wyzwanie: to nie
ma sensu
Spotykali się często.
On przychodził, bo nie mógł bez niej
żyć. Ona – bo nie mogła zmusić się, żeby zmiażdżyć obcasem nędzne odłamki
serca, jakie zostały w jego piersi. Nie wiedziała, że z każdym spotkaniem te
okruchy rozpadają się na coraz mniejsze, i mniejsze…
Raz, kiedy zostały już tylko drobiny
niebezpiecznie zbliżające się rozmiarami do pyłu, wymachując trzymanym w dłoni
papierosem, zapytał:
– Chciałabyś, żeby to się nigdy nie
wydarzyło? – Zaciągnął się głęboko i wyjaśnił: – No wiesz, to wszystko. My. Czy
chciałabyś zapomnieć, że kiedykolwiek się poznaliśmy?
Tamtej nocy niezliczone gwiazdy lśniły
na nieboskłonie. Księżyca nie było nigdzie widać.
– Bardzo – odparła po chwili
milczenia, zapatrzona w jakieś miejsce widoczne tylko dla niej. – A ty? – mruknęła
niemal niedosłyszalnie.
– Nie – powiedział i zakasłał. W
płucach miał popiół. – Nie chciałbym. Jak mógłbym chcieć stracić najlepsze
chwile mojego życia? Jak mógłbym chcieć stracić niebo i księżyc? Przestałyby
cokolwiek znaczyć. Jak mógłbym chcieć zapomnieć o sensie?
– Sensie czego? – spytała, patrząc na
jego pogrążony w cieniu profil. Wiedziała, że powinna się wstydzić, ale nie
czuła już nic.
– Wszystkiego.
Nikt nie zauważył spadającej gwiazdy.
Gdyby ktoś następnego dnia zapytał ją,
co robiła w nocy, pewnie odpowiedziałaby, że spała – tak nierealne zdawało jej
się to zdarzenie. Może dodałaby coś o dziwnym śnie, o śnie, w którym rozmawiała
ze smutnym mężczyzną o orlim nosie i włosach koloru nocnego nieba.
* * *
Do tłumu nieznajomych na ulicy
dołączył jeszcze jeden.
Widywała go codziennie. Ciemnowłosy,
elegancko ubrany, z twarzą bez wyrazu, mijał ją, gdy szła do pracy. Pewnie nie
zwróciłaby na niego uwagi, gdyby nie jego oczy.
Nie potrafiła nawet określić ich koloru.
Każdego dnia wydawały się inne, ale dwie rzeczy pozostawały niezmienne.
Pierwsza – bezbrzeżna rozpacz w tych zmieniających barwę oczach w połączeniu z
czymś jeszcze, czego nie mogła rozpoznać – sprawiała, że zawsze przechodził ją
dreszcz, gdy go widziała.
Druga natomiast była, a przynajmniej
powinna być, jeszcze bardziej niepokojąca – zawsze były skierowane na nią. Z
jakiegoś powodu jednak ani jej to nie przeszkadzało, ani nie wydawało się
dziwne. Znała to spojrzenie.
W pewnym momencie zaczęła czuć przyjemne
ciepło, nadchodzące wraz z jego obecnością.
Potem widziała jak chudł, twarz miał
coraz bledszą, a dawniej sprężysty krok zmienił się w powłóczenie nogami. Tylko
oczy jaśniały niesamowitym blaskiem wśród szarości, która ogarnęła świat.
Równocześnie z ciepłem zimna szpila zaczęła
wbijać się w jej serce.
Na święta wyjechała z miasta,
odwiedziła rodzinę na wsi. Ta ostatnia Gwiazdka byłaby cudowna, gdyby nie
narastający w jej wnętrzu niepokój. Myśl o nieznajomym ze znanym spojrzeniem
nie dawała jej spokoju. Też gdzieś wyjechał? A może siedział sam w pustym,
smętnym mieszkanku? Wyobraźnia zaraz podsunęła jej właściwy obraz. Postanowiła
wcześniej wrócić do domu.
Ale jego nigdzie nie było. Czekała
dzień, dwa, tydzień, miesiąc...
A on zniknął, ot tak, po prostu i
nigdy więcej go nie zobaczyła.
Tysiąc rozpalonych odłamków zniszczyło
sens wszystkiego.
Dobrze zajrzeć tu w niedzielę i zobaczyć, że jeszcze nie rzuciliście bloga w cholerę, choć bywacie tego bliscy. O ile dobrze znam szefową, to choćby świat się zawalił, zaciśnie zęby i będzie Wam poprawiać te przecinki ;]
OdpowiedzUsuńCo do tekstu - Malkiemie, chyba tym razem mi się nie podoba. Z jednej strony wydaje mi się, że potencjał pomysłu nie został wykorzystany, a z drugiej rozumiem dopasowanie migotliwości tekstu do motywu spadającej gwiazdy. Bardzo szybko zakończyłeś opowiadanie. Zabrakło mi chyba czegoś w tej drugiej części. Nie wiem, czego. Czegoś, co pozwoliłoby nam sądzić, że ona nie była tylko kolejną zapatrzoną w siebie paniusią z problemami ważniejszymi od głodu w Afryce i innych wielkich spraw? Choć zakończenie bardzo mi się podoba. I nie jest dla mnie ani trochę smutne. On? Płaci za naiwność. A ja jej po prostu nie lubię. Jest zbyt skupiona na sobie, nawet kiedy zaczyna martwić się o obcego.
Sens i Płyta, swoją drogą, to jakaś nowa seria o rozstaniach? Żywię cichą nadzieję na brak wątków biograficznych.
Kalka zawsze. W sobotę mieliśmy w łapkach książkę z błędami składania, gramatycznymi i z masą niezręcznych sformułowań. Cóż... skończyło się na analizie dwóch pierwszych rozdziałów. c:
OdpowiedzUsuńJeśli chodzi o sam tekst, to nie chciałem go za bardzo rozwijać, bo mógłby stracić klimat, jaki, mam nadzieję, udało mi się choć częściowo uzyskać.
Seria o rozstaniach? - Nie, panie Borysie, tak się po prostu złożyło, że napisaliśmy teksty o dość podobnej tematyce. Rozstania chyba niespecjalnie pasują na lek antydepresyjny, prawda? Ja również żywię taką nadzieję, panie Borysie, ja również.
Krótkie, zwięzłe, na temat. Podoba mi się :D
OdpowiedzUsuńTym razem muszę nie zgodzić się z Borysem (czemu zawsze, jak piszę to imię to wydaje mi się zmyślone. Lubię je, ale Borys wydaje mi się chyba za mało rzeczywisty, żeby istnieć naprawdę). Tekst bardzo mi się spodobał i zauważyłem, że trochę odszedłeś od swojego stylu. To fajne, że eksperymentujesz. Bardzo spodobał mi się głównie drugi fragment o mężczyźnie, który chodził do pracy. Ale w tym momencie znowu muszę jednak zgodzić się z Borysem, bo tekst jest stanowczo za krótki i właściwie to skończył się, zanim zdążył się zacząć. To wygląda bardziej, jak wprowadzenie. Przynajmniej do momentu, w którym ona wyjeżdża na święta. Wydaje mi się, że w ogóle postanowiłeś skończyć to opowiadanie i dlatego pod koniec trochę przyspieszyłeś akcję i te uczucia się wylały z bohaterki tak zupełnie niespodziewanie.
OdpowiedzUsuńPomimo to uważam, że tekst bardzo fajnie ci wyszedł. Gratuluję :)
Czy w pierwszej i drugiej czesci tego opowiadania, jest to ten sam chlopak?
OdpowiedzUsuń