– Głodna? – pyta, machając
zdobyczą tuż przed jej twarzą.
Jagodzianki smakują jak
zwykle – drożdżami, toną cukru i dzieciństwem. Szczur od lat niemal codziennie
pomagał rodzicom otwierać piekarnię, za co dostawał dwie bułki z ciemnym
nadzieniem. Nawet kiedy w końcu sam zaczął prowadzić rodzinny interes, nie
zapomniał o ich małej, wspólnej tradycji. Zapach jagód, słodkich jagód,
najpewniej dlatego przylgnął do niego, dominując woń miętowych listków,
rozkładanych każdej wiosny w kątach domostwa dla odstraszenia mrówek. A
przynajmniej w taką przyczynę Plastuś mocno wierzy. Ma wtedy poczucie, że
tworzy Szczura choć odrobinę – tak jak on od zawsze tworzył ją.
– Nie cierpię, jak to robisz
– krzywi się ostentacyjnie, gdy dym buchający spomiędzy rozchylonych warg
chłopaka zaczyna gryźć jej nozdrza.
Szczur z kpiącym uśmiechem zaciąga
się papierosem.
– Nie musisz tu siedzieć. To
też mój dach.
Dom Plastusia, czy raczej,
jak powiedziałoby przeciętne Dorosłe-Niezależne-Dziecko, dom jej rodziców, jest
nieco… niejednolity. Kiedyś nazwa „bliźniak” pasowała do niego, w mniejszym lub
większym stopniu. Ale potem Plastusiowych rodzicieli dopadła mania inności,
inności w tę lepszą stronę, co zaowocowało zmianami tak drastycznymi, że
połówki budynku można by uznać za bliźnięta co najwyżej dwujajowe. Drugą część
domu zajmować zwykła cała rodzina Szczura, jednak od paru lat był tylko on i
jego bracia – trójka małych potworów z oczami tak wyłupiastymi, że gdy
otwierają usta (co zdarza się często z racji ich zamiłowania do hałasu), do
złudzenia przypominają karpie, podrygujące i przebierające płetwami w agonii.
Nagły, przeraźliwy zgrzyt
udaremnia jej zachowanie resztek godności. Plastuś patrzy pytająco na koguta,
ale on tylko obraca się na wietrze z miną niewiniątka, więc dziewczyna
dostrzega przyczynę jego poruszenia dopiero, gdy przenosi wzrok na budzącą się
do życia ulicę.
– Złośliwy jak na kupę złomu
– zauważa Szczur odkrywczo. – Wciąż czasem cię zagaduje?
Ale Plastuś jedynie malutkim
skrawkiem świadomości rejestruje jego pytanie. Uwagę ma pochłoniętą
przygarbioną sylwetką mężczyzny w podeszłym wieku, wleczoną chodnikiem za wózkiem
z maszyną do waty cukrowej.
To by było na tyle, jeśli
chodzi o pozostałe pięć godzin wolności.
– Nie.
* * *
– Kukuryku! Kukuryku! Jestem kogut na
patyku.
– Jesteś. I
kiedyś skończysz w rosole.
Kogut bez
zrozumienia łypie na Plastusia swoim jedynym okiem, a ona praktycznie wtyka nos
w czekoladę, zachęcając słodki zapach do wyparcia z jej głowy wizji kawałków
stali lutowanej pluskających się w zielonkawej mazi. Nie działa.
Plastuś rzuca
kogutowi myśl pełną pretensji. Kogut rzuca Plastusiowi obraz szkarłatnej zupy
na śniegu. Dziewczyna upija łyk czekolady, ogłaszając kapitulację.
Jedenaście
godzin i pięćdziesiąt dziewięć minut.
* * *
– Wychodzę
wieczorem.
– A mówisz mi
to, bo…?
– Chcę wiedzieć,
czy dasz sobie radę.
– Zawsze daję.
– Dzisiaj nie
jest „zawsze”.
– Idź, Szczur.
To nie twoja rocznica.
Nawet się nie
ogląda.
*
* *
Północ nadchodzi wielkimi,
bezśnieżnymi krokami, a Plastuś czeka na nowy dzień, który wcale nie ma być
lepszy.
Wciąż czuje lepkie, cukrowe
macki zaciskające się na jej wyśnionym ciele zaledwie pół godziny temu. Ma
dziwaczny uraz do waty, odkąd tylko pamięta – nigdy nie ufała niczemu o
właściwościach pajęczynopodobnych, nawet jeśli było wyrobem z czystego cukru. A
już zwłaszcza ostatnio…
Skulona postać zatrzymuje
się przy bliźniaku. Plastuś zamiera, obserwując, jak uczepiony ciężkiego wózka
staruszek stoi tam – zupełnie nieruchomo, jakoś tak krzywo, jakby przytłoczony
życiem, śmiercią, przytłoczony tym, że pierwszy śnieg nie wchłonął wtedy duszy
kogoś innego.
Plastuś wie i żałuje. Też chętnie by się zamieniła.
Trzy małe pociski atakują
wózek z prędkością światła, z krzykiem rwąc opakowania cukru i mieszając białe
złoto z ulicznym błotem.
– Hej!
Plastuś zrywa się na równe
nogi.
– Do domu, szkodniki! Ale
już, bo pożałujecie!
Karpie wciąż wrzeszczą i
złorzeczą na potęgę, ale pędzą do wnętrza domu. Starzec zaczyna zbierać z ulicy
strzępki tektury i swojej godności, a Plastuś zastanawia się, czy nie zejść i
nie pomóc, ale wtedy napotyka jego martwe spojrzenie i przestaje się
zastanawiać.
Oczy starego Koguta na
odchodne ciskają w nią wspomnieniami. Plastuś pragnie biec za nim, dorwać ten
przeklęty wózek i pozwolić wacie pochłonąć ją, zmieść ze świata, uczynić swoją
podporą, patykiem… Albo utopić. Śmierć od cukru zalewającego drogi oddechowe chyba
nie może być taka zła.
Plastuś robi krok w przód i
traci grunt pod nogami.
Za jej plecami kogut
rechocze szyderczo.
* * *
– Kukuryku! Kukuryku!
Metaliczny wrzask koguta
wżera się w jej świadomość, nie dając możliwości ucieczki. Plastuś ignoruje
szczypanie świeżych otarć – kryje się we wnętrzu swetra, zasłaniając oczy i
uszy wełnianym kołnierzem.
Nie kończ. Niekończniekończniekończ.
Jego jedyne oko lśni krwawo
na tle nocnego nieba, a Plastuś krzyczy, choć jej gardło nie produkuje nic
prócz jednostajnego, suchego milczenia.
Bo na co światu jej krzyk?
I tak nikt nie słucha.
* * *
– Dalej tu siedzisz.
– Zdarza się w najlepszych
rodzinach – odpowiada, wpatrzona w zastygłą nieco powierzchnię czekolady.
Jagodowe ramię obejmuje ją i
przyciąga bliżej właściciela, nie dając nawet szansy na rozważenie oporu. Plastuś
wtula nos w płaszcz Szczura, zamyka się w dobrze znanym świecie, bo ten
rzeczywisty tylko wszystko utrudnia. Nie daje zapomnieć, a nie pozwala
pamiętać.
– Patrz – mruczy Szczur,
przerywając długą ciszę.
Jego głos wibruje przyjemnie
pod jej policzkiem, zaraz zwilżonym lodowym płatkiem.
Świat zastyga w miejscu,
rozkoszując się pierwszym śniegiem. Kogut również milczy i po raz pierwszy
Plastuś wierzy…
Naprawdę wierzy, że nigdy
więcej nie przemówi.
* * *
Kukuryku! Kukuryku!
Jestem Kogut na patyku.
Zastanawiam się, czy dobrze zrozumiałem to opowiadanie, Piracie. Plastuś sądzi, że duszę starca zabrał pierwszy śnieg i dał ją blaszanemu kogutowi na dachu (a może on po prostu ją miał?). I dlatego wydaje jej się, że kogut do niej mówi (a może naprawdę mówi?). Plastuś współczuje starcu. Wraz z kolejnym pierwszym śniegiem blaszany kogut traci duszę.
OdpowiedzUsuńTylko te dwanaście godzin wolności? Od czego? Od trudnego życia? Rocznica odkąd kogut do niej przemówił po raz pierwszy?
Nie wiem. Ale ile osób tyle interpretacji... Tak jak po Helence czuję, że coś mi umyka.
Napisałem ten komentarz wczoraj, ale internet mi się psuje :/
Ojej, nawet o tym nie pomyślałam, a z tekstu rzeczywiście może tak wynikać xd
OdpowiedzUsuńCóż, w moim założeniu wyglądało to nieco inaczej, bo, pomijając samego koguta, opowiadanie nie zawiera elementów fantastycznych. Stary Kogut jest jedynie obserwatorem, świadkiem minionych zdarzeń, które, podpowiem, mogły mieć związek z obluzowaną dachówką. Ale Twój sposób interpretacji jest interesujący, naprawdę mnie zaskoczyłeś ^^
Hm. Powiem szczerze, że sama do końca nie wiem, co i jak sprawiło, że kogut mówił do Plastusia. Może rzeczywiście miało to związek z duszą, a może się dziewczynie po prostu wydaje - tak czy siak, pewności nie mam, a jestem bardzo ciekawa teorii.
Dwanaście godzin wolności, jak to sama Plastuś stwierdziła, jest czasem, kiedy nie musi kłamać. Tylko kogo okłamuje - Szczura, koguta, siebie czy świat w ogóle? Oto jest pytanie.
Dziękuję, że poświęciłeś czas, Malkiem (: ~ Pirat
Ciężko jej zapomnieć o tej dachówce, czyli kiedyś się poślizgnęła. Spadła i starzec to widział? Przeoczyłem, że to wolność od kłamstwa. Chyba okłamuje świat. To nie było poświecenie czasu, tylko zużycie go w mądry sposób ;) Sama przyjemność, więc nie masz za co dziękować.
OdpowiedzUsuńPlastuś poślizgnęła się, owszem, ale dopiero w dzień opisany wyżej, więc nie o jej wypadek się rozchodzi - myślę, że nie byłoby szkarłatnej zupy, skoro dalej siedzi na dachu z kubkiem gorącej czekolady w łapce i Szczurem u boku (; Zresztą, chyba nie jest aż tak ważne, co dokładnie się stało - najważniejsi są chyba właśnie oni, moi kochani, zagubieni w niezrozumiałym tekście. No i kogut. I jagodzianki <3
UsuńNigdy więcej tego nie rób! Myślałam że ona skoczyła z tego dachu w pewnym momencie a potem okazało się że jednak nie bo opowiadanie szło dalej ale co się strachu najadłam to moje. Matko kochana, jak mi kiedyś serce stanie to to będzie wasza wina.
OdpowiedzUsuń- dosia.
Nie było moją intencją zatrzymanie pani serca, pani Dosiu, przysięgam T-T Byłabym potworem, gdybym planowała tak haniebny czyn.
UsuńNie wiem czy wiem o co w tym chodzi i mam nadzieję, że to bezsensowne zdanie odzwierciedla stan mojego umysłu w tej chwili...
OdpowiedzUsuńDobra, ciii, próbuję ogarnąć.
Plastuś rozmawia sobie z blaszanym kogucikiem. Ok. Zapamiętane.
Dachówka i szkarłatna kałuża. Ktoś bliski Plastusiowi spadł kiedyś przez tę dachówkę? A Stary Kogut to widział i teraz budzi wspomnienia?
Ale czemu Plastuś kłamie i o czym? Nie mam pojęcia. Opowiadanie wciąga i ma klimat, ale mogłoby być jednak bardziej czytelne. Chociaż może to i jego urok?
Ale skojarzenie waty cukrowej z pajęczyną i pozwolenie bym ja, lubiąca watę cukrową, a bojąca się pająków i pajęczyn to przeczytała, jest okrucieństwem ;_;
Ale i tak Was uwielbiam ; )
Tak, tym zdaniem podsumowałaś reakcję każdego, kto przeczytał ten tekst, wliczając mnie.
UsuńTak, tak, wyciągamy dobre wnioski. Choć sama nie wiem, czy Stary Kogut był bezpośrednim świadkiem śmierci tego "kogoś", za to chyba wreszcie rozgryzłam, czego w historii zabrakło i co powinnam była mocniej podkreślić. Nie tylko Plastuś straciła wtedy kogoś ważnego - to chyba duża podpowiedź, jako że Kogut nie musi być tylko jeden, prawda?
No i masz, powiedziałam...
A kłamstwo... Wiesz, dziewczyna od lat słyszy, jak kogut ze stali lutowanej (dzięki, Stonko) na jej dachu mówi, a to, po kilku sesjach u psychiatry na przykład, może dostarczyć sporo powodów do oszukiwania siebie i całego świata.
Ech. Też uważam, że mogłam przedstawić to wszystko nieco jaśniej, ale miałam wrażenie, że inne ujęcie zdarzeń odebrałoby historii coś ważnego. Nie mam pojęcia, co by to było, może właśnie wspomniany przez Ciebie "urok", którego istnienie może dzięki Tobie odkryję (;
Wybacz tę watę - jestem w podobnej sytuacji, ale nic nie poradzę na Plastusiowe koszmary.
Naprawdę jestem taka okrutna? T-T
TAK XD
UsuńMamy więc więcej niż jednego Koguta, utraconą duszę oraz dziewczynę na dachu, która nie może pogodzić się z czyjąś śmiercią - zastanawiam się, czy miała swój (najpewniej niecelowy) udział w tej śmierci? Ktoś spadł z dachu, to wydaje się oczywiste, może nawet ze słowami, jakich Plastuś nie chce tak bardzo usłyszeć: "Jestem Kogut na patyku". Najbardziej intryguje mnie jednak postać staruszka, postawa Plastusia wskazuje, że budzi on w niej pamięć o wypadku, podobnie jak blaszany kogucik (swoją drogą, stal lutowana brzmi na ciężki metal - słyszałem jedynie o plastikowych i miedzianych wiatrowskazach?). Podsumowując już - nie jestem pewien, co myślę o tym tekście. Niewątpliwie czytało się go przyjemnie, nie da się też ukryć, że opowiadanie jest zagadką i ta zagadka powraca w każdym "kukuryku", co sprawia, że na początku ma się wielką ochotę ją rozwiązać. Z perspektywy kilku dni dochodzę jednak do wniosku, że nie tyle istotna jest tu rekonstrukcja wydarzeń, co konkluzja - o pewnych rzeczach nie można zapomnieć, a wspomnienie tragicznej i przypadkowej (?) śmierci taką rzeczą jest.
OdpowiedzUsuńTrafił pan ze wszystkim, panie Borysie. Czuję się zrozumiana, aczkolwiek uważam (jak już wspominałam Kalce), że jest pan zbyt mądry, żeby sobie tak bezkarnie żyć.
UsuńNo bo patrzcie go, nawet nie powiedział tak naprawdę, czy mu się podoba, a już się podstępnie w moje łaski wkradł T-T
Cieszy mnie to - jednak (jak już wspomniałem Kalce) zrozumienie zawdzięczam jej uwagom i wcześniejszym komentarzom.
UsuńPirat uważa z tymi łaskami, niestety bowiem Kal chyba pozostanie jedyną dziewczyną w moim życiu ;]
Gdzie by mi do głowy przyszło, żeby z Mistrzem mym konkurować? Bez obaw, moje "lubienie" jest zwykle nieinwazyjne i zupełnie nieszkodliwe. Fizycznie. *Pirat próbuje być groźna, ale szybko rezygnuje, bo nie wychodzi*
UsuńMimo wszystko - dziękuję (:
Ta fizyczność i jej precyzowanie wydają mi się podejrzane. Nie konkuruj z Mistrzem, z uroczymi ludźmi się nie konkuruje - i nie ma za co. Czy "Sznurówki" też powinienem przeczytać?
UsuńNie mam pojęcia o czym to, ale straaaaaaaaaasznie mi się podoba!
OdpowiedzUsuńGdyby istniała gra "po ilu linijkach się uśmiechniesz", chyba bym przegrała, bo mnie wystarczy jedna.
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci bardzo, Sasanko, za ten podarowany uśmiech. (;