wyzwanie: kot w
butach, makaron, kropkowane niebo, zielony neon, grzebień, limuzyna
Podłoga skrzypiała pod moimi stopami,
kiedy wolnym krokiem przemierzałam korytarz. Zewsząd docierały do mnie
przytłumione odgłosy rozmów, nakładające się na siebie i zlewające
w jedną, morderczą kakofonię. Syczące, warczące i świszczące, nieskładne
fragmenty konwersacji odbijały się echem w mojej głowie, jakby chciały wypełnić
po brzegi cały mój umysł, nie zostawiając miejsca na nic innego.
Głosy odbierały mi siły, z każdą chwilą
coraz bardziej powłóczyłam nogami, a mój oddech stawał się płytki i
niespokojny. Jasny prostokąt drzwi gdzieś na końcu pomieszczenia rozmywał mi
się przed oczami, przeistaczając w niewielką, świetlistą plamę.
„Musisz się stąd wydostać”.
Wykorzystałam resztki energii, by rzucić
się do wiszącego nieopodal lustra. Jego tafla była brudna od tłuszczu i jeszcze
czegoś – jakiejś dziwnej, lepkiej, czarnej substancji – oraz obklejona
kolorowymi kartkami wszelkiego rodzaju. Ledwo udawało mi się odnaleźć swoją
twarz wśród smug, skrawków papieru i zlepków liter.
Zamknięta w więzieniu
własnych myśli.
Rozszerzone z przerażenia źrenice, usta
w rozpaczy łapiące choćby najmniejszą cząsteczkę powietrza, skóra biała niczym
papier – to wszystko wydało mi się nagle tak bardzo odległe, kiedy ujrzałam
swoje odbicie. Ona była silna, władcza,
pewna siebie. Na jej twarzy gościł złośliwy uśmiech, a spojrzeniem w jednej
chwili mogłaby roztopić zamek Królowej Śniegu.
– Błagam, pomóż mi – wycharczałam.
Kolana ugięły się pode mną, upadłam na
posadzkę. Ona tylko spojrzała na mnie i uśmiechnęła się jeszcze szerzej,
błyskając białymi zębami. Głosy zaczęły rozbrzmiewać coraz głośniej,
paraliżując całe moje ciało. Kartki wciąż pokrywały się słowami. Jej słowami.
Zszokowana ogromem
wyrządzonych przez siebie zniszczeń.
– Proszę, ucisz je. Ja wszystko
naprawię.
Ostatnią rzeczą, jaką zobaczyłam, był
jej wzrok pełen politowania. Później zapadłam się w ciemność.
* *
*
Siedzieliśmy na podłodze w jego pokoju,
a ostatnie promienie słońca uporczywie przedzierały się przez grubą warstwę
chmur i zielone, prześwitujące zasłony w oknach, chcąc jak najdłużej cieszyć
nas swoim nikłym blaskiem. Na zewnątrz wiatr porywał do tańca liście drzew,
ulotki, czasem nawet czapki zziębniętych przechodniów. Postawiwszy kołnierze i
otuliwszy się szczelnie płaszczami, brnęli oni przed siebie, dzielnie stawiając
czoła żywiołowi.
Patrząc na nich, cieszyłam się, że mogę
w tym momencie siedzieć na miękkim dywanie w ciepłym, przytulnym pokoju, a
wichurę, niczym żądnego zabawy psa spuszczonego ze smyczy, obserwować przez
szybę.
W pomieszczeniu roiło się od kociej
sierści, ale on był do tego przyzwyczajony. Siedział na podłodze naprzeciwko
mnie i wpatrywał się w bliżej nieokreślony punkt, od czasu do czasu spoglądając
na mnie lub na uroczy, wąsaty zbitek burych kłaczków, kręcący się po sypialni.
– Koty są najlepszym sposobem na poprawę
humoru – powiedział w pewnym momencie, przesuwając dłonią po niesfornym futerku
swojego mruczącego pupila. – Kiedy jestem zły lub smutny, a mój kot przychodzi
do mnie, odganiam go. Ale on i tak wraca, po czym rozkłada się na moich
kolanach. Wtedy czuję, że mam przy sobie kogoś, na kim mogę polegać i od razu
robi mi się lepiej.
Podniosłam wzrok znad kubka z herbatą i
spojrzałam mu prosto w oczy.
– Masz wiele osób, na których możesz
polegać – zauważyłam, czując niemiłe ukłucie w sercu.
On tylko wzruszył ramionami.
– Ludzie zawodzą. Mają wolną wolę, więc
chodzą ścieżkami, które wydają im się najmniej wyboiste. Wszelkie przeszkody w
postaci cierpiących osób omijają szerokim łukiem. Z kotem łatwiej się
zaprzyjaźnić, mimo że jest tak bardzo ludzki.
Chciałam zapytać, co przez to rozumie,
ale wiedziałam, że i tak nie uzyskam odpowiedzi. Pierwsze krople deszczu
zabębniły o parapet. Spuściłam głowę i z powrotem wpatrzyłam się
w parujący napój.
– Ale kot nie pójdzie za tobą wszędzie –
stwierdziłam, zastanawiając się czy wychwycił gorycz w moim głosie. – Nie
odbierze od ciebie telefonu, nie powie miłego słowa. Nie będzie przy tobie
niezależnie od sytuacji, bo jest po prostu kotem.
„Po prostu kotem”.
Pożałowałam tych słów od razu, kiedy
zobaczyłam wyraz jego twarzy. Poczuł się dotknięty, to pewne. Chyba jeszcze
nigdy w jego oczach nie widziałam tyle wyrzutu. W jednej chwili zapomniałam o
tym, że on również mnie zranił. Chciałam tylko, żeby nie spoglądał na mnie z
takim żalem.
Już otwierałam usta, by go przeprosić,
kiedy on nagle uśmiechnął się tajemniczo, a w jego oku dostrzegłam
niebezpieczny błysk.
– A gdyby miał buty?
Zaskoczyła mnie ta jego nagła zmiana
nastroju. Zaśmiałam się nerwowo.
– Chyba nie mówisz serio? – zapytałam, przyglądając mu się uważnie.
– Całkowicie.
Patrzył na mnie w powagą, ale z jego
spojrzeniem było coś nie tak. Skojarzyło mi się ze wzrokiem szaleńca. Szybko
odrzuciłam od siebie tę myśl.
– No wiesz, Kot w butach – ciągnął. – Na
pewno czytałaś tę bajkę.
Spojrzał na mnie, oczekując
potwierdzenia. Skinęłam lekko głową. Ciekawiło mnie, do czego zmierza, jednak
czułam lekki niepokój. Deszcz za oknem przybrał na sile i uderzał głucho o
szybę. Ten jednostajny odgłos tylko spotęgował moje niewyjaśnione obawy.
– Chciałabyś takiego mieć?
Spojrzałam na niego ze zdziwieniem. Ta
rozmowa nie przypominała żadnej z tych, jakie do tej pory prowadziliśmy.
– O co ci chodzi? – zapytałam, łapiąc
się na tym, że ukradkiem spoglądam w stronę drzwi.
– Chciałabyś takiego mieć? – powtórzył,
a kąciki jego ust powędrowały ku górze.
Wpatrywałam się w niego niepewnie,
rozważając w duchu czy nie powinnam wybiec stąd i popędzić na najbliższy
przystanek autobusowy.
– Tak – odpowiedziałam zamiast tego, choć
moje ciało cały czas było w pełnej gotowości do ucieczki. Bardzo nie podobał mi
się ten błysk w jego oku. – Ale to niemożliwe.
– Istnieje takie miejsce, gdzie wszystko
jest możliwe. A właściwie... nie istnieje.
Zaintrygował mnie, mimo że byłam coraz
bliżej uznania go za obłąkańca. Albo za bardzo dobrego aktora. Bo był naprawdę
przekonujący. I z niewiadomego powodu budził we mnie lęk.
– Żartujesz, prawda?
W jednej chwili posmutniał i jakby
przygasł. Pokręcił przecząco głową.
– Nie – odparł cicho.
– Aha – skwitowałam, odkładając na
podłogę kubek z herbatą. – W takim razie ja już pójdę.
I wybiegłam na zewnątrz, wprost w
ramiona ulewy i wiatru, w pośpiechu porywając kurtkę z wieszaka.
„To było naprawdę dziwne” – pomyślałam,
kiedy, już nieco spokojniejsza, szybkim krokiem przemierzałam ulicę. – „Bardzo,
bardzo dziwne.”
Sama nie wiedziałam, dlaczego tak się
zachowałam. Po przemyśleniu całej sytuacji wydało mi się to wręcz irracjonalne.
Wiedziałam za to jedno.
Chciałam zapomnieć. Jak najszybciej
* *
*
Rzewna melodia sączyła się ze starego
radia stojącego na kuchennym blacie, sprawiając, że ogarniała mnie senność i
apatia. Niemrawo mieszałam zupę w garnku, wpatrując się w wiszące na ścianie
zdjęcie, oprawione w ręcznie wykonaną ramkę. Dałam mu ją kiedyś na urodziny.
Wydawało mi się, jakby było to całe
wieki temu.
– Dzwonił do mnie wczoraj – usłyszałam
głos siostry i obróciłam głowę.
Stała oparta o drzwi. Miała na sobie
luźną białą koszulkę bujnie upstrzoną różnokolorowymi plamami i wyraz zmęczenia
na twarzy. Pewnie znowu malowała całą noc. Jej błękitne oczy spoglądały na mnie
z przyganą.
– Cześć. Z ryżem czy z makaronem? –
zapytałam spokojnie, puszczając jej słowa mimo uszu.
– Martwi się o ciebie – kontynuowała z
uporem. – Uważa, że coś się między wami zmieniło.
„Bo to prawda”.
– W takim razie ugotuję makaron.
– Skończył się, są tylko ziemniaki –
odparła zirytowana, ale szybko się opanowała. – Kiedy ostatnio u niego byłaś?
– Jak to? Przecież wczoraj widziałam w
szafce paczkę.
Podeszła do mnie i wyrwała mi łyżkę z
ręki. Spojrzałam na nią lekko zdziwiona. Nigdy nie dawała łatwo wyprowadzić się
z równowagi.
– Nie możesz mnie ignorować –
powiedziała zdenerwowana. – To ważne. Kiedy ostatnio u niego byłaś?
Poddałam się.
– Tydzień temu – odpowiedziałam,
otwierając szafkę i wyciągając z niej opakowanie makaronu. – Widzisz? Mówiłam,
że jeszcze jest.
– Odwiedzisz go jutro? – zapytała moja
siostra łagodnie. Pewnie uważała, że dzięki temu łatwiej dam się przekonać. I miała
rację.
Chyba była naprawdę zmartwiona.
Rozmawiała ze mną, zamiast wrócić do pokrywania płótna farbami. A myślałam, że
nic ani nikt nie obchodzi jej bardziej niż jej obrazy.
– Dobrze – zgodziłam się, spuszczając
wzrok.
– Dziękuję – pochyliła się i pocałowała
mnie w policzek.
Patrzyłam jak wychodziła z pokoju, by na
powrót oddać się sztuce, po czym wróciłam do mieszania zupy.
* *
*
– Dziękuję – powiedziałam z
wdzięcznością, odbierając z pokrytych sierścią łap talerz z gorącym jedzeniem.
Przyglądał mi się, kiedy łapczywie
spożywałam posiłek. Wydawał się nie pamiętać o tym, co kiedyś mu zrobiłam. Ale
pamiętał na pewno. Po prostu mi wybaczył.
Zmienił się od czasu, kiedy widziałam go
po raz ostatni. Białe futerko nie było już takie gęste i zadbane. W
zielonych oczach z pionowymi źrenicami nie igrały wesołe ogniki. Brązowe kozaki
ustąpiły miejsca nowym, czarnym trzewikom. Były wytarte, więc pewnie zostały
kupione już jakiś czas temu. Długi płaszcz pozostał nadal ten sam, ale przybyło
mu łat. Nie mogłam natomiast nigdzie dostrzec szabli.
Tak, Kot w butach zdecydowanie nie
wyglądał już jak kiedyś.
Kiedy skończyłam jeść, w milczeniu
zabrał ode mnie talerz i poszedł do strumienia, by go umyć. Zostałam sama na
polanie. Świerszcze grały swój wieczorny koncert. Ciepło ogniska jakby
zapraszało do odpłynięcia w stronę krainy snu. Położyłam się na trawie,
spoglądając na gwiazdy. Niezliczone ilości małych punkcików świeciły nad moją
głową, pokrywając sklepienie niebieskie różnymi konstelacjami.
„Kropkowane niebo” – pomyślałam, a
uśmiech sam pojawił się na moich ustach.
Kot wrócił chwilę później i ułożył się
na ziemi obok mnie.
– Nie zasłużyłam na twoją pomoc – odezwałam
się.
– Na pomoc się nie zasługuje – odrzekł.
Jego głos również uległ zmianie. Był bardziej chrapliwy. – Udzielamy jej z
dobrego serca.
Trwaliśmy przez moment w milczeniu, a ja
zastanawiałam się, czy zadać pytanie, które dręczyło mnie od jakiegoś czasu.
– Czy widziałeś go jeszcze? – przemogłam
się w końcu.
Odwrócił głowę w moim kierunku. W jego
oczach ujrzałam smutek.
– Wiesz jaka jest odpowiedź na to
pytanie – powiedział, jakby samo słowo „nie” mogło uczynić mi więcej szkody.
– A ty wiesz, że bez niego nie wydostanę
się stąd.
– Może dałabyś radę... – zaoponował Kot,
lecz bez większego przekonania. Wiedział, że to wszystko już dawno mnie
przerosło. I nie mógł tego przede mną ukryć. Był przecież wytworem mojej
wyobraźni.
Z powrotem wpatrzyłam się w rozgwieżdżone
niebo, pamięcią wracając do chwili, kiedy on pierwszy raz mnie tu zabrał.
Siedzieliśmy w jakiejś obskurnej knajpie na przedmieściach, a zielony neon
ledwo trzymający się ściany raczej nie zachęcał do wejścia. Każdego innego dnia
ominęłabym to miejsce, marszcząc nos z niesmakiem, ale on mówił, że jest
idealne. Weszliśmy więc i zajęliśmy stolik gdzieś w głębi pomieszczenia.
Nie pamiętałam już dokładnie jak do tego
doszło. Chyba długo nie chciałam się na to zgodzić, bałam się. Ale on w końcu
zaczął opowiadać o tym miejscu. A ja
odpływałam coraz bardziej. W jednej sekundzie otaczały mnie brudne
stoliki, w następnej zielony las. Wystarczyło, że zamknęłam oczy, a kiedy je
otworzyłam, byłam już gdzie indziej. On mówił, że to wszystko stworzyliśmy my.
I że to dzieje się tylko w naszych głowach.
Westchnęłam, przewracając się na drugi
bok. Kot leżał obok mnie i oddychał równo, spokojnie. W snach pewnie było mu
lepiej niż w rzeczywistości. Ja chciałam się wreszcie wybudzić.
* *
*
Wyruszyliśmy w drogę z samego rana. Nie
pytałam Kota dlaczego prowadzi mnie właśnie tam. Nie chciałam wiedzieć. Szłam z
tyłu, obracając w dłoniach niewielki przedmiot. Grzebień. Przywodził na myśl
tyle wspomnień. On kupił go w sklepie z antykami podczas jednej z naszych
wypraw. Kiedy jeszcze wszystko było pod kontrolą. Mówił, że dzięki niemu z
większą łatwością będziemy mogli dostać się tutaj. Później wielokrotnie
próbowałam pozbyć się grzebienia, ale zawsze w jakiś sposób pojawiał się na
dnie plecaka lub głęboko w kieszeni płaszcza. Podejrzewałam, że to Kot go tam
wkładał. Nie chciał, żebym odchodziła.
„Nie martw się. Przecież i tak nie dam
rady”.
Bezwiednie kopnęłam leżący na drodze
kamyk. Kilka razy odbił się od ziemi, po czym wpadł do rowu. Kot zwolnił kroku
i zrównał się ze mną.
– Powinniśmy być u celu przed zmrokiem –
rzekł, nie patrząc na mnie.
Zacisnęłam usta i skrzywiłam się mimo
woli. Muzeum. Miejsce, które chciałabym wyrzucić ze swojej pamięci. Może wtedy
udałoby mi się wymazać z głowy wydarzenia, które się w nim rozegrały. To, jak
puściłam jego dłoń i zagubiłam się w labiryncie własnych myśli.
– Co się z tobą stało? – zapytałam Kota
niepewnie. – Po tym, jak cię tam zostawiłam?
Nie odpowiedział od razu. Najwidoczniej
nie tylko mnie wspomnienia tamtej nocy wciąż sprawiały ból.
– Po jakimś czasie doszedłem do siebie –
powiedział po prostu.
Czułam, że nie chce o tym rozmawiać,
więc nie drążyłam tematu.
– Ona dalej ci towarzyszy, prawda? –
zapytał w pewnym momencie. – Nie umiesz się jej pozbyć?
Pokiwałam głową.
Przez resztę drogi szliśmy w ciszy. Nogi
bolały mnie niemiłosiernie, ale nie narzekałam. Jeszcze kilka miesięcy temu
pewnie udałoby mi się wyobrazić sobie jakiś pojazd. Gdyby on był przy mnie,
może nawet limuzynę. Długą, czarną, ekskluzywną. Na samą myśl o tym miałam
ochotę zawyć z bezradności. No cóż, w obecnej sytuacji musiałam zadowolić
się własnymi stopami.
* *
*
Wchodząc do środka, wstrzymałam oddech.
Miałam wrażenie, że nic się tu nie zmieniło. Tylko eksponaty były bardziej
zakurzone.
Z początku go nie zauważyłam. Stał przy
oknie i wpatrywał się w noc. Kiedy odwrócił głowę, a nasze spojrzenia się
spotkały, do oczu napłynęły mi łzy. Nie byłam w stanie ruszyć się z miejsca. Z
wdzięcznością popatrzyłam na Kota, który powinien stać za mną.
Ale nie było go tam.
Jakby nie istniał.
Bo przecież nie istniał.
###
Recenzja
Na
początku powiemy chyba o tym, co czuliśmy wszyscy podczas czytania tekstu. Otóż
najpierw doszliśmy do wniosku, że opowiadanie jest napisane bardzo dobrze oraz
że ma swój indywidualny klimat zbudowany za pomocą miłych dla ucha i wyobraźni
sformułowań. Następnie każde z nas przyznało się, że w pewnym momencie zaczęło
czuć zaniepokojenie, które towarzyszyło nam już do końca historii. Genialnie
zbudowałaś wciąż narastające napięcie, wzbudziłaś niepokój i zaskoczyłaś nas
tym, jak historia się potoczyła. Stonka powiedziała coś bardzo ciekawego o
relacji między kotem a główną bohaterką, co pozwolimy sobie zacytować: „To mi
wygląda na relację na zasadzie ‘kocham cię, ale chciałabym od ciebie uciec, bo
mnie przerażasz. Ale cię potrzebuję’”.
W
tekście brakuje nam jednak momentu wyraźnego zawiązania się akcji. Jest
zapowiedź w postaci dziwnego dialogu pomiędzy główną bohaterką a jej
przyjacielem. Chwilę później, po uspokajającej rozmowie sióstr, następuje nagle
skok na głęboką wodę, czyli obraz protagonistki zagubionej w świecie wyobraźni.
Zostajemy wrzuceni w sam środek obcego świata, co może nieco zdezorientować i
wybić z rytmu.
Zdania
kończące historię bardzo nam się spodobały. Nic dodać, nic ująć.
Jako
Pirat oświadczam, że zauroczył mnie sposób, w jaki ujmujesz rzeczywistość. Twój
język już sam w sobie zwraca uwagę (w bardzo, bardzo pozytywnym sensie), a
tekst jako całość czytało się niezwykle... przyjemnie? To chyba nie jest dobre
słowo, jako że historia wielokrotnie wzbudzała we mnie dziwny niepokój.
Mimo to (a może właśnie dzięki temu) czekam niecierpliwie na Twoje kolejne
twory, jeśli oczywiście zechcesz dalej z nami współpracować. ^^
Jako
Kruk jestem pełen podziwu, że w takiej małej główce zmieściła się tak wielka
wyobraźnia. Poza tym Twój warsztat jest niesamowity, Amebo. Ja w Twoim wieku
ledwo łączyłem słowo ze słowem. Jestem przekonany, że jeśli nie porzucisz
pisania, kiedyś napiszesz coś, co poruszy polski rynek książki i nie pozwoli o
sobie zapomnieć. Gratuluję.
Jako
Kalka ocieram łezkę wzruszenia, bo widzę, że to, co tak bardzo zachwyciło mnie
w pierwszym tekście Twojego autorstwa, jaki miałam okazję przeczytać – wciąż tu
jest. Masz swój styl, a to ciągłe balansowanie na granicy tajemnicy i niepokoju
jest niewątpliwie Twoją mocną stroną. Przeczytałam to opowiadanie z
przyjemnością, nie znajdując właściwie żadnych językowych wpadek, i traktuję je
jako kolejną zagadkę do rozwiązania.
Jako
Stonka dodam, że czytałam wcześniej Twoje teksty i cieszę się, że teraz piszesz
jeszcze lepiej. Podoba mi się sposób, w jaki opisałaś świat otaczający główną
bohaterkę, ją samą i Kota w butach, w którym się absolutnie zakochałam. Czekam
na więcej Twoich tekstów ze zniecierpliwieniem!
Przed chwilą napisałam długi komentarz, który, w magiczny i niewyjaśniony sposób, znikł. Tak więc zaczynam wszystko od nowa.
OdpowiedzUsuńDziękuję stokrotnie za przemiłe słowa oraz zapewniam, że nie zamierzam przerywać naszej, dopiero co zaczętej, współpracy. Samo uznanie, iż opowiadanie jest na "wyjątkowo zaawansowanym poziomie" niezwykle mnie podbudowało i na pewno będzie moją motywacją do dalszego pisania. Dziękuję za wszystkie uwagi i poprawki, które na pewno przydadzą mi się podczas tworzenia nowych historii.
Relacja bohaterki z Kotem jest rzeczywiście skomplikowana. Cieszę się niezwykle, że futrzak przypadł do gustu ;) Ogólnie jestem szczęśliwa. Nie spodziewałam się aż takiego "sukcesu". Jeszcze raz dziękuję za wszystko :D
Cieszy mnie, Amebo, Twoja reakcja - mam nadzieję, że rzeczywiście spotkamy się jeszcze nieraz, bo jesteś przeuroczą osobą i w taki też sposób dobierasz słowa. Nie mogłam się powstrzymać przed tym dodatkowym komentarzem, choć właściwie powtarzam słowa recenzji. Mój odbiór tekstu zasadza się na razie na uznaniu, że "ona" i "on" żyją gdzieś na granicy swoich światów i mają ochotę od siebie uciec, ale ostatecznie orientują się, że są dla siebie wzajemnie ratunkiem i bez tej drugiej osoby trudno im odnaleźć oparcie w jakiejkolwiek rzeczywistości. Jestem ciekawa, jak ma się to do Twojej intencji (o ile jakaś istniała) (; Dajmy może jednak szansę innym czytelnikom.
UsuńW takim razie nie podpowiadam :3 Czasami mam wrażenie, że czytelnicy wiedzą o moim tekście więcej niż ja sama :)
UsuńA to tak celowo że cała seria o bajkach? Najpierw czerwony kapturek, teraz kot w butach, tak mi się od razu myśli o Alicji Kalki i wogóle. Fajnie, nie wiem czy rozumiem cokolwiek ale czyta się miło i kot jest całkiem uroczy jako kupka futerka. I Cukrowej Kalki uwagi mnie dodatkowo rozczulają no.
OdpowiedzUsuńO ile nie umknął mi jakiś z pewnością szatański plan, mogę chyba powiedzieć, że jest to efekt niezamierzony, droga pani Dosiu. ^^ ~ Pirat
UsuńA szkoda, koty, szkoda. A Ty, Amebo, za pozwoleniem, że ile Ty masz lat? Komuś się coś poprzestawiało chyba - niech mi jeszcze raz ktoś powie, że młodzież polska nie rokuje na przyszłość, no ja przepraszam bardzo. Nie chowajcie się tak ze swoimi zdolnościami.
UsuńAch, no cóż... gimnazjalistką jestem. I dziękuję za miłe komentarze :>
Usuń