stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Etahel #3

wyzwanie: 31 marca

31 marca był dla świata dniem jak każdy inny.
Niebo było ciągle niebieskie, słońce ciągle trzymało się w górze, a wesoła gromadka ponad siedmiu miliardów ludzi ciągle popychała swe życie do przodu... A przynajmniej jej część. Były bowiem też osobniki, które tego dnia ignorowały wszelkie potrzeby postępu, użalając się jedynie nad swoim losem. Na czele tej właśnie cudnej grupki stałem ja. A właściwie nie stałem, tylko leżałem przykryty dwoma kocami, robiąc co w mojej mocy, by o niczym nie myśleć. Bo czemu miałbym myśleć o czymkolwiek w dniu, w którym mój świat dobiegał końca?
Cóż, będąc skrupulatnym, to ów koniec miał nastąpić, gdy 31 marca minie, ale w żaden sposób nie poprawiało to mojej ogólnej sytuacji ani nie zachęcało do podniesienia moich czterech liter z łóżka. Tak więc leżałem dalej zupełnie bezmyślnie, jedynie raz na jakiś czas spoglądając na zegar, w nadziei, że jego wskazówki zatrzymają się lub chociaż zwolnią. Te jednak pędziły bezlitośnie, by wreszcie wskazać czternastą.
Czas, w którym, wbrew wszystkiemu, musiałem zacząć zajmować się swoim życiem.

* * *
Siedziałem na ławce przed wejściem do galerii handlowej. Było zimno. Zbyt zimno jak na końcówkę marca. Zdawało mi się, że wiosna była równie zmotywowana do działania, co ja tego dnia. Miałem ogromną ochotę na powrót do ciepłego łóżka i zapomnienie o tym, co miało się niedługo wydarzyć. Nie mogłem jednak tego zrobić, wiedziałem o tym. Tak więc siedziałem dalej jak debil na tej ośnieżonej ławce i patrzyłem na tych wszystkich szczęśliwych ludzi, mając szczerą nadzieję, że poślizgną się na lodzie i połamią sobie karki.
Było to całkiem pasjonujące zajęcie, mimo że, jak na złość, nikomu nic się nie stało. Mógłbym w zasadzie spędzić tak cały ten dzień, jednak musiałem w końcu przerwać. Zjawiła się bowiem Ona. Spoglądaliśmy na siebie przez chwilę bez słowa, by wreszcie wymienić się naszym zwyczajowym „cześć”. Potem znów zapadła cisza, przerwana w końcu zadanym przez Nią pytaniem: – To jak chcemy spędzić ten dzień?
– Wszystko jedno. Wiesz, że i tak cię już nie lubię.
Dziewczyna posłała mi to swoje wymowne spojrzenie, które tak często widywałem w ostatnim czasie. Zignorowałem je, bo czemu miałbym się przejmować? Tak, jak mówiłem, nie lubiłem Jej już. Przytakiwałem więc tylko na Jej propozycje.
I skierowaliśmy się do lodziarni.

* * *
Lokal był niemal pusty, bo w sumie tylko desperaci jedzą lody w zimie.
Kupiliśmy sobie po trzy gałki i usiedliśmy przy stoliku w rogu pomieszczenia. Rozmawialiśmy o wielu rzeczach: o pogodzie, o życiu, o tym, jak to już Jej nie lubię, a potem znowu o pogodzie. Raz na jakiś czas jedno z nas poruszało ten temat, jednak szybko go porzucaliśmy. Nie chcieliśmy o tym mówić.
I tak, im dłużej tam siedziałem, tym bardziej docierała do mnie beznadzieja tego dnia. Beznadziejna była pogoda, beznadziejna była ta rozmowa, beznadziejni byliśmy i my.
Tylko lody były jak zawsze smaczne, co skutecznie niszczyło moją wizję całkowitej beznadziei.

* * *
Robiliśmy tego dnia jeszcze wiele rzeczy. Oglądaliśmy film w kinie (a właściwie siedzieliśmy tam, udając, że oglądamy, bo tak naprawdę żadnego z nas on nie obchodził), byliśmy na spacerze w parku, a nawet odwiedziliśmy sklep z elektroniką, podziwiając wszystkie rzeczy, na które nie było nas stać.
Co jakiś czas Ona odzywała się do mnie, mówiąc, że jakoś to będzie, że damy sobie radę, że wiele osób przez to przechodziło. Ja jednak odpowiadałem Jej wtedy tylko, że Jej już nie lubię, i że to wszystko wcale mnie nie obchodzi.
Była to przecież prawda…
Prawda?

* * *
Czas płynął nieubłaganie i wreszcie nadeszła ta godzina, której baliśmy się oboje, jednak żadne z nas nie chciało tego przyznać. Słońce zdążyło schować się już za wieżowcami, pozostawiając nas w wieczornym mroku, co dodawało całej tej, i tak już tragicznej, scenie jeszcze większej dawki dramatyzmu.
– Albert... Ty... My... – Ona spoglądała mi prosto w oczy, szukając w moim spojrzeniu akceptacji i zrozumienia. Niestety, nie było tam żadnej z tych emocji. W końcu już Jej nie lubiłem.
Wreszcie Ona opuściła wzrok, zawiedziona. Zapadła najbardziej niezręczna cisza, jakiej doświadczyłem w swoim życiu. Zarówno ja, jak i zapewne Ona, błagaliśmy w myślach, by przerwało ją to drugie, choć jednocześnie nie chcieliśmy tego robić. Koniec końców, Ona poddała się pierwsza:
– Cóż... Chyba czas na mnie. Nie chcę się spóźnić na samolot...
Wyczekiwałem tych słów, a zarazem nie chciałem ich słyszeć. Ona odwróciła się i ruszyła w stronę przygotowanego już do podróży samochodu. Ja zaś stałem tylko i patrzyłem, jak cały świat wali się na moich oczach. Uczucia, o których miałem nadzieję, że już nie istnieją, uderzyły we mnie z siłą rozpędzonego tira. Sam nie wiem, kiedy znalazłem się obok niej, i kiedy ją objąłem. Zresztą, czy naprawdę miało to jakieś znaczenie? W tamtej chwili liczyło się tylko to, że Sara patrzyła na mnie swoimi błyszczącymi od łez oczami.
– Przepraszam, kłamałem. Nie mógłbym cię nie lubić.
– Wiem. Wiedziałam od początku.
Nie powiedzieliśmy nic więcej i w zasadzie ta zdecydowanie zbyt krótka rozmowa nie zmieniła niczego. Sara i tak odjechała, by niedługo później odlecieć na drugi koniec świata, pozostawiając mnie samotnego i zdruzgotanego.
Mimo to po raz pierwszy tego dnia poczułem, że mój świat wytrzyma i tę tragedię, a po 31 marca, jak gdyby nigdy nic, nadejdzie 1 kwietnia.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.