wyzwanie: chłopak sprzedający
sznurówki na dworcu
Krzyżyk, supełek, pętelka. Rozwiązać,
jeszcze raz. Krzyżyk, pętelka… Źle. Rozwiązać.
Krzyżyk… Co mówiłem, niedorajdo?
Przekładasz pod krzyżykiem i zaciskasz, o tak. Teraz supełek.
Dobrze. I pętelka. Czekaj, co to ma być? Chcesz, żeby puściło przy pierwszym
kroku? Nie trzęś głową jak zwierzak, chłopcze, mów do mnie. Zrobisz wszystko od
nowa. I lepiej, żeby tym razem było porządnie. W żadną podróż nie udajesz
się bez solidnego przygotowania.
Aha! Widzisz, chłopcze? To jest dopiero
idealna kokardka! Nie było tak trudno, prawda? Dzielne z ciebie dziecko i
szybko się uczysz. Jak będziesz trochę więcej jadł i twoja matka nie będzie
taką leniwą… Ekhem… Kto wie? Może będą z ciebie ludzie.
Dobrze się spisałeś, synu.
A teraz rozwiąż i zacznij jeszcze raz.
* * *
Nigdy się nie poddawaj.
Bądź wyjątkowy.
Możesz osiągnąć wszystko!
Dalej! Wyrwij się statystykom!
Jeżeli słyszałeś kiedyś coś podobnego,
należysz do społeczeństwa. Prawdopodobnie. W każdym razie mamy o czym
rozmawiać, fantastycznie. Jeśli natomiast udało Ci się coś osiągnąć dzięki
ślepej wierze w motywatory i podążaniu za nimi w każdej minucie życia…
Cóż, biorąc pod uwagę fakt, że do listy
moich największych życiowych osiągnięć właśnie dołączyło sklejenie papierosa z
wymiętoszonej bibułki i odrobiny taniego tytoniu, jest ryzyko, że się nie
dogadamy.
Nie żebym specjalnie lubił palić, bo nie
lubię. Ale nawet notoryczne trucie się nikotynowym dymem znoszę lepiej niż
smród dworcowego pasażu. Może powinienem już się przyzwyczaić, w końcu często
siedzę tu popołudniami przy krzywym stoliku opatrzonym tabliczką „SZNURÓWKI –
SPRZEDAŻ, NAPRAWA”. Moja jest tylko tabliczka. No, i kolorowe sznurki walające
się po blacie. Stolik razem ze składanym krzesłem zawsze pożyczam od
sprzątaczek. Podstarzałe panie w klapkach i kropkowanych fartuchach chyba
nabrały do mnie na tyle zaufania, by nie obawiać się kradzieży mienia. Albo po
prostu nie widzą powodu, dla którego miałbym sobie przywłaszczyć dwa stosy
częściowo zbutwiałego drewna na nierównych nóżkach.
Chyba nie wiedzą, do czego jest zdolny
głodny student.
Wypuszczam pierwszy obłok szarawego dymu
i nie mogę się nadziwić. Papieros płonie ładnie. Za dobrze na te dwie szczypty
kompletnie suchych liści, które dostałem rano od Bena. Szczerze wątpiłem, że
będzie z nich jakikolwiek użytek, a tu proszę. Chyba naprawdę nie doceniam tego
człowieka. To jeden z aspektów naszej znajomości, które nie zmieniły się
od samego początku. A jest ich całkiem sporo.
Tyle zyskałem po latach przychodzenia w
to śmierdzące, ciasne miejsce.
Ludzkie zaufanie i współlokatora.
* * *
– Sprzedajesz sznurówki?
Nie. Arbuzy.
Przecinam pasek taśmy klejącej i
sprawdzam wytrzymałość sklejonej nogi stołka. Będzie musiało wystarczyć…
Podnoszę wzrok, gotowy dołożyć wszelkich starać, żeby przepędzić natręta.
Patrzy na mnie, uśmiechając się
nieśmiało. Jego kończyny są w odpowiednich miejscach i ilościach, jego skóra ma
kolor z pewnością odpowiedni dla rasy ludzkiej, a jednak wszystko w nim aż
krzyczy, że ten chłopak jest dziwny. Inny. Może dlatego od razu czuję do niego
pewnego rodzaju… ostrożną sympatię.
Przytakuję i wstaję powoli ze
standardowym „Mogę w czymś pomóc?”. On za to podtyka mi pod nos ściskany w
dłoni kłębek. Jest wyższy ode mnie. W czym nie ma nic dziwnego, bo jak na
trzynastolatka jestem wyjątkowo drobny.
– Zerwała się – wyznaje przepraszającym
tonem, na który nie zasłużyłem.
Biorę od niego sznurówkę, zerkając na
materiałowego stworka rozlewającego się na jego lewej stopie. Z żalem
stwierdzam, że nie mogę nic zrobić.
– Dlaczego?
Po prostu się nie da. Jeśli nawet, to
nie umiem.
– Tabliczka…
Wymieniam końcówki. Przykro mi,
naprawdę.
Wygląda na zawiedzionego.
Proponuję kupno którejś ze sznurówek
ojca. Po raz pierwszy pozwolił mi iść gdzieś z interesem samemu i nie chciałem
zawieść jego zaufania. Kto wie, gdyby udało mi się coś sprzedać… Ale chłopak
kręci głową.
– Nie mam pieniędzy – wzdycha. – Może
tata by mi dał, ale nie zdążymy wtedy na pociąg… Na pewno już przyjechał, więc
albo kłóci się z kasjerką, albo rozmawia gdzieś przez telefon – przerywa na
chwilę i patrzy w głąb korytarza, w stronę białych zastępów obskurnych budek.
Kiedy znowu się odzywa, na pewno nie mówi do mnie. Jest zły. – Szepty do
słuchawki, słodkie słówka, drogie prezenty… I to wszystko dla jakichś… Zawsze
myśli, że nie widzę… Nie jestem już dzieckiem…
No właśnie. Nie jest.
Przez dłuższą chwilę trwa w bezruchu,
lecz zaraz spogląda znów na mnie, zażenowany.
– Przepraszam. Za naprawę zapłaciłbym ci
przy odbiorze, ale… – odwraca się. – Trudno. Dzięki za pomoc.
Pomoc?
Jest już przy zakręcie, zaraz zniknie za
rogiem.
Czekaj!
Przystaje tak nagle, że o mało na niego
nie wpadam. Chwytam jego rękę i wciskam w nią parę barwionych na czerwono
troczków, po czym odchodzę z powrotem do mojego stoiska.
Nic nie zetrze z mojej twarzy uśmiechu.
Nawet wizja lania, które dostanę za to od ojca.
Krzyżyk, supełek, pętelka.
Chyba raz komuś pomogłem.
* * *
Byłem pewien, że już nigdy go nie
spotkam. Dopiero po tygodniu wróciłem na dworzec, a on i tak mnie znalazł.
Zwrócił pieniądze, a nawet przyniósł kilka sznurówek, które mogłem naprawić.
Dzięki niemu w pół godziny zarobiłem więcej niż zazwyczaj na targu z ojcem
przez cały dzień. Pochwaliłem się, że potrafię założyć skuwkę z każdego
materiału – nawet te metalowe, choć z nimi jest dużo roboty i trzeba uważać z
cążkami, żeby nic nie uszkodzić. Był pierwszą osobą, którą to zainteresowało.
Przedstawił mi się jako Ben, po prostu
Ben.
Przez następne dni, miesiące, a w końcu
i lata, widywaliśmy się dość często. On kilka razy w tygodniu jeździł pociągiem
za miasto, do swojej mamy, na co dzień natomiast mieszkał w centrum, z tatą i
jego coraz to zmieniającymi się partnerkami. Kończył szkołę wcześnie, mógł
pójść gdziekolwiek z kimkolwiek, a poświęcał wolny czas chłopakowi od
sznurówek. Ja – no cóż, poniekąd skrzętnie korzystałem z tej odrobiny swobody,
jaką dawały mi wyjścia na dworzec. Ojciec nie potrzebował wierniejszego niż
wódka towarzysza, więc czemu miałbym się narzucać? Podobną logikę wykazała
matka, uciekając parę lat temu. Bez słowa. A ja ją doskonale rozumiem.
Byliśmy tacy sami, ja i Ben. Dzieciaki z
rozbitych rodzin. Choć akurat Ben okazał się prawdziwą duszą towarzystwa i miał
wielu znajomych, koniec końców wylądował w niewielkim, nieco ciasnym
mieszkaniu. Ze mną. Chłopakiem, który postanowił być zupełnie-niestereotypowym
humanistą z pracą. I wyszło jak zwykle.
Uch…
Nienawidzę wspomnień.
Moją kieszenią wstrząsa wibracja.
Wyjmuję telefon i patrzę na ekran. Dwie wiadomości. Och, fantastycznie. Nie
usłyszałem dźwięku SMS – nigdy nie słyszę w tym cholernym harmidrze. Wzdycham,
choć, szczerze mówiąc, spodziewałem się takiego obrotu sprawy. Mam iść? Znowu
rzucić wszystko i biec na ratunek?
Tak.
To moja rola, przyjąłem ją dawno temu.
Kolejny raz muszę się z niej wywiązać, czy mi się to podoba, czy nie.
A nie podoba. Już nie. Znudziła mi się
rola superbohatera z odzysku.
Waham się jeszcze przez chwilę, ale w
końcu zagarniam sznurówki do torby. Chwytam tabliczkę wraz z resztą ekwipunku i
zaraz lawiruję między podróżnymi, starając się niczego nie zgubić. Zostawię
rzeczy w kantorku. I tak tu wrócę. Za dzień lub dwa.
Tak po prawdzie, nic nie tracę tym wczesnym
wyjściem. I tak nie mogę liczyć na cudowne pojawienie się klientów. A jestem
potrzebny w mieszkaniu. Wybiegam z torbą na ramieniu, w pędzie odpisując
Benowi.
Przyszła.
Ratuj.
Idę, już idę…
* * *
Lena i ja znamy się od zawsze, choć
rozmawiać zaczęliśmy stosunkowo późno.
Co rano mijałem jej dom w drodze do
szkoły. Słyszałem, jak okrzykiem żegna rodzinę. Wychodziła na ganek, pakowała
śniadanie do tornistra i ruszała w stronę naszego wspólnego więzienia.
Co rano przyśpieszałem kroku, żeby
uniknąć spotkania i nie wyjść na kompletnego idiotę.
Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało jej
przyszłej urody, ale w podstawówce chyba każdy wygląda koszmarnie. Jednak już
wtedy żywo się nią interesowałem, choć z bezpiecznej odległości. Obserwowałem
ją na korytarzach i w klasie, przysłuchiwałem się jej rozmowom, ale nigdy nie
odważyłem się nawiązać prawdziwego kontaktu. Dopiero na początku piątej klasy
nasze drogi się przecięły, a to z inicjatywy samej Leny, zaczajonej na mnie
przy żywopłocie.
Po tym dość dziwnym początku naszej, jak
się okazało, długotrwałej przyjaźni Lena zaczęła ładnieć w zastraszającym
tempie. Moje szanse u niej spadły na jeszcze niższy poziom, choć nie wiedziałem
nawet, że to możliwe. Mimo to trzymała się ze mną do końca szkoły
i później.
i później.
A potem przedstawiłem ją Benowi.
Od razu wiedziałem, że nigdy nie
przestanę tego żałować. Z ich pierwszego spotkania pamiętam tyle, że w jednej
chwili siedzieli przy stole – ona z maślanymi oczami, on niemalże obśliniony –
a kilka godzin później spanie w mieszkaniu stało się niewykonalne na okres
dwóch miesięcy. Po nich odbyło się burzliwe zerwanie, które zamieniło nasze
mieszkanko w pole minowe. Wystarczy stanąć w złym miejscu o złej porze i wybuch
jest nieunikniony.
Lena ciągle przychodzi, podobno tylko ze
względu na mnie. Rzadko wchodzi na piętro, raczej czeka przy klatce schodowej i
idziemy do miasta. Czasem odprowadza mnie na dworzec, ale smród przeszkadza jej
na tyle, że nigdy nie wytrzymuje tam ze mną długo. Jeżeli akurat mnie nie ma i
Lena wkracza do mieszkania, wieczorem idziemy do „naszej” kawiarni.
Wszystko inne jest już pozamykane, kiedy
ona i Ben kończą kolejną bitwę.
* * *
Niełatwo być coś wartym.
– Ale zawsze warto próbować – odpowiada
Lena, sącząc kawę z filiżanki.
W zasadzie to się z nią zgadzam. Chyba
na tym to wszystko polega.
– Trudno mi tam przychodzić, wiesz?
Wiem. Musi widywać Bena, a Ben zawsze
był dla niej dupkiem. Przynajmniej odkąd mu się znudziła. Dlatego zerwali.
– To nie był jedyny powód.
Nie wygląda, jakby zamierzała to
powiedzieć. Opuszcza wzrok. Ma bardzo ładne oczy, zauważam to nie pierwszy raz,
ale nie daję się rozproszyć, dopytuję. Wzdycha, zrezygnowana.
– Jak na nas patrzyłeś… Parę razy
poważnie myślałam, że nas oboje pozabijasz.
Ona wie.
– Nie chciałam dożyć chwili, kiedy nie
będę mogła przebywać w jednym pokoju z tobą i Benem, bo wiedziałam, co ci
robię.
Jak mogła się domyślić? Nie byłem dość
dyskretny?
– Chcę, żebyś wiedział, że twoje uczucia
też się liczą…
Tak? Nawet, jeśli cię...
– … i że to nic między nami nie zmienia.
Nie mam problemu z odmiennością.
Zaraz.
Ona myśli, że ja…
Do Bena.
Widzę litość w jej oczach i nagle jakoś
przestają mi się podobać.
* * *
Klucze z cichym brzękiem lądują w
koszyku.
Ben nawet nie odwraca się w moją stronę.
Ogląda jeden z tych amerykańskich seriali, których sensu nawet nie próbuję
zrozumieć. Siadam obok niego na kanapie. Podaję mu dwa piwa i otwieracz.
– Zły dzień?
Kapsle gładko odchodzą od szkła. Zawsze
był w tym lepszy ode mnie. Ale wiele krwi musiało się przelać, zanim pozwoliłem
się wyręczać za każdym razem.
Pociągam gorzki łyk z butelki i
przypominam sobie, czemu nie lubię piwa.
Nie, Ben, wszystko dobrze.
– Kłamca – orzeka, bardzo z siebie
zadowolony. – Jak poszło z Leną?
Fantastycznie.
– Czyli nie przychodzi jutro?
Publiczność wybucha śmiechem, a ja w
duchu przyznaję jej rację.
W pokoju panuje cisza. Ben zerka na mnie
co chwila, wyraźnie chce coś dodać. Udaję, że śledzę wydarzenia na ekranie.
– Dzięki.
Choć nie jestem pewien, za co dziękuje,
doceniam gest oszczędnym skinieniem głowy. Wydaje z siebie bliżej nieokreślony
dźwięk, po czym opada na oparcie, na dobre przysysając się do browaru i
telewizora. Ja myślę. To nigdy nie wróży nic dobrego. A kiedy dochodzę do
wniosków moich rozmyślań, mam szczerą nadzieję, że kanapa mnie pożre.
Dzwoni mój telefon. Lena. Podnoszę się i
przechodzę do drugiego pokoju, a Ben krzyczy, żebym przyniósł ciastka, wracając.
– Słuchaj, przepraszam za tamto.
Twierdzę, że już zapomniane. Ale
zraniona duma wrzeszczy mi do ucha, jak bardzo teraz nienawidzę tej kobiety.
No bo naprawdę…
Czy ona zawsze musi mieć rację?
skąd wy się wzięliście? <3
OdpowiedzUsuńLegenda głosi, że wszyscy wzięliśmy się od małpy, ale kto by tam słuchał Darwina - myślę, że po prostu nie istniejemy.
Usuń~Stonka
dobry argument, myślałam jednak o was jako grupie. kto spotyka się po lekcjach czy pracy i pisze opowiadania? nie żebym narzekała, trudno znaleźć coś niefanficowego w sieci, ale sama świadomość istnienia trzech osób zdolnych do czegoś takiego pozytywnie rozwala mi mózg ;D
UsuńNiestety, spotkania twarzą w twarz są dla nas rzadko dostępnym luksusem, dlatego wyznajemy kult Internetu jako wyjątkowo pomocnego zwierzątka. W imieniu całej naszej Trójcy dziękuję za miłe słowa i pozytywną energię. Świadomość istnienia kogoś tak nam przyjaznego jest bezcenna (:
Usuń~Pirat
No ja jakby wiedzialam ze sie w nim buja =w=
OdpowiedzUsuńAhahaha Najlepszy zwrot akcji ever <3 Uwielbiam Was, wiecie? Jesteście świetni, macie naprawdę niespotykane pomysły ; )
OdpowiedzUsuńOjej, ojej. Nie dość, że truskawki i wiśnie (mniam), to jeszcze z toną cukru.
UsuńDziękuję <3 A raczej "dziękujemy", bo niby jest 2:30, ale odbieram wdzięczność reszty ekipy telepatycznie.
Oficjalnie deklaruję swoją sympatię. Brakuje mi tutaj wyraźnej idei (jak w "Niebie") i wyraźnego stylu (jak w "Kogucie"), ale opowiadanie jest lekkie i czyta się je bez wysiłku, a taka była chyba idea wyzwań. Nie jest to może porywająca historia, bardziej obrazek z życia, ciekawi mnie jednak, że potrafisz pisać w tak różny sposób - to taka "uroda" pisarska czy po prostu nie znalazłaś jeszcze swojego sposobu? Skojarzyło mi się też to opowiadanie z innym tekstem, którego wolę nie wspominać, jako że nie wiem, czy zdajesz sobie sprawę z jego istnienia - ale jestem podobno jego głównym bohaterem, więc myślę o nim pozytywnie.
OdpowiedzUsuńOjej. Teraz aż się wzruszyłam. ;-;
UsuńI znowu mnie pan rozgryzł - jestem w trakcie rejsu w poszukiwaniu zarówno własnego stylu, jak i ogólnego sposobu ujmowania rzeczywistości. Wystarczy powiedzieć, że wiem, o jakim tekście mowa i przyznaję, podobieństwo jest (zorientowałam się w trakcie pisania) i nieco mnie to przeraża, zwłaszcza że w pewnym stopniu wzorowałam się też na jeszcze innym tworze. Chyba jeszcze długa droga przede mną.
Strzeżmy się, e-prozacu, przed naszym naczelnym krytykiem nic się nie ukryje. (; ~ Pirat