stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Led #2


Od zawsze czułam się dziwnie oniemiała. Jakbym nigdy w życiu nie miała wydusić z siebie słowa. Wyrazy zapisane w mojej głowie tylko przepływały przez nią w dziwnym amoku, ale żadnego z nich nie mogłam uchwycić. Przemykały mi między palcami i gdybym kiedykolwiek zdołała je schwytać, pewnie miałyby kształt smukłej ryby, wijącej się w przestrzeni. Wtedy świat byłby oceanem, a ja tylko planktonem wiszącym w tej głębinie, czekającym, aż stanie się pokarmem Czasu. Czekałabym wtedy biernie i przyglądała się światu, tkwiąc tym stanie na wieki.
Tylko w momentach, kiedy częściowo wracałam do rzeczywistości, przez mój światek przewijały się różne twarze. Pojawiał się mój brat, czasami też ojciec, ale najczęściej moja pani. Nie wiedzieć czemu, najlepiej zapamiętałam właśnie ją. Była ze mną od zawsze. Miała długie czarne włosy, delikatny makijaż i cierpliwość wymalowaną na twarzy, jakby już z góry zakładała, że moje milczenie kiedyś się skończy.
Mówiła do mnie. Często. Lubiłam to. Używała trudnych słów do nazywania prostych zjawisk, jakby starała się komplikować świat dodatkowymi, obcobrzmiącymi określeniami. Nadawała rzeczom, osobom, zjawiskom ich stare, dawno zapomniane imiona, o których same zdążyły już zapomnieć. To było w tych spotkaniach najpiękniejsze.
Nigdy się nie dowiedziałam, po co były te codzienne wizyty. Kiedy wychodziła, mówiła jedynie mojemu ojcu, że widać poprawę. On jej chyba nigdy nie uwierzył, bo zawsze po takich spotkaniach tłukł się po całym mieszkaniu, uderzając pięściami o różne przedmioty albo osoby, jeśli się jakieś napatoczyły po drodze.
Zamykałam się wtedy w moim pokoju. Nie tym, w którym siedziałam, ale tym który miałam zawsze przy sobie. Wystraszyło tylko pomyśleć, a nagle dwie czarne płachty zasłaniały mi oczy. Wtedy w ciemności jawiły mi się ruchome tunele, w których dryfowałam całymi godzinami . Zawsze mówiłam sobie, że kiedyś dojdę do końca którejś ze ścieżek. Moim amuletem na tę podróż była intuicja i cierpliwość. Musiałam gdzieś w końcu dojść.
Kiedyś obudził mnie z tego stanu nieznajomy. Powiedział, że nie jestem tu bezpieczna i chwycił mnie za rękę. Nigdy nie lubiłam kiedy ktoś mnie dotykał, ale on zrobił to tak, że pomyślałam, że jest jak moje słowa – delikatny i ulotny. Wtedy domyśliłam się. On musiał być Rybą. Moją Rybą z oceanu, która przebrała się za człowieka, by zabrać mnie w miejsce, gdzie mogłabym stać się podobna do niej. Uśmiechnęłam się na samą myśl o tym. Skoro nieznajomy chciał mnie tam zabrać, to znaczyło, że mnie kochał. Dobrzy ludzie kochają, a dobre Ryby kochają jeszcze mocniej.
Kiedy na mnie patrzył, jego oczy mówiły o nim więcej, niż pewnie chciał, żebym się dowiedziała. Miał doświadczenie w wędrówkach po ludzkim świecie. Nie byłam pierwszą osobą, którą przeprowadzał. Przez jeden uścisk dłoni czułam, że jest dziadkiem, a przecież nie mógł być starszy od mojego brata. Dlatego zaufałam mu bezgranicznie i dałam się zabrać z miejsca, w którym dotychczas żyłam.
Przeprowadził mnie przez pola. Lekkim krokiem szliśmy przez tę całą pomarszczoną od suchości ziemię. Czułam się jakbyśmy się unosili w powietrzu, bo nasze kroki wzbijały pył, który grubą warstwą pokrył niewidoczne schody. Byłam wtedy w błędzie myśląc, że już staję się Rybą, bo mój przewodnik powiedział:
– Jeszcze nie teraz. – Najwyraźniej doskonale wiedział, o czym myślałam. – Zanim cię zaprowadzę, muszę ci coś pokazać.
Kątem oka, zobaczyłam, jak coś mignęło z lewej strony, jakby chcąc umknąć mojemu spojrzeniu. Obróciłam głowę. Po kolana zanurzone w ziemi, która powoli stawała się piaskiem, stały dwie osoby. Matka i dziecko. Chłopiec płakał. Miał niewiele lat, pewnie tyle, że sam nie umiałby jeszcze policzyć. Jego matka chusteczką wycierała mu brudną, spoconą twarz, starając się zmyć pył, który wcale nie schodził. Im bardziej kobieta starała się pozbyć skazy, tym dziecko głośniej zawodziło. Nie wiedziałam, co ma oznaczać ta scena.
– Oni się boją – usłyszałam od przewodnika, który słowami wyrwał mnie z hipnotyczności tego widoku.
Tylko czego?
– Energii. Boją się potęgi, którą nie są.
To dlaczego kobieta nie płakała?
– Tylko dzieci mają odwagę spojrzeć na to, co ich przeraża. Gdzie ta kobieta patrzy?
Była to celna uwaga. Matka patrzyła tylko na chusteczkę, wlepiała w nią spojrzenie, jakby od tego zależało jej życie. Dziecko, nie ze swojej woli, również widziało tylko chusteczkę.
Skoro oni już tu byli, to w tej scenie brakowało tylko energii. Bali się czegoś, co nie istnieje? Czego nie widać?
– Ona wlatuje przez okno.
Spojrzałam na mojego przewodnika, zdziwiona. Nie widziałam po drodze żadnego okna.
– Jest koło ciebie.
Obróciłam się jeszcze bardziej, wciąż trzymając mojego przewodnika za rękę. Za mną było otwarte okno. Takie samo, jakie miałam we własnym pokoju.
– Zamknij je, szybko. Nadchodzi fala – polecił mi.
Za szybą spostrzegłam kumulujący się chaos, który zbliżał się do nas zastraszająco szybko.
Puściłam rękę towarzysza, czując, że muszę szybko działać. Zamknęłam okno. Chaos, gdy zorientował się, że okno jest zamknięte, zaczął się oddalać. Nie opuszczało mnie jednak wrażenie, że uniknęłam czegoś niebezpiecznego.
Nie minęło parę chwil, a poczułam, jak przewodnik obrócił mnie delikatnie i objął. Nie byłam pewna, czy te krople, które poczułam na ramieniu, były łzami. Łzy były mi obce, widziałam je tylko u nieznajomych, dlatego nigdy nie uznawałam ich za prawdziwe. Zrozumiałam, co oznaczały – mój towarzysz był do głębi przejęty.
– Jesteś jedną z nas – powiedział wkrótce. – Możesz się nią stać.
Wciąż nie rozumiałam, dlaczego zamknięcie okna dowodziło mojej przynależności do Ryb. Skoro wiedział, co myślę, był świadomy, że wierzyłam w to, że kiedyś stanę się Rybą.
– Tylko Ryby potrafią zamknąć przeciąg rzeczywistości. Same, bez niczyjej pomocy. Działając przy pomocy intuicji.
Co było złego w przeciągach?
– Pioruny kuliste. One są energią.
Nie wiadomo dlaczego, te słowa zabrzmiały grobowo w jego ustach, jakby pioruny kuliste były gorsze od samej śmierci, a może rzeczywiście tak było.
Ruszyliśmy dalej, zważając na każdy krok. Milczeliśmy. Dokądś mnie prowadził i, nie zastanawiając się nad tym, że powoli oddalaliśmy się od wiejskich pól, nie spuszczałam z niego oka. Coś było z nim nie tak. Wiedziałam, że jako człowiek nigdy nie mógłby być pełnoprawną Rybą, ale coś mi mówiło, szeptało do ucha, o tym, że on nie był do końca normalny, nawet w swoim rodzaju.
Wkrótce zaczęłam dostrzegać w jego posturze elementy, które z początku nie rzuciły mi się w oczy. Był przeraźliwie chudy. Ubrania wisiały na nim, trzepocząc na wietrze. Dłonie były kruche i wydawało się, że składają się jedynie z kości, skóry i gdzieniegdzie ujawniających się rozgałęzień sinych żył.
Zatrzymałam się. Pomyślałam sobie, że jeśli palcem przejadę po wgłębieniach jego przedramienia i dłoni, to przestaną być takie skostniałe. Liczyłam, że wypełnią się, by wrócić do normalności. Czy to go bolało?
On się uśmiechnął, ze smutkiem w oczach.
­­– Nic mi nie jest.
Mówił prawdę, byłam tego pewna. Intuicja mi to mówiła. Właśnie przez ten jak nigdy wyraźne brzmiący, wewnętrzny głos, uświadomiłam sobie, że byt Ryby zaczął się we mnie tworzyć. Czułam, jak wił mi się w sercu.
– Wkrótce będziesz świadoma wszystkiego, co ja wiem. Będziesz mogła przeniknąć umysłem każdą inną Rybę. Musimy się pośpieszyć.
Nie rozumiałam, dokąd się tak śpieszyliśmy – nie odpowiedział mi na tę myśl.
Szliśmy dalej, prawie biegnąc. Wkrótce zorientowałam się, że jesteśmy pośrodku piaszczystej nicości i wciąż zmierzamy w kierunku całkowitego odludzia, jakby takowe mogło w ogóle istnieć. Przestałam nawet czuć piasek pod nogami, wkroczyliśmy w niezrozumiałą nierzeczywistość.
Kim on był, że prowadził mnie w takie miejsce? Wiedziałam, że to nie powinno się tak odbywać. On nie mógł tak wyglądać. Najwyraźniej nie był Rybą i w jednej sekundzie stałam się tego świadoma. Puściłam jego rękę i samodzielnie zawisłam w próżni.
Mój dotychczasowy przewodnik obrócił się lekko, uśmiechając się do mnie z żalem. Jego cała postać sczerniała w moich oczach, a wszelkie widoczne na ciele rysy, które i tak wcześniej były wyraźne, wyostrzyły się w niepokojącym kontraście.
Zwątpiłam w to, kim był. Nie znałam go. Był obcy, a jego wcześniejsza dobroć odeszła, została gdzieś bezpowrotnie wessana. Wtedy intuicja i instynkt, połączone razem, krzyczały do mnie, by odwrócić się i biec co sił, mówiły że stoję przed drapieżnikiem, że muszę przetrwać.
– Pewnie już wiesz, kim jestem. Albo się domyślasz – powiedział, wiedząc, że to musiało kiedyś nastąpić.
Pokręciłam głową, nie chciałam wiedzieć.
– Chcesz. Jestem kimś marnym. Nie jestem już Rybą. Jestem złodziejem.
Złodziejem czego?
– A co ci ostatnio przepadło?
Pomyślałam o zdjęciu mojej pani matki, która była młoda i siedziała z kubkiem gorącego kakao przy parapecie, patrząc z nadzieją w okno. To było moje ulubione zdjęcie, ale ono zostało spalone przez ojca, więc nikt nie mógł go ukraść. Wtedy przypomniała mi się hulajnoga.
Moja Nie-ryba uśmiechnęła się, lekko rozbawiona wizją hulajnogi.
– Jestem złodziejem hulajnóg, złodziejem zagubionych szczeniaków, złodziejem kluczy, miłości, a nawet marzeń.
Dlatego go wyrzucili, domyśliłam się, a potem nie wiadomo skąd ujrzałam w głowie wizję tego procesu. Działo się to w przepięknym oceanie czasu, okrążała go cała chmara Ryb. Oskarżali go o przywiązanie do rzeczy materialnych i bycia człowiekiem, że nie spełnił celu swojej misji przy wyławianiu ikry ze świata ludzkiego, a tylko wykorzystywał przywileje wędrowania między rzeczywistościami, by zaspokajać własną zachłanność. Wtedy skazali go na głód i tułaczkę. Już nie miał miejsca, które mógłby nazwać domem, bo nie należał do żadnego ze światów.
Kiedy już wiedział, że odczytałam jego wspomnienie, spojrzał na mnie z instynktowną zawziętością. Widać było po nim całe pokolenia głodu. Powinnam była wtedy biec w przeciwną stronę. Postąpiłam jednak wbrew swoim dwóm zmysłom, które w tamtej chwili wołały o ratunek, i kiedy on się zbliżał, ja nawet nie drgnęłam. Opanowało mnie dziwne przeświadczenie, że to się już kiedyś działo w moim życiu. Najlepsze było to, że byłam święcie przekonana, że nic mi nie grozi.
– Nie uciekasz?
To było zbyt jasne, że miałam być jego ofiarą, że zabrał mnie na to odludzie, by móc potraktować jako pożywienie, którego tak długo musiał sobie odmawiać. Lecz w mojej głowie pojawiła się nagle myśl, nadzieja i zamiar w jednym. Czułam w sobie dziwną, niespotykaną w moim ludzkim ciele energię, która była jak przeznaczenie. To przeznaczenie było czymś zupełnie innym niż to o którym strzępki opowieści mogłam usłyszeć w mojej dawnej rzeczywistości. Wiedziałam, że od tej pory to ja ustalam, co się ze mną dzieje, mam władzę, by sterować tym, czym jestem. Jedną myślą mogłam przypieczętować własne przeznaczenie, jakbym wpisywała je na karty księgi, bez możliwości zmiany. Człowiek tego nie umiał, ja, jako Ryba, już umiałam.
Postanowiłam nie uciekać, mimo wszystkich wątpliwości rozdzierających mi duszę.
Pasja we wzroku mojego oprawcy powoli nikła, gdy podszedł i nie dostrzegł we mnie strachu, którego oczekiwał. Był ciemny, chudy i stał nade mną jak kat, lecz widząc, że wpatruję się w niego uporczywie, nie był w stanie nic zrobić.
– Już się nimi stałaś, jesteś tak bardzo do nich podobna. Jesteś jasna. Czemu nie uciekasz?
Nie miałam pojęcia, gdzie mogłabym uciec, zresztą wiedziałam, że on nie jest zły.
– Nie jestem zły?
Wpadł w szał, którego nie umiał opanować. Chwycił mnie za ramiona, ale nie poczułam bólu. Widziałam jedynie, jak wisi nade mną, a z jego przekrwionych oczu i spomiędzy rozchylonych w uśmiechu warg sączy się głód, szaleńczy głód.
– Ty to wszystko wiesz. Jesteś już Rybą, możesz zobaczyć to, co chcesz ujrzeć. Zabrałem cię tu, by móc pożreć bez świadków. Nikt się o tobie nie dowie. Umrzesz, rozumiesz? Przestaniesz istnieć. Nie uciekasz? Czemu ty, do cholery, nie uciekasz?!
Byłam pierwszą Rybą, którą w ten sposób porwał i chciał pożreć. Wyczytałam to w jego oczach. Mimo furii nie był na tyle pewny siebie, by móc to zacząć, by zacząć pożerać innych. Wciąż się wahał, mimo że instynkt wył w nim żałośnie.
Nie uciekłam tylko z jednego powodu.
Wyciągnęłam przed siebie rękę i to, co miałam w niej ukryte, włożyłam w jego. Kiedy otworzył dłoń, zobaczył w niej błyszczącą kroplę. Łzę, którą złapałam, gdy uściskał mnie z całego serca, gdy okazałam się być nieprzebudzoną Rybą. To była dobra łza.
On był głodny, ale nie był zły – wiedziałam o tym i, widząc, jak mój dowód wysuwa mu się z drżących rąk i spada w próżnię, byłam już tego pewna. To tamte Ryby były złe. Pozornie dobre, okazały się niesprawiedliwe. Kara zadana przez nie była zbyt surowa, nawet nie miały pojęcia, jak bardzo. Skrzywdziły go w najgorszy sposób i zrobiły to bez żadnych skrupułów. On natomiast, był dobry, nawet jako złodziej. Pomimo tego, co go spotkało, wciąż się wahał. To znaczyło, że kochał.
Uśmiechnęłam się do niego, wiedząc, że usłyszał moje myśli. Nie miałabym do niego żalu, gdyby postanowił mnie zabić, bo teraz nie byłabym w stanie odnaleźć się wśród Ryb. Nie po spotkaniu z nim.
Mój przewodnik drgnął, co oznaczało, że ostatecznie odstąpił od swojego postanowienia. Cofnął się o krok pod wpływem samej myśli o tym, co chciał zrobić. Brzydziło go to, a mimo wszystko, wciąż był głodny. Ostatkiem sił powstrzymywał się, wracając do niejasnej normalności.
– Uciekaj. Oni tylko czekają aż popełnię błąd, by mogli mnie skazać na śmierć.
Czemu mieliby tego chcieć?
– Szukają pretekstu.
Tym bardziej nie chciałam do nich iść. Nie chciałam go zostawiać w tamtej chwili.
– Chcę, żebyś odeszła. Nie dawaj im tej satysfakcji. Oni chcą mnie złamać.
Zbliżyłam się do niego o krok. On za to odsunął się, jakby pomyślał, że może nawet byłoby lepiej, gdyby to on uciekł. Lecz nie chciałam zostać sama. Nie chciałam dołączyć do Ryb, wiedząc, że są w stanie tak skrzywdzić jednego ze swoich. To, że on też nie był bez winy, nie miało znaczenia. Oczy zaszkliły mi się po raz pierwszy w życiu. Ledwo go widziałam. Ledwo go odnalazłam.
Dlaczego Ryby skazywały kogoś na taki los za parę kluczy, hulajnogę, szczeniaki, czyjeś serca i marzenia?
– Było tego więcej. Słusznie mnie osądzili. A teraz idź i mnie zostaw.
Wtedy przyszło mi do głowy pytanie. Czym tak właściwie żywiły się Ryby?
– Czasem. Ale tutaj go nie ma. Nie istnieje między światem ludzi a Ryb.
To czemu nie umarł?
Mój złodziej zawahał się na chwilę i nie odpowiedział. Chyba sam nie znał odpowiedzi na to pytanie. Niepotrzebnie mu je zadałam. Przekonałam się o tym chwilę później, bo odpowiedź ujawniła się we mnie znikąd.
Postanowiłam z nim zostać. To było najlepsze rozwiązanie. Skoro on żywił się Czasem, to do życia wystarczało mu tylko to, że istniał, jednak ta ilość nie zaspokajała jego głodu. Ryby mu nie powiedziały, że w świecie pomiędzy można stworzyć Czas, jeśli znalazłby się ktoś, kto się nim podzieli. Gdybym została, mogłabym mu go dać.
– Tego Czasu nie starczy dla nas obojga – stwierdził z żalem. Nie chciał mnie skazywać na tułaczkę, która była tylko jego karą.
Nie podzielałam tych obaw i chwyciłam go pewnie za dłoń. Wiedziałam, że starczy nam tego Czasu. Przyszłość nie jawiła się barwnie, ale swoim trzecim zmysłem przypieczętowałam nasz los i nie chciałam go zmieniać.
Pociągnęłam złodzieja za sobą. Nie chciałam, by Czas nam uciekał.
– Poczekaj! – zawołał, po chwili refleksji nad tym, co się stało. – Jest jeszcze jedna rzecz.
Obróciłam się w jego stronę. Wydawał się wzruszony, ale równocześnie czymś zmartwiony.
– Wiesz, że to nie jest nasze pierwsze spotkanie?
Wyciągnął coś z kieszeni kurtki i wręczył mi.
– Tym razem to ja mam dla ciebie prezent, a raczej kiedyś skradzioną ci własność.
Spojrzałam na niego zdziwiona, bo nie pamiętałam, bym kiedykolwiek się z nim widziała, ale coś mi podpowiadało, że to moje zaufanie do niego, które towarzyszyło mi od samego początku, nie było bezpodstawne. Możliwe, że kiedyś już się z nim widziałam, mimo że nie utrwaliło się to w mojej pamięci.
Otwarłam dłoń. Wtedy go ujrzałam. Prezent. Jedna z tych rzeczy, których z pozoru zawsze mi brakowało. Ludzie zawsze tak uważali, jednak dotychczas żyłam bez tego, bez żadnych problemów.
 W dłoni miałam swój głos.
– To ty mi go ukradłeś – powiedziałam z uśmiechem.
Nie wiem dlaczego, zaczęłam się śmiać.

###
Recenzja

Kochana Led,
już na samym początku Pirat wraz z Krukiem muszą podzielić się fascynacją: mianowicie niezwykle lubimy Twój mózg. I to nie dlatego, że jest tak wyjątkowo smaczny (chociaż, kto wie), a raczej z powodu wyobraźni, która w nim siedzi. Masz taką… głowę pełną gwiazd. I bardzo się to nam wszystkim podoba.
Historia wyszła znacznie dłuższa i bardziej rozbudowana niż poprzednio (yay!). To pozwoliło nam dokładniej przyjrzeć się i Twojemu stylowi, i sposobowi budowania tak fabuły, jak samego świata przedstawionego. I w ramach wstępu do omówienia tych elementów chcemy powiedzieć jedno: dziękujemy, bo taka mini-podróż w głąb Ledowego warsztatu była naprawdę przeciekawa.
Zacznijmy od stylu, słońce. Piszesz bardzo ładnie, chociaż zdarza Ci się jeszcze sporo momentów zbyt chaotycznych, w których nie do końca da się połapać, o co właściwie chodzi. Żeby zilustrować czytelnikom, o czym mowa, wstawimy przykład z korekty (jedynie w ramach przykładu, bo – jak powszechnie wiadomo – wpadki zdarzają się każdemu): „Ujrzałam za szybą dziwny ruch, zbliżający się chaos w widoku po drugiej stronie szyby. Puściłam jego rękę, czując, że muszę działać szybko”. Z drugiej strony natomiast mamy multum ślicznych fragmentów, pojedynczych zdań, jak: „z jego przekrwionych oczu i spomiędzy rozchylonych w uśmiechu warg sączy się głód, szaleńczy głód”. Co się bardzo chwali – świetnie się z Tobą pracuje przy poprawkach. Jesteś skłonna zaakceptować część naszych zmian, inne wprowadzasz na swój sposób, sugerując się uwagami albo i nie, ale potrafisz też trzymać się swojego – i potrafisz dobrze to trzymanie uzasadnić. I masz wyczucie, część rzeczy była zwyczajnie spowodowana nieuwagą, ale chyba po prostu trzeba to wyczucie jeszcze nieco wyrobić, doszlifować, żebyś nabrała większej swobody. I jaki lepszy sposób istnieje, niż dalsze pisanie? :D
Teraz trochę o historii. Doceniamy (szczególnie my, Kruk) ciekawy pomysł, stworzenie całkiem barwnego świata na siedmiu stronach. Chyba potrzeba było też trochę odmiany po serii tekstów o straconym czasie. Fabuła jest dobrze poprowadzona  – o ile Pirat, na przykład, nieco zgubiła klimat i wątek gdzieś w środku, to wydaje jej się, że było to spowodowane głównie wspomnianymi tycimi problemami z pogmatwaniem języka. Malkiem podobnie. Ale koniec końców stworzyłaś interesującą i wciągającą historię o odrzuceniu i moralności, którą dobrze się czyta i… cóż, chce się więcej. Przynajmniej nam.
I na koniec: popatrz, popatrz, drugi Twój tekst na e-Prozacu! (Tu wstaw fanfary, fajerwerki i ogólnoświatowy taniec zwycięstwa.) Dużo radości nam sprawiasz tym, że wciąż podsyłasz opowiadania, bierzesz wyzwania i że (mamy nadzieję) chyba troszkę spodobała Ci się współpraca. Ćwicz, wprawiaj się, a za żadne skarby nie przestawaj pisać, bo jeśli to zrobisz, złamiesz trzy prozacowe serduszka – i pewnie nie tylko nasze. </3
Całujemy mocno i czekamy na jeszcze więcej!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.