Rak
to podstępne i czerwone stworzenie. Ma oczy umieszczone na swoistych słupkach,
które mogą poruszać się niezależnie. Szczypce ma krótkie, ale grube, jego
pancerz jest dzioboodporny. Całkowitą długość raka mierzy się od wierzchołka
rostrum do końca telsona. Mój rak ma siedem i pół centymetra i budzi mnie
często w środku nocy. Dzisiaj jednak udało mi się przespać z nim całą noc.
Usiadłem
na łóżku. Tamtego „dzisiaj” świeciło słońce, które wpadło do mojej
sypialni przez niezasłonięte rolety. Może i dobrze, bo gdy na zewnątrz jest
ponuro, pokój wydaje się klaustrofobicznie mały. Kruk ustawił tu za dużo mebli.
Już jak się wprowadzałem, nie podobało mi się za duże łóżko, szafa, komódka,
dwie szafeczki nocne, dwa, paskudne, tureckie dywany, fotel, biurko i krzesło z
podnóżkiem. Według mnie ten pokój mógł pomieścić najwyżej trzy tego rozmiaru
meble. Nie wiem dlaczego, ale wszystkie sprawiały wrażenie conajmniej półtora
raza większych, niż przeciętnie.
Śniadanie
podano, pomyślałem, czując zapach waniliowego cukru. Wstałem, umyłem
twarz, usiadłem przy małym stole i zabrałem się za jedzenie. Kruk siedział już
z połową niezjedzonego naleśnika. Naleśnik uśmiechał się do Kruka swoimi
bezzębnymi, dżemowymi ustami. Ale ten był zajęty jakimis papierami pacjentów,
więc pożarł go wkrótce w całości, ignorując krwawe truskawki skapujące na
talerz.
–
Hip Hip Hurra! – za oknem Szatan wyszczerzył swoje ostre zęby, a za nim
błysnęło krwawe, zachodzące słońce. Szatan zawsze pojawiał się w tle mając
zachód słońca niezależnie od pory dnia i nocy. Nigdy nie mówił nic konkretnego,
był zupełnie bezużyteczny.
Kruk
wypił kawę, wstał i wyszedł bez słowa, wyraźnie pochłonięty pracą. Często tak
robił, właściwie mało się odzywał. Kiedyś starał się nawiązać ze mną kontakt,
ale to było jak się wprowadzałem, więc około pięć lat temu. On mieszkał tu od
miesiąca i szukał współlokatora. Ja wtedy skończyłem studia, znalazłem robotę w
mieście i chciałem załapać się na jakieś tanie lokum. Mięliśmy wspólnych
znajomych, kiedyś nas sobie przedstawili i udało nam się dogadać na tyle, żeby
sobie nie przeszkadzać. Przez pierwsze dwa lata mieszkało się nam świetnie. On
był młodym lekarzem, ja zaczynałem pracę na giełdzie. Wieczorami piliśmy razem
piwo i oglądaliśmy mecze piłki nożnej, a w weekendy wyjeżdżaliśmy za miasto
albo upijaliśmy się do nieprzytomności w jakiś barach. Później Kruk zaczął
zdobywać szacunek wśród towarzystwa medycznego – świniaczenie się w dyskotekach
musiało się skończyć. Gdy został ordynatorem już zupełnie nie miał czasu na nic.
Nie mogłem go winić, zresztą byliśmy tylko współlokatorami, a nie przyjaciółmi.
Różniliśmy się do tego bardzo, co było widać podczas naszych pijackich
sprzeczek albo kiedy zaczęliśmy więcej czasu spędzać razem.
Spakowałem
swoją teczkę i wyszedłem, pozostawiając brudne naczynia na stole. Właściwie to
moja praca od dłuższego czasu przestała dostarczać mi satysfakcji. Wypaliłem
się dość szybko, może to przez mojego raka, który jest ze mną już od dłuższego
czasu. Dwa lata temu dowiedziałem się, że będę musiał z nim żyć. Wtedy był
jeszcze małym, słodkim zbitkiem tkanki, który dyndał wesoło w lewym płucu.
Teraz był to już dorosły rak, który podszeptywał mi, że zbyt wiele nie znaczę i
że do niczego nie dojdę, pracując jako bankier. A ja z czasem zacząłem mu wierzyć,
więc kolorowe wykresy nie były już dla mnie frajdą, a tylko nudną
codziennością. Mimo to chyba brakowało mi motywacji, żeby ruszyć się i coś z
tym zrobić. W końcu i tak pójdę do piekła.
–
Tralalalala Tralalalalalala! – Szatan klasnął w czarne dłonie i zwrócił ku mnie
swoją twarz. Właściwie to irytowało mnie, że był tą czarną, chudą sylwetką bez
oczu. Jedynym co go mogło wyrazić był nagle pojawiający się biały uśmiech.
Twarz bez twarzy.
W
pracy byłem około dziewiątej, przejechałem sześć pięter windą i wszedłem na
swój wydział. Spojrzałem w kolorowe monitory i migające liczby. Załamałem ręce.
Jestem w dupie.
* * *
Szef
siedział po drugiej stronie biurka. Tłuste łapy złożył przed sobą, splatając
nabrzmiałe palce. Westchnął ociężale i wydął obślinione wargi.
–
Sporo osób straci dziś pracę – odezwałem się, zanim opluł mnie, próbując
wymówić pierwsze słowo. Przez te pięć lat starałem się unikać Gadającego
Ślimaka. Nie tylko dlatego, że wiecznie śmierdział potem i ślinił się przy
każdym zdaniu. Niektórzy mówią, że najgorszym, co może się zdarzyć jest wojna
lub śmierć. Ja za to nienawidziłem swojego szefa. Wysysał ze mnie szpik i
kiedyś wpędził mnie tym w depresję. Teraz praca nie stanowiła dla mnie
wartości, więc nie przejmowałem się tym, że namawia mnie na więcej pracy, że
kąsa moją ambicję, a gdy spełnię jego oczekiwania, chce więcej i więcej. Jednak
stara niechęć została.
–
Przykro mi, zdecydowaliśmy się z pana zrezygnować – ślina bryznęła na ciemne
drewno, zawisła na haczyku długopisu, zabłysła, spływając po lampie.
* * *
Stanąłem
przed budynkiem giełdy, ściskając w ręce kartonowe pudło. Obserwowałem
mijającego mnie rowerzystę, aż do momentu, w którym zniknął za rogiem.
Spojrzałem na stertę dokumentów. Właściwie po co je wziąłem? Bez sensu.
Wyrzuciłem karton do pobliskiego kosza.
Kruk
na pewno wiedziałby, co zrobić w takiej sytuacji. Ja chyba spanikowałem, bo
przez chwilę zapomniałem, że mam dom i wiedziony jakimś dziwnym przeczuciem,
sięgnąłem po telefon. Wszedłem w ostatnie połączenia.
Anastazja
dzwoniła do mnie wczoraj. Pytała, kiedy będę w jej okolicy. W najbliższym
czasie robiła wystawę swoich najnowszych prac. Zastanawiałem się, czy wybrać
się za miasto całe dwadzieścia sekund, po czym odpowiedziałem jej krótkim „nie”. Nie miałem ochoty wracać na stare śmieci. Mieszkając w mieście
Igrek przywykłem do swojej bezczynności. Wpadłem w rutynę nie do złamania.
Śniadanie z Krukiem, praca, późny obiad, praca, kolacja w domu i sen. Jeśli coś
próbowało zachwiać ten rytuał gubiłem się i zawieszałem w przestrzeni. Zwłaszcza
od kiedy urodził mi się rak.
Do
Bogusia zadzwoniłem, kiedy w gazecie przeczytałem o upadku spółki Kropczyński i
Plecha. W sumie Kruk już jakiś czas temu mówił, że bez ojca Bogusia firma długo
nie wytrzyma, ale i tak było to dla mnie zaskoczeniem, mimo że w okolicy
zamykali wszystkie zakłady kaletnicze. Ludzie nie naprawiają już toreb,
tylko kupują nowe, powiedział kiedyś Kruk, po czym powrócił do rozmowy
telefonicznej. Poczułem się w obowiązku zadzwonić do niego i spytać, czy ma
jakiś plan jak wybrnąć z tego bagna. Okazało się, że Boguś sprzedał spółkę pół
roku temu i zajął się linią hot dogów „Mała Kiełbaska”.
Do
cioci Berci dzwoniłem dwa dni temu z życzeniami imieninowymi. Ucieszyła się
wyraźnie i spytała mnie o siostrę. Z Anetą rozmawiałem wieki temu. Nie umiałem
znaleźć przyczyny tej ciszy między nami, więc zwaliłem ją na nasze
zapracowanie. Moja siostra próbowała różnych zawodów. Szybko się nudziła, więc
miała na swoim koncie mnóstwo robót dorywczych, takich jak praca kelnerki,
opiekunki do dzieci, nauczycielki angielskiego. Była bardzo zaradna. Kruk ją
lubił i kiedyś nawet wyglądali jakby ze sobą flirtowali. Mówił czasem, że
niesamowicie szanuje tak inteligentnych ludzi.
Kruk
dzwonił do mnie zaraz przed telefonem od cioci. Brzmiał na niesamowicie zdenerwowanego,
więc domyśliłem się, że w szpitalu coś poszło nie tak. Przyczepił się do tego,
że nie zmyłem naczyń po śniadaniu. Często go to irytowało, ale zwykle nie robił
mi takich awantur. Zwykle w ogóle nie dzwonił.
To
była dość krótka rozmowa, bo miał drugi telefon.
Chyba
jednak zasłużyłem sobie na to zwolnienie. A może była to swoista przysługa dana
mi przez los. Nie musiałem się już męczyć ani z wykresami, ani z Gadającym
Ślimakiem. Mogłem zacząć zastanawiać się nad tym, co mówił mi rak o budowaniu
swojej wartości. Ciekawe czy za bezczynność też idzie się do piekła.
Nie
pozostało mi nic innego, jak powrót do mieszkania. Napisałem jeszcze krótką
wiadomość do Moniki z propozycją spotkania i wszedłem pod prysznic. Właściwie
to zawsze mi się podobała. Nie mówiła dużo, była wysoka, miała ciekawą twarz,
która odzwierciedlała jej silny charakter. Sam nie wiem, dlaczego nie
zdecydowałem się nigdy z nią spotykać. Chyba chodziło o ten mój grafik i ślepe
zawieszenie w jego przestrzeni. Ledwo zdążyłem się wytrzeć, jak usłyszałem
sygnał odpowiadający. Nie przejmując się nagością wyszedłem z łazienki i
usiadłem w fotelu w salonie. Sięgnąłem po telefon i odczytałem krótką
odpowiedź. Zdecydowałem się zabrać ją do Ślepego Kamrata.
Rozparłem
się wygodnie w fotelu i przymknąłem oczy. Rozejrzałem się wokół siebie leniwie,
napotykając wciąż te same kilka mebli, gitary wiszące na ścianach, sterty
dokumentów. Cztery gitary i rak, pomyślałem.
–
Bziu Bziu Bzia, Bingo! – usłyszałem chichot zza okna, a gdy wychyliłem się, by wyjrzeć
przez nie, czarna sylwetka odchyliła się,
by wycelować uśmiechem wprost we mnie. Chwilę wpatrywałem się w czarną,
niewiele znaczącą masę.
Usłyszałem
zgrzyt klucza, kroki, najpierw wolne, później gwałtowniejsze.
–
Znowu nie umyłeś... Czemu siedzisz nago?
Zawsze
wydawało mi się, że mam pognieciony mózg. Moja czaszka z tyłu była zupełnie
płaska, odgnieciona. Podczas kiedy ja byłem spokojnym dzieckiem, mojej siostry
wszędzie było pełno. Rodzice cały czas musieli jej pilnować. Całe dnie
spędzałem więc leżąc w nosidełku, wpatrując się w kolorowy balon nad głową.
Stąd odgniecenie. Podobno nie wpłynęło to w ogóle na mój rozwój, jednak nie
mogłem pozbyć się myśli, że właśnie z tego powodu zawsze myślałem dość
powolnie.
Wstałem
i usunąłem się do łazienki.
* * *
Monika
wcale nie mówiła dziś mało. Mimo to, jak zwykle sprawiała wrażenie konkretnej.
Opowiadała o zajęciach i chyba o jakimś nauczycielu, któremu się podoba.
Kobiety zwykle mówią o tak nieistotnych rzeczach, chyba czerpią przyjemność z
tych krótkich podniet nowinkami.
–
Ostatnio walczę z tym cholernym celulitem. Już sama nie wiem, co z nim robić –
paliła papierosa za papierosem. Też bałem się celulitu. Właściwie wierzyłem w
to, że będę pierwszym na świecie facetem z celulitem. Kiedyś nawet powiedziałem
o tym Krukowi. Spojrzał na mnie wtedy znad porannej gazety. Głupoty
opowiadasz, mruknął rozdrażniony i znowu schował się za artykułami.
– A
co u Kruka? Właściwie to dawno go nie widziałam. Wychodzicie czasem z domu? – nagle
jej wzrok skupił się na mnie, sięgnęła po filiżankę z kawą i zmrużyła lekko
oczy. Zaskoczyła mnie. Raczej unikam rozmów o Kruku. Sam nie wiem, dlaczego.
Wydaje mi się po prostu, że on jest za bardzo nieodgadniony, jakbym zupełnie go
nie znał. Przez to nigdy nie wiem, co o nim powiedzieć.
– Ma
dużo pracy. Ale ja chyba wrócę do życia towarzyskiego.
Odebrałem
wiadomość od Kruka. Kup mleko.
* * *
Wracaliśmy
jeszcze przed zmrokiem. Chciałem odprowadzić Monikę pod blok, ale stanowczo
podziękowała, a na propozycję ponownego spotkania nie wyraziła się zbyt jasno. Jeszcze się zdzwonimy, powiedziała na odchodnym i poszła w stronę
metra. Przez chwilę nawet zastanawiałem się, czy zrobiłem coś nie tak, ale
wkrótce postanowiłem zostawić rozmyślanie nad tym na wieczór i skierowałem się w
stronę sklepu. Chciałem kupić mleko.
Przeszedłem
przez park, zatrzymałem się na chwilę przy budce z goframi. Po namyśle,
stwierdziłem, że nie mam na nie ochoty. Usiadłem na ławce. Przypomniałem sobie,
dlaczego nigdy nie zacząłem spotykać się z Moniką. Ona nigdy nie słuchała,
mówiła o sobie, resztę spotkania zdawała się być nieobecna duchem. Chyba
zainteresowanie jej nigdy mi nie wychodziło.
* * *
Zatrzymałem
się przy Szatanie, opierając się dłońmi o niski płot.
–
Hopsa Hopsa, Hahahahahahahaha! – zaśmiał się szaleńczo, wymachując czarnymi
stopami i bijąc się pięściami po głowie. Spojrzałem w kierunku, w którym
patrzył. Monika stała przed Krukiem w otwartych drzwiach klatki schodowej. Coś
mu chyba tłumaczyła, gładząc zapamiętale jego klatkę piersiową. Wyglądała na
poruszoną, chyba nigdy jej takiej nie widziałem. Mimo że mówili dość cicho,
udało mi się wyczytać z ruchu jego ust jedno słowo. Niezależny.
–
Chyba nic tu teraz po mnie – westchnąłem i odwróciłem się na pięcie.
* * *
Anastazja
otworzyła mi drzwi, zobaczyłem zdziwienie na jej twarzy. Zaraz jednak odgarnęła
niesforne loczki i uśmiechnęła się, zapraszając mnie do środka.
–
Coś takiego. Wydawałeś się ostatnio stanowczy, odmawiając mi.
–
Zmieniłem zdanie. W sumie trochę się stęskniłem – uścisnąłem ją i wszedłem do
środka. Pachniało pieczenią i bazylią. Mogła to być pora obiadu. Usiadłem w
salonie i poprosiłem o herbatę.
– No
to opowiadaj, co u ciebie.
Zastanowiłem
się chwilę, patrząc na kubek. Podrapałem się po nieogolonym podbródku.
–
Chyba przytyłaś – spojrzałem na jej boczki, wylewające się uroczo spod jej
fartuszka. Uniosła brwi, wyraźnie zaskoczona, po czym uśmiechnęła się
zmieszana. Sam nie wiem, czemu to powiedziałem.
–
Bęc Talala... – Szatan niespodziewanie zmaterializował się na płocie zaraz obok
nas, za oknem. Spojrzałem na niego przelotnie, ponownie wzruszyłem ramionami.
–
Wywalili mnie z roboty. Nie wiem, co ze sobą zrobić. Ciągle jestem winny
Krukowi trochę pieniędzy za czynsz z ostatnich miesięcy.
–
Mój Boże, czemu?
Szatan
za oknem zasyczał złośliwie.
– Musieli
usunąć parę osób. Cały system zwariował, ceny poszły w dół. Ratują się czym
mogą - wziąłem łyk herbaty. Trzy rozmaryny i bez. – Właściwie nie żałuję, to
tylko robota. Sam chciałem zrezygnować.
Szatan
roześmiał się szaleńczo.
–
Lisek kłamczuszek – zawył, bijąc nogami w szczeble płotu. Skupiłem wzrok na
Anastazji. Patrzyła na mnie zamyślona i wyraźnie zmartwiona.
–
Możemy spróbować ci pomóc. Mamy znajomego, który rozkręca interes. Może mógłbyś
zająć się finansami. Jeśli chcesz umówię cię z nim na rozmowę.
–
Czemu nie – odstawiłem pusty kubek. Ktoś wszedł do domu. Usłyszałem głośny
śmiech dziecka i słowa wymawiane niskim głosem. Słowo „wróciliśmy” wywołało u Anastazji poruszenie. Wstała, uśmiechając się szeroko i weszła do
przedpokoju.
– Mamy
gościa – usłyszałem jak całują się na powitanie.
– No
coś takiego. Wreszcie wychynąłeś z nory – Maciek wszedł do salonu i uścisnął mi
dłoń, uśmiechając się. – Dawno żeśmy się nie widzieli.
–
Dobrze cię widzieć – automatycznie skinąłem głową na jego osobę. W drzwiach
stanął mały chłopiec. Dzieci zawsze mnie bawiły. Podczas spotkania z kimś obcym
zawsze patrzyły z tak obnażoną nieufnością, jakby mówiły tym wzrokiem „wyjdź stąd, natychmiast”. Później, kiedy rodzice kazali im się
przywitać, podchodziły niechętnie i czym prędzej uciekały. Chyba dzieci mnie
nie lubiły.
–
Borys, chodź się przywitać – Maciek zachęcił syna dłonią, a ten posłusznie
podszedł, wyciągając do mnie dłoń. Przybiłem mu piątkę, trochę go tym dziwiąc.
–
Hej, młody – uśmiechnąłem się. Nie wytrzymał i oddał ten grymas. Chwilę później
zaczął pokazywać mi swoją kolekcję samochodów. W tym czasie Anastazja krzątała
się po kuchni z Maćkiem, który co jakiś czas łapał jej soczyste biodra i tulił
do siebie albo całował w policzek. Byli szczęśliwą parą, od zawsze. Właściwie
to ona była na tyle spokojna, że potrafiła wnieść w każdego człowieka odrobinę
ciepła. Jej pogoda ducha była jak choroba zakaźna. Pamiętam jak urodził się
Borys. Mój Boże, myślałem że od tego ideału głowa mi spuchnie, a celulit pojawi
się, jak za dotknięciem różdżki. Może to z zazdrości, ale nigdy nie lubiłem
spędzać z nimi dużo czasu. Byli tak bardzo razem, podczas kiedy ja byłem taki samotny.
–
Nie zjem z wami – wstałem i wkrótce przemierzałem już ulice ciasnym busem. No i
tak jak myślałem, nic mi nie dał ten wyjazd. Jedynym plusem było wyrwanie się z
miasta pierwszy raz od dwóch lat. Ale to nie dawało mi zbyt dużej satysfakcji.
Pozostało mi tylko wrócić do mieszkania i zrobić kolację dla Kruka. Wciąż
miałem w torbie mleko.
* * *
Kiedy
wszedłem do domu, Kruk siedział w fotelu i kończył pisać codzienny raport na
laptopie. Był tak zamyślony, że nawet nie zerknął w moją stronę. Bez słowa więc
podałem mu kolację i usiadłem na jednym z małych taboretów. Zacząłem jeść, a on
wkrótce do mnie dołączył.
–
Straciłem robotę.
– To
była kwestia czasu.
–
Jutro mam rozmowę o pracę.
–
Nie pójdziesz?
–
Nie.
Wstałem,
zebrałem naczynia, umyłem je, Kruk wszedł do łazienki. Pokręciłem się chwilę,
układając jego dokumenty, sprzątając kubek sprzed telewizora. Minąłem Kruka w
drzwiach, umyłem się i ułożyłem w łóżku. Przez chwilę wpatrywałem się w sufit,
układając ręce na kołdrze. Kruk westchnął, zanim się odezwał.
–
Zakochałeś się we mnie, co?
–
Ta.
mówiłam już jak bardzo jesteście genialne? kruk o kruku, kruk o kruku, podły kruku, masz go kochać, miało być antydepresyjnie!!! kocham pana (panią?), panie (pani?) kruku (kruk?). chyba nawet założę z miłości google+
OdpowiedzUsuńTak mi głupio, bo Kruk tak bardzo depresyjny. Może kiedyś napiszę dla Ciebie bajkę, chcesz? ~ Kruk
Usuńchcę. mogę nie mówić chłopakowi? (ej, ej!!! mam pomysł. mogę dać wam kiedyś wyzwanie?)
UsuńA może sama coś napiszesz? Chętnie poczytamy :) ~ Kruk
Usuńno świetny pomysł. wolę moją chemię organiczną. ale wy się nie krępujcie. pani(e?) kruk(u?), ta bajka może być o panie poloniście? mam potencjalnego (ha! trudne słowo) odbiorcę.
UsuńCzy ja usłyszałam chemia organiczna? Witaj przyjacielu, usiądź, napij się, czuj jak u siebie. ~Stonka
Usuńścisłowcy na blogu literackim? to za dużo na jeden dzień. powiedz, że studiujesz biotechnologię i umrę ze szczęścia, a potem rzucę chłopaka. albo na odwrót.
UsuńPowiem więcej, to ja sama jestem chemią organiczną. Po co mi studia, kiedy jestem wyjątkowym okazem mieszanki wodoru, węgla, tlenu i siarki? BA mam w sobie nawet kationy manganu, magnezu, kobaltu, żelaza, cynku i miedzi! Czego chcieć więcej? (Ah, trochę zaspoilerowałam mój następny tekst ;>) ~Stonka
Usuń(wiem czego chcieć więcej - azotu i fosforu. je też mam, ale przez chwilę zapomniałam o ich istnieniu) ~Stonka
UsuńStonko, skończ nasz szablon, proszę i idź spać. ~ Kruk
Usuńcholera no, aż założyłam konto, niewdzięczniki. żądam bajki o panu poloniście. nie wiem w końcu co studiujecie. czuję się pokonana. idę spać z myślą o tym co właściwie zrobił kruk.
Usuńcholera. jesteś jej ojcem? o.o
UsuńShhh, ta rozmowa nigdy się nie odbyła, Kruk wcale nie jest moim ukochanym ojcem który zaginął wiele lat temu, a ja nie jestem jego córką, która zatrzymała Krucze dzienniki z podróży po Pacyfiku i czytała je wieczorem jak bajki do poduszki. ~Stonka
Usuńpiracie kruku i kalko, pogratulować udanej córki. co z tego że pewnie wszyscy jesteście małoletni. no bo nawet kalka małoletnia w jakimś stopniu. co ja piszę. to wszystko wy. rozważcie częstsze wstawianie tekstów, ja kończę studia, nie mam co robić z życiem, chcę więcej.
UsuńJak możesz pisać o gejach tak podle, że aż mi się podoba?
OdpowiedzUsuńLubię to opowiadanie. ;)
Cholibka, nie chciałam być hejterem, ale Pirat mi mówi, że mam komentować, więc komentuję.
OdpowiedzUsuńOpowiadanie zupełnie mi się nie podoba. Niestety, musiałam się zmuszać, żeby doczytać je do końca. Jest w nim za dużo chaosu - czytelnik zostaje zaatakowany dużą ilością informacji na raz. Przez cały czas czytania opowiadania w głowie pojawia się coraz większe "łot de fak". Aaaa, i jeszcze jedna rzecz, która mnie zastanawia - dlaczego większość waszych bohaterów nie może mieć normalnych imion? Dlaczego wymyślacie te pseudonimy, np. Kruk, Kotlet, Kukułka itd.?
Przykro mi, akurat to opowiadanie jest zupełnie nie w moim guście. Ale żeby nie było, że tylko krytykować potrafię, pozwolicie, że zacytuję jeden fragment, który jako jedyny podoba mi się z całego opowiadania: "Naleśnik uśmiechał się do Kruka swoimi bezzębnymi, dżemowymi ustami". To zdanie jest takie... hm. po prostu ładne. :) No ale cóż, pisz dalej, skoro są ludzie, którym podoba się Twoje pisanie; nie musisz się przejmować moją opinią :) Pozdrawiam!
Hahaha no, niestety większość tekstów tutaj jest pełna chaosu. W końcu trzeba odciąć się od nudnej regularności, mimo tego, że w tym tekście jest przedstawiony dość normalny dzień na pozór normalnego człowieka.
UsuńCo do imion - myślę, że ludzie nie posiadają mocy nazywania siebie nawzajem. Dlaczego nasze nazwy mają jakieś większe znaczenie niż przedmiotów, które nazwaliśmy? Koncept imienia zdaje się w tym momencie dość dziwny. W końcu nawet kiełbasy w sklepie mięsnym mają swoje nazwy. (ALSO Kruk, Kotlet, Kukułka i jeszcze mój Konstantyn, Kmicic, Kos i Kustosz. To K jest chyba dla nas bardzo ważne, na jakiś dziwny sposób ;d) ~Stonka
Stonko, na szczęście to bardzo pozytywny chaos <3 Myślę, że nasze teksty są całkiem ciekawe - w końcu staramy się w ciągu naprawdę krótkiego czasu stworzyć coś z przypadkowych słów. Jestem ciekawa, jak odbierają to inni. Na pierwszy rzut może się wydawać, że takie słowa kończą się mało ambitnymi, głupiutkimi tekstami, a odnoszę wrażenie, że jeśli jakieś są naiwne, to nie wynika to z braku ambicji czy umiejętności, ale założonego kształtu. Mhm. Co o tym sądzicie? o.o
UsuńGrafitowe, nie chodzi o to czy ktoś słodzi, czy soli, czy doprawia mi jedzenie majonezem podczas komentowania moich tekstów. Dlaczego miałabyś zachować dla siebie swoją opinię tylko dlatego, że była negatywna?
UsuńMoje teksty zwykle nie są do rozumienia, bo nie mają swojego początku i zakończenia. Ja chyba nie do końca potrafię opisywać wędrówki Dratewki od szewca do króla. Może dlatego, że wydaje mi się, że za dużo już jest opowieści, które istnieją po to, żeby zrealizować wszystkie punkty solidnej fabuły. Chciałem opisać kogoś zdesperowanego, ale jednocześnie zupełnie już zniechęconego do życia. Narrator bądź co bądź umiera i to nie byle na co. Budzenie się w łóżku w środku nocy i niemożność zebrania oddechu, muszą być straszne. Nie mówiąc już o tym jaką śmierć ma w perspektywie. Myślę że narrator stanął w miejscu i stwierdził, że nic go już w życiu nie czeka. Przez to prowadzi ze sobą długie monologi i kwestionuje swoje wybory.
*tak bardzo gotowy rozrysować wszystko, co mieści się w terminie "łot de fak"*
No i oczywiście wypadałoby dodać, że ten tekst tak naprawdę nie miał być do końca do zrozumienia. Czytelnik nie miał skupiać się na każdym z wydarzeń, tylko płynąć tunelami swoich myśli i wyobrażać sobie to wszystko. Jestem ciekawy ile osób, tak jak ty uważa, że tekst jest „ciężki” do czytania. Jestem dziwny, ja go lubię, jest dla mnie przejrzysty i po prostu się po nim snuję jak gąsienica.
A co do imion. Imiona są straszne. Ja się boję imion. Gdybym miał je nadawać pewnie używałbym takich jak „Marcel i Emil”, co pewnie też by ci się wydawało udziwnione. A mnie zwyczajnie tekst przestał by się podobać, jakbym zamiast Kruka nazwał go Michałem. Z drugiej strony, czy nazwy naprawdę aż tyle znaczą?
Poza tym przecież sam Eprozac składa się ze Stonki, Kalki, Pirata i Kruka. A czemu my niby mielibyśmy być jacyś inni? :)
Uh, no i jeszcze jedno, nie rozumiem, czemu zmusiłaś się do przeczytania całego tekstu, skoro ci się nie podobał. Carpe diem. Następnym razem przeczytaj coś-niecoś kogoś innego. Może bardziej przypadnie ci to do gustu. Oczywiście ja z mojej strony mogę ci polecić jeszcze swojego Kotleta i Kukułkę, jeśli masz ochotę wypróbować jakiś mój inny tekst.
I kurczę, nie chcę być przeintelektualizowany… jestem? ~ Kruk
Nie oczekujemy samych zachwytów - zresztą ktoś mi już wcześniej zwrócił uwagę na kwestię "nienormalnego" nazywania bohaterów (przy okazji Płomyka, podczas którego podobno można wyobrazić sobie wazon lawendy przytulony do zegarka na baterie ;p). Z czego to wynika? Może z samej formuły wyzwań. To w gruncie rzeczy dość proste rozwiązanie - wykorzystać słowo do kreacji postaci (chyba cała nasza czwórka właśnie to lubi robić najbardziej). Osobiście uważam, że Kukułka jest słodka. To urocze słowo. Ale to tak na marginesie, bo poza tym chciałam jeszcze zaspoilerować, że moje dwa kolejne wyzwania mają bohaterów o normalnych imionach, więc mam nadzieję, że teksty Ci się spodobają (; No i jestem ciekawa, który styl najbardziej Ci odpowiada: Pirat jest jednowątkowa, Kruk lubi niecodzienne rozwiązania, ja na ogół piszę o niczym, a Stonka... Po Stonce nigdy nie wiadomo, czego się spodziewać... (;
OdpowiedzUsuńA ja lubię Wasz chaos. Chaos bywa ciekawy, bo nie ma dwóch takich samych rodzajów chaosu, prawda? On zawsze jest niepowtarzalny. Cholera, o północy mogę ględzić od rzeczy, wybaczcie. Co do imion, sama chciałam Wam zwrócić na to uwagę, ale potem spróbowałam zamiast Kruka wyobrazić tam sobie jakiegiś Kamila czy Patryka i... nie. Po prostu nie. A poza tym co ja się czepiam, nazwałam raz postać Liberty i patrzyli się na mnie jak na wariatkę :D Opowiadanko jest... smutne. Pierwsze smutne u Was. Ale podoba mi się, a momentami jest jednak pozytywne. Końcówka mnie rozwaliła :D I kocham naleśniki z krwawymi truskawkami ^^ A, mogłabym podrzucić Bogusiowi torbę, bo ja wolę zatrzymać moją starą niż nową, czy jestem dziwna? ;d
OdpowiedzUsuńP.S. Zauważyłam ortografa: "biórko" - proponuję poprawić.
Pozdrawiam ; )
OCH, NIE!!! Na chwilę stanęły nasze serca, świat wstrzymał oddech, a Jamesa Bonda zabili rosyjscy szpiedzy...! Dzięki, Straw Cherry, uratowałaś nasz Wszechświat. Poprawiłyśmy i wciąż zastanawiamy się, jak to biórko się tu dostało. Myślę, że to wina pingwina, który gasi w lodówce światełko.
UsuńNie! Doprowadziłam do śmierci Bonda? Idę się ciąć lampionem z puszki ;_;
UsuńAuć. ~ Kruk
Usuń