stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Trzpiotka #2

wyzwanie: zwiędłe fiołki, „Czuję jagodzianki i pumpernikiel”

Był późny, zimowy wieczór, kiedy Anna stała na scenie Teatru Wielkiego Horacego i wpatrywała się w puste siedzenia widowni. Ludzie krzątali się wokół niej, ustawiając stoliki, rekwizyty oraz sztuczne kwiaty. Tylko ona nawet nie drgnęła. Obserwowała kurz wzbijający się w powietrze powoli i delikatnie, niczym piórka małego kurczęta.
– Nie, nie, nie. Złotko, świeca musi stać na stole, po prawej stronie – dało się słyszeć głos pana La Rue, reżysera spektaklu, który znowu krytykował pracę jednej z rekwizytorek. – Jak ty to sobie wyobrażasz? Matilda wchodzi na scenę, czyta liścik od ukochanego, jednak wie, że poślubiła innego. Musi spalić kartkę. W scenariuszu jasno jest powiedziane: „Matildo, czuć tu spalonym papierem!”. Przecież jej nie podrze!
– Czemu nie?  – przeszkodziła Anna, odwracając się do niskiego mężczyzny z kaszkietem na głowie. – Nie byłoby to ciekawsze?
Uniosła ręce nad głowę, a na jej twarzy wymalowało się cierpienie.
– Och, nie, cóż pocznę? Jak pozbyć się listu, gdy świecy mi brak? Wiem! Podrę! – krzyknęła, łapiąc w dłoń niewidzialną kartkę. Podarła ją i wyrzuciła kawałki za siebie.
– Teraz wchodzi Bartolomeusz – szepnęła i kilkoma żwawymi susami przeskoczyła w kąt sceny. Wydęła policzki, uniosła wysoko ramiona i, mocno tupiąc nogami, wróciła w poprzednie miejsce. Rozejrzała się dookoła i wciągnąwszy głośno powietrze, wypuściła je ze świstem.
– Matildo! – głos jej się zmienił. Nie był już naiwny, dziewczęcy, a stał się chropowaty i niski, owiany tajemnicą. – Czuć tu podartym papierem!
Pan La Rue machnął ręką na taką propozycję, ale roześmiał się krótko, jak to miał w zwyczaju.
– Och, Anno, zawsze masz dziwne pomysły!
– One nie są dziwne – sprzeciwiła się dziewczyna. Opadła na stół, zrzucając leżącą na nim wiśniową serwetkę. – Są inne.
– Dziecko! – Zza najbliższej zasłony wychyliła się staruszka o białych jak śnieg włosach i poczciwym spojrzeniu. – Skończ już z tymi kontemplacjami!
Pani Andersen była najmilszą osobą, jaką Anna znała. I nie twierdziła tak dlatego, że kobieta była jej babcią. To był po prostu fakt. Przepadały za sobą i spędzały godziny, plotkując za kurtyną o różnych błahostkach. Zszywały wtedy podarte kostiumy, których dni świetności były już zamierzchłą przeszłością. Reżyser klasnął w dłonie i światła zgasły. Z kolei intensywnie oświetlona została scena, przez co wszyscy na niej stojący musieli zmrużyć oczy.
– Na miejsca! – usłyszeli głos dochodzący z reżyserki.
Kiedy Anna usiadła na parkiecie, poczuła, jak bije jej serce. Wiedziała, że to tylko próba, jednak to wcale nie znaczyło, że mogła się pomylić. Wszyscy patrzyli.

* * *
Matilda podniosła się z podłogi i chwiejnym krokiem podeszła do drzwi. Kłótnie z Bartolomeuszem zawsze wyprowadzały ją z równowagi, a goście zawsze przychodzili, kiedy nikt ich nie prosił. Wyjrzała najpierw przez okienko, nim otworzyła. Nie mogła tego nie zrobić. Co jeśli byłby to jakiś bandzior czy włamywacz? Matka dobrze ją nauczyła, by była ostrożna.
Nie, to był on. Fineasz uśmiechnął się, gdy jej twarz ukazała się za małą szybką. Ściągnął z głowy kapelusz, kłaniając się nisko i kiedy wreszcie wpuściła go do środka, chwycił ją w ramiona, ściskając jak najcenniejszy skarb.
– Och, kochana! Tyle czasu! Było ci tęskno?
Dziewczyna uśmiechnęła się nieśmiało. Nie mogła ukrywać swego entuzjazmu, jednak wiedziała, że nie mają zbyt dużo czasu. Przytaknęła pewnie i wskazała na krzesło.
– Usiądź. Chcesz herbaty?
– Nie! Ma miła, nie trać wody. Przyszedłem z jedną, niecierpiącą zwłoki sprawą.
Fineasz wyciągnął z kieszeni kopertę.
– Proszę, przeczytaj.
– T-teraz?
– Nie, jak wyjdę. To bardzo ważne, Anno…
Matilda spojrzała na niego zdziwiona, łapiąc jego dłonie.
– Anno? Jest inna twemu sercu bliska? – zapytała.
– Co? Nie, Anno! Słuchaj…

* * *
– Anna! – Carl potrząsnął nią mocno. – Możesz się skupić? Powtarzamy tę scenę już czwarty raz.
Dziewczyna podniosła wzrok i rozejrzała się dookoła.
– Tak, tylko się trochę zamyśliłam. Przepraszam – odparła.
Było to prawdą. Często zdarzało jej się odpływać w fantazje, jednak tym razem miała wrażenie, że to nie ona przestała uważać. Zajrzała do scenariusza i dwukrotnie przeczytała swoją kwestię. Nie brzmiała właściwie. Matilda wydawała się jej zmęczona dalszym ukrywaniem romansu, a w dodatku odegranie jej emocji było najtrudniejszym zadaniem, z jakim Anna dotychczas się spotkała. Położyła kartki na scenie i gestem pokazała, że mogą zaczynać.
– No nic, od nowa – pan La Rue odchrząknął i opadł na jedno z siedzeń. – Tydzień do premiery, a my dalej stoimy w miejscu. Trzeba było zostać tym profesorem… – mruknął pod nosem.
Światła rozświetliły scenę i Anna ponownie usiadła na parkiecie. Rozległo się pukanie. Wstała, jednak zatrzymała się w pół kroku i zwróciła się z wahaniem do reżysera.
– Właściwie mam pytanie.
Zza sceny wychylili się inni aktorzy, wzdychając przeciągle. Niektórzy z nich usiedli nawet zrezygnowani, mrucząc pod nosem przekleństwa. Pani Andersen odchrząknęła i ukarała ich groźnym spojrzeniem.
– Nie wydaje się panu, że Matilda jest taka… zmęczona? Rozumiem, że to scenariusz i mamy się go trzymać. Jednak to nie daje mi spokoju. Czemu autor chciał, by ta postać nosiła tak duże brzemię, jakim jest kłamstwo? Czemu nie wyszła za mężczyznę, którego kochała?
Mężczyzna przetarł twarz swoją chudą dłonią i poprawił spadający z głowy kaszkiet.
– Anno, jeśli chcesz analizować dzieła sztuki, możesz cofnąć się do podstawówki. Możemy teraz powrócić…?
– Próbuję tylko zrozumieć, przez co ona przechodzi. Niech pan posłucha…
– Matilda zdradziła swojego męża. Nosi kłamstwo, które sama wypowiedziała. Autor tak chciał. Proszę, nie dyskutuj.
– Ale jej postać przytłacza sztukę! Może gdybyśmy mogli dodać wątek komediowy… Panie La Rue. Ona jest wspaniałą postacią! Matilda mogłaby…
– Anno! – wykrzyknął mężczyzna, uderzając dłońmi o podłokietniki siedzenia. – Może chcesz, żeby Matilda wzięła sobie urlop? Wydaje ci się zmęczona? Posłuchaj dziecko, grzesznicy nie odpoczywają.
Dziewczyna zacisnęła dłonie w pięści i zamknęła oczy.
– To tylko postać. Zrozum to – dodał i poprawił swoją kamizelkę.
– Sądzę, że powinniśmy na dzisiaj skończyć – odezwał się Carl, podchodząc do Anny.
Przytaknęła ostrożnie i powolnym krokiem zeszła ze sceny. Gdy drzwi Teatru Wielkiego Horacego zamknęły się za nią, zapięła ostatni guzik płaszcza i zniknęła w ciemnej, zimowej nocy.

* * *
Spędziła cały dzień w kuchni. Góra babeczek leżących na stole rosła z każdą minutą, gdy tylko wyjmowała kolejne formy z pieca. Była radosna i kochała to okazywać. Bartolomeusz powinien zobaczyć ją w akcji. Mieszała składniki, czytała, dodawała kolejne i wkrótce powstawały nowe ciasta. Zapach biszkoptów roznosił się po domu, zaglądając w każdy kąt. Dziewczyna niecierpliwie spoglądała na zegar, odliczając minuty.
Nagle usłyszała wołanie dochodzące z drugiego pokoju.
– Hmm… czuję jagodzianki i pumpernikiel! Gdzie jest moja Matilda?
Wybiegła szybko z kuchni i popędziła do przedpokoju, gdy nagle coś stanęło na jej drodze. Potrząsnęła głową i jej oczom ukazał się postawny młodzieniec o jasnych włosach i miłym uśmiechu.
– Przepraszam – jego głos był lekki, pełen rozbawienia, więc i ona się zaśmiała.
Bartolomeusz objął ją ramieniem i ucałował w policzek.
– Kochanie, to jest Fineasz. Jest moim drogim przyjacielem. Będzie nam dzisiaj towarzyszył przy obiedzie.
Matilda zaczerwieniła się, poprawiając fartuch.
– Obawiam się, że na obiad będą same ciasta. Zapomniałam o porządnym posiłku – rzekła. Mężczyźni popatrzyli po sobie.
– No cóż, skoro nasz posiłek jest niegotowy, może zacznę już teraz.
Bartolomeusz ukląkł na jedno kolano i po chwili szperania w kieszeni marynarki wyciągnął małe pudełeczko.
– Jestem tutaj dziś z człowiekiem najlepiej mi znanym, niemal bratem, oraz tobą, kochana. Skromne to grono, jednak nie potrzeba mi nikogo innego, by okazać moją miłość. Matildo, wyjdziesz za mnie?
Dziewczyna z zapartym tchem wpatrywała się w klęczącego. Zakryła dłonią usta i wyszeptała ciche „tak”. Młody narzeczony założył jej pierścionek na palec i przytulił ją. Kiedy tak trwali w uścisku, Matilda spojrzała na mężczyznę stojącego w progu.
– Dobrze się czujesz? – zapytała. – Blado wyglądasz. Może potrzebujesz odpoczynku?
Fineasz ukłonił się, nie odrywając od niej wzroku.
– Grzesznicy nie odpoczywają.
Zauważyła błysk w jego oku.

* * *
Anna siedziała na ławce w parku. Była zła. Czuła, jak dosłownie gotuje się ze złości. Przecież nie zrobiła nic złego. Próbowała wytłumaczyć temu bufonowi, panu La Rue, że spektakl nie musi być taki przybijający. Musiała przyznać sama przed sobą, że Matilda była dla niej ważną postacią. Chciała ją dobrze zrozumieć, żeby odpowiednio odegrać rolę. Ta dziewczyna pogubiła się trochę w życiu, ale Anna nie mogła pozwolić by została przedstawiona jako pozbawiona życia, rozchwiana emocjonalnie idiotka.
Mijał czas, zrobiło się chłodniej. Myśli Anny zajmowało poszukiwanie sposobu, by przekonać pana La Rue do zmiany koncepcji. Było to dla niej w tamtym momencie najważniejsze. Czuła, że musiała coś zrobić dla tej postaci. Jakby była jej coś winna… Nie przejmowała się tym, że powoli zaczynała odczuwać skutki niskiej temperatury. Widziała jak przez korony drzew przebija się czerwony neon, głoszący, że właśnie tam znajduje się teatr. Rozmyślała nad rzeczami, które powie reżyserowi podczas ich następnego spotkania, jednak coś przerwało jej kontemplacje.
– Hej – usłyszała i chwilę później ławka zadrżała, gdy wysoki chłopak zajął miejsce obok niej. Nie rozpoznała go od razu, ale po chwili przypomniała sobie, kim on jest.
– Bartolomeusz – powiedziała radośnie.
– Właściwie to Thomas – wyciągnął do niej rękę. – Ale tak, gram Bartolomeusza.
Anna ścisnęła jego dłoń, pociągając nosem.
– Kiepskie imię, co? Strasznie długo się wymawia – stwierdziła. Chłopak zaśmiał się, przytakując.
– Sporo w tym racji.
Po tych słowach nastała cisza, przerywana tylko co jakiś czas przez przejeżdżające najbliższą ulicą auta.
– Chciałem powiedzieć, że masz rację – odezwał się Thomas. – Matilda nie jest zwyczajną postacią.
Dziewczyna liczyła, że powie coś więcej, jednak on zamilkł. Postanowiła mu pomóc.
– Dobrze wiedzieć, że ktoś inny też tak ją widzi. Szkoda, że pan La Rue nie.
– Właściwie liczyłem, że coś z tym zrobimy – odwrócił się w jej stronę.
Anna wysłuchała jego pomysłu.

* * *
– Bartolomeuszu? – głos Matildy był słaby, ledwo słyszalny. Mimo wszystko wiedziała, że w salonie ktoś go usłyszał.
Gdy weszła do pokoju, jej mąż wyglądał przez okno. Nie widziała go przez długi czas. Wydawał jej się wychudzony i blady, ale przede wszystkim zrezygnowany. W ręce trzymał pomiętą kartkę papieru, którą po chwili upuścił na podłogę.
– Słyszałeś już? – zapytała. Skinął głową, nie odrywając wzroku od krajobrazu za szybą. Matilda nie wiedziała co zrobić. Podeszła więc i podała mu małe zawiniątko. Spojrzał na nie i rozwinął nieco brzegi chustki. W środku leżał srebrny pierścionek. Zacisnął dłoń i odwrócił się do niej.
– Gdzie jest Fineasz? – rzekł ochrypłym głosem.
– Wyjechał z Anglii – odparła pośpiesznie. – Na zawsze. Nie wróci.
Poczuła jego ulgę, gdy oparł się ramieniem o ścianę i wpatrzył we własne dłonie. Schował obydwie ręce za plecy i uśmiechnął się krzywo.
– Prawa czy lewa?
Nie spieszyła się z odpowiedzią. Stali naprzeciw siebie, patrząc sobie w oczy, a ona wiedziała, że jej mąż potajemnie przekłada zawiniątko z ręki do ręki.
– Fałszywa. Lewa – szepnęła. Wyciągnął kończyny przed siebie i otworzył lewą dłoń, na której spoczywała chustka. Nie było na niej pierścionka. Bartolomeusz ujął rękę Matildy i założył jej na palec błyskotkę. Uśmiechnęła się, gdy powiedział dwa słowa.
– Ciągle moja.

* * *
Sala była pełna ludzi, jednak Anna ich nie widziała. Słyszała jedynie oklaski, gdy ogłoszono rozpoczęcie przedstawienia.
Popchnięta nieco przez Carla, weszła na scenę i poczuła, że jest Matildą. Przepełniała ją radość, czasem smutek, ale głównie podekscytowanie. Kątem oka widziała panią Andersen, stojącą za kulisami i łatającą kilka kostiumów. Podczas antraktu Anna wyszła na chwilę do bufetu. Na jednym ze stolików zauważyła bukiet fiołków i uśmiechnęła się na ich widok. Kupiła butelkę wody, a wracając do sali, przywitała się z Thomasem, który najwidoczniej obserwował ją już od dobrych paru minut.
Rozpoczął się drugi akt, więc Anna jeszcze bardziej starała się ukazać swoją postać w lepszym świetle. Pan La Rue obserwował wszystko z boku, uważnie pilnując, by wszystko znalazło się na swoim miejscu. Kiedy nadeszła najważniejsza scena, Matilda zasiadła przy stole, żegnając wzrokiem Fineasza. Przeczytała powoli list. Wydawał się być pełen emocji i szczerości, jednak musiała go zniszczyć. Bartolomeusz nie mógł go znaleźć. Popatrzyła na stół, ale w miejscu, gdzie powinna stać płonąca świeca, ku jej zdziwieniu leżał bukiecik przywiędłych fiołków. Odkaszlnęła, przenosząc wzrok na reżysera, który zdążył już zauważyć pomyłkę i rwał sobie włosy z głowy. W duchu podziękowała Thomasowi, który stał za kulisami ledwo powstrzymując się od śmiechu na widok pana La Rue. Podarła list na najdrobniejsze kawałeczki i wrzuciła pod stół akurat, gdy Bartolomeusz wszedł do pokoju. Stanął zaniepokojony i wciągnął powietrze.
– Matildo… – rzekł niepewnie. – Czuć tutaj podartym papierem.
Publiczność wybuchła gromkim śmiechem i nagrodziła żart długimi brawami. Anna popatrzyła na Thomasa i wstała, podchodząc bliżej. Kiedy aplauz ucichł, rzuciła mu rozbawione spojrzenie.
– Mój drogi – wzięła go pod ramię. – Jakie ty masz czasami dziwne pomysły.

###
Recenzja

Droga Trzpiotko,
na początek chcielibyśmy podziękować Ci za drugie już zrealizowane wyzwanie. Niesamowicie cieszy nas, że pomimo przerwy nie zostaliśmy zapomniani i nadal znajdują się chętni do współpracy z nami. Jesteśmy za to bardzo wdzięczni.
Przechodząc już do Twojego tekstu, ogromny plus masz od nas za styl, który naprawdę przypadł nam do gustu. Taki dość prosty, ale charakterem pasujący do tekstu. Nie znaleźliśmy też wielkich niezręczności językowych, trochę powtórzeń czy pomylenie znaczenia słowa – małe błędy, z których wiele sama zauważyłaś i poprawiłaś. ^^
Jeżeli chodzi o treść, to historia jest ciekawa. Mamy wrażenie, że idea tekstu (choć trochę… ryzykowna?) ładnie wpisuje się w takie ogólne uznanie dla indywidualności człowieka i artysty, szczególnie jeśli spojrzy się na zakończenie. Jednak w naszym odczuciu przy kreacji Twoich bohaterów powstał efekt, którego chyba nie zamierzałaś wywołać – mianowicie lekka niechęć do głównej postaci, której zachowanie można interpretować na różne sposoby (proponowana wersja to przekonanie o własnej nieomylności podsycone poczuciem humoru rekwizytora). Oczywiście fakt, iż wzbudziła w nas trochę negatywnych emocji nie oznacza, że jest źle zarysowana, choć w bohaterach ogółem troszeczkę brakuje nam głębi. Tym niemniej, końcowy efekt naszym zdaniem jest dobry i… taki pogodny, jeśli wiesz, co mamy na myśli.
No i są jeszcze zwiędłe fiołki, które też można interpretować różnie. Ale co to by była za zabawa, jeśli wszystko byłoby wiadomo?
Gratulujemy serdecznie i, mamy nadzieję, do następnego razu, kochana Trzpiotko!

4 komentarze:

  1. Trzpiotka (J.M. Blue)15 czerwca 2015 00:54

    Dziękuję bardzo za (mimo pośpiechu) bardzo ładne przedstawienie tekstu i satysfakcjonującą rencję! No cóż, główna bohaterka nie była tak naprawdę do lubienia. Nie obdarzyłam jej sympatią, jaką postanowiłam uhonorować Bartolomeusza. Jej zadaniem było bycie irytującą i dosyć zarozumiałą, jako, że za pierwowzór uznałam Annę z popularnej "Krainy Lodu", którą niespecjalnie lubię. Okrutna prawda udarza w miejscu o fiołkach, bo po prostu o nich zapomniałam i musiałam znaleźć miejsce w gotowym tekście, hmm powinnam być bardziej uważna następnym razem ;)
    Jeszcze raz dziękuję i mam nadzieję na dalsze wyzwania :)
    Trzpiotka (J.M. Blue)

    OdpowiedzUsuń
  2. Ekipo, przejrzyjcie tekst jeszcze raz z naciskiem na interpunkcję.

    Trzpiotko, po jednorazowej lekturze mogę tylko napisać, że wywołałaś uśmiech zakończeniem. Wierzę, że przy dogodniejszych terminach zrobiłabyś coś zupełnie ślicznego - teraz dostrzegam kilka niewykorzystanych miejsc (a Twój komentarz potwierdza moją teoryjkę).

    Cieszę się, że wracacie "pomimo" c: Powodzenia!

    OdpowiedzUsuń
  3. Wiesz, Kapitanie, jak to z tymi przecinkami i kropkami. Rozbestwiają się i robią, co chcą, zarazy jedne. W każdym razie tekst przejrzany ponownie, a czy poprawiony, to Ty nam, proszę, powiedz ;__;

    OdpowiedzUsuń
  4. Ty podła mała istoto, powiedz mi jeszcze że ty już nie będziesz pisać t.t Się tak nie robi, bo jak to. Chyba że to przez MM, to wybaczam, lubię MM :D

    OdpowiedzUsuń

© Agata | WS | x x.