wyzwanie: strumyczek i czosnek, szyszki we
włosach, sarnina
Znajdź rozległą polanę w głębi lasu i
zawieś na drzewach dzwonki srebrzyste. Powiedzą ci, kiedy zjawi się driada.
Jaromir rozejrzał się. Drzewa rzedły,
a przed nim kępki gęstej, wysokiej aż po cholewy butów, trawy tworzyły wraz z
runem leśnym lekki dywan. Polanę przecinały wąski strumyczek i czosnek rosnący
pasmami przy brzegu. Zapach tego ostatniego był intensywny, lecz znośny. Kilka
fioletowych kwiatów nadawało temu miejscu mniej surowy wygląd.
Jaromir podszedł do wielkiego dębu,
zdjął z ramienia kołczan i łuk, odłożył je na bok. Poprawił szmacianą torbę i,
wspomagając się sztyletem, wspiął się na drzewo. Kiedy był już dostatecznie
wysoko, by liście zakryły jego sylwetkę, wyjął z torby srebrne dzwoneczki.
Rozpal ognisko i wrzuć w płomień
pęczek lawendy. Drugi nadpal i okadź dymem całą polanę. Lawendowy zapach zwabi
driadę.
Rzucił stertę chrustu niedaleko
strumienia i schylił się, wyciągając z kieszeni dwa krzemienie. Robił to już
wiele razy, więc wzniecenie ognia nie zajęło mu dużo czasu. Płomień wzbił się w
powietrze, dając przyjemne ciepło. Jaromir podniósł głowę, dostrzegając między
drzewami ciemniejące niebo. Musiał się pospieszyć.
Cisnął lawendowym bukiecikiem w
ognisko.
Ukryj się i czekaj. Kiedy pojawi się
driada, będziesz wiedział.
Przykucnął w pobliskich krzakach.
Zapach lawendy przez chwilę mieszał się z czosnkowym, aż w końcu stał się tak
intensywny, że niemal drażnił nozdrza. Drewno trzeszczało w ogniu, a woda w
strumieniu cicho szumiała. Polana ciemniała z każdą minutą.
Czekał cierpliwie, układając w myślach
plan działania. Nigdy wcześniej nie polował na nimfy leśne. Znał takich, co to
robili dla zysku, gdyż wieści niosły, że driady to najlepsze kochanki. Słyszał
historie o tym, jak sprzedawano je bogaczom, by im służyły. Jednak jego nigdy
to nie interesowało. O dziewkę w mieście nie było trudno, a zasłyszał kiedyś od
pewnego łowcy, że nimfa odgryzła mu ucho, gdy próbował ją obezwładnić. Nie
chciał stracić ucha.
Zdziwił się, gdy Panicz poprosił go o
schwytanie dla niego driady. „Jestem myśliwym, nie alfonsem”, odpowiedział
wówczas, zniesmaczony. Jednak Panicz uparł się, że Jaromir najlepiej nada się
do tej roboty. Nie mogąc sprzeciwić się rozkazom, Jaromir poszedł do lasu przed
zapadnięciem zmroku, uzbrojony w łuk i kartkę wyrwaną z poradnika.
Usłyszał szelest dochodzący z krzaków.
Wytężył wzrok, napiął mięśnie. Naciągając cięciwę, wycelował strzałę. Odetchnął
z ulgą, kiedy na polankę wyskoczył zagubiony zając – przebiegł na drugą stronę
i zniknął w dziurze w ziemi. Jaromir opuścił łuk.
Nie wiedział, ile minęło czasu, ale
gdy niebo całkiem spowiła ciemność, a jedynym źródłem światła stał się płomień,
Jaromir pomyślał, że czekanie jest bezsensowne. Nie chodziło o brak
cierpliwości, gdyż jako myśliwy miał jej aż nadto. Pomimo braku doświadczenia w
tego typu polowaniach, siedzenie w krzakach wydało mu się irracjonalne. Czy nie
lepiej byłoby jakąś wytropić? Przecież musiały zostawiać ślady, po których
mógłby je znaleźć. Przynajmniej nie siedziałby teraz bezczynnie, a nie był
nawet pewien, czy wskazówki, które znalazł w starym poradniku, są cokolwiek
warte.
Miał właśnie wstać, by rozprostować
nogi, kiedy usłyszał cichą grę dzwonków. Zesztywniał, obserwując drzewa. Dźwięk
nasilał się z każdą sekundą, a ponieważ noc była bezwietrzna, jedynym wyjaśnieniem,
dla którego dzwonki mogłyby się odezwać, było szarpnięcie za gałęzie.
Ujrzał cień, kształtem przypominający
człowieka, zeskakujący z wielkiego dębu. Z gracją opadł niedaleko na jedno
kolano, a kiedy się podniósł, Jaromir zobaczył kobiecą sylwetkę. Łuna bijąca od
ognia oświetliła jej drobne ciało i choć myśliwy znajdował się daleko, wyraźnie
widział długie włosy, równie płomienne jak ognisko, do którego zmierzała. Z
łatwością uniósł łuk, ustawił strzałę i naciągnął cięciwę.
Driadę zranić może tylko miedziana
strzała.
Nimfa, znalazłszy się przy ognisku,
zaczęła nogą rozkopywać ziemię dookoła. Jaromir tylko przez chwilę pomyślał o
tym, że to nie zapach lawendy zwabił ją na polanę, a ogień pozostawiony bez
nadzoru. Skupiając się na swoim celu, oddychał spokojnie. Musiał uważać, nie
chciał jej zabić, a jedynie uniemożliwić ucieczkę. Wsłuchał się w bicie swojego
serca. Lolek, jego mentor, zawsze powtarzał, że strzałę należy wypuścić w
przerwie między uderzeniami.
Bum-tup. Bum-tup.
Zwolnił uścisk.
Strzała ze świstem przedarła
powietrze. Driada drgnęła, ale nie zdążyła odskoczyć wystarczająco daleko.
Miedziany grot rozdarł jej skórę na udzie. Syknęła z bólu, przykucając na lewe
kolano. Chwyciwszy się za zranione miejsce, podniosła głowę, wściekłym spojrzeniem
patrząc na Jaromira, który wyszedł z krzaków, celując w nią kolejną strzałę.
– Ani drgnij – powiedział.
Nimfa była wściekła. Zacisnąwszy mocno
szczęki, zerwała się do biegu. Jaromir puścił cięciwę, ale tym razem nie
trafił. Driada zwinnie unikała zranienia, poruszając się slalomem. Wiedział, że
strzelanie jest w tym momencie bezsensowne, dlatego, nie zastanawiając się
długo, zarzucił łuk na plecy i pobiegł za nią.
Gonił ją kilkanaście minut. Szybka
była, zwinna, poruszała się po lesie z taką łatwością, z jaką panny na wydaniu
tańcowały na balach. Miał problem z dogonieniem jej i dostał zadyszki, jednak w
pewnym momencie nimfa musiała zmienić kierunek, bo powalone drzewo stanęło jej
na drodze. Wykorzystał to, przewidując jej kolejny ruch. Kilkoma susami pokonał
drogę do niej na ukos i, kiedy wybiegała zza pnia sosny, rzucił się na nią.
Oboje padli na ziemię.
Szamotali się dłuższą chwilę, tarzając
wśród runa leśnego. W końcu jednak udało mu się znaleźć na niej i przycisnąć ją
do podłoża, unieruchamiając nadgarstki powyżej jej głowy. Zawisł nad nią,
dysząc ciężko. Nimfa szarpała się, próbując wyrwać z mocnego uścisku.
– Nie brak ci wigoru, co? –
zaśmiał się. Było ciemno, ale widział jej drobną twarzyczkę, wykrzywioną
złością. Białe zęby błyskały, kiedy próbowała go ugryźć. Odsunął się na
bezpieczną odległość, unieruchamiając ją jedną ręką, a drugą sięgając po linę przypiętą
do pasa. – Panicz będzie zadowolony – mruknął, związując jej nadgarstki. Kiedy
schylił się, by obwiązać również nogi, zamachnęła się i kopnęła w najczulsze
miejsce mężczyzny.
Zwinął się i stoczył na bok, a wtedy
nimfa zerwała się i rzuciła do ucieczki.
Mimo bólu skoczył do przodu, chwycił
ją za kostki. Runęła na ziemię z głuchym jękiem. Próbowała ponownie się
uwolnić, ale jej na to nie pozwolił. Tym razem uważając, by nie dać jej zbyt
wiele możliwości, związał ją i zakneblował.
– Powinienem cię wychłostać za
tamto – powiedział poirytowany, bez wysiłku podnosząc ją i zarzucając sobie na
ramię. Jęknęła, bijąc go pięściami w plecy. Próbowała wrzeszczeć, ale knebel
skutecznie jej to uniemożliwiał. – Koniec tego. Ugaszę tylko ognisko i zabiorę
cię do zamku.
Droga powrotna zajęła mu znacznie
więcej czasu, niż się spodziewał. Odbiegli dość daleko od polany, a w dodatku
nimfa wciąż wierzgała, próbując się uwolnić. Gdy znaleźli się na miejscu,
rzucił ją na trawę niczym szmacianą lalką. Jęknęła oburzona, niezgrabnie
podnosząc się do pozycji siedzącej. Jaromir zaśmiał się, widząc jej zadziorne
spojrzenie.
Światło dobiegające z ogniska
pozwoliło mu lepiej się jej przyjrzeć. Była śliczna. Chyba nigdy wcześniej nie
widział tak cudownej istoty. Gdyby miał wyobrazić sobie najpiękniejszą kobietę
na świecie, prawdopodobnie właśnie tak by ją przedstawił. Oprócz ładnej buzi
miała też doskonałe ciało, zaokrąglone gdzie trzeba i osłonięte jedynie wilczą
skórą. Nagie ramiona i uda z pewnością potrafiły pobudzić wyobraźnię. I te
włosy! Te płomienne włosy, wydające się być żywym ogniem, sterczące we
wszystkich kierunkach… Od tarzania się po runie leśnym zaplątały się w nich
szyszki.
Przez chwilę podziwiał jej urodę, a
ona ciskała w niego gromy swym spojrzeniem. Powoli zaczynał rozumieć, dlaczego
ci wszyscy bogacze tak bardzo chcieli mieć nimfy dla siebie. Bo któż by nie chciał
posiadać najbardziej urodziwej dziewki w mieście, którą można by się chwalić
przed innymi bogaczami?
Westchnął i ukucnął przy niej. Wykonał
zadanie, złapał nimfę. Należało już tylko dostarczyć ją Paniczowi. Choć nigdy
wcześniej nie miał wyrzutów sumienia, polując na leśne stworzenia i sprzedając
je na rynku, widząc uroczą driadę, zastanowił się dłuższą chwilę. Wyglądała
bardzo młodo, na oko mogła mieć nie więcej niż 17 lat. W dodatku miała kobiece
ciało i tak bardzo ludzkie spojrzenie. Jakimś sposobem to, co zamierzał zrobić,
nagle wydało mu się bardzo złe.
– Rozkaz to rozkaz – powiedział w
końcu, starając się przekonać siebie samego.
Pochylił się i delikatnie zaczął
wyciągać szyszki z jej włosów. Próbowała się odsunąć, ale skrępowana niewiele
mogła zdziałać. Przyglądała się mu z nienawiścią.
– Masz jakieś imię? – spytał. Nie
wykonała żadnego gestu świadczącego o tym, że chciałaby odpowiedzieć. – Ja
jestem Jaromir – sam nie wiedział, dlaczego ją o tym informował. Mogła nawet
nie zrozumieć.
Sięgnął po bukłak z wodą i upił kilka
łyków.
– Chcesz? – spytał.
Podszedł do niej i zdjął knebel.
Pomógł jej się napić, a kiedy zatykał bukłak korkiem, nimfa wypluła wodę wprost
w jego twarz.
– Świnia! – wrzasnęła.
– Czyli znasz język ludzki –
powiedział, wycierając twarz rękawem.
– Świnia! – powtórzyła. – Za
pieniądze sprzedasz kiedyś własną matkę – warknęła. Jaromir zmełł w ustach
przekleństwo, a kiedy nimfa nabierała powietrza, by powiedzieć coś jeszcze,
ponownie ją zakneblował.
– Tak lepiej – stwierdził, gdy
ucichła.
Driada sapnęła głośno, niezadowolona.
– Mi też się to nie podoba.
Jestem myśliwym, łapię zwierzęta, nie jakieś… kreatury. Ale mam swoje rozkazy –
powiedział. Popatrzyła na niego z nienawiścią. – Wiesz co to są rozkazy?
Nimfa chciała coś powiedzieć, ale zamiast
słów usłyszał tylko niewyraźny bełkot.
– Nie powinienem nawet z tobą
rozmawiać. Powinienem od razu zgasić ogień i zabrać cię do miasta. Nie wiem, po
co marnuję czas – powiedział.
Zaczął posypywać ognisko piaskiem, by
je ugasić. Kiedy ogień zmalał, oblał je wodą z bukłaka, a następnie uzupełnił
braki tą ze strumienia. Rozpalone drewno zasyczało, dym odznaczył się
jaśniejszym kolorem na tle ciemnego lasu, a polanę zalał mrok.
Nimfa znów próbowała go kopnąć, gdy do
niej podszedł.
– Uspokój się – powiedział. – Jak
będziesz dla mnie miła, zdejmę knebel.
Przestała wierzgać bosymi stopami,
więc nachylił się i zdjął szmatkę z jej ust.
– Rozkazy… Potrzebujecie ich bo
nie macie własnego rozumu – powiedziała. Jaromir przyjrzał się jej twarzy. W
ciemnościach nie widział już tak wyraźnie, ale podświadomie wiedział, że
wykrzywia się ze złości. – Potrzebujecie kogoś, kto będzie wami rządził, bo
sami nie dalibyście sobie rady – warknęła nimfa.
Starał się nie pokazać po sobie, że
ugodziły go jej słowa, ale i tak, gdy podnosił ją z ziemi – nie był zbyt
delikatny. Syknęła z bólu, kiedy zarzucił ją na ramię jak worek kartofli. Nie
miała racji, posiadał własny rozum. I właśnie ten rozum nakazywał mu przestrzegać
zasad, jeśli nie chciał skończyć na stryczku. Znał takich, którzy sprzeciwili
się rozkazom Panicza. Wiele po nich nie zostało.
– Rozkazy… Gdyby twój Panicz
rozkazał ci wymordować mieszkańców twojej wioski, zrobiłbyś to? – zapytała. Nie
odpowiedział, co było bardzo wymowne. – Ale sprzedawanie kobiet w niewolę nie
stanowi dla ciebie problemu?
– Nie jesteś kobietą. Jesteś
nimfą leśną – stwierdził. Te słowa powiedział do niego Panicz, gdy za pierwszym
razem odmówił dostarczenia mu driady. Powtarzał je sobie od czasu do czasu,
lecz mimo to nie mógł zaprzeczyć oczom, które ujrzały tej nocy urodziwe
dziewczę.
– Czyż nie posiadam nóg jak
kobiety z twojej wioski? Czyż nie posiadam jak one piersi, by wykarmić dzieci?
Czyż nie mówię kobiecym głosem? Jakich jeszcze dowodów potrzebujesz? – spytała,
lecz tak jak poprzednim razem, nie odpowiedział. – Jestem jak kobiety z twojej
wioski i, tak jak one, potrafię dać rozkosz. Mogę też zamienić twoje życie w
piekło, jeśli wolisz.
– Niczego nie wolę. Nie dam się
zbałamucić – powiedział, podrzucając ją lekko, by dać jej do zrozumienia, że
jej gadanina go zmęczyła. Stęknęła tylko, ale najwyraźniej nie zniechęciła się.
– Mogę sprawić, że zapamiętasz tę
noc do końca życia… Jeśli tylko mnie wypuścisz – powiedziała niemal szeptem, a
głos jej zabarwiony był nutą obietnicy.
– I bez tego ją zapamiętam –
stwierdził.
Wędrówka przez ciemny las nie należała
do najłatwiejszych. Jaromir ledwo widział drogę przed sobą i kilka razy potknął
się o wystający korzeń, łapiąc równowagę w ostatnim momencie. Marsz przez
nierówny teren sam w sobie był trudny, ale dodatkowy bagaż, jaki stanowiła
driada, jeszcze wzmagał to wyzwanie. Dlatego postanowił zatrzymać się na chwilę
i przeorganizować.
Rozwiązał nimfie nogi, ale zacieśnił
węzeł na nadgarstkach, zostawiając drugi koniec liny luźny. Chwycił za niego i
pociągnął driadę za sobą. Szła niechętnie, umilkłszy. Najwyraźniej zrozumiała,
że cokolwiek by powiedziała, nie poskutkuje. Jaromir miał rozkaz złapać ją i
dostarczyć.
– Jestem Dalia – powiedziała po
chwili milczenia.
Obejrzał się na nią.
– Po co mi to mówisz? – spytał.
– Niegrzecznie jest się nie
przedstawić, jeśli ktoś inny zrobił to pierwszy – wzruszyła ramionami. Jaromir
kiwnął głową.
– Dalia to ładne imię –
stwierdził.
Znów zapadła cisza. Myśliwy co jakiś
czas odwracał się do nimfy, by upewnić się, że ta niczego nie knuje. Choć
przestała próbować uciekać, miał wrażenie, że jej spokój stanowił tylko zasłonę
dymną.
– Boli mnie noga. Przystańmy na
chwilę – poprosiła. Zerknął na nią, ale nie zwolnił marszu. – Chciałam
przypomnieć, że trafiłeś mnie miedzianą strzałą. Krwawię.
Zatrzymał się, wzdychając. Nie
wiedział, czy wszystkie nimfy są takie irytujące, ale ta zaczynała mu działać
na nerwy.
Ukucnął przed nią, oglądając
zranienie. Nie było głębokie, a krew już przestała płynąć.
– Nic ci nie będzie – powiedział.
Kiedy zamierzał wstać, Dalia z dzikim okrzykiem zamachnęła się i kopnęła go
kolanem w twarz.
Odrzuciło go do tyłu. Upadł, trzymając
się za nos, z którego trysnęła krew. Nimfa w tym czasie zerwała się do
ucieczki. Jaromir wrzasnął z wściekłości, chwytając w ostatnim momencie koniec
liny przywiązanej do jej rąk. Pociągnął tak mocno, że Dalia straciła równowagę.
Podszedł do niej, emanując wściekłością.
Zacisnął palce na jej szyi i podniósł
ją tak wysoko, że straciła grunt pod nogami. Krztusząc się, próbowała wyrwać
się z morderczego uścisku.
– Mam już serdecznie dość ciebie
i twojego narzekania – powiedział. – Możesz nie utrudniać mi zadania? Nie chcę
przez ciebie zawisnąć – warknął.
Dalia zamachała nogami, nie będąc w
stanie wypowiedzieć nawet słowa. Jaromir miażdżył jej krtań.
– Zrób tak jeszcze raz, a cię
zabiję – stwierdził, rozluźniając uścisk.
Driada upadła na ziemię. Klęcząc przed
nim chwyciła się za gardło. Oddychała chrapliwie, a kiedy się odezwała jej głos
był cichy.
– Zrób to – powiedziała.
– Co? – spytał, nie rozumiejąc.
– Zabij mnie. Zabij. Wolę zginąć
niż dać się wykorzystywać jakiemuś parszywemu człowiekowi! – zawołała. – Wolę
zginąć niż służyć idiocie! Nie jestem przedmiotem!
Jaromir przyglądał się jej zaskoczony.
Choć wciąż klęczała i trzymała się za szyję, jej głos brzmiał hardo. W oczach
dostrzegł determinację. Patrzyła na niego wyczekująco. A on nie wiedział, co
odpowiedzieć. Ból złamanego nosa otępiał go.
– Wchodzicie do naszego domu jak
do siebie. Nazywacie nas dzikuskami, ale w sobie nie widzicie nic złego! –
wrzasnęła. – Wyłapujecie nas i sprzedajecie na marketach jak krowy. Widzicie w
nas tylko korzyść dla samych siebie! A pomyśleliście kiedyś o nas? Powiedz mi,
Jaromirze, czy wiesz, co się dzieje z driadą, gdy wyniesie się ją z lasu?
Jaromir nie odpowiedział.
– Umiera! Z tęsknoty za domem.
Znasz to uczucie? Oczywiście, że nie. Ciebie nikt nigdy nie wykradł! Nimfy
umierają, bo wyrwało się je z naturalnego środowiska, a panowie, którzy je
kupili, w ogóle się tym nie przejmują! Bo przecież mogą złapać inną! Nawet
dżdżownice traktujecie z większym szacunkiem!
Jaromir milczał, wpatrując się w jej
błyszczące oczy. Miała rację, wiedział to. I brał bogów na świadków, że nie
chciał robić jej krzywdy. Jednak nie zamierzał oddawać za nią życia. Nie była
mu bliska, ba! nawet jej nie lubił. Dlaczego miałby zawisnąć przez całkowicie
obcą mu nimfę?
– Zabij mnie – poprosiła, stając
na nogi. – Wolę zginąć tutaj, wśród drzew, niż tam – podbródkiem wskazała
kierunek, w którym jeszcze przed kilkunastoma minutami szli.
Myśliwy nie odpowiedział.
„To nie jest kobieta. To nimfa leśna”,
przypomniał sobie słowa Panicza. Jednak jakże mógł nie nazwać jej kobietą,
widząc krągłe biodra i jędrny biust, słysząc jej cienki głos, dostrzegając
błaganie w tych wielkich, ludzkich oczach? Czy żyjąc tutaj, w lesie, w harmonii
z naturą, nie była człowiekiem bardziej niż jego pobratymcy, którzy – jak
powiedziała – wchodzili do jej domu jak do siebie?
Przyglądał się, jak stała bezradnie
przed nim. Bosa i drżąca ze strachu. Cichy głos w głowie mówił mu, że to, co
robił, było złe. Serce biło szaleńczo w piersi.
– Jeśli mnie oddasz, to tak
jakbyś mnie zabił. Równie dobrze możesz to zrobić tutaj – powiedziała.
Jaromir bił się z myślami.
Sięgnął po sztylet, który nosił przy
pasku i podszedł do niej. Dalia spojrzała na ostrze, po czym uroniła jedną łzę,
która błysnęła niczym diament.
Słyszał kiedyś legendę o różnych
właściwościach łez driad. Według niej każdy rodzaj nimfy posiadał inne łzy:
nimfy wodne miały te w kolorze światła księżyca, o działaniu nasennym, nimfy
górskie płakały łzami białymi jak mleko, leczącymi wszelkie bóle. Łzy nimf
leśnych były diamentowe i, według legendy, przynosiły szczęście.
Jaromir zawahał się, przygryzając
usta. Czuł metaliczny smak krwi, złamany nos utrudniał mu oddychanie. Szeroko
otwarte oczy Dalii wpatrywały się w niego w wyczekiwaniu.
Nabierając pewności, uniósł sztylet do
góry.
Dalia przymknęła powieki, czekając na
cios. Jednak ten nigdy nie nadszedł. Myśliwy chwycił ją za nadgarstki i
przeciął linę. Nimfa spojrzała na niego ze zdumieniem.
Jestem myśliwym, nie alfonsem
– Uciekaj – powiedział. – Zanim
zmienię zdanie.
Uśmiechnęła się przez łzy, po czym
wspięła się na palce i szybko cmoknęła go w policzek. Kiedy odchodziła,
odprowadził ją wzrokiem, czując się jakby ciężar spadł z jego barków.
Gdy sylwetka Dalii zniknęła z zasięgu
jego wzroku, westchnął. Uniósł dłoń, dotykając miejsca na policzku, które
musnęła ustami. Wyczuł kroplę wody, a kiedy zgarnął ją palcem i przysunął
bliżej oczu, dostrzegł w niej diamentowy blask. Uśmiechnął się, wcierając łzę w
dłonie.
Zaczynało świtać, leśne zwierzęta
powinny lada moment budzić się do życia. Postanowił zaczekać.
Usłyszawszy szelest, obrócił się.
Kilkanaście metrów na prawo zobaczył sarnę. Chwycił swój łuk i wyjął strzałę,
naciągając cięciwę.
Skoro wisiało nad nim widmo śmierci,
chciał zapolować jeszcze raz. Może Panicz da się przekonać sarniną i daruje mu
życie? Jeśli dobrze to rozegra, jeśli wymyśli ładną historyjkę… może sam zje
porządny obiad? Był dobrej myśli… W końcu zdobył łzę nimfy leśnej. Uśmiechnął
się.
Bum-tup. Bum-tup.
Zwolnił cięciwę.
###
Recenzja
Droga Parabolo,
cieszymy się, że gościsz u nas po raz
kolejny, a jeszcze bardziej raduje nas to, że tym razem zdecydowałaś się na
fantastykę, którą mamy tu w śladowej ilości. Tyle tytułem wstępu, najważniejsza
jest jednak opinia: podobał nam się sposób, w jaki poradziłaś sobie z
wyzwaniem, bo udało Ci się stworzyć coś niezwykłego i bardzo kreatywnego.
Jaromir (nawiasem mówiąc, to słowiańskie imię oznaczające „surowość” i „pokój”
– widzimy, co tam zrobiłaś) był bardzo dobrym głównym bohaterem, jednak
zabrakło mu jakiegoś kontekstu. Nie wiemy, dlaczego pracuje dla Panicza ani kim
jest sam Panicz, a szkoda. Może to nasze zamiłowanie do czytania długich
tekstów, a może po prostu niedosyt spowodowały, że odczułyśmy historię jako
niekompletną. Od momentu pojawienia się driady, aż po jej prośbę o zabicie,
akcja była bardzo szybka, a Twoje dotychczasowe teksty należały raczej do
niespiesznych, przez co zabrakło nam tego przysłowiowego „liścia spadającego z
drzewa”, żeby trochę lepiej wczuć się w klimat opowieści. Niemniej tekst jest
spójny – mało postaci, jeden wątek, czas i miejsce. Dobrze opisałaś otoczenie -
plastyczne przedstawienie umożliwiło znalezienie się wraz z bohaterami na
polanie. Spodobało nam się także zakończenie, bo przez cały tekst czekało się z
zniecierpliwieniem na tę „sarninę”, i w końcu się pojawiła, razem z świetną
klamrą kompozycyjną. Jest to twój drugi tekst, jak najbardziej udany, co więcej
– nie miałyśmy dużo do poprawiania, co jeszcze bardziej nas cieszy. Mamy
nadzieję, że jeszcze kiedyś coś dla nas napiszesz, a Jaromira obsadzisz w
kolejnym odcinku jego leśnych przygód, bo chętnie takowy przeczytamy!
Och, ale się cieszę! Cały dzień siedziałam jak na szpilkach, żeby się dowiedzieć, jakie będzie podsumowanie :) Bardzo mi miło, że opowiadanie się podobało.
OdpowiedzUsuńTak, właśnie szukałam odpowiedniego imienia dla Jaromira i chyba trafiłam dobrze :)
Co do zastrzeżeń... akcja dzieje się szybko, bo - możecie się śmiać - nie chciałam się rozpisywać, żeby się nie pogubić. Wiecie z poprzedniego razu, że miałam problem z zachowaniem spójności, a pisząc krótszy tekst mogłam sobie z tym lepiej poradzić. No i kontrolowałam błędy... A przynajmniej ich część :) Lecz następnym razem postaram się trochę bardziej rozpisać. No i może dowiemy się również kim jest Panicz i dlaczego Jaromir dla niego pracuje? Kto to wie :)
Dziękuję bardzo za podarowanie mi drugiej szansy (Wy wiecie :)) i za tak szybką publikację. Sądziłam, że pojawię się dopiero za kilka tygodni, a tu proszę :) No i za miłe słowa.
Pozdrawiam serdecznie.
Ja z kolei - oprócz tego, że tekst bardzo mi się podobał, z wielu różnych powodów w większości wymienionych w recenzji - chcę powiedzieć, droga Parabolo, że tekst wielokrotnie odsyłał mój ziemniaczany móżdżek do miłych skojarzeń z wiedźmińską częścią twórczości Sapkowskiego. Może to tylko moje spaczenie, tym niemniej za to masz u mnie dodatkowego plusa do ich pokaźnej już kolekcji (:
OdpowiedzUsuńA to możliwe, bo właśnie jestem w trakcie czytania Miecza przeznaczenia :D Może jest jakaś inspiracja w tym :D
OdpowiedzUsuńMiałam podobne wątpliwości, co Malkiem - i my się bardzo cieszymy, że zaczynacie zwracać uwagę na takie szczegóły, bo w zasadzie taka była przecież idea eProzaca. Wyzwanie wyszło Ci zdecydowanie lepiej niż ostatnio (Ty wiesz ;p), pozostaje nam życzyć dalszych postępów i oczekiwać rezultatów :3
OdpowiedzUsuń