wyzwanie: http://eprozac.tumblr.com/post/82590235729 +
len, kwestie z kieszeni, zawijas, „kot wlazł mi na klawiaturę”, kratka
Śmierć patrzy na mnie
swoimi wielkimi, pustymi oczami.
Od zawsze spogląda nieco
rozbawiona, jakby chciała mi powiedzieć: „Na ciebie też przyjdzie pora”.
Boję się tej chwili, kiedy przyjdzie po mnie. Nie obawiam się jej, ale tego, że
nie ma Nieba, że nie ma duszy, że ludzie po prostu wmawiają to sobie, aby
lepiej się poczuć. Boję się, że moja tożsamość rozpłynie się w nicości, że wraz
ze śmiercią ciała umrą też moje myśli.
Jednak był taki moment,
kiedy chciałem odejść w pustkę.
Chciałem odejść zamiast
Niej.
Było to niemożliwe, więc
odeszła Ona.
Mam nadzieję, że odeszła, że
nie wtopiła się w niebyt.
Egzystowałem dalej, bo nie
mogłem zrobić nic innego.
* * *
Budzę się w pokoju
gościnnym, słysząc dzwoniącą komórkę. Przez chwilę nie jestem pewien, dlaczego
śpię akurat tutaj, ale po chwili przypominam sobie, że poprzedniego wieczora
pustka na miejscu obok mnie była wręcz nieznośna. Pojedyncze łóżko w pokoju
gościnnym nie sprawiało takich problemów.
– Tak? – rzucam
opryskliwie, przykładając telefon do ucha, jeszcze nie całkiem rozbudzony.
– Musisz wrócić do
normalnego życia – to głos Marty, właścicielki pisma, do którego kiedyś pisałem
artykuły. Wydaje się być zupełnie niezrażona moim tonem. – Ostatni tekst
dostałam od ciebie dwa miesiące temu i był napisany w tak grobowej atmosferze,
że nie można go było wydać. Wczoraj miałeś skończyć pisać kolejny.
– Obudziłaś mnie – burczę,
starając się wymyślić jakąś sensowną odpowiedź. Oczywiście nic nie napisałem. –
Jeszcze nie skończyłem – mówię w końcu.
– Marna wymówka. Masz czas
do jutra. Jeśli nic nie wymyślisz, to koniec z pensją, którą i tak dostawałeś
za nic, bo znam twoją sytuację – milknie na chwilę. – Jeśli mogę ci jakoś
pomóc... – nie kończy.
– Tylko ty jeszcze
próbujesz coś z tym zrobić i naprawdę to doceniam, Marta. – To prawda. Wszyscy
inni moi znajomi dawno uznali wszelkie próby pomocy za bezsensowne. – Jesteś
moją prawdziwą przyjaciółką, ale muszę poradzić sobie z tym sam.
– Radzisz sobie z tym sam
od pół roku! Jak tak dalej pójdzie, przestaniesz wychodzić z domu, a że nikt
cię nie odwiedza, twojego zasuszonego trupa policja znajdzie po paru
tygodniach! – wydaje się autentycznie zatroskana. – Naprawdę się o ciebie
martwię – głos jej się łamie. Po chwili słyszę urywany szloch.
– Nie bój się – mruczę
nieprzekonująco. – Będzie dobrze – dodaję do mojej wypowiedzi najgłupsze
kłamstwo świata. Wcale nie będzie.
– Pozbieraj się – rzuca,
hamując na chwilę płacz i rozłączając się.
Jej słowa brzmią mi w
uszach cały dzień.
Pozbieraj się.
* * *
Rudy kocur, ułożony
wygodnie na klawiaturze stojącego na biurku laptopa, też mi się przygląda. Mam
zamiar go zrzucić, ale po chwili rezygnuję i siadam obok z książką w dłoni. Nie
mogę się skupić, zwierzę świdruje mnie wzrokiem. Próbuję przeczytać kilka zdań
na głos; nie działa.
Kot nareszcie wstaje,
przeciąga się, drapiąc pazurami blat biurka. Miękko zeskakuje na podłogę i
spokojnym krokiem wychodzi z pokoju. Patrzę za nim przez chwilę i sięgam po
laptop. Kilkakrotnie wciskam przycisk uruchomienia. Ekran pozostaje czarny,
najwyraźniej komputer jest rozładowany. Nie mam ochoty teraz szukać zasilacza.
Może jutro sprawdzę, co
jest zapisane na dysku.
Minęło pół roku od Jej
śmierci, a wciąż ciężko mi się zmusić, żeby przejrzeć zawartość laptopa.
Odkładam go i biorę do
ręki książkę.
Dawno nie wydawała mi się
tak wciągająca.
* * *
Kościół był niemal pusty.
Tylko kilka ławek przy ołtarzu zajęła najbliższa rodzina. Byli tam moi oraz Jej
rodzice, rodzeństwo, może ze dwie starsze ciotki i to właściwie tyle. Skromna
ceremonia dla skromnej osoby.
Ksiądz przy mównicy wyjął
skądś kartkę i zaczął przemawiać, nawet nie starając się udawać, że mówi
szczerze. I tak nikt go nie słuchał. Stojąca nieopodal trumna przez całą mszę
skupiała na sobie uwagę wszystkich zebranych.
Wychodząc z kościoła,
spostrzegłem jeszcze jedną osobę. Siedzący w ostatniej ławce nieznajomy
mężczyzna, ubrany w elegancki garnitur patrzył na mnie ze współczuciem i
smutkiem.
Mimo że nie było go już na
samym pogrzebie, wciąż zastanawiałem się, kim mógł być ten tajemniczy człowiek ze
starannie przystrzyżoną rudą brodą i pojedynczym białym piórkiem, wpiętym w
klapę marynarki.
– Nie chciałaby, żebyś z
tego powodu rozpaczał.
Drgnąłem, kiedy podeszła
do mnie Jej matka. Przyjaźniła się z moimi rodzicami, a co za tym idzie, znała
mnie od dziecka i chyba zdążyła poznać mnie na tyle, żeby wiedzieć, że nie
byłbym w stanie pokazać komukolwiek swoich łez.
– Skąd pani wie, czego by
chciała? – spytałem impulsywnie, w tej samej chwili żałując swych słów. –
Przepraszam – powiedziałem. – To było głupie pytanie. Jest pani Jej matką.
Kiedy uśmiechnęła się do
mnie łagodnie, przełamując ból, ujrzałem w jej błękitnych oczach, tak podobnych
do oczu córki, zrozumienie.
– Nie musisz przepraszać.
* * *
Idę szybko ulicą. Nie mam
powodu, żeby się spieszyć, jednak chciałbym być z powrotem w domu jak
najszybciej, szczególnie że czeka mnie przynajmniej pół godziny jazdy autobusem
i pół godziny spaceru dróżkami wśród pól.
Obiad u rodziców okazał
się okropnym pomysłem. Wszystko było dobrze, póki ojciec w połowie posiłku nie
zaczął mówić, że po takim czasie powinienem wracać już do normalnego życia,
zamiast ciągle przesiadywać w domu i rozpamiętywać Jej śmierć. Nie dokańczając
więc nawet posiłku, wstałem od stołu, pożegnałem się z matką i szybko opuściłem
mieszkanie rodziców.
Z naprzeciwka idzie
dziarskim krokiem uśmiechnięty, sprawiający dziwne wrażenie mężczyzna. Zimowa
czapka z pomponem i gruby sweter zupełnie nie pasują do pogody w połowie lipca,
a zaniedbana, ruda broda sprawia, że mężczyzna wyróżnia się z tłumu. Jakby sam
jego plecak z brązowym piórem przy zapięciu, poruszający się, jakby było w nim
coś żywego, nie
był wystarczająco dziwny. Nie zastanawiam się jednak nad tym. W mieście można
spotkać wielu dziwaków.
Mijając mnie, mężczyzna uśmiecha
się jeszcze szerzej, choć do tej pory nie wydawało się to możliwe. Niemal
odpowiadam tym samym.
Niemal.
* * *
Dróżka wije się wśród
złotych pól. Rzadko ktoś tędy przejeżdża czy przechodzi, ponieważ prowadzi ona
tylko do mojego domu przy lesie i pobliskich zbożowych łanów.
Słońce przyjemnie grzeje
mnie w plecy, gdy idę przed siebie. Pogoda jakby błagała, żebym okazał
zadowolenie, jednak ciężar na sercu wciąż nie pozwala moim wargom wygiąć się
choć odrobinę.
Zielona kreska na tle
jasnej pszenicy zwraca moją uwagę. Podchodzę bliżej. Niepozorny kwiatuszek o
wątłej łodyżce i drobnych niebieskich płatkach wydaje się zaskakująco piękny,
kiedy widzę go w tym miejscu. Stoję więc przez chwilę wpatrując się w niego,
smakując ulotne piękno chwili.
Nawet nie zauważam, kiedy
ciężar spada z mojego serca, a na twarzy po raz pierwszy od dawna pojawia się
niepewny uśmiech.
* * *
Dobre samopoczucie znika
tak szybko, jak się pojawiło.
Gmerając kluczem w zamku
furtki zastanawiam się, co powinienem zrobić. Wiem jedno – nie chcę teraz
wchodzić do dusznego, ciemnego wnętrza mojego domu.
Chowam klucz do kieszeni, po
czym kopię mocno w furtkę, co jest jedynym sposobem na jej otworzenie. „Muszę w
końcu ją naprawić”, myślę, patrząc z
irytacją, jak brama uderza w ogrodzenie i odbija się od niego. Kołek w płocie
patrzy na mnie wściekły, pogardliwie szczerząc swoje spróchniałe zęby.
Okrążając dom, patrzę na
zaniedbany ogród. Rośliny na rabatach odpowiadają błagalnym spojrzeniem. W tym
roku nikt nie dbał o nie, więc z trudem wychylają się spomiędzy zarastających
je chwastów. Poszarzała kratka dla pnących roślin ugina się pod ciężarem na
wpół zwiędniętej róży. Opadłe owoce gniją pod drzewami.
Łapię za stojące pod
ścianą szpadel i grabie, które aż się proszą, żeby ich użyć.
Praca fizyczna
niewymagająca wkładu umysłowego, jest tym, czego mi trzeba.
* * *
O
zmierzchu zebrało się już mnóstwo ogrodowych śmieci. Starannie zebrane w stosy
i wyschnięte na popołudniowym słońcu czekają na swoją kolej. Ognisko strzela
wysoko w górę długimi zawijasami płomieni, wzbijając w niebo tysiące iskier i
szarych, spalonych kawałków użytego na rozpałkę papieru.
Przyglądam
im się i uświadamiam sobie, że umknęło mi coś bardzo ważnego.
– Pieśń
nie kończy się nigdy... – szepcę, jakbym powtarzał za ulatującymi drobinkami. –
Pieśń nie kończy się nigdy i to jest właśnie największe szczęście.
Jak
mogłem zapomnieć?
* * *
Ona, czwartoklasistka,
dumna, że przeczytała pierwszą poważną książkę, stała nade mną. Buzia jej się
nie zamykała.
– Pani w szkole bardzo
mnie pochwaliła, bo tylko ja z całej klasy przeczytałam całą książkę, a nie
tylko te, które zadała – pomachała mi przed nosem książeczką za cienką, żeby
były tam choć te najbardziej interesujące baśnie Andersena, a co dopiero
wszystkie. – Miałeś jakąś ulubioną opowieść? Bo mi najbardziej podobała się Księżniczka na ziarnku grochu.
– Bo była najkrótsza? –
spytałem, trochę złośliwie, jednak widząc, że prawie się na mnie obraziła,
uśmiechnąłem się przepraszająco i odpowiedziałem po krótkim namyśle: – Czytałem
to ze trzy czy cztery lata temu, ale chyba najbardziej podobał mi się Len.
– Len? – zdziwiła się. – Takiej tutaj nie ma – wyciągnęła przed
siebie dłoń z książką.
Skrzywiwszy się lekko,
wstałem z obrotowego fotela, na którym do tej pory siedziałem i podszedłem do
zawalonego książkami regału. Sięgnąłem po jedną z nich, w czerwonej
okładce i, delikatnie ją kartkując, znalazłem na końcu to, czego szukałem.
– Tylko ostrożnie –
rzuciłem, podając jej tomik. – Ta książka jest starsza od twoich rodziców.
Odpowiedziała skinieniem
głowy.
– Nie rozumiem – mruknęła
po paru minutach, zmarszczywszy w skupieniu brwi. – O co tu chodzi?
– O to, że pieśń nie
kończy się nigdy, a kołek w płocie i dzieci byli w błędzie – wyszczerzyłem zęby,
widząc zakłopotanie na jej twarzy. – Kiedyś zrozumiesz.
Jej wzburzone spojrzenie
wystarczyło mi za odpowiedź.
* * *
Mój kot,
stojący teraz na ogrodzeniu, znów na mnie patrzy.
Tym
razem przygląda się błogiemu uśmiechowi, który wykwita nagle na mej twarzy zupełnie
nie kocim spojrzeniem.
Jeszcze
raz skupiam się na odlatujących iskierkach i w tym momencie wydaje mi się, że
to one same, swoją siłą woli, udają się do gwiazd. Że fizyka i
ciepłe powietrze unoszące je do góry nie istnieją, że ważne są tylko ich
pragnienia.
Znowu
przerzucam wzrok na kota, ale jego już tam nie ma. Na ogrodzeniu siedzi
mężczyzna z pogrzebu, machając nogami i uśmiechając się radośnie. Z jakiegoś
powodu nie jestem zdziwiony. Powietrze wokół niego migocze, teraz siedzi tam
dziwak z plecakiem. I on też się uśmiecha. Znów to samo migotanie, z płotu
zeskakuje ubrany w srebrzystą zbroję, z ognistym mieczem u boku,
sześcioskrzydły anioł.
– Mam na
imię Remiel – mówi z uśmiechem doświadczonego akwizytora. – Chciałbyś może
porozmawiać o nadziei?
Chcę.
* * *
– Len to chyba też moja ulubiona baśń – mówi Remiel, siadając obok
mnie na ziemi. – Nawiasem mówiąc, tak sobie zazwyczaj wyobrażają mnie dzieci –
dodaje, patrząc na swoją zbroję i miecz.
– Może ja wciąż jestem
dzieckiem – odpowiadam, obejmując rękami kolana.
– Nie jesteś. Chciałbyś,
bo wtedy nie musiałbyś być odpowiedzialny, ale nie jesteś.
– Wiem – milczę przez
pewien czas. – Po co ludziom nadzieja? – pytam w końcu i zaraz sam sobie
odpowiadam: – Bez niej nie moglibyśmy żyć, nie mielibyśmy po co. Jaki sens
miałoby istnienie, gdybyśmy nie byli w stanie marzyć o lepszym jutrze?
– Każdy ma swoją wersję –
rzuca swobodnie. – Czemu ludzie tak rzadko patrzą w niebo? – pyta
niespodziewanie, spoglądając w górę. – Nikt jeszcze nie mógł mi tego
powiedzieć.
– Niektórzy mówią, że boją
się samotności w kosmosie – słyszę swój własny głos. – Ale moim zdaniem boją
się złudnej nadziei, którą dają im te niezliczone gwiazdy.
– Nadzieja nie może być
złudna – odpowiada. – Czy to źle, że Kolumb miał nadzieję odkryć drogę do Indii
i do końca życia był przekonany, że to zrobił?
– Kolumb nie odkrył Ameryki
– burczę. – Wszyscy uznają, że to zrobił, a mimo to jego imieniem nazwano tylko
państwo, w którym nigdy nie był, rzekę i prowincję. Umarł w nędzy. Za to od
imienia Vespucciego nazwano dwa z siedmiu kontynentów. A co z wikingami? O nich
nikt nie pamięta.
– I co z tego? – uśmiecha
się Remiel. – Wszystkim nam potrzebna jest nadzieja, nawet archaniołom. Bez
niej, jak sam powiedziałeś, nie da się żyć – spogląda na mnie. – Jesteś
wyjątkowym człowiekiem – mówi, po czym milknie na pewien czas. – Skoro ona była
Nią, to ty byłeś Nim.
Nie odpowiadam.
Czasem nie ma już nic
więcej do powiedzenia.
Siedzimy więc ramię w
ramię, wpatrując się żar dogasającego ogniska, aż gwiazdy na niebie bledną,
różane palce jutrzenki zamieniają noc w dzień, a anioł rozpływa się w
pierwszych promieniach słońca, jakby był snem, znikając też powoli z moich
wspomnień, aż jedynym śladem jego obecności pozostaje niewyraźne wrażenie.
A może to naprawdę był
sen?
* * *
Śmierć patrzy na mnie z wyrzutem,
odchodząc powoli. Może chciałaby dalej obserwować moje życie, ale ja jej na to
nie pozwolę.
Jednak trochę mi jej
szkoda.
Myślę, że lubi patrzeć jak
ludzie przeżywają swój czas.
###
Recenzja
Drogi Malkiemie, przede
wszystkim chcielibyśmy ci serdecznie podziękować za tak częste nadsyłanie
swoich prac. Musimy przyznać, że piszesz coraz lepiej i wkrótce wstyd będzie
nam zestawiać swoje teksty z Twoimi. Cieszy nas też, że tak cierpliwie
wysłuchujesz naszych uwag i starasz się brać je pod uwagę przy tworzeniu
kolejnych utworów.
Przejdźmy jednak do sedna:
Len. Pierwszym zauważonym przez nas atutem opowiadania był sposób, w jaki
zbudowałeś swojego bohatera. Wzbudza sympatię swoim logicznym podejściem do
świata i całkowitym oddaniem. Jego emocje nie są nachalne, nie męczyliśmy się z
pięciostronicowym opisem przeżyć, łez i krzyków, a jedynie ze smutkiem i
bezgraniczną tęsknotą, zupełnie naturalną reakcją osoby, która straciła kogoś,
kto był dla niej najważniejszy. Ona stała się dla nas aniołem, niewiadomą,
którą każdy spersonalizować może sobie w inny sposób. Dzięki temu opowiadanie
zyskało uniwersalny wymiar.
Spodobał nam się także styl,
jakim pisałeś. Używałeś idealnie dobranych sformułowań: prostych, ale dobrze
oddających sytuację. Prowadzenie narracji w pierwszej osobie, na dodatek w
czasie teraźniejszym, bywa ryzykowne, bo czytelnicy nie są przyzwyczajeni do
tej formy. Mimo że miejscami wciąż brzmi ona inaczej niż to, co na ogół spotyka
się w lekturze, uważamy, że nadaje ona tekstowi bardziej realistycznego wymiaru
i świetnie sobie z nią poradziłeś. Dzięki takiej formie lepiej rozumiemy
głównego bohatera, który wzbudza w nas współczucie.
Jako Kruk… Wiesz co,
Malkiemie? Bardzo podoba mi się to, jak zbudowałeś swojego głównego bohatera.
Czytelnik nie ma wyboru i musi pałać do niego sympatią. W ogóle spodobała mi
się historia. Jest w niej wszystko, co być powinno – wzbudza emocje, które
zostają w człowieku na długo po przeczytaniu i zachęcają go do ponownej
lektury. Są takie teksty, które w tajemnicy nazywam „zapalającymi pomarańczowe
słońce w głowie i zapałkę w sercu” i właśnie taki tekst udało ci się napisać.
Serdecznie gratuluję i dziękuję za odrobinę tęsknoty, którą we mnie tym lnem
wsiałeś.
Jako Pirat tak naprawdę
niewiele mam do dodania. Bardzo naturalnie, a w dodatku ładnym językiem
przedstawiłeś stan ducha osoby, która straciła kogoś bliskiego. Dodatkowo
cieszy mnie pozytywny akcent na zakończenie tekstu, jak również (choć w trochę
inny sposób) pojawienie się biednej Śmierci, co to tak lubi się przyglądać
ludzkiemu życiu, a my ją ciągle przeganiamy – chyba jakaś niepokojąca
fascynacja się w Piratowych myślach zalęgła... W każdym razie, gratuluję, drogi
Malkiemie, i niecierpliwie wyczekuję kolejnych tekstów!
Jako Kalka chciałabym
zwrócić uwagę nie na narratora, a właśnie na postacie poboczne. Przez drobiazgi
wykreowałeś bohaterów z innego (dosłownie) świata, które w swojej fantastyce
mieszają się ze światem wspomnień i bardzo dobrze wizualizują to, za czym
tęskni Twój podmiot. Śmierć, Remiel, zatroskana koleżanka czy Ona z czasów
dzieciństwa – to ich obrazy, ich relacje z głównym bohaterem dookreślają go.
Wpisanie tekstu w klamrę obrazu Śmierci niweluje natomiast zbędny element
zaskoczenia, stawiając czytelnika wobec człowieka czującego nad sobą widmo
tejże śmierci i przełomowego momentu powrotu do życia. Zakończenie zresztą
bardzo do mnie przemówiło, przypomina mi moją ukochaną książkę, którą zapewne
znasz. Pisz dalej, Malkiemie, jestem niezmiernie ciekawa, co jeszcze może się z
tego narodzić.
Dziękujemy za kolejny
świetny tekst i mamy nadzieję wkrótce dostać od Ciebie coś nowego.
Tak intertekstualnie. Spodobał mi się sposób, w jaki treść tekstu współgra z baśnią - przemycasz pewne motywy w narracji, inne rozwijasz w dość oczywisty sposób, a jakby tego było mało, dorzucasz na koniec własny komentarz ustami jeszcze innych zapożyczeń (anioł, śmierć). Nie jestem pewien, jak to skwitować.
OdpowiedzUsuńUszanowanko, młody człowieku, cóż mogę dodać.
Masz rację, Borysie. Mnie ta intertekstualność skojarzyła się wielopoziomowo - ponieważ splecenie tekstu z aluzji samo w sobie może być chyba odczytane jako aluzja. Z lnu upleciono płótno, czyż nie? (;
UsuńOwszem. I dla doszukiwania się takich rzeczy istniejesz, Kalko. Choć czasem się zastanawiam, na ile konteksty, które widzimy w tych tekstach są rzeczywiste.
UsuńTeż się nad tym zastanawiam. Nie uważam się za krytyka - nie wiem, czy naprawdę potrafię rozpoznać dobry tekst. Staram się oceniać przede wszystkim językowo i logicznie (moja pokręcona logika to inna kwestia), inne sądy próbujemy argumentować. Sytuacja Malkiema jest o tyle trudna, że znam jego styl i widzę, jak się on zmienia. Wymagamy przez to od biednego chłopca nieco więcej, wiedząc, na ile go stać. Na szczęście nie poddał się po odrzuceniu jednego czy dwóch opowiadań i dzielnie walczy (;
UsuńUzasadnienia/recenzje traktuję jak autonomiczny tekst. Myślę, że dość jasno określacie swoje odczucia - w końcu to początkujący blog, a nie profesjonalne pisemko sieciowe - widać też, że staracie się je maksymalnie precyzować (pierwsza recenzja była chyba dość ogólnikowa). Jeśli mogę coś zasugerować, wydaje mi się, że ciekawe byłoby przywołanie tekstu przed-zredagowanego. Dajecie na blogu sygnały, że funkcjonuje tu korekta/redakcja, że udzielacie uwag i sugestii... Może warto wspomnieć o, chociażby przykładowych, poprawkach? A może to dobry temat na dyskusję pod opowiadaniem? Ja w każdym razie chętnie poczytałbym więcej o historii gościnnych tekstów.
UsuńPodoba mi się ten pomysł, panie Borysie. Może wciąż mamy mało czytelników, ale jesteście niezastąpieni (; "Len" (bo tak tekst określało się w prozacowych kuluarach) nie spędził nam jednak snu z powiek. Malkiem pracował głównie nad zmianami czasu i przejściami pomiędzy przeszłością, a teraźniejszością. Do samej treści nie miałyśmy raczej zastrzeżeń, co najwyżej drobne uwagi dotyczące usunięcia zbędnych powtórzeń. Ale może warto wyczytać głos samego autora na temat jego percepcji współpracy z nami (;
UsuńDziwnie się czuję... Tam naprawdę nie było jakiejś głupoty? Żeby mi żadnego błędu nie wytknąć... Kruku, dziękuję, cieszę się, że uważasz ten tekst za "zapalający pomarańczowe słońce i zapałkę". To brzmi bardzo miło. Piracie, wiesz, chyba w malkiemowych myślach też owa fascynacja lęgnia i, jak mniemam, dzięki Tobie i "Złodziejce Książek", o którą chyba też chodziło Kalce? Cóż chyba tak, kiedy przypominam sobie ostatnią uwagę narratora w tej książce: "Czuję się prześladowany przez ludzi" Też ją uwielbiam.
UsuńOch, dostaniecie, bo jeszcze tylko trochę i skończę. (;
O, i Pan Borys w końcu skomentował coś mojego. Dziękuję. A konteksty muszą istnieć, bo przecież nie chodzi o to, co autor miał na myśli, ale o to, czego można doszukać się w dziele, prawda?
Jak ja mogę postrzegać współpracę z Wami? No, zastanówcie się. Tylko jako cudowne doświadczenie c;
~Malkiem, któremu radość z Waszego uznania zaraz minie, bo jutro ma sprawdzian z historii i musi się uczyć.
Tyle cukru od Ciebie, drogi Malkiemie, no wiesz co. Co do kontekstów w opowiadaniu - uważaj, bo kiedy Kalka zobaczy, jak pięknie Cię nauczyła, możemy jej nie odratować, kiedy umrze na nadmiar emocji. :D
UsuńJak umrze, to i zmartwychwstanie zaraz, przecie Bogiem jest.
UsuńPanie Malkiemie, proszę mi nie zabijać panny Kalki.
UsuńStanowczo żądam.
Z poważaniem,
Pan (że co?) Borys.
Przyjęło się z tymi "panami" i "paniami", panie Borysie, chyba nie ma odwrotu. Chociaż "panny" jeszcze tu nie widziałam, robimy postępy. (;
UsuńZastanawiam się, co się stanie, kiedy pojawi się ktoś, kogo stanu cywilnego nie znamy. XD Albo co gorsza, anonim. Kalce nic się nie stanie :D
UsuńPani Piratko, pamięta pani tę scenę z serii L. M. Montgomery, gdy Ania staje się panną Shirley i uczy w jakiejś szkółce? Otóż tak mniej więcej wyobrażam sobie Kalkę w roli nauczyciela. Na "panią" awansujemy ją w bardziej, być może, podeszłym wieku.
UsuńPS. Tradycja całkiem szczytna.
Kalka bez względu na stan cywilny średnio nadaje się na "panią", panie Malkiemie [; Czy to tylko moje impresje?
UsuńCześć, to ja. Jestem tu (; Dzieci sobie jakoś radzą z tytułowaniem mnie, panie Borysie. Pan natomiast ma dziwne motywacje, proszę pana. Niemniej miło się nam z panem gawędzi.
UsuńMa pan absolutnie rację, ale przez prawie dwa tygodnie sam do niej mówiłem per "pani".
UsuńPrzyznaję rację, panie Borysie, choć był czas, gdy bałam się Kalki NIE nazywać "panią". Aczkolwiek teraz również uważam, że za wcześnie na podobny tytuł (mam wątpliwości, czy kiedykolwiek nastanie odpowiedni dla tego czas...).
UsuńBiorąc pod uwagę wiek, nie stan cywilny, rzecz jasna. *z serii: "Niezręczności językowe Pirata"*
UsuńNiech nie nastaje, proszę państwa. Niech panna Kalka, nawet pomężnie (nie jestem pewien, czy jest takie słowo?), pozostanie panną.
UsuńSwoją drogą, powinniście też wypuszczać zapowiedzi. Czego można się spodziewać za tydzień?
Słyszałem coś kiedyś o kolejce u nich. Teraz chyba będzie pora na Stonkę. :3
UsuńUprzejmie upraszamy pana Malkiema, by nie zdradzał publicznie prozacowych sekretów, jak również o pamiętanie, że nieodłącznym wyposażeniem Pirata jest hak, który w ekstremalnych przypadkach może zagrozić niektórym częściom ciała. *czy mogą mnie zamknąć za grożenie ludziom? Ciekawe, ciekawe...* :3
UsuńAż mi się przypomniała ta historia, kiedy i ja na Kalke musiałem mówić per pani. Kalka lubi mi wspominać jak parsknąłem wtedy śmiechem i podobno "pogrążyłem ją w oczach grupy". Co prawda demonizowała, bo jest tak świetna we wszystkim czego się dotknie, że chyba nic nigdy nie zagroziłoby jej pozycji w grupie.~ Kruk
UsuńZastanawiam się czy Stonka do Kalki kiedyś per "pani" mówiła?
UsuńZ tego co wiem, to jak się poznawały to Stonka była Kalkowym Ziemniakiem, a Kalka była Stonką. Właściwie to ciekawe jak Stonka z Ziemniaka stała się Stonką, a Stonka stała sie nagle Kalką... ~ Kruk
UsuńOjej, przepraszam, to sekret? A hak tego Pirata raczej niegroźny jest, wiem o tym. *chyba nie mogą* Uprzejmie zapytuję, czy powinienem usunąć powyższy komentarz?
OdpowiedzUsuńAleż skąd, to jedynie niewielka przestroga na przyszłość. :D
Usuń(No i próbuj, człowieku, być groźny, jak i tak nikt Ci nie wierzy...)
Teraz wiesz, jak się czuję przez większość czasu :3
UsuńA ja się Kalki boję, znacznie bardziej niż Szczeniaczka.~Kruk
UsuńI znowu śmierć cukrową mi fundujesz, Kruku. Jestem bardzo dumna z bycia Szczeniaczkiem. :3
UsuńAlbo mi się wydaje, albo się malutki, tęczowy spam stworzył. c:
Zaczynam mieć kompleksy :C Jest napisane cudownie, aż chce się czytać. A do tego szablon- prosty, ale genialny. Zapraszam do mnie! Mam nadzieje, że przeczytasz i wyrazisz swoją opinię. Tutaj tylko jeden link to opowiadania Potterowskiego, ale mam jeszcze dwa inne. Linki do nich znajdziesz na moim profilu xD http://julietinhogwart.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńTyle pytań rodzi się teraz w Piratowej głowie.
UsuńCzy ta pani zwraca się do konkretnej osoby?
Do której?
Jeśli nie zwraca się do mnie, czy mogę wejść na jej bloga tak bez zaproszenia?
Czy pierwszy blogowy spam to znak, że do przejęcia władzy nad Wszechświatem już blisko? :3
Trzeba to obić w ramkę i powiesić nad łóżkiem :') ~Stonka
UsuńTak bardzo chciałam się do czegoś przyczepić. Bo ja chyba tylko chwalę. I już miałam nadzieję, już chciałam... Po czym stwierdziłam, że tu wszystko pasuje. Dochodziło to do mnie tak... stopniowo. Naprawdę świetnie wszystko zbudowałeś, Malkiemie. Nic dodać, nic ująć. Musiałam ruszyć nieco mój nibymózg, ale warto było :)
OdpowiedzUsuńDziękuję Ci, Amebo. Z tego co słyszałem ameby nibymózgów nie miewają, tylko nibynóżki, ale ty jako ameba wyjątkowa masz z pewnością prawdziwy mózg, i to niezwyczajny.
Usuń