wyzwanie: http://eprozac.tumblr.com/post/115694350634/yarafilipa-rainy-days-via-tumblr-on-we-heart-it, piorun kulisty, złodziej hulajnogi,
Od zawsze czułam się dziwnie
oniemiała. Jakbym nigdy w życiu nie miała wydusić z siebie słowa. Wyrazy
zapisane w mojej głowie tylko przepływały przez nią w dziwnym amoku, ale
żadnego z nich nie mogłam uchwycić. Przemykały mi między palcami i gdybym
kiedykolwiek zdołała je schwytać, pewnie miałyby kształt smukłej ryby, wijącej
się w przestrzeni. Wtedy świat byłby oceanem, a ja tylko planktonem wiszącym w
tej głębinie, czekającym, aż stanie się pokarmem Czasu. Czekałabym wtedy
biernie i przyglądała się światu, tkwiąc tym stanie na wieki.
Tylko w momentach, kiedy częściowo
wracałam do rzeczywistości, przez mój światek przewijały się różne twarze. Pojawiał
się mój brat, czasami też ojciec, ale najczęściej moja pani. Nie wiedzieć czemu, najlepiej zapamiętałam właśnie ją.
Była ze mną od zawsze. Miała długie czarne włosy, delikatny makijaż i
cierpliwość wymalowaną na twarzy, jakby już z góry zakładała, że moje milczenie
kiedyś się skończy.
Mówiła do mnie. Często. Lubiłam to.
Używała trudnych słów do nazywania prostych zjawisk, jakby starała się komplikować
świat dodatkowymi, obcobrzmiącymi określeniami. Nadawała rzeczom, osobom,
zjawiskom ich stare, dawno zapomniane imiona, o których same zdążyły już zapomnieć.
To było w tych spotkaniach najpiękniejsze.
Nigdy się nie dowiedziałam, po co były
te codzienne wizyty. Kiedy wychodziła, mówiła jedynie mojemu ojcu, że widać
poprawę. On jej chyba nigdy nie uwierzył, bo zawsze po takich spotkaniach tłukł
się po całym mieszkaniu, uderzając pięściami o różne przedmioty albo osoby,
jeśli się jakieś napatoczyły po drodze.
Zamykałam się wtedy w moim pokoju. Nie
tym, w którym siedziałam, ale tym który miałam zawsze przy sobie. Wystraszyło tylko
pomyśleć, a nagle dwie czarne płachty zasłaniały mi oczy. Wtedy w ciemności jawiły
mi się ruchome tunele, w których dryfowałam całymi godzinami . Zawsze mówiłam
sobie, że kiedyś dojdę do końca którejś ze ścieżek. Moim amuletem na tę podróż
była intuicja i cierpliwość. Musiałam gdzieś w końcu dojść.
Kiedyś obudził mnie z tego stanu
nieznajomy. Powiedział, że nie jestem tu bezpieczna i chwycił mnie za rękę.
Nigdy nie lubiłam kiedy ktoś mnie dotykał, ale on zrobił to tak, że pomyślałam,
że jest jak moje słowa – delikatny i ulotny. Wtedy domyśliłam się. On musiał
być Rybą. Moją Rybą z oceanu, która przebrała się za człowieka, by zabrać mnie w
miejsce, gdzie mogłabym stać się podobna do niej. Uśmiechnęłam się na samą myśl
o tym. Skoro nieznajomy chciał mnie tam zabrać, to znaczyło, że mnie kochał.
Dobrzy ludzie kochają, a dobre Ryby kochają jeszcze mocniej.
Kiedy na mnie patrzył, jego oczy
mówiły o nim więcej, niż pewnie chciał, żebym się dowiedziała. Miał
doświadczenie w wędrówkach po ludzkim świecie. Nie byłam pierwszą osobą, którą
przeprowadzał. Przez jeden uścisk dłoni czułam, że jest dziadkiem, a przecież
nie mógł być starszy od mojego brata. Dlatego zaufałam mu bezgranicznie i dałam
się zabrać z miejsca, w którym dotychczas żyłam.
Przeprowadził mnie przez pola. Lekkim
krokiem szliśmy przez tę całą pomarszczoną od suchości ziemię. Czułam się
jakbyśmy się unosili w powietrzu, bo nasze kroki wzbijały pył, który grubą
warstwą pokrył niewidoczne schody. Byłam wtedy w błędzie myśląc, że już staję
się Rybą, bo mój przewodnik powiedział:
– Jeszcze nie teraz. – Najwyraźniej
doskonale wiedział, o czym myślałam. – Zanim cię zaprowadzę, muszę ci coś
pokazać.
Kątem oka, zobaczyłam, jak coś mignęło
z lewej strony, jakby chcąc umknąć mojemu spojrzeniu. Obróciłam głowę. Po
kolana zanurzone w ziemi, która powoli stawała się piaskiem, stały dwie osoby. Matka
i dziecko. Chłopiec płakał. Miał niewiele lat, pewnie tyle, że sam nie umiałby jeszcze
policzyć. Jego matka chusteczką wycierała mu brudną, spoconą twarz, starając
się zmyć pył, który wcale nie schodził. Im bardziej kobieta starała się pozbyć
skazy, tym dziecko głośniej zawodziło. Nie wiedziałam, co ma oznaczać ta scena.
– Oni się boją – usłyszałam od
przewodnika, który słowami wyrwał mnie z hipnotyczności tego widoku.
Tylko czego?
– Energii. Boją się potęgi, którą nie
są.
To dlaczego kobieta nie płakała?
– Tylko dzieci mają odwagę spojrzeć na
to, co ich przeraża. Gdzie ta kobieta patrzy?
Była to celna uwaga. Matka patrzyła
tylko na chusteczkę, wlepiała w nią spojrzenie, jakby od tego zależało jej
życie. Dziecko, nie ze swojej woli, również widziało tylko chusteczkę.
Skoro oni już tu byli, to w tej scenie
brakowało tylko energii. Bali się czegoś, co nie istnieje? Czego nie widać?
– Ona wlatuje przez okno.
Spojrzałam na mojego przewodnika,
zdziwiona. Nie widziałam po drodze żadnego okna.
– Jest koło ciebie.
Obróciłam się jeszcze bardziej, wciąż
trzymając mojego przewodnika za rękę. Za mną było otwarte okno. Takie samo,
jakie miałam we własnym pokoju.
– Zamknij je, szybko. Nadchodzi fala –
polecił mi.
Za szybą spostrzegłam kumulujący się
chaos, który zbliżał się do nas zastraszająco szybko.
Puściłam rękę towarzysza, czując, że muszę szybko
działać. Zamknęłam okno. Chaos, gdy zorientował się, że okno jest zamknięte, zaczął
się oddalać. Nie opuszczało mnie jednak wrażenie, że uniknęłam czegoś
niebezpiecznego.
Nie minęło parę chwil, a poczułam, jak
przewodnik obrócił mnie delikatnie i objął. Nie byłam pewna, czy te krople, które poczułam na ramieniu, były łzami.
Łzy były mi obce, widziałam je tylko u nieznajomych, dlatego nigdy nie
uznawałam ich za prawdziwe. Zrozumiałam, co oznaczały – mój towarzysz był do
głębi przejęty.
– Jesteś jedną z nas – powiedział
wkrótce. – Możesz się nią stać.
Wciąż nie rozumiałam, dlaczego
zamknięcie okna dowodziło mojej przynależności do Ryb. Skoro wiedział, co
myślę, był świadomy, że wierzyłam w to, że kiedyś stanę się Rybą.
– Tylko Ryby potrafią zamknąć przeciąg
rzeczywistości. Same, bez niczyjej pomocy. Działając przy pomocy intuicji.
Co było złego w przeciągach?
– Pioruny kuliste. One są energią.
Nie wiadomo dlaczego, te słowa
zabrzmiały grobowo w jego ustach, jakby pioruny kuliste były gorsze od samej
śmierci, a może rzeczywiście tak było.
Ruszyliśmy dalej, zważając na każdy
krok. Milczeliśmy. Dokądś mnie prowadził i, nie zastanawiając się nad tym, że
powoli oddalaliśmy się od wiejskich pól, nie spuszczałam z niego oka. Coś było
z nim nie tak. Wiedziałam, że jako człowiek nigdy nie mógłby być pełnoprawną Rybą,
ale coś mi mówiło, szeptało do ucha, o tym, że on nie był do końca normalny,
nawet w swoim rodzaju.
Wkrótce zaczęłam dostrzegać w jego
posturze elementy, które z początku nie rzuciły mi się w oczy. Był przeraźliwie
chudy. Ubrania wisiały na nim, trzepocząc na wietrze. Dłonie były kruche i
wydawało się, że składają się jedynie z kości, skóry i gdzieniegdzie ujawniających
się rozgałęzień sinych żył.
Zatrzymałam się. Pomyślałam sobie, że
jeśli palcem przejadę po wgłębieniach jego przedramienia i dłoni, to przestaną być
takie skostniałe. Liczyłam, że wypełnią się, by wrócić do normalności. Czy to
go bolało?
On się uśmiechnął, ze smutkiem w
oczach.
– Nic mi nie jest.
Mówił prawdę, byłam tego pewna. Intuicja
mi to mówiła. Właśnie przez ten jak nigdy wyraźne brzmiący, wewnętrzny głos, uświadomiłam
sobie, że byt Ryby zaczął się we mnie tworzyć. Czułam, jak wił mi się w sercu.
– Wkrótce będziesz świadoma
wszystkiego, co ja wiem. Będziesz mogła przeniknąć umysłem każdą inną Rybę.
Musimy się pośpieszyć.
Nie rozumiałam, dokąd się tak
śpieszyliśmy – nie odpowiedział mi na tę myśl.
Szliśmy dalej, prawie biegnąc. Wkrótce
zorientowałam się, że jesteśmy pośrodku piaszczystej nicości i wciąż zmierzamy w
kierunku całkowitego odludzia, jakby takowe mogło w ogóle istnieć. Przestałam
nawet czuć piasek pod nogami, wkroczyliśmy w niezrozumiałą nierzeczywistość.
Kim on był, że prowadził mnie w takie miejsce?
Wiedziałam, że to nie powinno się tak odbywać. On nie mógł tak wyglądać.
Najwyraźniej nie był Rybą i w jednej sekundzie stałam się tego świadoma. Puściłam
jego rękę i samodzielnie zawisłam w próżni.
Mój dotychczasowy przewodnik obrócił
się lekko, uśmiechając się do mnie z żalem. Jego cała postać sczerniała w moich
oczach, a wszelkie widoczne na ciele rysy, które i tak wcześniej
były wyraźne, wyostrzyły się w niepokojącym kontraście.
Zwątpiłam w to, kim był. Nie znałam
go. Był obcy, a jego wcześniejsza dobroć odeszła, została gdzieś bezpowrotnie
wessana. Wtedy intuicja i instynkt, połączone razem, krzyczały do mnie, by
odwrócić się i biec co sił, mówiły że stoję przed drapieżnikiem, że muszę przetrwać.
– Pewnie już wiesz, kim jestem. Albo się
domyślasz – powiedział, wiedząc, że to musiało kiedyś nastąpić.
Pokręciłam głową, nie chciałam
wiedzieć.
– Chcesz. Jestem kimś marnym. Nie
jestem już Rybą. Jestem złodziejem.
Złodziejem czego?
– A co ci ostatnio przepadło?
Pomyślałam o zdjęciu mojej pani matki,
która była młoda i siedziała z kubkiem gorącego kakao przy parapecie, patrząc z
nadzieją w okno. To było moje ulubione zdjęcie, ale ono zostało spalone przez
ojca, więc nikt nie mógł go ukraść. Wtedy przypomniała mi się hulajnoga.
Moja Nie-ryba uśmiechnęła się, lekko
rozbawiona wizją hulajnogi.
– Jestem złodziejem hulajnóg, złodziejem
zagubionych szczeniaków, złodziejem kluczy, miłości, a nawet marzeń.
Dlatego go wyrzucili, domyśliłam się, a
potem nie wiadomo skąd ujrzałam w głowie wizję tego procesu. Działo się to w
przepięknym oceanie czasu, okrążała go cała chmara Ryb. Oskarżali go o
przywiązanie do rzeczy materialnych i bycia człowiekiem, że nie spełnił celu swojej
misji przy wyławianiu ikry ze świata ludzkiego, a tylko wykorzystywał
przywileje wędrowania między rzeczywistościami, by zaspokajać własną
zachłanność. Wtedy skazali go na głód i tułaczkę. Już nie miał miejsca, które
mógłby nazwać domem, bo nie należał do żadnego ze światów.
Kiedy już wiedział, że odczytałam jego
wspomnienie, spojrzał na mnie z instynktowną zawziętością. Widać było po nim
całe pokolenia głodu. Powinnam była wtedy biec w przeciwną stronę. Postąpiłam jednak
wbrew swoim dwóm zmysłom, które w tamtej chwili wołały o ratunek, i kiedy on
się zbliżał, ja nawet nie drgnęłam. Opanowało mnie dziwne przeświadczenie, że to
się już kiedyś działo w moim życiu. Najlepsze było to, że byłam święcie
przekonana, że nic mi nie grozi.
– Nie uciekasz?
To było zbyt jasne, że miałam być jego
ofiarą, że zabrał mnie na to odludzie, by móc potraktować jako pożywienie,
którego tak długo musiał sobie odmawiać. Lecz w mojej głowie pojawiła się nagle
myśl, nadzieja i zamiar w jednym. Czułam w sobie dziwną, niespotykaną w moim
ludzkim ciele energię, która była jak przeznaczenie. To przeznaczenie było
czymś zupełnie innym niż to o którym strzępki opowieści mogłam usłyszeć w mojej
dawnej rzeczywistości. Wiedziałam, że od tej pory to ja ustalam, co się ze mną
dzieje, mam władzę, by sterować tym, czym jestem. Jedną myślą mogłam
przypieczętować własne przeznaczenie, jakbym wpisywała je na karty księgi, bez
możliwości zmiany. Człowiek tego nie umiał, ja, jako Ryba, już umiałam.
Postanowiłam nie uciekać, mimo
wszystkich wątpliwości rozdzierających mi duszę.
Pasja we wzroku mojego oprawcy powoli
nikła, gdy podszedł i nie dostrzegł we mnie strachu, którego oczekiwał. Był
ciemny, chudy i stał nade mną jak kat, lecz widząc, że wpatruję się w niego
uporczywie, nie był w stanie nic zrobić.
– Już się nimi stałaś, jesteś tak
bardzo do nich podobna. Jesteś jasna. Czemu nie uciekasz?
Nie miałam pojęcia, gdzie mogłabym
uciec, zresztą wiedziałam, że on nie jest zły.
– Nie jestem zły?
Wpadł w szał, którego nie umiał
opanować. Chwycił mnie za ramiona, ale nie poczułam bólu. Widziałam jedynie,
jak wisi nade mną, a z jego przekrwionych oczu i spomiędzy rozchylonych w
uśmiechu warg sączy się głód, szaleńczy głód.
– Ty to wszystko wiesz. Jesteś już Rybą,
możesz zobaczyć to, co chcesz ujrzeć. Zabrałem cię tu, by móc pożreć bez
świadków. Nikt się o tobie nie dowie. Umrzesz, rozumiesz? Przestaniesz istnieć.
Nie uciekasz? Czemu ty, do cholery, nie uciekasz?!
Byłam pierwszą Rybą, którą w ten
sposób porwał i chciał pożreć. Wyczytałam to w jego oczach. Mimo furii nie był
na tyle pewny siebie, by móc to zacząć, by zacząć pożerać innych. Wciąż się
wahał, mimo że instynkt wył w nim żałośnie.
Nie uciekłam tylko z jednego powodu.
Wyciągnęłam przed siebie rękę i to, co
miałam w niej ukryte, włożyłam w jego. Kiedy otworzył dłoń, zobaczył w niej
błyszczącą kroplę. Łzę, którą złapałam, gdy uściskał mnie z całego serca, gdy
okazałam się być nieprzebudzoną Rybą. To była dobra łza.
On był głodny, ale nie był zły – wiedziałam
o tym i, widząc, jak mój dowód wysuwa mu się z drżących rąk i spada w próżnię, byłam
już tego pewna. To tamte Ryby były złe. Pozornie dobre, okazały się
niesprawiedliwe. Kara zadana przez nie była zbyt surowa, nawet nie miały pojęcia,
jak bardzo. Skrzywdziły go w najgorszy sposób i zrobiły to bez żadnych
skrupułów. On natomiast, był dobry, nawet jako złodziej. Pomimo tego, co go
spotkało, wciąż się wahał. To znaczyło, że kochał.
Uśmiechnęłam się do niego, wiedząc, że
usłyszał moje myśli. Nie miałabym do niego żalu, gdyby postanowił mnie zabić,
bo teraz nie byłabym w stanie odnaleźć się wśród Ryb. Nie po spotkaniu z nim.
Mój przewodnik drgnął, co oznaczało,
że ostatecznie odstąpił od swojego postanowienia. Cofnął się o krok pod wpływem
samej myśli o tym, co chciał zrobić. Brzydziło go to, a mimo wszystko, wciąż
był głodny. Ostatkiem sił powstrzymywał się, wracając do niejasnej normalności.
– Uciekaj. Oni tylko czekają aż
popełnię błąd, by mogli mnie skazać na śmierć.
Czemu mieliby tego chcieć?
– Szukają pretekstu.
Tym bardziej nie chciałam do nich iść.
Nie chciałam go zostawiać w tamtej chwili.
– Chcę, żebyś odeszła. Nie dawaj im
tej satysfakcji. Oni chcą mnie złamać.
Zbliżyłam się do niego o krok. On za
to odsunął się, jakby pomyślał, że może nawet byłoby lepiej, gdyby to on uciekł.
Lecz nie chciałam zostać sama. Nie chciałam dołączyć do Ryb, wiedząc, że są w
stanie tak skrzywdzić jednego ze swoich. To, że on też nie był bez winy, nie
miało znaczenia. Oczy zaszkliły mi się po raz pierwszy w życiu. Ledwo go
widziałam. Ledwo go odnalazłam.
Dlaczego Ryby skazywały kogoś na taki
los za parę kluczy, hulajnogę, szczeniaki, czyjeś serca i marzenia?
– Było tego więcej. Słusznie mnie
osądzili. A teraz idź i mnie zostaw.
Wtedy przyszło mi do głowy pytanie.
Czym tak właściwie żywiły się Ryby?
– Czasem. Ale tutaj go nie ma. Nie istnieje
między światem ludzi a Ryb.
To czemu nie umarł?
Mój złodziej zawahał się na chwilę i
nie odpowiedział. Chyba sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Niepotrzebnie mu je
zadałam. Przekonałam się o tym chwilę później, bo odpowiedź ujawniła się we
mnie znikąd.
Postanowiłam z nim zostać. To było
najlepsze rozwiązanie. Skoro on żywił się Czasem, to do życia wystarczało mu
tylko to, że istniał, jednak ta ilość nie zaspokajała jego głodu. Ryby mu nie
powiedziały, że w świecie pomiędzy można stworzyć Czas, jeśli znalazłby się
ktoś, kto się nim podzieli. Gdybym została, mogłabym mu go dać.
– Tego Czasu nie starczy dla nas
obojga – stwierdził z żalem. Nie chciał mnie skazywać na tułaczkę, która była
tylko jego karą.
Nie podzielałam tych obaw i chwyciłam
go pewnie za dłoń. Wiedziałam, że starczy nam tego Czasu. Przyszłość nie jawiła
się barwnie, ale swoim trzecim zmysłem przypieczętowałam nasz los i nie
chciałam go zmieniać.
Pociągnęłam złodzieja za sobą. Nie
chciałam, by Czas nam uciekał.
– Poczekaj! – zawołał, po chwili
refleksji nad tym, co się stało. – Jest jeszcze jedna rzecz.
Obróciłam się w jego stronę. Wydawał
się wzruszony, ale równocześnie czymś zmartwiony.
– Wiesz, że to nie jest nasze pierwsze
spotkanie?
Wyciągnął coś z kieszeni kurtki i
wręczył mi.
– Tym razem to ja mam dla ciebie
prezent, a raczej kiedyś skradzioną ci własność.
Spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie
pamiętałam, bym kiedykolwiek się z nim widziała, ale coś mi podpowiadało, że to
moje zaufanie do niego, które towarzyszyło mi od samego początku, nie było
bezpodstawne. Możliwe, że kiedyś już się z nim widziałam, mimo że nie utrwaliło
się to w mojej pamięci.
Otwarłam dłoń. Wtedy go ujrzałam.
Prezent. Jedna z tych rzeczy, których z pozoru zawsze mi brakowało. Ludzie zawsze
tak uważali, jednak dotychczas żyłam bez tego, bez żadnych problemów.
W dłoni miałam swój głos.
– To ty mi go ukradłeś – powiedziałam
z uśmiechem.
Nie wiem dlaczego, zaczęłam się śmiać.
###
Recenzja
Kochana
Led,
już
na samym początku Pirat wraz z Krukiem muszą podzielić się fascynacją: mianowicie
niezwykle lubimy Twój mózg. I to nie dlatego, że jest tak wyjątkowo smaczny
(chociaż, kto wie), a raczej z powodu wyobraźni, która w nim siedzi. Masz taką…
głowę pełną gwiazd. I bardzo się to nam wszystkim podoba.
Historia
wyszła znacznie dłuższa i bardziej rozbudowana niż poprzednio (yay!). To pozwoliło
nam dokładniej przyjrzeć się i Twojemu stylowi, i sposobowi budowania tak
fabuły, jak samego świata przedstawionego. I w ramach wstępu do omówienia tych
elementów chcemy powiedzieć jedno: dziękujemy, bo taka mini-podróż w głąb
Ledowego warsztatu była naprawdę przeciekawa.
Zacznijmy
od stylu, słońce. Piszesz bardzo ładnie, chociaż zdarza Ci się jeszcze sporo
momentów zbyt chaotycznych, w których nie do końca da się połapać, o co
właściwie chodzi. Żeby zilustrować czytelnikom, o czym mowa, wstawimy przykład
z korekty (jedynie w ramach przykładu, bo – jak powszechnie wiadomo –
wpadki zdarzają się każdemu): „Ujrzałam za szybą dziwny ruch, zbliżający się
chaos w widoku po drugiej stronie szyby. Puściłam jego rękę, czując, że muszę
działać szybko”. Z drugiej strony natomiast mamy multum ślicznych fragmentów,
pojedynczych zdań, jak: „z jego przekrwionych oczu i spomiędzy rozchylonych w
uśmiechu warg sączy się głód, szaleńczy głód”. Co się bardzo chwali – świetnie
się z Tobą pracuje przy poprawkach. Jesteś skłonna zaakceptować część naszych
zmian, inne wprowadzasz na swój sposób, sugerując się uwagami albo i nie, ale
potrafisz też trzymać się swojego – i potrafisz dobrze to trzymanie uzasadnić.
I masz wyczucie, część rzeczy była zwyczajnie spowodowana nieuwagą, ale chyba
po prostu trzeba to wyczucie jeszcze nieco wyrobić, doszlifować, żebyś nabrała
większej swobody. I jaki lepszy sposób istnieje, niż dalsze pisanie? :D
Teraz
trochę o historii. Doceniamy (szczególnie my, Kruk) ciekawy pomysł, stworzenie
całkiem barwnego świata na siedmiu stronach. Chyba potrzeba było też trochę
odmiany po serii tekstów o straconym czasie. Fabuła jest dobrze poprowadzona – o ile Pirat, na przykład, nieco zgubiła
klimat i wątek gdzieś w środku, to wydaje jej się, że było to spowodowane
głównie wspomnianymi tycimi problemami z pogmatwaniem języka. Malkiem podobnie.
Ale koniec końców stworzyłaś interesującą i wciągającą historię o odrzuceniu i
moralności, którą dobrze się czyta i… cóż, chce się więcej. Przynajmniej nam.
I
na koniec: popatrz, popatrz, drugi Twój tekst na e-Prozacu! (Tu wstaw fanfary,
fajerwerki i ogólnoświatowy taniec zwycięstwa.) Dużo radości nam sprawiasz tym,
że wciąż podsyłasz opowiadania, bierzesz wyzwania i że (mamy nadzieję) chyba
troszkę spodobała Ci się współpraca. Ćwicz, wprawiaj się, a za żadne skarby nie
przestawaj pisać, bo jeśli to zrobisz, złamiesz trzy prozacowe serduszka – i
pewnie nie tylko nasze. </3
Całujemy
mocno i czekamy na jeszcze więcej!
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz