stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Kruk: Pan Komar


wyzwanie: http://eprozac.tumblr.com/post/81165832375/jelly-fishsong-it-felt-like-i-was-a-dog-that + autobus stojący w poprzek skrzyżowania, martwy komar, biblioteka publiczna, gumowe rękawiczki

Czarny, luksusowy samochód wjechał na ulicę tonącą w deszczu. Halogeny zgasły, a silnik przestał groźnie mruczeć. Drzwi otworzyły się i na jezdnię wyszła roześmiana para po trzydziestce. Kobieta pobiegła pod dach pobliskiego domku i zadzwoniła dzwonkiem, podczas kiedy mężczyzna otworzył tylne drzwi auta i rozłożył różowy parasol, podany mu małą rączką.
Lawendowa wyszła z samochodu i razem z tatą pobiegła w stronę babci, stojącej na ganku. Babcia pochwaliła sukienkę Lawendowej i pogłaskała ją czule po głowie.
Lawendowa lubiła przyjeżdżać do babci. Babcia miała duży dom, w którym łatwo można było się schować. Było tam też dużo ludzi, więc z Lawendową zawsze mógł się ktoś pobawić w chowanego. Lawendowa najbardziej lubiła chowanego. Potrafiła tkwić w ukryciu po parędziesiąt minut i nie pisnąć ani słówka. Lawendowa czuła się trochę jak Alicja z bajki, którą oglądała na kasecie. Czasem trochę gubiła się w tym prawdziwym świecie i goniła za jakimś królikiem w swojej głowie.
Tym razem Lawendowa po nakarmieniu rosołkiem babcinej roboty, stanęła przy parapecie i wsparła na nim swoje małe rączki. Patrzyła w powoli przejaśniające się niebo. Był środek lata i ostatnio bardzo często padał przelotny deszcz. Tata zawsze tak o nim mówił.
Lawendowa usłyszała, jak babcia nadchodzi i coś do niej mówi, więc powoli odwróciła się. Kątem oka zobaczyła ogromnego komara, leżącego bez życia w rogu parapetu. Skupiła na nim wzrok i sięgnęła po niego, chwytając za jedną z długich nóg. Przyjrzała się mu, podsuwając go sobie aż pod nos. Usłyszała przerażenie babci.
– Tosiu, zostaw to! To martwy robak! – babcia lekko klepnęła Lawendową w rączkę, wytrącając z niej komara. Lawendowej zrobiło się komara żal, kiedy zobaczyła, jak babcia wyrzuca go do śmietnika.
– Ale on nie nie żyje, babciu! Ja się nim zaopiekuję! – Lawendowa była bardzo smutna i próbowała wydostać komara ze śmietnika, ale babcia wzięła ją na ręce i zabrała do łazienki, żeby Lawendowa umyła rączki.
Kiedy dziewczynka wyszła z łazienki, zobaczyła jak wysoki, smukły mężczyzna z nienaturalnie długimi kończynami i w wysokim cylindrze, wychodzi z kosza i otrzepuje swój smętny frak, niezadowolony.

* * *
Lawendowa patrzyła na smukłego pana, który siedział obok niej w samochodzie, zgarbiony i wpatrzony w drogę za przednią szybą. Ani tatuś, ani mamusia najwyraźniej nie widzieli tego pana i Lawendowa pomyślała, że pewnie pan nie do końca istnieje w tym normalnym świecie. Pan nagle zwrócił na nią swój wzrok i pociągnął długim nosem. Lawendowa stwierdziła, że chyba się na nią gniewa, bo mama zawsze jej mówiła, że to nieładnie się tak na kogoś gapić. Odwróciła więc wzrok i grzecznie czekała aż dojadą do domku i będzie mogła zostać z tym wysokim panem sama na rozmowę w cztery oczy.
Po kwadransie stanęła na samym środku swojego pokoju i odwróciła się do pana, splatając dłonie za sobą. Pan rzeczywiście za nią poszedł, spojrzał na nią lekko zaskoczony, po czym nieśmiało zerknął na drzwi. Najwyraźniej zdał sobie sprawę z tego, że Lawendowa chce z nim odbyć prywatną rozmowę, więc zamknął je i rozejrzał się po pokoju, szukając wygodnego siedziska. W końcu zajął miejsce w fotelu przy Lawendowym biurku i złożył ręce na podołku, wpatrując się w Lawendową swoimi wyłupiastymi oczkami.
Lawendowa odchrząknęła i wyprostowała się jak struna.
– Dzień dobry panu, jestem Tosia.
Pan zamrugał parokrotnie i pociągnął długim nosem.
– Jesteś Lawendowa.
Lawendowa się zagubiła. Rozejrzała się nieporadnie, po czym usiadła na swoim łóżeczku. Zaczęła machać nogami, żeby jakoś zagłuszyć stukaniem w ramę swoje zakłopotanie.
– Ja jestem Komar. Juliusz Komar – odezwał się po chwili pan, któremu to walenie małych stópek w drewno trochę przeszkadzało.
Lawendowa zamarła i powoli zaczynała rozumieć, co się wydarzyło. Chyba właśnie wymyśliła sobie przyjaciela.

* * *
Właściwie to byli bardzo dobrymi przyjaciółmi. I to że pan Komar nie istniał, wcale Lawendowej nie przeszkadzało. W miarę upływu lat Lawendowa zerkała na niego tylko porozumiewawczo, odrywając się na chwilę od czarowania ludzi, a Komar kiwał głową i śmiał się z jej dziecinnych pomysłów. A trzeba przyznać, że miała ich sporo.
W przedszkolu zawsze trzymała z największymi urwisami, darła swoje białe rajstopki na betonie i zdarzało jej się nawet stać w kącie. Ale to już bardzo rzadko, bo pan Komar był wtedy bardzo nią zawiedziony. Zresztą  Lawendowa wcale nie miała zamiaru nikomu zaszkodzić swoim zachowaniem. Po prostu nie potrafiła usiedzieć w jednym miejscu, kiedy wokół tyle się działo.
Wszyscy polubili Lawendową i śmieszne opinie, które zwykle chętnie wygłaszała. Pan Komar też bardzo polubił jej szczerbaty, w czasach przedszkola, uśmiech i splątane, długie włosy. Lubił patrzeć wieczorami, jak mama Lawendowej siada na brzegu jej łóżka, podaje jej misia i czyta jej bajkę, aż Lawendowa nie przegra ze zmęczeniem po aktywnym dniu i nie odejdzie do krainy swoich przedziwnych snów. Pan Komar patrzył wtedy, jak Lawendowa mama wstaje, przygląda się przez chwilę swojemu kochanemu urwisowi, całuje zamyślone czoło i gasi światło, pozostawiając go razem z Lawendową w sennej ciemności snów dziewczynki.
Z czasem Komar zaczął żałować, że Lawendowi rodzice go nie widzą i nie może im powiedzieć, jak bardzo Lawendowa jest mu bliska i jak ją kocha na spółkę z nimi. Czasem czuł się po prostu tylko wymyślonym przyjacielem, a nie jej stróżem, który przecież w wielu sytuacjach ją ochronił i jej poradził. Bo Komar, w przeciwieństwie do Lawendowych rodziców, spędzał z Lawendową każdą sekundę jej życia. Tylko do łazienki z nią nie chodził, bo to nie wypadało.
Lawendowa wyrosła. Poszła do szkoły, trochę bardziej poważna, ale ciągle z głową w chmurach. Wtedy to jej talent do zjednywania sobie ludzi wyszedł na wierzch. Lawendowa była kochana w szkole, z uśmiechem, który nie schodził jej nigdy z twarzy i błyskotliwą odpowiedzią na zaczepki i pochwały. Później mówiono, że Lawendowa jest po prostu bezinteresowna i nieskażona trudami egzystencji. Może przez kochającą rodzinę, może przez pozytywne podejście do życia. Jak już była duża, mężczyźni zwykli też mówić, że ma godność i nikt jej nigdy jej nie pozbawi.
Ale wracając do czasów podstawówki, Lawendowa miała tam napotkać pierwszą, większą przeszkodę w swoim życiu: Bernarda. Komar nazwał go Kompaktowym, bo Bernard był zabiedzony, niziutki i bardzo chudy. Miał platynowe włoski i kocie, znudzone oczka, błyskające wdzięcznie spod grzywki. Był wiecznie nieszczęśliwy. Kiedy pierwszy raz Lawendowa próbowała nawiązać z nim kontakt, kazał jej się „odczepić” i odwrócił się w stronę parapetu, żeby popatrzeć na klucz ptaków, krążący po niebie. Komarowi się to stanowczo nie podobało i na początku wydawało mu się, że nie polubi Kompaktowego. Ale Kompaktowy miał swoje urocze momenty i po jakimś czasie Komar zaczął zauważać uderzające podobieństwo Kompaktowej duszy do tej Lawendowej.
– Kompaktowy będzie moim przyjacielem – powiedziała któregoś wieczora Lawendowa i Komar postanowił wtedy dołożyć wszelkich starań, żeby to Lawendowe pragnienie spełnić. Choćby nie wiadomo, jak wiele wysiłku go to kosztowało, sprawi, że Kompaktowy pokocha Lawendową tak, jak kocha ją on i każdy człowiek na Ziemi.
Starali się oboje. Lawendowa przynosiła Kompaktowemu banany pokrojone z kiwi, dzieliła się z nim kanapkami i siadała obok niego w ławce. Kompaktowy był wyraźnie zagubiony i zupełnie nie wiedział, czemu jakaś dziewczynka się tak go uczepiła. Na początku starał się ją ignorować, później jej unikał, a po miesiącu zaczął pałać do niej wreszcie pierwszą sympatią.
Aż pewnego dnia stało się coś, co już zupełnie Komara do Kompaktowego przekonało. Siedzieli wtedy we troje na schodach  przed placem zabaw w parku, jedząc bananowe lody. Kompaktowy jak zwykle milczał, słuchając rozmarzonego wywodu Lawendowej. Kiedy na chwilę przerwała, pytając, czy smakują mu lody, spojrzał na nią i przez ułamek sekundy zerknął w stronę Komara.
– Czemu zawsze za tobą chodzi? – spytał, wskazując na niego palcem i wpatrzył się w okrągłe oczy Lawendowej.

* * *
Taka przyjaźń nie mogła się nie rozwinąć. Kompaktowy i Lawendowa stali się nierozłączni. On - ze swoim nienachalnym zainteresowaniem jej niestworzonymi historiami, ona - wypełniona radością przebywania z nim. No i oczywiście był też Komar, który obserwował tę relację z boczku, cicho śmiejąc się z małolatów, tworzących swój własny, zmyślony świat.
Tylko że z czasem Komar zaczął zauważać coś, czego Lawendowa zdawała się nie widzieć. Kompaktowy bowiem bywał czasem bardziej jeszcze smutny i zabiedzony, niż na co dzień. Komar widział też siniaki mnożące się na Kompaktowych ramionach i zaczął się bardzo o Kompaktowego martwić. Jednocześnie nie chciał martwić Lawendowej. Wiedział że jest jeszcze mała i do tego szczęśliwa. Szkoda byłoby tak nagle jej to całe dziecięce szczęście popsuć. Dlatego milczał i to milczenie było dla niego, musicie wiedzieć, istną katorgą.
Aż pewnego dnia Lawendowa dowiedziała się, że na stołówce można dostać banany. Wiedząc, jak Kompaktowy je lubi, Lawendowa ucieszona, jakby została obdarowana co najmniej kucykiem, pobiegła po owoc, obiecując Kompaktowemu, że zaraz wróci. Komar postanowił wylać wtedy na Kompaktowego całe swoje zatroskanie.
– Czy ja mogę Kompaktowemu jakoś pomóc? – spytał i pociągnął żałośnie nosem, chociaż naprawdę starał  się tego nie robić. Lawendowa mówiła, że to bardzo nie na miejscu. Kompaktowy jednak chyba się nie przejął, bo zerknął od niechcenia na Komara, jakby wiedząc do czego pije i prychnął lekceważąco.
– Ty jesteś przecież tylko wymyślony. Jak chcesz mi pomóc? – Kompaktowy chyba nie do końca zapanował nad drżeniem swojego głosu. Zeźlił się przez to dodatkowo i by jego poruszenie tematem nie wyszło na wierzch, odwrócił się i wyszedł ze szkoły, nie czekając na Lawendową.
Komarowi było przykro i miał on w tym wiele słuszności. Mimo wszystko chciał pobiec za Kompaktowym i z nim porozmawiać. Tylko że nie mógłby za nic w świecie zostawić Lawendowej samej. Czekał więc, aż dziewczynka wróci, po czym wyjaśnił jej, że Kompaktowy musiał pobiec do domu. W Lawendowych oczach zagościł bezgraniczny, płynny smutek.
Jednak nie udało się ukryć tej gorszej części życia Kompaktowego przed Lawendową długo. Zaledwie parę dni później Kompaktowy przyszedł do szkoły z wielkim plastrem na oku i paroma zadrapaniami na policzkach. Lawendowa przeraziła się nie na żarty, ale Kompaktowy dzielnie milczał. Odtrącił ją nawet parę razy nieładnie i Komar walczył z tym, by Kompaktowemu tego nie wytknąć. Zasugerował jednak tylko Lawendowej, by zostawiła Kompaktowego w spokoju. Wtedy pierwszy raz zobaczył zawód w jej oczach. Serce się w nim ścisnęło, kiedy ta mała istotka dała mu do zrozumienia, jak bardzo zawiódł jej oczekiwania.
– Kompaktowy jest moim przyjacielem. Zawsze będę walczyła o jego szczęście. Z potworami, duchami i nawet z dorosłymi, panie Komarze. Myślałam, że pan mnie zna.
I Komar znał i zrobiło mu się strasznie głupio. Kiwnął więc tylko głową i niepewnie pociągnął nosem, mając nadzieję, że Lawendowej wkrótce zejdzie ten zawód z twarzy. O dziwo, gdy Komar zerknął na nią po chwili, już wyglądała za okno, a jej twarz i mocno zaciśnięte piąstki zwiastowały upór, z którym Komar nie będzie miał odwagi walczyć.
Po zakończonych lekcjach, Lawendowa pobiegła za Kompaktowym, który wyraźnie chcąc jej uniknąć, wychodził dziurą w płocie za rzędem równo przyciętych tuj.
– Kompaktowy? – spytała, uważając by nie zahaczyć głową o ogrodzenie. Kompaktowy najpierw odwrócił się zaskoczony, zaraz jednak zamrugał kilkakrotnie, przypominając sobie o trudności w widzeniu i cofnął się, zarzucając nonszalancko plecak na ramię.
– Nie nazywaj mnie tym dziwnym przezwiskiem.
Lawendowa podskoczyła na dźwięk jego krzyku i zerknęła porozumiewawczo na Komara. Postąpiła krok naprzód, jednak Kompaktowy cofnął się o dwa kroki.
– Ja chcę ci tylko pomóc. Nie chcę żebyś się bał.
– Niczego się nie boję! I nie potrzebuję niczyjej pomocy. A już zwłaszcza twojej, ty dziwolągu. Dobraliście się z tą pokraką – Kompaktowy wyraźnie poczuł się czymś dotknięty, bo opatrunek zaczął nasiąkać, a z drugiej strony twarzy, po policzku popłynął cienki strumień paniki i rezygnacji. Komar się odważył. To on podszedł i objął Kompaktowego, który postanowił, zupełnie znienacka, dać mu się pocieszyć.
– Zanim się zjawiłaś, nie miałem nikogo, nie musiałem martwić nikogo innego poza sobą. Uważałem że to nikogo nie obchodzi. Że te istoty wokół mnie są jak zepsute mikrofony wydające tylko szumy i niemiłe piski. A ty tak po prostu… tak po prostu…
– Chciałaś zostać jego przyjacielem – Komar spojrzał na Lawendową z dumą, gładząc słomiane włosy Kompaktowego. Lawendowa otrząsnęła się z wątpliwości i podeszła, żeby także objąć Kompaktowego.
Mimo tego wzruszającego pojednania, Kompaktowy odmówił zdradzania szczegółów. Powiedział tylko, że mieszka z tatą i że jego tata dużo gra w karty i poza tym ma warsztat samochodowy i pije dużo za dużo piwa. Mówił też o mamie, którą tata bardzo skrzywdził, więc nie chciała mieć z żadnym z nich nic wspólnego. Mówił też, że mimo to mama czasem obserwuje go w drodze do szkoły albo przez ogrodzenie szkolne. Powiedział w końcu, że wolałby zamieszkać z mamą, której prawie nie zna, niż zostać z tatą.
Bardzo to wszystko Lawendową wzruszyło, mimo że nijak nie potrafiła postawić się w sytuacji Kompaktowego. Zastanawiała się zaledwie chwilę po tym, jak zamilkł i zajął się wycieraniem twarzy chusteczką, podaną mu przez Komara. Złapała dłoń Kompaktowego i włożyła mu w rękę banana.
– Zasadzimy go i wyrośnie drzewo.
Kompaktowy uniósł wysoko brwi, po czym spojrzał na owoc. Pokręcił głową.
– Lawendowa, tak się nie da – chciał oddać jej banana, ale ona złapała jego nadgarstek i zaczęła ciągnąć go w stronę swojego domu.
– W domu mam rękawiczki i łopatkę. Zasadzimy go obok tuj pod płotem. Ale tak, żeby drzewo nie zahaczało o balkon, jak już wyrośnie.
Kompaktowy patrzył na Lawendową i szedł za nią bezwiednie, nie chcąc smucić jej jeszcze bardziej. Komar przyglądał się im z odległości pięciu kroków. Bardzo zaciekawił go pomysł Lawendowej. Ostatnio wymyśliła w końcu Komara. A Komar musiał gdzieś tam być, skoro widział go Kompaktowy. Tak, Kompaktowy dał Komarowi nadzieję, że kiedyś Komar będzie mógł stać się kimś więcej, niż tylko wytworem dziecięcej wyobraźni.
Lawendowa przejrzała dokładnie mały warsztat taty w garażu i udało jej się znaleźć niedużą, metalową łopatkę i dwie pary gumowych rękawiczek. Jedna miała małą dziurkę na palcu wskazującym.
– Takie rękawiczki?
– A jakie? – spytała Lawendowa, naciągając jedną na małą rączkę.
– Pewnie powinny być materiałowe, takie jakich mój tata używa.
– Mamy takie i będziemy kopać takimi – Lawendowa kucnęła i zaczęła skubać trawę. Uważała przy tym, by nie wyrwać za dużo. Trochę żal jej po prostu było tej młodej trawki. Szybko otrząsnęła się jednak i skupiła na innej myśli.
– To drzewo wyrośnie i nigdy, przenigdy nie uschnie. Tak jak nasza przyjaźń. Nikt mi ciebie nie zabierze, Kompaktowy, nikomu nie pozwolę – dziewczynka wpatrzyła się w Kompaktowe oko, które na nowo nabrało zdziwionego wyrazu. Chłopiec przełknął ślinę i ukucnął obok, wbijając łopatkę w gołą ziemię. Zaczęli kopać. Lawendowa swoimi małymi pazurkami, a Kompaktowy łopatką. Nagle Lawendowa pisnęła i złapała się za dłoń. Z jej wskazującego palca spłynęła mała czerwona kropelka. Kompaktowy zajrzał do dołu i bez namysłu wsadził w niego rękę. Wyjął ze środka kawałek butelki po piwie, raniąc przy tym ten sam palec. Spojrzał na Lawendową, po czym wstał i wyrzucił odłamek do kubła na śmieci, z jakąś skrywaną od dawna złością. Pomógł wstać Lawendowej. Dziewczynka zacisnęła wargi i wrzuciła banana do dołka. Oboje przysypali go ziemią.
Wkrótce na dwóch wskazujących palcach widniały dwa zielone plasterki z dinozaurami, jakimi opatrzyła urwisy Lawendowa mama. Co prawda na początku była trochę zła, że dzieciaki zamiast umyć rączki od razu, tarzały się jeszcze przez jakiś czas w ziemi z poharatanymi paluszkami. Szybko jednak jej przeszło, bo Lawendowa opowiedziała jej, co zasadzili w ogródku.
Kompaktowy był wdzięczny i szczęśliwy. Przez to, że zasadzili bananowe drzewko i że jego plasterek był taki sam jak plasterek Lawendowej.

* * *
Tego wieczora Lawendowa nie mogła zasnąć. Kiedy Lawendowa mama wyszła i Komar wstał, żeby ucałować zmarszczone czoło dziewczynki, pogrążonej zwykle we śnie, Lawendowa poruszyła się i spojrzała na niego smutno. Za oknem zaczęła krakać pojedyncza wrona. Komar przysiadł na swoim fotelu przy biurku i chwilę tkwili tak oboje w ciemności, zastanawiając się, czemu wrona nie śpi.
– Czemu Kompaktowy musi mieszkać z tatą?
– Wcale nie musi – Komar wyjrzał za okno, ale wrona krakała po wschodniej stronie – ale nie ma też wyboru. Nie ma nikogo innego.
Lawendowa milczała tak długo, że zwróciło to uwagę Komara. Wpatrywała się w sufit. Dłonie splotła ze sobą na kołdrze. Na jej twarzy odcisnął się desperacki bunt.
– A gdyby zamieszkał z nami?
– Lawendowi rodzice się nie zgodzą – Komar pokręcił głową i przesiadł się w nogi Lawendowego łóżka.
– A gdyby się zgodzili?
– Kompaktowy to nie kotek. Nie tak prosto go przygarnąć.
– Zasady dorosłych?
– Zasady dorosłych – powtórzył Komar i uśmiechnął się nieznacznie, słysząc w głosie Lawendowej cień zniechęcenia tematem. Chyba ją przekonał.
– A co z mamą?
– Kompaktowa mama jest chyba nie do końca taka sama, jak ta Lawendowa.
Lawendowa się tego domyślała, ale jednocześnie strasznie złościło ją to, że nie jest w stanie pojąć tej całej sprawy. Z jej punktu widzenia Kompaktowy został wplątany w jakąś dziwną, zupełnie nieśmieszną grę dorosłych, a do takich spraw Lawendowa nigdy nie miała głowy.
– A ja myślę, że jeśli by odwrócić kota ogonem to byłaby taka sama.
Komar westchnął, a wrona zakrakała.

* * *
Następnego poranka, kiedy Lawendowa zeszła do kuchni z plecakiem przerzuconym przez ramię, zastała tam zmartwionych rodziców, dyskutujących ze sobą żywo. Lawendowa stała chwilę w progu, przyglądając się ich zagubionym grymasom, po czym odchrząknęła. Oboje spojrzeli na nią, a mama wydała z siebie stłumiony okrzyk.
– Drzewko bananowe!
Lawendowej nie potrzeba było więcej. W ułamku sekundy wymieniła się z Komarem porozumiewawczymi spojrzeniami i wybiegła z domu. Wypadła zza rogu, na ogródek i jej oczom ukazało się parometrowe, rozłożyste drzewo z pniem, którego nawet cztery Lawendowe by nie objęły. Drzewo wyglądem bardziej przypominało dąb, niż palmę. Spośród gałęzi dochodziło miarowe krakanie. Lawendowa i Komar podeszli bliżej. Na drzewie nie siedziała wrona, ale kruk. Kanarkowo-żółty kruk, dziobiący zawzięcie równie żółtego banana.
Bananowe drzewko.
Zarówno radość Lawendowej, jak i Kompaktowego nie miała swojego końca. Komar uwierzył wreszcie, że z tej okropnie dorosłej sytuacji można będzie jednak jakoś wybrnąć i prędzej, czy później Lawendowa znajdzie sposób na pokonanie każdej trudności. Lawendowy tata powiesił na drzewie dużą oponę i odtąd urwisy zawsze po szkole przychodziły bawić się pod bananowym drzewkiem. Żaden naukowiec nie potrafił wytłumaczyć tego przedziwnego zjawiska. Wypytali dokładnie dzieci, gdzie kupiły banana i jak dokładnie go zasadziły. Wykupili cały bananowy zapas od pani na bazarku, ale żadnemu nie udało się powtórzyć dziecięcego sukcesu. Lawendowej wcale to nie zdziwiło.
Drzewko zmieniło wszystko i wszyscy – Komar, Lawendowa i nawet Kompaktowy – zaczęli wierzyć, że już po wszystkich ich problemach. Po długiej przerwie świątecznej i noworocznej Kompaktowy nie zjawił się jednak w szkole przez dwa tygodnie. Lawendowa siedziała w swojej ławce i strasznie się nudziła. Do tego z każdym dniem coraz bardziej martwiła się o Kompaktowego i o to, że nie dawał żadnych znaków życia. W końcu w trzecim tygodniu nie wytrzymała.
– Idziemy do Kompaktowego – obwieściła, martwiąc tym bardzo Komara. Martwił się on co prawda o Kompaktowego znacznie bardziej od Lawendowej, ale pomysł Lawendowej rozmawiającej z Kompaktowym tatą szczerze Komara przerażał.
Tym razem szedł tuż za nią, jakby ktoś miał mu ją nagle wyrwać z ramion. Lawendowa wyglądała zgoła inaczej. Wcale się nie bała. Jak zwykle zresztą. Dzielnie kroczyła po krawężniku, recytując szeptem odpowiednie słowa i mając nadzieję, że zastanie Kompaktowego w domu.
W końcu stanęli pod kamienicą. Lawendowa zerknęła jeszcze na kartkę z adresem z dziennika i na plakietkę na budynku, po czym wkroczyła do klatki schodowej i zaczęła wspinać się po schodach. Wahała się przez sekundę, nim zapukała do drzwi. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy zobaczyła smukłą twarz Kompaktowego, wyłaniającą się z wnętrza. Zaraz jednak zobaczyła jego prawą rękę w gipsie i temblak przewieszony przez szyję. Mina jej zrzedła, a na piegowatej twarzy pojawiło się zmartwienie.
– Lawendowa? A co ty tu robisz? Nie powinnaś przychodzić – Kompaktowy się trochę przestraszył i chciał zatrzasnąć drzwi, ale jakaś duża ręka zatrzymała je. Z ciemności wyłonił się wysoki nawet jak na dorosłe standardy mężczyzna z kilkudniowym zarostem i przekrwionymi oczyma.
– A co to za mała lafirynda? – spytał i Komar prychnął, nagle rozzłoszczony, chcąc nieznajomemu przyłożyć, mimo swojej marnej w porównaniu z nim postury.
– Jestem Lawendowa i przyszłam zabrać Kompaktowego od pana, panie Piwoszu – powiedziała odważnie dziewczynka, zaciskając swoje rączki w piąstki.
Piwosz wyraźnie poczuł się dotknięty słowami Lawendowej, bo poczerwieniał na twarzy i schwycił małą rączkę w brutalnym uścisku. Dziewczynka pisnęła.
– Zostaw ją! – Kompaktowy złapał zdrową ręką koszulkę ojca, jednak ten tylko go odepchnął i wciągnął Lawendową do wnętrza mieszkania. Lawendowa krzyczała, recytując, że to ją boli i że wszystko powie rodzicom.
– Jak z tobą skończę, to nic, nikomu nie powiesz – obwieścił Piwosz, wywołując przerażenie w oczach Kompaktowego. Zebrał on wtedy w sobie całą swoją wielką jak na tak małe ciałko odwagę i rzucił się na ojca, gryząc boleśnie jego rękę. Piwosz krzyknął i wypuścił Lawendową z uścisku. Komar otworzył pobliskie drzwi i zawołał Kompaktowego. Chłopiec złapał Lawendową za koszulkę i wbiegł z nią za drzwi, które Komar z hukiem zatrzasnął. Kompaktowy przywarł do drzwi i przekręcił miedziany kluczyk. Po chwili po mieszkaniu rozniosły się krzyki Piwosza i jego próby dostania się do dzieci. Lawendowa stała na środku pokoju przerażona i po raz pierwszy w życiu nie wiedziała, co powinna zrobić. Inaczej niż Kompaktowy. On przeszedł przez pokój i wyjął spod łóżka drewnianą drabinkę, przyczepioną z jednej strony do nogi szafy. Wyrzucił ją przez okno i wyjrzał przez nie.
– No już. Wychodź – powiedział nagle się odwracając. W jego głosie słychać było lęk, więc Lawendowa na początku nie skupiła się na tym, czego Kompaktowy od niej wymagał. Jednak kiedy Komar popchnął ją delikatnie w stronę wyjścia, Lawendowa zaparła się nogami.
– Nie, nie, ty nie wyjdziesz z tą ręką.
– Nieważne, ty musisz iść – Kompaktowy złapał jej ramię i poprowadził ją do okna. Wyjrzała przez nie i przywarła do jego boku, kręcąc głową.
– Nigdy cię tutaj nie zostawię, nigdy! – krzyczała, kiedy siłą próbował ją od siebie odczepić. Kompaktowy zaczął się bardzo bać i Komar widział, że Kompaktowego wcale nie obchodzi, co się z nim stanie, jak Piwoszowi uda się dostać do pokoju. Kompaktowy tak strasznie przeraził się, podobnie do Komara, tym że Piwosz odmieni Lawendową i że Lawendowy świat nie będzie mógł później być już taki sam.
– Jak nie wyjdziesz, to cię znajdzie, a ja nie będę umiał cię obronić, rozumiesz? – krzyknął w końcu w ostatnim geście desperacji, pozwalając tej panice rozlać się na swoich policzkach. Lawendowa nie pozostała mu dłużna i uderzyła w głośny szloch, czepiając się go na nowo paznokciami i nie zwracając już dłużej uwagi, czy drapie ramiona Kompaktowego.
– Nigdy cię nie zostawię! Nigdy! – powtórzyła.
Po tym zapewnieniu oboje osunęli się po ścianie i wtulili w siebie, jakby mając nadzieję, że to sprawi, że się rozpłyną i nie będą widoczni dla Piwosza. Po pokoju potoczył się dziecięcy płacz.
Komar stał przy drzwiach i obserwował te dwie skulone w kącie istotki, które kochał najbardziej na świecie. Nie wiedział, co zrobić. Zaczął się obwiniać, że to jego wina. Jak on mógł pozwolić Lawendowej tu przyjść? Jak on mógł pozwolić Kompaktowemu zostać samemu z tym strasznym brutalem? Jak on mógł pozwolić się wymyślić i być tak bardzo bezużytecznym? Komar patrzył to na drzwi, to na istotki i narastał w nim coraz większy żal, coraz większa złość. W końcu nie wytrzymał i postanowił pożyczyć trochę odwagi i od Lawendowej i od Kompaktowego.
Przekręcił miedziany kluczyk i otworzył drzwi w przerwie między miarowymi uderzeniami Piwosza. Zaczął sunąć w stronę brutala, rozkładając swoje długie skrzydła i rosnąć w oczach.
– Nigdy nie podniesiesz ręki na te dzieci! Nigdy więcej, albo ci je powyrywam! – zakrzyknął, wyciągając ramiona w stronę Piwosza i nieuchronnie się do niego zbliżając. I stało się coś wyjątkowego. Bo Piwosz cofnął się aż pod ścianę i zbladł nagle zupełnie malutki w porównaniu do smukłego pana Komara.

* * *
Kompaktowy nie musiał już mieszkać z tatą. Ale to wcale nie znaczyło, że wszystkie problemy się skończyły, bo do Kompaktowego przyszła elegancka pani i powiedziała, że Kompaktowy musi teraz mieszkać z innymi dziećmi w sierocińcu, bo jego mama nie podjęła się opieki nad nim. Ani Lawendowa, ani Kompaktowy nie wiedzieli do końca, co to znaczy, aż wytłumaczono im, że Kompaktowy będzie musiał przeprowadzić się do innego miasta pod koniec roku szkolnego.
Lawendowa całymi dniami, mimo śniegu i chłodu, siedziała pod drzewkiem bananowym, które usychało z dnia na dzień. Często płakała i patrzyła na nie z bezsilnością, której nie dało się zwalczyć. Komar przyglądał się jej spod daszku domu, razem z Lawendowymi rodzicami. Szczęście Lawendowej miało dobiec końca tak, jak życie cudownego drzewka.
Dwa tygodnie przed zakończeniem pierwszego Lawendowego roku w szkole podstawowej, Kompaktowy przyszedł posiedzieć razem z nią pod drzewkiem. Nie było na nim już żadnych bananów i mimo zbliżającego się lata, drzewko nie miało też liści. Stali przed nim, trzymając się za ręce i wpatrując w nagi konar ze smutkiem.
– Musimy to zrobić – powiedział nagle Kompaktowy. Komar spojrzał na niego, wyrwany ze swoich melancholijnych myśli.
– Musimy iść do mojej mamy – bez słowa więcej zaczął ciągnąć Lawendową do furtki. Lawendowa się nie opierała, a w jej oczach Komar zobaczył ogniki, o których istnieniu zdążył już przez tych parę miesięcy zapomnieć.
Nadzieja.
Komar szedł żwawo za urwisami wzdłuż ulic Igrek. Tak właśnie trafili do najdziwniejszej biblioteki publicznej na świecie. Stała ona bowiem tuż przy bardzo ruchliwej ulicy, na której samochody hałasowały od wczesnego poranka do późnej nocy. Na szyldzie bibliotecznym zamiast książek, umieszczona była obracająca się i świecąca jaskrawym, niemiłym dla oka światłem, klepsydra. Cała trójka stała przed budynkiem dziwiąc się temu zjawisku.
– Mama tu pracuje. Raz za nią tu szedłem – Kompaktowy sięgnął po klamkę. Do biblioteki wkradł się harmider z ulicy, zwracając uwagę na nowoprzybyłych. Kompaktowy się zawahał, ale kiedy poczuł uścisk dłoni Lawendowej, ośmielił się postąpić kolejny krok.
– Benio… – nagle gdzieś z boku rozległ się huk książek upadających na ziemię. Urwisy i Komar spojrzeli na niewysoką kobietę, zupełnie nieelegancką w swoim wyblakłym swetrze i długiej spódnicy. Komar zauważył jednak, że kobieta byłaby ładna, gdyby zamiast grubych szkieł nosiła soczewki, a jej włosy nie były tak ściśle związane w koczka. Była blondynką i miała niewinne, kocie oczy.
Kobieta zaczęła zbierać książki, w czym zaraz pomógł jej Kompaktowy. Spojrzała na niego, jakby przestraszyła się oferowanych przez niego tytułów. Odebrała jednak egzemplarze i odłożyła je na biurko.
– Co ty tu robisz?
Kompaktowy się zawahał. Wpatrywał się w mamę i wypatrzył piegi tak bardzo podobne do tych Lawendowych i nosek tak bardzo jak Lawendowy zadarty. Coś ścisnęło go w klatce piersiowej.
– Mamo, proszę… ja nie chcę do domu dziecka – szepnął, patrząc na mamę błagalnie.
Kompaktowa mama odwróciła twarz i przyłożyła dłoń do ust, by ukryć grymas bólu, jaki się odmalował na jej uroczej, zdaniem Komara, twarzy. Trwała tak przez chwilę, pozwalając by jej dłoń lekko drżała od przypływu emocji.
– Mamo, błagam, weź mnie do siebie. Obiecuję, że będę najgrzeczniejszym chłopcem na świecie. Mamo, proszę, powiedz coś.
Ale Kompaktowa mama nic nie mówiła i nie patrzyła na Kompaktowego coraz bardziej poruszona tą sytuacją. Kompaktowy poczuł, jak zbiera mu się na płacz, a tak bardzo nie chciał płakać przed Lawendową już nigdy więcej. Sięgnął dłonią do puszystego rękawa maminego swetra, ale w odpowiedzi puszysty rękaw schował się za mamę. Tego Kompaktowy nie mógł już znieść, więc odwrócił się i zasłaniając przed Lawendową oczy ramieniem, wybiegł na zewnątrz. Kompaktowa mama dopiero wtedy zareagowała i wybiegła za nim. Lawendowa spuściła wzrok z szacunku dla rodzinnej prywatności.
– Lawendowa! – Komar ścisnął boleśnie jej ramię i zaczął nią potrząsać. Dziewczynka odwróciła się na zawołanie i wyjrzała przez szybkę.
Kompaktowy wbiegał właśnie na ulicę, wciąż z buzią zasłoniętą ramieniem. Kompaktowa mama pędziła za nim krzycząc wniebogłosy. Lawendowa wyszła z biblioteki, ale Komar schwycił ją mocno, nim nawet zbliżyła się do krawężnika. Zasłonił Lawendowe oczy dłonią z długimi palcami i trzymał ją tak, mimo że się wyrywała. Piski opon i długi, autobusowy klakson rozbrzmiały tysiącem tonów. Po tym całym zamieszaniu nagle zapanowała cisza. Lawendowa poczuła, jak dłoń Komara drży na jej nosie, więc odtrąciła ją.
Komar upadł na swoją chudą pupę i rozpłakał się nagle, krzycząc.
– Mam już was serdecznie dość!
Kompaktowa mama kucała na środku ulicy, nakrywając Kompaktowego swoim ciałem. Na środku w poprzek skrzyżowania stał autobus, którego kierowca wciąż jeszcze z cieniem przerażenia, zastępowanym coraz większą ilością złości wykrzykiwał coś przez otwarte okno.
Zaledwie na długość banana.

* * *
Kompaktowemu było z mamą naprawdę dobrze i mimo że wciąż nie miał wymarzonego własnego pokoju, wcale mu to nie przeszkadzało. Przez pierwsze dwa lata i tak spał obok Kompaktowej mamy, żeby móc się nią nacieszyć. Mama była najlepszą mamą na świecie, zupełnie jak ta Lawendowa.
A propos Lawendowej – tak, jak obiecała, nigdy nie zostawiła Kompaktowego, a Kompaktowy też postanowił nie odstępować Lawendowej na krok. Oboje byli tylko urwisami z podstawówki, cieszącymi się bananowym drzewkiem i panem Komarem, który z dnia na dzień czuł się coraz bardziej prawdziwy. 
I właściwie to Komar kłamał, bo wcale ani to wcale nie miał ani Lawendowej, ani Kompaktowego dość.

12 komentarzy:

  1. Strasznie dużo powtórzeń, ciężko się przez to czyta ;c.
    Jak to dobrze, że nie zabijam owadów...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Starałem się oddać to, co dzieje się w umyśle dziecka. :) ~ Kruk

      Usuń
  2. O, i nawet słońce wyszło. Jak się możecie domyślać po powyższym, podobało mi się.
    Zastanawiam się tylko, Kruku, czemu nie używałaś synonimów do Tosi i Benia? Nieco dekoncentrujący był natłok powtórzeń w niektórych miejscach. To było z pewnością celowe, ale nie wiem jaki był ten cel.
    Co do banana, to był ciekawy pomysł, ale nie wiem czy wiesz, że banan to bylina, więc siłą rzeczy nie ma z drzewem wiele wspólnego. Fajnie, że wiedziałeś, że banany nie wyrastają z nasion, przynajmniej nie te do jedzenia.
    Rozumiem powód użycia długości banana, ale niszczy ona, moim zdaniem cały dramatyzm sytuacji.
    Plus... Miasto Kotleta i Kukułki? XD

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Blogger nie lubi trójkątnych nawiasów i usunął informację o tym, że cukier tekstu sprawił, że słońce wyjrzało zza chmur, zaginając przy tym czasoprzestrzeń, ponieważ wyszło wcześniej.

      Usuń
    2. Tak, jak odpowiedziałem Hansowi, starałem się wejść w umysł dziecka, a dzieci nie używają synonimów.
      Lawendowa wymyśliła Komara, więc mogła wymyślić, że z banana wyrosło drzewo. Obojętnie jak niedorzeczne to było. :)
      Może rzeczywiście przesadziłem z bananem. Kalka mi teraz wmawia, że mi zwróciła swego czasu na to uwagę, ale ja nie pamiętam...
      ...Erneście, złapałeś trop. Przeczytaj jeszcze raz Kruka.
      Z wyrazami szacunku i sympatii. ~ Kruk

      Usuń
    3. No wiesz, Kruk, ja Ci nie mówię po imieniu. Idę czytać Kruka, Kruk.

      Usuń
    4. Och, znowu miasto Igrek. Zrób, żeby się spotkali, wyjdzie z całą pewnością ciekawy cykl opowiadań, gdy ściślej je powiążesz. ;D ~nielubiący grzecznościowych formułek Malkiem (;

      Usuń
    5. A co jeśli Lawendowa i Kompaktowy to Kukułka i Kotlet? :o Przepraszam za spam.

      Usuń
    6. O matko. A ja myślę że to dzieci Budzika i Lawendy. W końcu Lawendowa ma Lawendową mamę. A Lawenda musiała mieć najbardziej Lawendowe dziecko na świecie. Gdyby Lawendowa zabrała Kompaktowego do ciotki to pewnie bawiliby się z małym Karmelkiem t.t

      Usuń
    7. To jedna z najbardziej uroczych kwestii, jaką w życiu słyszałem. Pani Dosiu, im bardziej pani zaczyna przypominać słodką Kalkę, tym bardziej sprawia pani, że się w pani serdecznie zakochuję. Można powiedzieć, że lawenda nie daje czasem Prozacowi spać po nocach, stąd to nasze fanatyczne do niej powracanie. Dziękuję za komentarze. :) ~ Kruk

      Usuń
  3. Ojeju! Zakochałam się w Lawendowej! Po prostu ją kocham, jak młodszą, przeuroczą siostrzyczkę (której nigdy nie miałam, bo los obdarował mnie bratem - również młodszym, choć nie koniecznie przeuroczym).
    Tekst jest niesamowity. Mi powtórzenia nie przeszkadzały w ogóle, bo zdaję sobie sprawę z tego, że miały one uzasadnione zastosowanie. Poza tym, słodkość Lawendowej osoby osładza wszelkie zgrzyty :)
    To niesamowite, że w wieku kilku lat (bo zakładam, że u babci miała może jakieś 4-5 lat), zdawała sobie sprawę z tego, że Komara wymyśliła i w dodatku nikomu o nim nie powiedziała! Bardzo... dorośle, sprytnie. Kiedy ja miałam wymyślonego przyjaciela, to wszyscy o nim wiedzieli, bo darłam się na nich, gdy siadali na jego miejscu :)
    No i jest taka urocza! Wiem, wiem, już to mówiłam, ale no kurcze! Jak ją sobie wyobrażę to po prostu się rozpływam!
    Bardzo podoba mi się to, że możemy zobaczyć w "Komarze" siłę dziecięcej wyobraźni! Jak się mocno w coś wierzy, to staje się to prawdą. Drzewo urosło z banana (ja tutaj podejrzewam, że magicznym momentem mogły być dwie krople krwi niewinnych dzieciaków - to zawsze jest składnikiem zaklęć), martwy komar ożył i stał się Komarem, Lawendowa wiecznie uśmiechnięta! Wszystko się może zdarzyć!
    I cieszę się, że Kompaktowy znalazł kogoś takiego jak Lawendowa. I cieszę się również, że się zaprzyjaźnili. I że Kompaktowy zamieszkał z mamą. I że przyjaźnili się dalej. Aż im trochę zazdroszczę tej przyjaźni.

    Nieco chaotycznie, ale myślę, że dość zrozumiale wyraziłam swój zachwyt.
    Podziwiam.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jestem pewien, że twój brat też jest uroczy na swój własny sposób. :) Ponad to w sumie jak się nad tym wszystkim zastanowić, to Lawendowa przejawia całkiem niepokojące zdolności, które właśnie mi uświadomiłaś. Może wyrosła z niej współczesna czarownica. Zmartwiłem się, bo też początkowo uważałem ją za uroczą.
      Co do krwi - masz zupełną rację, ale ta scena z zakopywaniem banana jest od góry do dołu jednym, wielkim symbolem.
      Dziękuję bardzo za chaotyczny zachwyt. Zawsze cieszę się, gdy mój tekst wywołuje tak silną reakcję u odbiorcy. Pozdrawiam również i do zobaczenia za tydzień. :) ~ Kruk

      Usuń

© Agata | WS | x x.