stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Kot Tajkonauta #1

wyzwanie: kot Richards, Rzym

Rzym, Wieczne Miasto, przeżył tyle, ile chyba nikt nie przeżył.
To właśnie tam pojechałem, bardziej niż potrzebą ciepła i głośnych ludzi kierowany chęcią zobaczenia (a może samą świadomością istnienia) Koloseum czy innych budowli stojących tu ku uciesze milionów Chińczyków z aparatami i sztucznymi uśmiechami. Myślałem, że obok głośnych ludzi i ja będę głośny. Że przestanę być samotny. Bardzo się myliłem, nigdzie nie czuję się tak samotny jak pośród tłumu krzykliwych Włochów.
Nic więc dziwnego, że równie samotny byłem tego pamiętnego wieczoru, gdzieś w Trastevere, tuż obok fontanny, tam przecież największe tłumy. W tak potwornie gorące dni jak ten, to właśnie one są najbardziej atrakcyjnymi kompanami do spędzania czasu. Owa fontanna mieściła się na placu w kształcie prostokąta, tuż przy zachodniej ścianie, wraz z dużymi, ogromnymi wręcz schodami, odchodzącymi od jakiegoś budynku. Na drugim końcu nie było prawie nic – jedynie odrapana ściana, mała donica z jakimś krzakiem i wielki napis: „Tylko Lazio”, który wyraźnie wskazywał na piłkarskie upodobania autora. Niżej, pod napisem, troszkę tak, jakby celowo nie chciał go zasłaniać, siedział człowiek z gitarą. Nic specjalnego – ot, zwykła gitara akustyczna, obok malutki wzmacniacz, aż zdziwiłem się, że takie produkują. Mężczyzna miał na sobie rozciągnięty t-shirt z Mickiem Jaggerem, chyba był fanem, bo sam wyglądał jak Jagger właśnie, mniej więcej u schyłku lat sześćdziesiątych. Grał bardzo ładnie. Niestety, spod fontanny nie mogłem dobrze usłyszeć melodii, a co dopiero słów, więc nie miałem pojęcia, czy moje podejrzenia dotyczące muzycznych upodobań mężczyzny są prawdziwe. Podchodząc bliżej, dalej nie byłem pewny, lecz jedno wiedziałem – to nie byli  Stonesi. W okolicy Młodego Jaggera zebrała się już całkiem spora grupka, wszyscy siedzieli i widocznie bardzo podobała im się gra mężczyzny, chociaż zaraz po zakończeniu utworu większość z nich uciekała w odmęty swojego kapitalistycznego życia.
Zawsze zostawałem tylko ja.
Mocno po północy grajek skończył swój koncert, uprzednio wszystkim dziękując i obiecując, że jutro tu wróci. Było mi przykro, nie chciałem, żeby kończył.
– Dawno nie słyszałem czegoś tak pięknego – powiedziałem, gdy ten pakował swój sprzęt.
Podziękował z uśmiechem, zapytał, co najbardziej mi się podobało.
– Cały występ był cudowny, ale myślę, że najbardziej podobała mi się pierwsza piosenka, którą usłyszałem, niestety stałem zbyt daleko, by wychwycić słowa.
Młody Jagger popatrzył na mnie pobłażliwie, po czym odsunął się troszkę i zaczął śpiewać poszczególne utwory ze swojego repertuaru, a następnie pytał mnie, czy chodziło właśnie o ten. Za czwartym razem trafił.
 – To Kozelek – powiedział tylko, a gdy zobaczył na mojej twarzy, że nie wiem, o co chodzi, kazał podążać za sobą.
Niosłem więc za nim posłusznie mały wzmacniacz, gdy pokonywaliśmy kolejne dzielnice Rzymu. Jadąc metrem, zacząłem się zastanawiać, czy na pewno dobrze robię, podróżując z obcym gościem nie wiadomo gdzie o trzeciej w nocy, ale z drugiej strony w tamtej chwili absolutnie nic nie trzymało mnie w Travestere, w Rzymie, czy nawet w całych Włoszech. Mogłem być gdziekolwiek, robić cokolwiek. Szukać nieosiągalnego szczęścia na wszystkie sposoby, chyba właśnie temu miał służyć ten wyjazd, nieprawdaż?
Wysiadając na Euclide pierwszy raz w życiu, nie miałem pojęcia, gdzie się znajduję. Miejsce było znacznie mniej klimatyczne i, choć kamienice wyglądały na równie stare, co na Zatybrzu, dało się wyraźnie odczuć, że mieszkania nie kosztują tutaj fortuny i praca ulicznego grajka spokojnie starcza na życie w tej okolicy. Mimo późnej pory było tu równie duszno, co na tamtym placu. Mężczyzna zaprosił mnie do swojego mieszkania, zaproponował coś do picia. Poprosiłem o wodę, a on, popijając espresso, rozsiadł się wygodnie na ogromnej kanapie. Zająłem miejsce na identycznej, naprzeciwko. Wyciągnął inną gitarę, również akustyczną, i bez słowa wstępu zaczął grać Kozelka. Po każdej piosence pytał, czy mi się podobało i, mimo zapewnień z mojej strony, że powinienem już wracać do domu, mówił:
– Tak, tak, posłuchaj jeszcze tego, musisz to usłyszeć.
I zaczynał grać kolejną piosenkę, równie cudowną i niesamowicie wykonaną, jak poprzednia. Były to utwory idealne – z jednej strony bardzo emocjonalne, mówiące o rzeczach ważnych, z drugiej jednak niesamowicie kojące. W pewnym momencie, mimo tego, jak fantastycznie grał mój nowy przyjaciel – a może właśnie dlatego – zasnąłem. Było to jakoś w okolicach piątej trzydzieści cztery.
Budząc się, zrzuciłem z siebie koc, którym najwyraźniej przykrył mnie nowo poznany Włoch. Przypomnienie sobie tego, co działo się poprzedniej nocy, zajęło mi jakieś pięć minut, przez ten czas leżałem jednak na aż zbyt wygodnej kanapie młodego muzyka i zastanawiałem się, co tu robię. Chwilę potem zwlokłem się z niej w poszukiwaniu Jaggera. Udało mi się odnaleźć jednak jedynie wielkiego rudego kota, który z zupełnym brakiem zainteresowania przewrócił się na drugi bok, gdy przechodziłem obok jego prowizorycznego legowiska. Podszedłem i lekko podrapałem go za uszkiem. Zobaczyłem, że u jego szyi swobodnie zwisa przyrdzewiała już blaszka z napisem: „Keith Richards”.
– Jakżeby inaczej – powiedziałem pod nosem i uśmiechnąłem się.
Pokój był malutki i kwadratowy, a za całe jego wyposażenie służyły dwie sofy, mały stół między nimi, radio oraz legowisko dla kota. Od pokoju odchodziły drzwi do kolejnych pomieszczeń – łazienki, kuchni i trzeciego, którego nie dane mi było odwiedzić. Wróciłem więc na miejsce mojego spoczynku. Na stole, przygnieciona kluczami, leżała kartka papieru, zawierająca krótką notkę: „Mleko w lodówce, płatki w trzeciej szafce od góry, klucze wrzuć pod wycieraczkę. Musiałem iść coś załatwić. A.”
Zrobiłem, jak polecił, uprzednio pożegnawszy się z Keithem Richardsem, ale chyba nie był specjalnie zainteresowany.
Dotarłem do mojego mieszkania bez większego problemu – gdy zapytałem o adres, pierwszy przechodzień od razu poinstruował mnie, jak się tam dostać, wymienił nawet wszystkie podróżujące tam linie autobusowe. Niebywałe.
Nigdy więcej nie spotkałem Młodego Jaggera, podpisującego się tajemniczym „A”. Tamtego dnia, tak jak i przez wiele następnych, chodziłem na ten plac z fontanną i napisem „Tylko Lazio” na ścianie. Mimo zapewnień, mężczyzna już nigdy nie zjawił się na Travestere w charakterze ulicznego grajka. A przynajmniej nie przez kolejne dziewięć dni, kiedy regularnie zahaczałem o tamto pamiętne miejsce z tłumem ludzi na schodach. Jednego dnia nawet zdawało mi się, że widzę go po przeciwnej stronie placu, jak przygląda mi się z żywym zainteresowaniem spod swojej ściany i bawi się rzemykami na swojej ręce, ale gdy spojrzałem raz jeszcze, już go tam nie było. Zjawiali się inni grajkowie, również siedzieli lub stali przy tej ścianie, co on. Żaden z nich jednak nie grał Kozelka tak pięknie.
Ostatniego dnia, spacerując po ścisłym centrum, usłyszałem Carissę graną w jednym z pobliskich barów. Nie było tam dużo ludzi, a scena leżała daleko w głębi lokalu. Z ulicy nie zdołałem dojrzeć, kto siedzi z gitarą na niewygodnym drewnianym krześle i zabawia tłum rozentuzjazmowanych Włochów. Nie miałem jednak wątpliwości. Stałem przez chwilkę na tej ulicy, jak głupi słuchając kojących dźwięków gitary, i byłem naprawdę szczęśliwy. Po dziesięciu minutach poszedłem w swoją stronę. Młody Jagger widocznie nie chciał mnie więcej spotkać, a ja postanowiłem uszanować wolę mojego jedynego przyjaciela.
Siedząc w samolocie, zrozumiałem niezrozumiałe zachowanie. Takie historie jak nasza się nie zdarzają, a więź, która się między nami wytworzyła, choć bardzo mocna, była tylko jednorazowa.
Uśmiechnąłem się nad niesmacznym lotniskowym croissantem i oddałem bezgranicznie prostej podróży na wschód.

###
Recenzja

Drogi Kocie Tajkonauto (drugi już kocie, który u nas gości, ach, wspaniałe istoty),
zaczniemy (dla odmiany) od podziękowania Ci za powierzenie nam swojego tekstu. Mamy nadzieję, że sprostaliśmy Twoim oczekiwaniom i wskazówki, które Ci daliśmy, okażą się pomocne. ^^
Jeżeli chodzi o samo opowiadanie, to, ze względu na fakt, że jest ono jedną z Twoich pierwszych pozaszkolnych prób z prozą fabularną, możesz być z niego naprawdę zadowolony. Dobrze poradziłeś sobie z oddaniem klimatu miejsca i poczuciem zagubienia, które odczuwa tam narrator, a także niezwykłości opisanego zdarzenia. Styl, co najważniejsze, musisz jeszcze poćwiczyć, ale i on, na tę chwilę, jest niezły. Zwróć także uwagę na powtórzenia oraz właściwe używanie synonimów, bez tego ani rusz. Poza tym, gdybyś chciał wysłać swoje opowiadania do kogoś, kto zajmuje się tym profesjonalnie – układ graficzny. W Twoim przypadku to przede wszystkim zapis dialogów. Nie używa się do tego cudzysłowów, a długich „myślników”, czyli półpauz. Poza tym, standardowo, tekst powinien być wyjustowany, mieć wcięcia akapitowe i brak przerw między akapitami.
W każdym razie, gratulujemy debiutu, wyjątkowej inwencji przy wymyślaniu swojego pseudonimu oraz zapraszamy do dalszej współpracy. (;

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.