wyzwanie: „nic mi
się nie udaje”
– Nic mi się nie udaje – jęknęła
żałośnie Ewa, rzucając się na kanapę.
Spojrzałem na nią, marszcząc brwi, a
ona podkuliła nogi i przytuliła poduszkę. To było komiczne. Jeżeli miałbym
określić, gdzie wtedy znajdowało się małe epicentrum beznadziei, nie miałbym z
tym żadnych trudności.
– Tobie się nie udaje? – zaintonowałem
ironicznie. Nigdy bym nie przypuszczał, że kiedykolwiek wypowie takie słowa w
mojej obecności.
– Tak. Nic nie udaje – powtórzyła.
Siedzieliśmy chwilę w ciszy, a ja
starałem się odnaleźć w gazecie akapit, którego czytanie mi przerwano. Kubek
taniej kawy i „pierwsza lepsza” gazeta były moim codziennym, popołudniowym
rytuałem, podczas którego zastrzegałem sobie prawo do ciszy i spokoju.
Niestety, tamten dzień zaczął kwalifikować się do tych niecodziennych. Szkoda,
że nie miałem wtedy przed sobą artykułu: „Jak doradzać innym, kiedy ty również
jesteś beznadzieją, i to nawet większą”.
– Mogę jedynie powiedzieć, że nie wiem,
gdzie podział się twój rozum.
Wyjrzałem znad gazety. Nie miałem
pojęcia, czy moje słowa wywołały jakąkolwiek reakcję. Dziewczyna dalej
siedziała zwinięta w kulkę z odwróconą ode mnie głową, a jedynym, co się
zmieniło, był koc, który leżał na niej pewnie od chwili kiedy zacząłem przeglądać
ponownie gazetę. Wyglądała wtedy jak mały robaczek. Zaciekawiło mnie, czy zaraz
nie zacznie się w coś przepoczwarzać.
– Ty nic nie rozumiesz… – odezwała się
wreszcie, mrucząc w poduszkę. – Od początku roku nic mi się nie udaje. – Podniosła
się lekko. – Te wszystkie projekty, Happyswey
Feelings, Terry’s Day i Giant Forest okazały się beznadzieją,
zupełnym dnem. Co ja teraz pocznę?
Jęknęła i ponownie padła. Westchnąłem
zażenowany i zacząłem przewracać strony gazety, udając, że nic mnie nie
obchodzi. Lubiłem uchodzić za drania.
Poza tym, co miałem jej odpowiedzieć? Od początku naszej
pracy żaden projekt nie przetrwał, jeśli był pod moją pieczą. To ona zawsze
górowała nade mną we wszystkim, a teraz kilka porażek zupełnie podcięło jej
skrzydła.
– Muszę ci przypomnieć, że jest ósmy
stycznia, geniuszu. Nie jesteś jedyną osobą, która ma gorszy tydzień.
Ja gorszy
tydzień miałem zawsze.
– Ale Happyswey Feelings…
– Ej – przerwałem jej. – Happyswey Feelings tylko pokazało,
jakimi Carla i Maxwell są idiotami. Podkradli nam pomysł, bo nigdy by na coś
takiego nie wpadli.
Ewa podniosła się i spojrzała na mnie,
mrużąc oczy.
– To o nas wszyscy tak myślą, bo tamci
przed szefem pierwsi wszystko przedstawili i rozsiali o nas plotki.
– Tak, ale to my znamy prawdę.
Dziewczyna zaczęła kręcić głową.
– Ej, wiesz, to może być dla nas dobra
lekcja, jak nie przejmować się opinią innych – dopowiedziałem, odkładając
gazetę i przekonując się, że łyk ostygłej kawy był koszmarnym pomysłem.
– Ty się nigdy nie martwisz swoją reputacją.
– To też się zgadza – przytaknąłem
zadowolony.
Gdyby każda moja porażka, każda zła
opinia miała być powodem do załamki, już dawno nie stałbym na nogach. Pewnie
leżałbym ciągle w łóżku i się przepoczwarzał, jak to teraz umysłowo robiła Ewa.
– Te wszystkie projekty… – jęknęła po
chwili, myślami odlatując gdzieś w dal.
Zdziwiłem się, jak bardzo można w
głowie drążyć pewne tematy, wypominać swoje błędy, wszystko równocześnie
przerabiając, by w końcu wmówić sobie, że jest się życiowym dnem. Wyraz twarzy,
jaki każdemu towarzyszy w tej fazie załamania, zagościł u mojej partnerki z
pracy. Zaintrygowało mnie to, jak Ewa była wtedy zapatrzona w siebie…
A nie, zaraz. Ja byłem w nią zapatrzony
już od dobrych piętnastu lat.
– Wiesz co? – wstałem i wziąłem kawę z
zamiarem wylania tego ohydztwa. – Proponuję fenomenalne frytki z taniej budki
na rogu Drugiej Alei, z dodatkową dawką motywacji i sosem „Uwierz w końcu w
siebie”. Dodatkowo pakiet rozmów „Obróbmy wszystkim dupę”, wszystko na mój
koszt. Madame przyjmuje propozycję?
Ewa uśmiechnęła się lekko i spojrzała
na mnie w sposób, o którym zawsze marzyłem, by to zrobiła.
– Przyjmuje.
Wstała i zaczęliśmy się zbierać do
wyjścia. Miałem nadzieję, że udało mi się ją w jakimś stopniu pocieszyć.
Mógłbym dla niej zrobić wszystko, byleby poczuła się lepiej. A był również
jeden jedyny fakt, który wtedy bardziej zniewalał mnie od tego, że szedłem z
Ewą na lunch.
Na zwierzenia w trudnych chwilach przyszła
najpierw do mnie, nie do swojego narzeczonego.
###
Kilka
słów
Droga Furian,
na początku tradycyjnie dziękujemy za
nadesłanie tekstu – bardzo się cieszymy, że postanowiłaś w końcu u nas
opublikować. Brakowało nam Cię tu trochę. ^^
Ogółem trochę trudno nam się
wypowiedzieć obszerniej, bo (po pierwsze) w znacznym stopniu się z bohaterką utożsamiamy
(kocyk, poczwarka? Jak często nas podglądasz?), a także trochę dlatego, że
opowiadanie jest naprawdę króciutkie. W dłuższych tekstach znacznie łatwiej
dostrzec, co i jak autor robi w wielu kwestiach – taka forma. Właściwie wydaje
nam się, że to, co napisałaś, nadałoby się świetnie jako początek historii –
ale zdecydowałaś się na krótki tekst i ładnie go zamknęłaś. Przedstawiłaś
bohaterów, zaserwowałaś zakończenie-zaskoczenie, taki zwrot akcji, który nadał
całości takiego ironicznego wydźwięku – trochę go widać od samego początku, ale
dla nas nabrał właściwego kształtu dopiero po ostatnim zdaniu. Także już nie
narzekamy.
W ramach mini-pożegnania taka malutka
prośba (ale o coś większego, więc może nie malutka) o sklecenie… no właśnie,
czegoś większego. Jak tylko znajdziesz czas i ochotę.
Dziękujemy jeszcze raz, pozdrawiamy i,
oczywiście (gdybyśmy nie powiedzieli tego dość wyraźnie), zapraszamy – Ciebie
do pisania, a Czytelników do dyskusji. :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz