wyzwanie:
21 pytań egzystencjalnych, „łacina wcale
nie jest taka fajna”
Zostanie kamień z
napisem:
Tu leży taki i taki.
Każdy z nas jest Odysem,
Co wraca do swej Itaki
~
Leopold Staff (Odys)
Ta historia
zaczyna się tak, jak wiele innych, a nawet dokładnie tymi samymi słowami. Jest
opowieścią o Odyseuszu, ale nie o tym mitologicznym, a naszym, współczesnym. Z
bohaterem Homera wspólnego ma niewiele i gdyby to teraz zdradzić, wszystko
straciłoby swój urok.
Rozpocznę więc
w momencie, gdy Odys został Odysem.
* * *
Stary sad,
pełen ukwieconych jabłoni, lśnił bielą niezliczonych płatków, opadających przy
podmuchach wiatru i wirujących między drzewami. Wiosenne słońce zdążyło już
ogrzać chłodne niedawno powietrze, wciąż jeszcze pachnące świeżością poranka. Między
pniami jabłoni, tak starych, że już od lat nie mogło z nich być żadnego pożytku
dla hodowcy, dwójka dzieci prowadziła taką właśnie rozmowę:
– Nie możesz
być Odyseuszem – stwierdził kategorycznie szczupły, na oko ośmioletni,
ciemnowłosy chłopiec. Oczy, których kolor był tym samym, co kolor nieba
błyskały wesoło. – Ja nim jestem.
– Ale ja chcę
– upierała się dziewczynka, tupiąc nóżką i zabawnie wykrzywiając dziecięcą
twarzyczkę.
– To idź, pobaw
się z kimś innym – odburknął, niemal już obrażony, opierając się o drzewo
– Nie! –
przeraziła się. Nikogo innego nie lubiła tak, jak swego kolegi. – Chcę się
bawić z tobą. Kim mam być?
Chłopiec od
razu uśmiechnął się wesoło, wyprostował i odparł bez namysłu:
– Penelopą.
Nie
przeszkadzało jej, że aż do obiadu siedziała tylko pod drzewem, prując
nieistniejącą szatę.
Penelopa
cieszyła się, obserwując, jak Odyseusz walczył z wyimaginowanym Polifemem i zmyślonymi
Lajstrygonami, jak spotkał Kirke i umarłych, jak przepłynął obok Scylli i,
pragnąc usłyszeć syrenią pieśń, udawał przywiązanego do masztu, za który
posłużyła jedna z jabłonek.
Ukłucie w
sercu poczuła tylko wtedy, gdy znalazł się na Ogygii.
Z Kalipso.
Penelopa nie
była zadowolona, kiedy mama zawołała ją do domu. Gdy przebywała z Odyseuszem,
mogłaby nie jeść. Wystarczyło mieć go obok.
* * *
Pytanie, skąd
ośmiolatek znał antyczną opowieść nasuwa się samo. Wydaje się to dziwne i
nietypowe, lecz odpowiedź jest całkiem zwyczajna.
Brat chłopca,
starszy o kilkanaście lat, był zafascynowany mitologią, odkąd malec pamiętał.
Kiedy co jakiś czas przyjeżdżał, aby spędzić chwilę w domu i odpocząć od
studiów, zawsze wieczorem siadywał przy łóżku dziecka i opowiadał mu historie
tak stare, jak to tylko możliwe: o zrozpaczonej Demeter i porwanej Korze,
wszystkowidzącym Heliosie i nierozważnym Faetonie, różanopalcej Eos i poległym
Memnonie, o nieszczęśliwej Selene i pięknym Endymionie, o dobrym Prometeuszu.
O nieszczęsnej
tułaczce Odyseusza chłopczyk usłyszał w przededniu zabawy z Penelopą i żaden
inny mit nie wydał mu się bardziej pasjonujący.
* * *
W spokojnej
wsi, gdzie mieszkały dzieci, lata upływały zaskakująco szybko. Wiele razy
jeszcze bawili się, odgrywając Odyseję, a imiona bohaterów przylgnęły do nich
na stałe. Dla siebie byli Odyseuszem i Penelopą.
Już zawsze.
Z każdym
kolejnym mijającym rokiem dziewczyna była coraz bardziej świadoma roli, jaka
kiedyś ją czekała. Roli Penelopy.
Jej roli.
* * *
Kiedy Odyseusz
i Penelopa kończyli szkołę, brat chłopaka był już dawno po studiach i wiodło mu
się całkiem dobrze, a z pewnością lepiej niż rodzicom w jego wieku. Ci ostatni
uznali, że najlepiej będzie, jeśli obu synom zapewnią możliwość wyboru zawodu
wymagającego więcej wysiłku umysłowego niż praca rolnika. Stosunkowo wysokie
zarobki starszego sprawiły, iż jeszcze bardziej naciskali na edukację
młodszego.
Z tego też
powodu Odyseusz musiał wyjechać do najbliższego dużego miasta, żeby studiować,
choć nie miał pojęcia, co chciałby robić.
Penelopa
uśmiechała się smutno, żegnając go.
– Będę tu na
ciebie czekać – obiecała, a jej szmaragdowozielone oczy lśniły młodością, kiedy
smukłymi palcami gładziła policzek przyjaciela.
–
Będę pisał – rzekł, lecz Penelopa wiedziała, że przez lata nie dotrze do niej
żadna wiadomość. Mimo to pozostała uśmiechnięta, gdy obejmował ją niezręcznie,
po przyjacielsku, chociaż od dawna chciał, żeby byli dla siebie kimś… nie
więcej, to słowo tu nie pasuje, bo któż może stwierdzić, które z uczuć jest
ważniejsze? Kimś innym niż tylko przyjaciółmi.
–
Do zobaczenia niedługo – po dłuższej chwili chłopak puścił ją i ruszył w stronę
czekającego na polnej ścieżce samochodu .
–
Do zobaczenia – odparła w momencie, kiedy pojazd znikał za wzniesieniem. – Za
wiele lat.
Ze
szmaragdów wypłynęły dwie słone krople.
*
* *
Jako
kierunek studiów Odyseusz wybrał filozofię, choć sam nie wiedział czemu. Po
prostu wydała mu się odpowiednia.
W ciągu kilku
lat nauki nie działo się wiele.
* * *
– Chciałam z
panem omówić pański esej, a właściwie jego ostatnie zdanie.
– Tak? –
Odyseusz uśmiechnął się niepewnie, usiłując przypomnieć sobie, jaką głupotę tym
razem wymyślił.
– Napisał pan
– promotorka uniosła wzrok znad ekranu komputera – amantes amantes.
Odyseusz wiedział,
że to błąd, błąd oczywisty i nieprzystojący komuś, kto od czterech lat
studiował filozofię, ale nic nie mógł na to poradzić. Zaczerwienił się tylko, z
zażenowaniem oglądając czubki własnych butów, i czekał na naganę. Do głowy
przyszłą mu jeszcze jedna myśl.
„Łacina wcale
nie jest taka fajna, jak kiedyś sądziłem”.
– Nawiązuje to
do znanej sentencji, ale jednak jej zaprzecza – kontynuowała wykładowczyni, a
chłopak miał ochotę zapaść się pod ziemię. – Genialne, genialne w swojej
prostocie. Stwierdza pan, że żaden stan nie jest podobny do zakochania, że
niczego nie można porównać do tego uczucia.
Odyseusz nie wierzył własnym uszom, ale i tak
spojrzał na pomarszczoną twarz starszej kobiety. Podejrzliwie, to prawda, ale
patrzył z pewną dozą nadziei, mimo podszeptów nieufnej świadomości, niemal
pewnej, że nawet promotorka zacznie śmiać się z jego niewiedzy. Ale nic takiego
nie nastąpiło.
– Chciałabym,
żeby opowiedział pan coś więcej o tym poglądzie. Dobrze, że nie rozwinął go pan
bardziej w swojej pracy, zniszczyłoby to jej wydźwięk, jednak zainteresował
mnie pan.
Student
uśmiechnął się z ulgą i już prawie bez skrępowania spytał:
– Na kiedy mam
się przygotować?
Promotorka zmarszczyła
brwi, niezadowolona i nie wydawała się już taka miła jak chwilę wcześniej.
– Powinien pan
być przygotowany na tego typu pytania, przecież to normalne, że ludzie chcą
wiedzieć dlaczego sądzi pan tak, a nie inaczej.
– M-myślałem –
zająknął się student, szukając odpowiedniego usprawiedliwienia – że chodzi pani
o odpowiedź w formie kolejnej pracy pisemnej.
– Cóż, jeśli
tak pan woli… – profesorka wróciła do wystukiwania czegoś na klawiaturze.
– Nie, nie,
wolę wyjaśnić pani wszystko teraz. Mam całą masą prac do napisania, wie pani
jak to jest.
– Tak, wiem –
kobieta znów uśmiechnęła się przyjaźnie. – Proszę usiąść i niech pan odpowiada.
Kiedy ponad
godzinę później Odyseusz opuszczał wyraźnie usatysfakcjonowaną promotorkę, ta
zatrzymała go w progu.
– Wróżę panu
wielką przyszłość – a potem, patrząc na zamknięte za chłopakiem drzwi, mruknęła
jeszcze pod nosem: – Tylko naucz się wreszcie porządnie łaciny, chłopcze.
Ale tego już
student nie mógł słyszeć.
* * *
Odyseusz
usiadł przy biurku w swoim ciasnym pokoiku i, ściskając mocno długopis, zaczął
pisać. Pisał o wszystkim, co działo się w jego życiu od czasu ostatniego listu:
o dziwnej sytuacji z błędem w pracy, o tym, że nadal nie rozmawia z innymi
studentami, o tym, że nauka wkrótce się zakończy i będzie mógł zrobić, co
zechce. Wreszcie o tym, jak bardzo tęskni za adresatką.
Złożył równo
kilka gęsto zapisanych kartek i włożył je do koperty, na której napisał jedno
tylko słowo: „Penelopa”, po czym odłożył ją do szuflady pełnej podobnych
listów.
Nigdy nie
odważył się ich wysłać. Minęło kilka lat i z pewnością już o nim zapomniała. Tak
byłoby nawet lepiej.
Przynajmniej
dla niej.
* * *
W tym czasie
nie przyjeżdżał do rodzinnej wsi, ponieważ rodzice odwiedzali go dość często, a
z uwagi na to, iż nigdy nie wysłał do Penelopy żadnego listu, wstyd byłoby mu
się z nią zobaczyć.
Miał
świadomość, że nic by nie powiedziała – ucieszyłaby się, a jej oczy zajaśniałyby
pięknie. Ale nie był w stanie zmusić się do powrotu.
Odyseusz więc
właściwie nie opuszczał miasta, gdzie mieszkał i studiował.
Naukę zakończył
jako najlepszy z absolwentów, mimo że sam nie czuł się wcale najlepszy. Jego
zdaniem wszystko wynikało ze szczęścia i dziwnych zbiegów okoliczności.
Szczególnie rozmowa z promotorką, po której, jak sądził, każdy człowiek w
promieniu stu kilometrów usłyszał o jego pracy.
Jeszcze zanim
zdobył tytuł naukowy, otrzymał ofertę zatrudnienia w gazecie. Miał, jak to
określił jej właściciel, komentować obecne wydarzenia w jakiś mądry sposób.
Przełożony Odyseusza był jedną z osób, z którymi korespondencja czy rozmowa po
prostu bolały od stężenia wszelkiego rodzaju błędów.
Ale ów
człowiek nie ma żadnej większej roli w tej opowieści. Ważne jest, że Odys
przyjął tę pracę i utrzymywał się z niej, póki nie zaoferowano mu wydania jego
filozoficznych esejów i rozpraw.
I właśnie
dzięki temu się poznaliśmy.
* * *
Zadzwoniłam do
niego z polecenia mojego szefa. Umówiliśmy się następnego dnia w kawiarni, w
południe. On nie miał stałej pracy, poza pisaniem artykułów do gazety, więc
mógł spotkać się ze mną w każdej chwili, a ja wyszłam z pracy na służbową
rozmowę.
Kiedy
zobaczyłam mężczyznę siedzącego przy oknie i obserwującego nielicznych
przechodniów, od razu wiedziałam, że to on. Wcale nie dlatego, że był jedyną
osobą w wyludnionym lokalu, ani nie dlatego, że wyglądał na filozofa, bo nie
wyglądał.
Czułam, że to
musi być on, że głos, który wcześniej słyszałam, nie mógł należeć do nikogo
innego, gdy tylko spojrzenie ciemnych, brązowych oczu spoczęło na mnie.
Błyszczał w
nich ten sam smutek, który wcześniej słyszałam przez telefon.
Jak
zahipnotyzowana, podeszłam do małego stolika, przy którym siedział, przywitałam
się i przedstawiłam, a on odpowiedział tym samym. Przez pewien czas
rozmawialiśmy o interesach, on zgodził się na moją propozycję i kiedy już
ustaliliśmy termin podpisania umowy, przeszliśmy do zwyczajnej, towarzyskiej
rozmowy.
Nagle, bez
żadnego powodu, zaczęłam mu się zwierzać ze swoich kłopotów, które przy
sprawach, z jakimi on się męczył, wydawały się zupełnie błahe.
Ale wtedy
jeszcze nie miałam o tym pojęcia i opowiadałam mu o tych zupełnie nieistotnych
szczegółach, a on skutecznie mnie pocieszał.
* * *
Następnym
razem spotkaliśmy się prywatnie w jego małej kawalerce i znów z płaczem
opowiadałam mu o moim życiu.
Każda kolejna
wizyta wyglądała podobnie, aż w końcu i on wyjaśniał, czemu nigdy się nie
śmieje i rzadko uśmiecha. Na początku nie mogłam zrozumieć – przecież wystarczyło
wrócić do rodzinnej wsi. Ale minęło sporo czasu i Odyseusz wydawał się nie
wiedzieć, co mogłoby go bardziej zranić – Penelopa, która zapomniała, czy
Penelopa, która przysięgi dochowała. Widać też było, że za nią tęskni.
Więc Odys bał
się i nie chciał wrócić, mieszkał w mieście, robiąc to, co umiał – to, dzięki
czemu się poznaliśmy.
Stawaliśmy się
sobie coraz bliżsi i, mimo że wciąż kochał Penelopę, potrzebował tej bliskości,
ponieważ nie miał nikogo innego – brat mieszkał za daleko, a wiek nie pozwalał
już rodzicom nawet na krótką podróż.
W pewnej
chwili zaczęłam często zostawać u niego na noc, później zamieszkaliśmy razem,
utrzymując się z zysków ze sprzedaży jego książek i mojej pensji z wydawnictwa.
Z każdym
rokiem wiodło nam się coraz lepiej. Kiedy Odyseusz mi się oświadczył, przez
chwilę byłam przekonana, że zapomniał już o swoich uczuciach do młodej
dziewczyny, która musiała już być wtedy zupełnie kimś innym.
Z czasem,
kiedy jego dzieła stały się sławne, a moje zarobki właściwie niepotrzebne, gdyż
i tak żyliśmy luksusie, odeszłam z pracy i poświęciłam się korekcie i redakcji
prac mojego narzeczonego – nigdy nie wzięliśmy ślubu, Odyseusz nie chciał, a ja
nie naciskałam.
W czasie, gdy
oboje pracowaliśmy w domu, mogłam spędzać z nim każdą wolną chwilę i byłoby to
cudowne, gdyby nie smutek, który zaczęłam u niego zauważać. Wcześniej był w
stanie go przede mną ukryć, przekonując mnie, że nasze życie jest szczęśliwe.
Ja byłam w
pewnym stopniu szczęśliwa, mogąc spędzać z nim życie, ale on nie mógłby powiedzieć
tego samego. Nie miał wiele poza ulotnymi chwilami radości.
Nie mówiłam
więc nic, odkładając pytanie o Penelopę zawsze na nieokreślone potem i zanim
się zorientowałam, dopadła nas starość i choroba. Odyseusz pierwszy zaczął
jeździć po różnych szpitalach i jednego, okrutnego dla mnie dnia wrócił z
wyrazem zdecydowania na twarzy.
– Umieram –
powiedział wypranym z emocji głosem. – Jeśli żyje, muszę ją zobaczyć przed
śmiercią.
– Nie –
przerwałam rozpaczliwie. – Nie możesz tam jechać, podróż ci tylko zaszkodzi.
– To nie jest
wcale tak daleko – odparł. – Zrozum, proszę, muszę – wyciągnął rękę i kciukiem
starł łzę, spływającą powoli z mojego policzka. – Muszę – powtórzył.
Mój umysł
próbował jeszcze wymyślić jakiś plan, żeby tylko został ze mną, żeby tylko go
zatrzymać, ale wiedziałam już, że to nie ma sensu.
– Jedź –
uśmiechnęłam się smutno i przytuliłam do niego. – Tylko nie zapomnij ciepłych
skarpet – dodałam, próbując ukryć żal.
Kilkanaście
minut później znów stał w drzwiach, tym razem ze spakowaną walizką w dłoni.
– Żegnaj –
powiedziałam, wiedząc, że widzę go po raz ostatni.
– Dziękuję –
rzekł krótko. – Za wszystko.
Pocałował
mnie.
Wyszedł.
* * *
Rodzice
Odyseusza nie żyli od wielu lat, ale starego domu na wsi nigdy nie sprzedał.
Przyjechał tam tego dnia, uprzątnął trochę, lecz, nie wytrzymując dusznej
atmosfery niezamieszkałego budynku, opuścił go i poszedł do sadu, który był
miejscem jego zabaw w dzieciństwie.
Na drzewach
zostało już niewiele pożółkłych liści. Mimo to niemal nagie gałęzie wyglądały przepięknie
w słonecznych promieniach ostatniego dnia.
Zmęczony
spacerem, starzec oparł się o jedną z jabłoni i z trudem siadając, uśmiechnął
się. Wspomnienia sprowadziły na niego spokój i zasnął, ogrzewany ciepłymi
promykami słońca.
* * *
– Odyseusz?
Kobiecy głos
wyrwał go ze snu. Otworzył oczy i zobaczył przed sobą pomarszczoną twarz, na
której jawił się uśmiech. Uśmiech smutny, stary, zmęczony życiem. Jednak
najbardziej przyciągały uwagę oczy, szmaragdowozielone, w przeciwieństwie do
uśmiechu młode, jak u dziecka. I te oczy przypomniały coś Odyseuszowi, coś
bardzo ważnego, ale nie wiedział, co takiego, więc odezwał się dopiero po
chwili:
– Każdy z nas
jest Odysem, co wraca do swej Itaki, czyż nie? – starzec uśmiechnął się,
przywołując z odmętów pamięci niemal już zapomniany wiersz Leopolda Staffa.
„A kto pyta?”, chciał dodać, ale w tym samym
momencie już nie potrzebował odpowiedzi. Bo uśmiech kobiety stał się taki, jak
oczy – młodzieńczy, beztroski i Odyseusz znów widział przed sobą młodą dziewczynę.
Tą, którą była,
gdy ją opuścił.
– Witaj,
Penelopo – powiedział i to jego uśmiech stał się uśmiechem zmęczonego starca. –
Co robiłaś przez te wszystkie lata?
– Czekałam na
ciebie.
* * *
Znaleziono ich
następnego ranka pod drzewem.
Oboje byli
uśmiechnięci.
Wiatr zwiał z
drzew ostatnie, kurczowo trzymające się życia listki.
* * *
Zabawne, że
Odyseusz, jako filozof, znany był głównie z napisania dzieła „21 pytań
egzystencjalnych”. Jego ostatnią część pozostawił bez odpowiedzi, ponieważ był
przekonany, iż nie da się jej udzielić.
Ostatniego
dnia, czy raczej: ostatniej nocy życia nie miałby zapewne z tym problemu. Owa
odpowiedź była dla niego wcześniej zbyt oczywista, ale rzeczy oczywiste nie
zawsze są złe.
– Spędzenie
naszego czasu najlepiej jak możemy, z ludźmi, na których nam zależy –
powiedziałby i to byłaby jedyna odpowiedź, najwłaściwsza, jaką możemy poznać w
tym życiu.
A na jakie
pytanie?
Cóż,
oczywiste.
Kalipso
8
czerwca 2014
###
Recenzja
Może to przez
mój nawyk do przedłużania wszystkiego albo po prostu kwestia gustu, ale jako
Stonka miałam wrażenie, że wszystko dzieje się zbyt szybko, więc nie za bardzo
poruszyła mnie ta historia Penelopy i Odyseusza. Zrobiłeś to pewnie po to, by
ukazać ich od dzieciństwa, aż po starość i w ten sposób upodobnić ich historię do
mitu, ale zabrakło mi tu jakiegoś dobrego dialogu, wymiany zdań, sceny poznania
się lepiej. Bez tego ich relacja wydaje się jakaś taka… sucha. Nie licząc
wspólnej zabawy, mało co ich łączyło, a przynajmniej tak to wyglądało z mojej
perspektywy. Oprócz wyglądu Penelopy i jej „przeznaczenia”, w sumie nie wiemy,
kim jest, co lubi, jaki ma charakter, dlaczego postanawia czekać na Odyseusza
całe życie. Cała historia zdaje mi się nie tyle, że nieprawdopodobna, bo w
fikcji dzieje się wiele rzeczy, ale trochę nienaturalna. Ale może wytłumaczenie
znajduje się w Odysei i trzeba ją jeszcze raz przeczytać? Nie wiem. Zadziwiło
mnie jednak, że narratorem okazała się Kalipso, co nadało dość ciekawy wydźwięk
historii.
Jako Pirat tym
razem się ze Stonką całkowicie zgodzić nie mogę. Przyśpieszenie akcji wydaje mi
się tutaj nawet właściwe, biorąc pod uwagę formę, z kolei relacja Odyseusza i
Penelopy, a także jej trwałość, nie wydają mi się bardzo nienaturalne – ich wspólnie
spędzone dzieciństwo, na pewno pełne nieopowiedzianych historii, mogło
wytworzyć więź o takiej sile. Odczułam to przywiązanie i chyba dlatego mnie
tekst w pewnym stopniu urzekł. No, może jeszcze przez sposób wykorzystania słów wyzwaniowych i same odniesienia do mitologii. ^^ Pochwalę też za to, na co jakiś czas temu
zwróciła uwagę Kalka, czyli wprowadzenie takiego narratora-gawędziarza, z
którym według mnie bardzo zgrabnie sobie poradziłeś. Przyczepię się natomiast
do pewnego drobiazgu: fragmenty zawierające wzmianki o bracie Odyseusza czasem
zbijały mnie z tropu podczas czytania – mam wrażenie, że nieco odcinają się od
reszty stylistycznie.
Podsumowując,
w imieniu całej załogi eProzaca gratulujemy Twojego już piątego wyzwania i…
cóż, jak zawsze, czekamy na więcej!
Może ja się Stonce wytłumaczę w ten sposób: Kalipso kochała Odyseusza i mimo że chciała tylko, żeby był szczęśliwy, mówienie o Penelopie mogło być dla niej trudne. Mogłem to jakoś ująć w tekście i da się odebrać tę relację tak, jak to zrobiła Stonka. W sumie sam nie jestem pewien, o co mi chodziło, może należy samemu sobie trochę dopowiedzieć?
OdpowiedzUsuńFragment o bracie Odysa nie pasuje, masz rację. Musiałem jakoś wyjaśnić skąd ośmiolatek zna mit, bo wydawało mi się to nieprawdopodobnie nienaturalne. To był w sumie jeden fragment i potem tylko krótka wzmianka.
Ja też Wam bardzo dziękuję, że wciąż publikujecie moje wypociny (;
Mnie ta historia nie urzekła, ani nie wzruszyła. I nie chodzi tutaj o Twoje umiejętności, Malkieme, bo jesteś fantastycznym pisarzem. Chodzi mi o samą historię. Mam ochotę wrzeszczeć, krzyczeć, piszczeć, bić i rzucać wszystkim co popadnie. Dlaczego, pytam ja się, dlaczego faceci ZAWSZE komplikują? Odyseusz w Twoim opowiadaniu żyje w XX i XXI wieku, prawda? Więc, kurczęta, czy tak trudno jest skontaktować się z kimkolwiek poprzez list, telefon? Dlaczego, do jasnej spódnicy, nie pojechał do niej?! Nie odwiedził ani razu?! I w ogóle co znaczy, że napisał list, ale nie odważył się wysłać, bo minęło wiele lat i bla, bla. No banalne wytłumaczenie. Ja przepraszam, ale po prostu mnie to wkurza. I tak, wiem, że to nawiązanie do mitu, ale jakoś nie mogę tego przeboleć. Czy takie historie się naprawdę dzieją? Ludzie to ciamajdy.
OdpowiedzUsuńAle wracając do rzeczywistości. Kiedy już wyrzuciłam z siebie cały żal, mogę skomplementować Twój niesamowity talent, Malkiemie. Serio, jak Ty to robisz? Ja mogę próbować i próbować ale czegoś tak dobrego chyba bym w życiu nie napisała. Dostrzegam też pewną dojrzałość w Twoich tekstach. No i nawiązanie do mitologii było bardzo... nieoczekiwane. Nie wiem w sumie dlaczego, może ma na to jakiś wpływ fakt, że dawno nie słyszałam/czytałam nic o mitach? Ale to dobrze! Lubię rzeczy niespodziewane (nie wszystkie) i lubię ludzi czytających coś więcej niż tylko etykietę na butelce szamponu.
Uwielbiam Cię, po prostu. Ale nie lubię Odyseusza... ani Penelopy, bo też ciamajda, zamiast wziąć sprawy w swoje ręce to nie!
Po pierwszym zdaniu padł na mnie blady strach. droga Parabolo, na szczęście po chwili zamienił się w wybuch radosnego śmiechu. Bardzo ucieszyłem się, że budzi jakiekolwiek emocje, choćby wściekłość na bohaterów (chyba nie powinienem, ale cóż...) Na komplementy pod akurat TYM tekstem pozostaje mi się jedynie zaczerwienić, ukłonić i wycofać z zasięgu Twojego wzroku. Chyba kiedyś go poprawię.
OdpowiedzUsuńA odpowiadając na pytania:
Właściwie nie zastanowiłem się, kiedy to się dzieje, bo chciałem, żeby to było nieco wcześniej, ale wyszło, tak, jak piszesz. A nie odważył się wysłać też dlatego, że (ugh, tego też nie napisałem) tam mógł bardziej precyzować swoje uczucia, czego nie robił nigdy wcześniej.
Czy takie historie się dzieją?
Nie wiem i wolałbym nie wiedzieć.
Malkiem, zachwycony miłym powyższym komentarzem.
Sądzę, że takie historie: a) dzieją się; b) nazywamy je friendzonem; c) bardzo byśmy sobie życzyli właśnie takiego happy endu. Malkiemie, ja się zgodzę, że ten "środek" nie do końca Ci chyba wyszedł, czegoś w nim zabrakło, by rama mogła spełnić swoje funkcje w sposób pełny. Widzę jednak, że uparcie powracasz do motywów z mitologii i może to dobrze, bo konsekwentnie próbujesz coś z nimi zrobić. Pozostaje mi życzyć powodzenia i poczekać na rozwiniętą wersję tego tekstu. A Tobie sugeruję jeszcze (w celu zachowania twarzy w obliczu feminizujących młodych kobiet) dać Penelopie ostatnie zdanie. To niezwykle smutne, że kazałeś jej siedzieć w domu przez sześćdziesiąt lat i czekać aż ukochany... skończy studia ;] Choć to ostatnie jest wielce prawdopodobne w obecnym systemie. Kto wie, może po prostu Odys czekał z powrotem na stałą umowę... ;]
OdpowiedzUsuńHappy end - "and then they all died. The end."
OdpowiedzUsuńCóż, jak tylko znajdę chwilkę, pewnie już po zakończeniu roku, mam zamiar wziąć się za porządne poprawki. A mitologię lubię, panie Borysie i to bardzo, choć nie wiem, czy powracam do niej tak uparcie.
Miejmy nadzieję, że tak naprawdę nikomu nie przytrafiło się czekać sześćdziesiąt lat, to byłoby okrutne ze strony życia, spędzić je na oczekiwaniu na umowę [;
A tak, zapomniałam o friendzone. Szlag, nienawidzę tego.
OdpowiedzUsuńBardzo nie podoba mi się myśl, że takie historie się dzieją. To smutne i żenujące. Nie wiem, nie mieści mi się to w głowie, żeby nic nie zrobić. Obie strony siedziały i czekały. No ... Agr! Kopnąć jednego i drugą w dupkę i zaraz by wszystko było na swoim miejscu.