stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Pirat: Sznurówki

wyzwanie: chłopak sprzedający sznurówki na dworcu

Krzyżyk, supełek, pętelka. Rozwiązać, jeszcze raz. Krzyżyk, pętelka… Źle. Rozwiązać. 
Krzyżyk… Co mówiłem, niedorajdo? Przekładasz pod krzyżykiem i zaciskasz, o tak. Teraz supełek. Dobrze. I pętelka. Czekaj, co to ma być? Chcesz, żeby puściło przy pierwszym kroku? Nie trzęś głową jak zwierzak, chłopcze, mów do mnie. Zrobisz wszystko od nowa. I lepiej, żeby tym razem było porządnie. W żadną podróż nie udajesz się bez solidnego przygotowania.
Aha! Widzisz, chłopcze? To jest dopiero idealna kokardka! Nie było tak trudno, prawda? Dzielne z ciebie dziecko i szybko się uczysz. Jak będziesz trochę więcej jadł i twoja matka nie będzie taką leniwą… Ekhem… Kto wie? Może będą z ciebie ludzie.
Dobrze się spisałeś, synu.
A teraz rozwiąż i zacznij jeszcze raz.

* * * 
Nigdy się nie poddawaj.
Bądź wyjątkowy.
Możesz osiągnąć wszystko!
Dalej! Wyrwij się statystykom!
Jeżeli słyszałeś kiedyś coś podobnego, należysz do społeczeństwa. Prawdopodobnie. W każdym razie mamy o czym rozmawiać, fantastycznie. Jeśli natomiast udało Ci się coś osiągnąć dzięki ślepej wierze w motywatory i podążaniu za nimi w każdej minucie życia…
Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że do listy moich największych życiowych osiągnięć właśnie dołączyło sklejenie papierosa z wymiętoszonej bibułki i odrobiny taniego tytoniu, jest ryzyko, że się nie dogadamy.
Nie żebym specjalnie lubił palić, bo nie lubię. Ale nawet notoryczne trucie się nikotynowym dymem znoszę lepiej niż smród dworcowego pasażu. Może powinienem już się przyzwyczaić, w końcu często siedzę tu popołudniami przy krzywym stoliku opatrzonym tabliczką „SZNURÓWKI – SPRZEDAŻ, NAPRAWA”. Moja jest tylko tabliczka. No, i kolorowe sznurki walające się po blacie. Stolik razem ze składanym krzesłem zawsze pożyczam od sprzątaczek. Podstarzałe panie w klapkach i kropkowanych fartuchach chyba nabrały do mnie na tyle zaufania, by nie obawiać się kradzieży mienia. Albo po prostu nie widzą powodu, dla którego miałbym sobie przywłaszczyć dwa stosy częściowo zbutwiałego drewna na nierównych nóżkach.
Chyba nie wiedzą, do czego jest zdolny głodny student.
Wypuszczam pierwszy obłok szarawego dymu i nie mogę się nadziwić. Papieros płonie ładnie. Za dobrze na te dwie szczypty kompletnie suchych liści, które dostałem rano od Bena. Szczerze wątpiłem, że będzie z nich jakikolwiek użytek, a tu proszę. Chyba naprawdę nie doceniam tego człowieka. To jeden z aspektów naszej znajomości, które nie zmieniły się od samego początku. A jest ich całkiem sporo.
Tyle zyskałem po latach przychodzenia w to śmierdzące, ciasne miejsce.
Ludzkie zaufanie i współlokatora.

* * *
– Sprzedajesz sznurówki?
Nie. Arbuzy.
Przecinam pasek taśmy klejącej i sprawdzam wytrzymałość sklejonej nogi stołka. Będzie musiało wystarczyć… Podnoszę wzrok, gotowy dołożyć wszelkich starać, żeby przepędzić natręta.
Patrzy na mnie, uśmiechając się nieśmiało. Jego kończyny są w odpowiednich miejscach i ilościach, jego skóra ma kolor z pewnością odpowiedni dla rasy ludzkiej, a jednak wszystko w nim aż krzyczy, że ten chłopak jest dziwny. Inny. Może dlatego od razu czuję do niego pewnego rodzaju… ostrożną sympatię.
Przytakuję i wstaję powoli ze standardowym „Mogę w czymś pomóc?”. On za to podtyka mi pod nos ściskany w dłoni kłębek. Jest wyższy ode mnie. W czym nie ma nic dziwnego, bo jak na trzynastolatka jestem wyjątkowo drobny.
– Zerwała się – wyznaje przepraszającym tonem, na który nie zasłużyłem.
Biorę od niego sznurówkę, zerkając na materiałowego stworka rozlewającego się na jego lewej stopie. Z żalem stwierdzam, że nie mogę nic zrobić.
– Dlaczego?
Po prostu się nie da. Jeśli nawet, to nie umiem.
– Tabliczka…
Wymieniam końcówki. Przykro mi, naprawdę.
Wygląda na zawiedzionego.
Proponuję kupno którejś ze sznurówek ojca. Po raz pierwszy pozwolił mi iść gdzieś z interesem samemu i nie chciałem zawieść jego zaufania. Kto wie, gdyby udało mi się coś sprzedać… Ale chłopak kręci głową.
– Nie mam pieniędzy – wzdycha. – Może tata by mi dał, ale nie zdążymy wtedy na pociąg… Na pewno już przyjechał, więc albo kłóci się z kasjerką, albo rozmawia gdzieś przez telefon – przerywa na chwilę i patrzy w głąb korytarza, w stronę białych zastępów obskurnych budek. Kiedy znowu się odzywa, na pewno nie mówi do mnie. Jest zły. – Szepty do słuchawki, słodkie słówka, drogie prezenty… I to wszystko dla jakichś… Zawsze myśli, że nie widzę… Nie jestem już dzieckiem…
No właśnie. Nie jest.
Przez dłuższą chwilę trwa w bezruchu, lecz zaraz spogląda znów na mnie, zażenowany.
– Przepraszam. Za naprawę zapłaciłbym ci przy odbiorze, ale… – odwraca się. – Trudno. Dzięki za pomoc.
Pomoc?
Jest już przy zakręcie, zaraz zniknie za rogiem.
Czekaj!
Przystaje tak nagle, że o mało na niego nie wpadam. Chwytam jego rękę i wciskam w nią parę barwionych na czerwono troczków, po czym odchodzę z powrotem do mojego stoiska.
Nic nie zetrze z mojej twarzy uśmiechu. Nawet wizja lania, które dostanę za to od ojca.
Krzyżyk, supełek, pętelka.
Chyba raz komuś pomogłem.

* * *
Byłem pewien, że już nigdy go nie spotkam. Dopiero po tygodniu wróciłem na dworzec, a on i tak mnie znalazł. Zwrócił pieniądze, a nawet przyniósł kilka sznurówek, które mogłem naprawić. Dzięki niemu w pół godziny zarobiłem więcej niż zazwyczaj na targu z ojcem przez cały dzień. Pochwaliłem się, że potrafię założyć skuwkę z każdego materiału – nawet te metalowe, choć z nimi jest dużo roboty i trzeba uważać z cążkami, żeby nic nie uszkodzić. Był pierwszą osobą, którą to zainteresowało.
Przedstawił mi się jako Ben, po prostu Ben.
Przez następne dni, miesiące, a w końcu i lata, widywaliśmy się dość często. On kilka razy w tygodniu jeździł pociągiem za miasto, do swojej mamy, na co dzień natomiast mieszkał w centrum, z tatą i jego coraz to zmieniającymi się partnerkami. Kończył szkołę wcześnie, mógł pójść gdziekolwiek z kimkolwiek, a poświęcał wolny czas chłopakowi od sznurówek. Ja – no cóż, poniekąd skrzętnie korzystałem z tej odrobiny swobody, jaką dawały mi wyjścia na dworzec. Ojciec nie potrzebował wierniejszego niż wódka towarzysza, więc czemu miałbym się narzucać? Podobną logikę wykazała matka, uciekając parę lat temu. Bez słowa. A ja ją doskonale rozumiem.
Byliśmy tacy sami, ja i Ben. Dzieciaki z rozbitych rodzin. Choć akurat Ben okazał się prawdziwą duszą towarzystwa i miał wielu znajomych, koniec końców wylądował w niewielkim, nieco ciasnym mieszkaniu. Ze mną. Chłopakiem, który postanowił być zupełnie-niestereotypowym humanistą z pracą. I wyszło jak zwykle.
Uch…
Nienawidzę wspomnień.
Moją kieszenią wstrząsa wibracja. Wyjmuję telefon i patrzę na ekran. Dwie wiadomości. Och, fantastycznie. Nie usłyszałem dźwięku SMS – nigdy nie słyszę w tym cholernym harmidrze. Wzdycham, choć, szczerze mówiąc, spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Mam iść? Znowu rzucić wszystko i biec na ratunek?
Tak.
To moja rola, przyjąłem ją dawno temu. Kolejny raz muszę się z niej wywiązać, czy mi się to podoba, czy nie.
A nie podoba. Już nie. Znudziła mi się rola superbohatera z odzysku.
Waham się jeszcze przez chwilę, ale w końcu zagarniam sznurówki do torby. Chwytam tabliczkę wraz z resztą ekwipunku i zaraz lawiruję między podróżnymi, starając się niczego nie zgubić. Zostawię rzeczy w kantorku. I tak tu wrócę. Za dzień lub dwa.
Tak po prawdzie, nic nie tracę tym wczesnym wyjściem. I tak nie mogę liczyć na cudowne pojawienie się klientów. A jestem potrzebny w mieszkaniu. Wybiegam z torbą na ramieniu, w pędzie odpisując Benowi.

Przyszła.
Ratuj.
Idę, już idę…

* * *
Lena i ja znamy się od zawsze, choć rozmawiać zaczęliśmy stosunkowo późno.
Co rano mijałem jej dom w drodze do szkoły. Słyszałem, jak okrzykiem żegna rodzinę. Wychodziła na ganek, pakowała śniadanie do tornistra i ruszała w stronę naszego wspólnego więzienia.
Co rano przyśpieszałem kroku, żeby uniknąć spotkania i nie wyjść na kompletnego idiotę.
Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało jej przyszłej urody, ale w podstawówce chyba każdy wygląda koszmarnie. Jednak już wtedy żywo się nią interesowałem, choć z bezpiecznej odległości. Obserwowałem ją na korytarzach i w klasie, przysłuchiwałem się jej rozmowom, ale nigdy nie odważyłem się nawiązać prawdziwego kontaktu. Dopiero na początku piątej klasy nasze drogi się przecięły, a to z inicjatywy samej Leny, zaczajonej na mnie przy żywopłocie.
Po tym dość dziwnym początku naszej, jak się okazało, długotrwałej przyjaźni Lena zaczęła ładnieć w zastraszającym tempie. Moje szanse u niej spadły na jeszcze niższy poziom, choć nie wiedziałem nawet, że to możliwe. Mimo to trzymała się ze mną do końca szkoły
i później.
A potem przedstawiłem ją Benowi.
Od razu wiedziałem, że nigdy nie przestanę tego żałować. Z ich pierwszego spotkania pamiętam tyle, że w jednej chwili siedzieli przy stole – ona z maślanymi oczami, on niemalże obśliniony – a kilka godzin później spanie w mieszkaniu stało się niewykonalne na okres dwóch miesięcy. Po nich odbyło się burzliwe zerwanie, które zamieniło nasze mieszkanko w pole minowe. Wystarczy stanąć w złym miejscu o złej porze i wybuch jest nieunikniony.
Lena ciągle przychodzi, podobno tylko ze względu na mnie. Rzadko wchodzi na piętro, raczej czeka przy klatce schodowej i idziemy do miasta. Czasem odprowadza mnie na dworzec, ale smród przeszkadza jej na tyle, że nigdy nie wytrzymuje tam ze mną długo. Jeżeli akurat mnie nie ma i Lena wkracza do mieszkania, wieczorem idziemy do „naszej” kawiarni.
Wszystko inne jest już pozamykane, kiedy ona i Ben kończą kolejną bitwę.

* * *
Niełatwo być coś wartym.
– Ale zawsze warto próbować – odpowiada Lena, sącząc kawę z filiżanki.
W zasadzie to się z nią zgadzam. Chyba na tym to wszystko polega.
– Trudno mi tam przychodzić, wiesz?
Wiem. Musi widywać Bena, a Ben zawsze był dla niej dupkiem. Przynajmniej odkąd mu się znudziła. Dlatego zerwali.
– To nie był jedyny powód.
Nie wygląda, jakby zamierzała to powiedzieć. Opuszcza wzrok. Ma bardzo ładne oczy, zauważam to nie pierwszy raz, ale nie daję się rozproszyć, dopytuję. Wzdycha, zrezygnowana.
– Jak na nas patrzyłeś… Parę razy poważnie myślałam, że nas oboje pozabijasz.
Ona wie.
– Nie chciałam dożyć chwili, kiedy nie będę mogła przebywać w jednym pokoju z tobą i Benem, bo wiedziałam, co ci robię.
Jak mogła się domyślić? Nie byłem dość dyskretny?
– Chcę, żebyś wiedział, że twoje uczucia też się liczą…
Tak? Nawet, jeśli cię...
– … i że to nic między nami nie zmienia. Nie mam problemu z odmiennością.
Zaraz.
Ona myśli, że ja…
Do Bena.
Widzę litość w jej oczach i nagle jakoś przestają mi się podobać.

* * * 
Klucze z cichym brzękiem lądują w koszyku.
Ben nawet nie odwraca się w moją stronę. Ogląda jeden z tych amerykańskich seriali, których sensu nawet nie próbuję zrozumieć. Siadam obok niego na kanapie. Podaję mu dwa piwa i otwieracz.
– Zły dzień?
Kapsle gładko odchodzą od szkła. Zawsze był w tym lepszy ode mnie. Ale wiele krwi musiało się przelać, zanim pozwoliłem się wyręczać za każdym razem.
Pociągam gorzki łyk z butelki i przypominam sobie, czemu nie lubię piwa.
Nie, Ben, wszystko dobrze.
– Kłamca – orzeka, bardzo z siebie zadowolony. – Jak poszło z Leną?
Fantastycznie.
– Czyli nie przychodzi jutro?
Publiczność wybucha śmiechem, a ja w duchu przyznaję jej rację.
W pokoju panuje cisza. Ben zerka na mnie co chwila, wyraźnie chce coś dodać. Udaję, że śledzę wydarzenia na ekranie.
– Dzięki.
Choć nie jestem pewien, za co dziękuje, doceniam gest oszczędnym skinieniem głowy. Wydaje z siebie bliżej nieokreślony dźwięk, po czym opada na oparcie, na dobre przysysając się do browaru i telewizora. Ja myślę. To nigdy nie wróży nic dobrego. A kiedy dochodzę do wniosków moich rozmyślań, mam szczerą nadzieję, że kanapa mnie pożre.
Dzwoni mój telefon. Lena. Podnoszę się i przechodzę do drugiego pokoju, a Ben krzyczy, żebym przyniósł ciastka, wracając.
– Słuchaj, przepraszam za tamto.
Twierdzę, że już zapomniane. Ale zraniona duma wrzeszczy mi do ucha, jak bardzo teraz nienawidzę tej kobiety.
No bo naprawdę…
Czy ona zawsze musi mieć rację?

9 komentarzy:

  1. skąd wy się wzięliście? <3

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Legenda głosi, że wszyscy wzięliśmy się od małpy, ale kto by tam słuchał Darwina - myślę, że po prostu nie istniejemy.
      ~Stonka

      Usuń
    2. dobry argument, myślałam jednak o was jako grupie. kto spotyka się po lekcjach czy pracy i pisze opowiadania? nie żebym narzekała, trudno znaleźć coś niefanficowego w sieci, ale sama świadomość istnienia trzech osób zdolnych do czegoś takiego pozytywnie rozwala mi mózg ;D

      Usuń
    3. Niestety, spotkania twarzą w twarz są dla nas rzadko dostępnym luksusem, dlatego wyznajemy kult Internetu jako wyjątkowo pomocnego zwierzątka. W imieniu całej naszej Trójcy dziękuję za miłe słowa i pozytywną energię. Świadomość istnienia kogoś tak nam przyjaznego jest bezcenna (:
      ~Pirat

      Usuń
  2. No ja jakby wiedzialam ze sie w nim buja =w=

    OdpowiedzUsuń
  3. Ahahaha Najlepszy zwrot akcji ever <3 Uwielbiam Was, wiecie? Jesteście świetni, macie naprawdę niespotykane pomysły ; )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej, ojej. Nie dość, że truskawki i wiśnie (mniam), to jeszcze z toną cukru.
      Dziękuję <3 A raczej "dziękujemy", bo niby jest 2:30, ale odbieram wdzięczność reszty ekipy telepatycznie.

      Usuń
  4. Oficjalnie deklaruję swoją sympatię. Brakuje mi tutaj wyraźnej idei (jak w "Niebie") i wyraźnego stylu (jak w "Kogucie"), ale opowiadanie jest lekkie i czyta się je bez wysiłku, a taka była chyba idea wyzwań. Nie jest to może porywająca historia, bardziej obrazek z życia, ciekawi mnie jednak, że potrafisz pisać w tak różny sposób - to taka "uroda" pisarska czy po prostu nie znalazłaś jeszcze swojego sposobu? Skojarzyło mi się też to opowiadanie z innym tekstem, którego wolę nie wspominać, jako że nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z jego istnienia - ale jestem podobno jego głównym bohaterem, więc myślę o nim pozytywnie.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ojej. Teraz aż się wzruszyłam. ;-;
      I znowu mnie pan rozgryzł - jestem w trakcie rejsu w poszukiwaniu zarówno własnego stylu, jak i ogólnego sposobu ujmowania rzeczywistości. Wystarczy powiedzieć, że wiem, o jakim tekście mowa i przyznaję, podobieństwo jest (zorientowałam się w trakcie pisania) i nieco mnie to przeraża, zwłaszcza że w pewnym stopniu wzorowałam się też na jeszcze innym tworze. Chyba jeszcze długa droga przede mną.
      Strzeżmy się, e-prozacu, przed naszym naczelnym krytykiem nic się nie ukryje. (; ~ Pirat

      Usuń

© Agata | WS | x x.