wyzwanie: kot Richards, Rzym
Rzym, Wieczne Miasto, przeżył tyle, ile chyba nikt nie
przeżył.
To właśnie tam pojechałem, bardziej niż potrzebą ciepła i głośnych ludzi kierowany chęcią
zobaczenia (a może samą świadomością istnienia) Koloseum czy innych budowli
stojących tu ku uciesze milionów Chińczyków z aparatami i sztucznymi
uśmiechami. Myślałem, że obok głośnych ludzi i ja będę głośny. Że przestanę być
samotny. Bardzo się myliłem, nigdzie nie czuję się tak samotny jak pośród tłumu
krzykliwych Włochów.
Nic więc dziwnego, że równie samotny byłem tego
pamiętnego wieczoru, gdzieś w Trastevere, tuż obok fontanny, tam przecież
największe tłumy. W tak potwornie gorące dni jak ten, to właśnie one są
najbardziej atrakcyjnymi kompanami do spędzania czasu. Owa fontanna mieściła
się na placu w kształcie prostokąta, tuż przy zachodniej ścianie, wraz z
dużymi, ogromnymi wręcz schodami, odchodzącymi od jakiegoś budynku. Na drugim
końcu nie było prawie nic – jedynie odrapana ściana, mała donica z jakimś
krzakiem i wielki napis: „Tylko Lazio”, który wyraźnie wskazywał na piłkarskie
upodobania autora. Niżej, pod napisem, troszkę tak, jakby celowo nie chciał go
zasłaniać, siedział człowiek z gitarą. Nic specjalnego – ot, zwykła gitara
akustyczna, obok malutki wzmacniacz, aż zdziwiłem się, że takie produkują. Mężczyzna
miał na sobie rozciągnięty t-shirt z Mickiem Jaggerem, chyba był fanem, bo sam
wyglądał jak Jagger właśnie,
mniej więcej u schyłku lat sześćdziesiątych. Grał bardzo ładnie. Niestety, spod
fontanny nie mogłem dobrze usłyszeć melodii, a co dopiero słów, więc nie miałem
pojęcia, czy moje podejrzenia dotyczące muzycznych upodobań mężczyzny są
prawdziwe. Podchodząc bliżej, dalej nie byłem pewny, lecz jedno wiedziałem – to
nie byli Stonesi. W okolicy Młodego Jaggera zebrała się już całkiem spora
grupka, wszyscy siedzieli i widocznie bardzo podobała im się gra mężczyzny, chociaż zaraz po
zakończeniu utworu większość z nich uciekała w odmęty swojego kapitalistycznego
życia.
Zawsze zostawałem tylko ja.
Mocno po północy grajek skończył swój koncert, uprzednio
wszystkim dziękując i obiecując, że jutro tu wróci. Było mi przykro, nie
chciałem, żeby kończył.
– Dawno nie słyszałem czegoś tak pięknego – powiedziałem,
gdy ten pakował swój sprzęt.
Podziękował z uśmiechem, zapytał, co najbardziej mi się
podobało.
– Cały występ był cudowny, ale myślę, że najbardziej
podobała mi się pierwsza piosenka, którą usłyszałem, niestety stałem zbyt
daleko, by wychwycić słowa.
Młody Jagger popatrzył na mnie pobłażliwie, po czym
odsunął się troszkę i zaczął śpiewać poszczególne utwory ze swojego repertuaru,
a następnie pytał mnie, czy chodziło właśnie o ten. Za czwartym razem trafił.
– To Kozelek – powiedział tylko, a gdy zobaczył na
mojej twarzy, że nie wiem, o co chodzi, kazał podążać za sobą.
Niosłem
więc za nim posłusznie mały wzmacniacz, gdy pokonywaliśmy kolejne dzielnice
Rzymu. Jadąc metrem, zacząłem się zastanawiać, czy na pewno dobrze robię,
podróżując z obcym gościem nie wiadomo gdzie o trzeciej w nocy, ale z drugiej strony
w tamtej chwili absolutnie nic nie trzymało mnie w Travestere, w Rzymie, czy
nawet w całych Włoszech. Mogłem być gdziekolwiek, robić cokolwiek. Szukać
nieosiągalnego szczęścia na wszystkie sposoby, chyba właśnie temu miał służyć
ten wyjazd, nieprawdaż?
Wysiadając na Euclide pierwszy raz w
życiu, nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję. Miejsce było znacznie mniej
klimatyczne i, choć kamienice wyglądały na równie stare, co na Zatybrzu, dało
się wyraźnie odczuć, że mieszkania nie kosztują tutaj fortuny i praca ulicznego
grajka spokojnie starcza na życie w tej okolicy. Mimo późnej pory było tu
równie duszno, co na tamtym placu. Mężczyzna zaprosił mnie do swojego
mieszkania, zaproponował coś do
picia. Poprosiłem o wodę, a on, popijając espresso, rozsiadł się
wygodnie na ogromnej kanapie. Zająłem miejsce na identycznej, naprzeciwko.
Wyciągnął inną gitarę, również akustyczną, i bez słowa wstępu zaczął grać
Kozelka. Po każdej piosence pytał, czy mi się podobało i, mimo zapewnień z
mojej strony, że powinienem już wracać do domu, mówił:
– Tak, tak, posłuchaj jeszcze tego, musisz to usłyszeć.
I zaczynał grać kolejną piosenkę, równie cudowną i
niesamowicie wykonaną, jak poprzednia. Były to utwory idealne – z jednej strony
bardzo emocjonalne, mówiące o rzeczach ważnych, z drugiej jednak niesamowicie
kojące. W pewnym momencie, mimo tego, jak fantastycznie grał mój nowy przyjaciel
– a może właśnie dlatego – zasnąłem. Było to jakoś w okolicach piątej
trzydzieści cztery.
Budząc się, zrzuciłem z siebie koc, którym najwyraźniej
przykrył mnie nowo poznany Włoch. Przypomnienie sobie tego, co działo się
poprzedniej nocy, zajęło mi jakieś pięć minut, przez ten czas leżałem jednak na
aż zbyt wygodnej kanapie młodego muzyka i zastanawiałem się, co tu robię.
Chwilę potem zwlokłem się z niej w poszukiwaniu Jaggera. Udało mi się odnaleźć
jednak jedynie wielkiego rudego kota, który z zupełnym brakiem zainteresowania
przewrócił się na drugi bok, gdy przechodziłem obok jego prowizorycznego
legowiska. Podszedłem i lekko podrapałem go za uszkiem. Zobaczyłem, że u jego
szyi swobodnie zwisa przyrdzewiała już blaszka z napisem: „Keith Richards”.
– Jakżeby inaczej – powiedziałem pod nosem i uśmiechnąłem
się.
Pokój był malutki i kwadratowy, a za całe jego
wyposażenie służyły dwie sofy, mały stół między nimi, radio oraz legowisko dla
kota. Od pokoju odchodziły drzwi do kolejnych pomieszczeń – łazienki, kuchni i
trzeciego, którego nie dane mi było odwiedzić. Wróciłem więc na miejsce mojego
spoczynku. Na stole, przygnieciona kluczami, leżała kartka papieru, zawierająca
krótką notkę: „Mleko w lodówce, płatki w trzeciej szafce od góry, klucze wrzuć
pod wycieraczkę. Musiałem iść coś załatwić. A.”
Zrobiłem, jak polecił, uprzednio pożegnawszy się z
Keithem Richardsem, ale chyba nie był specjalnie zainteresowany.
Dotarłem do mojego mieszkania bez większego problemu –
gdy zapytałem o adres, pierwszy przechodzień od razu poinstruował mnie, jak się tam dostać, wymienił nawet wszystkie podróżujące
tam linie autobusowe. Niebywałe.
Nigdy więcej nie spotkałem Młodego Jaggera, podpisującego
się tajemniczym „A”. Tamtego dnia, tak jak i przez wiele następnych, chodziłem
na ten plac z fontanną i napisem „Tylko Lazio” na ścianie. Mimo zapewnień,
mężczyzna już nigdy nie zjawił się na Travestere w charakterze ulicznego
grajka. A przynajmniej nie przez kolejne dziewięć dni, kiedy regularnie
zahaczałem o tamto pamiętne miejsce z tłumem ludzi na schodach. Jednego dnia
nawet zdawało mi się, że widzę go po przeciwnej stronie placu, jak przygląda mi
się z żywym zainteresowaniem spod swojej ściany i bawi się rzemykami na swojej
ręce, ale gdy spojrzałem raz jeszcze, już go tam nie było. Zjawiali się inni
grajkowie, również siedzieli lub stali przy tej ścianie, co on. Żaden z nich
jednak nie grał Kozelka tak pięknie.
Ostatniego dnia, spacerując po ścisłym centrum,
usłyszałem Carissę graną w jednym z pobliskich barów. Nie było tam dużo ludzi, a scena leżała
daleko w głębi lokalu. Z ulicy nie zdołałem dojrzeć, kto siedzi z gitarą na
niewygodnym drewnianym krześle i zabawia tłum rozentuzjazmowanych Włochów. Nie miałem jednak wątpliwości. Stałem
przez chwilkę na tej ulicy, jak głupi słuchając kojących dźwięków gitary, i
byłem naprawdę szczęśliwy. Po dziesięciu minutach poszedłem w swoją stronę.
Młody Jagger widocznie nie chciał mnie więcej spotkać, a ja postanowiłem
uszanować wolę mojego jedynego przyjaciela.
Siedząc w samolocie, zrozumiałem niezrozumiałe
zachowanie. Takie historie jak nasza się nie zdarzają, a więź, która się między
nami wytworzyła, choć bardzo mocna, była tylko jednorazowa.
Uśmiechnąłem się nad niesmacznym lotniskowym croissantem i oddałem bezgranicznie
prostej podróży na wschód.
###
Recenzja
Drogi Kocie Tajkonauto (drugi już kocie,
który u nas gości, ach, wspaniałe istoty),
zaczniemy (dla odmiany) od podziękowania Ci
za powierzenie nam swojego tekstu. Mamy nadzieję, że sprostaliśmy Twoim
oczekiwaniom i wskazówki, które Ci daliśmy, okażą się pomocne. ^^
Jeżeli chodzi o samo opowiadanie, to, ze
względu na fakt, że jest ono jedną z Twoich pierwszych pozaszkolnych prób z
prozą fabularną, możesz być z niego naprawdę zadowolony. Dobrze poradziłeś
sobie z oddaniem klimatu miejsca i poczuciem zagubienia, które odczuwa tam
narrator, a także niezwykłości opisanego zdarzenia. Styl, co najważniejsze,
musisz jeszcze poćwiczyć, ale i on, na tę chwilę, jest niezły. Zwróć także
uwagę na powtórzenia oraz właściwe używanie synonimów, bez tego ani rusz. Poza
tym, gdybyś chciał wysłać swoje opowiadania do kogoś, kto zajmuje się tym
profesjonalnie – układ graficzny. W Twoim przypadku to przede wszystkim zapis
dialogów. Nie używa się do tego cudzysłowów, a długich „myślników”, czyli
półpauz. Poza tym, standardowo, tekst powinien być wyjustowany, mieć wcięcia
akapitowe i brak przerw między akapitami.
W każdym razie, gratulujemy debiutu,
wyjątkowej inwencji przy wymyślaniu swojego pseudonimu oraz zapraszamy do
dalszej współpracy. (;
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz