stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Malkiem: Lepiej

wyzwanie: rzecz o banalności świata

Malwina ostrożnie zamknęła za sobą drzwi, po czym oparła się o nie plecami i odetchnęła głęboko. Kto by pomyślał, że opieka nad starszą panią może być tak wyczerpującym zadaniem?
Cóż, z całą pewnością nie ona, gdy przyjmowała tę pracę.
Nie chodziło wcale o to, że nie lubiła pani Albiny. Pani Albiny nie dało się nie lubić. Problemem był jej sposób patrzenia na świat. Mianowicie, pani Albina była absolutnie przekonana, że na świecie nie pozostał już żaden zły człowiek (chociaż nigdy nie ujęłaby tego w ten sposób – była jedną z tych osób, które uważają, że nie ma czegoś takiego jak zły człowiek), a głupota z bezmyślnością do pary również zostały dawno zapomniane.
Myliła się, oczywiście.
Całe jej podejście do świata uosabiał (w oczach Malwiny) pulchniutki aniołek w różowym ubranku, który swoimi cielęcymi oczkami obserwował z wysokiej półki pokój, w którym zamieszkiwała staruszka.
Właśnie dlatego wizyty u niej tak męczyły Malwinę. Przez cały dzień, kiedy podawała starszej pani lekarstwa i posiłki, musiała być wesoła i radosna, nawet gdy ani trochę nie czuła się wesoło i radośnie. Pozwalała sobie tylko na chwilę odprężenia, gdy oczyszczała z kurzu tę przeklętą figurkę, celowo zostawiając jej na plecach masę szarego pyłu.
Czasami się do niej wykrzywiała.
A czasem ją „przypadkiem” przewracała.
Jednak nie aniołek był najgorszy. Najgorsze (mimo że wcale nie nieprzyjemne) były codzienne rozmowy z panią Albiną, które Malwina zmuszona była prowadzić, kiedy wykonała już wszystkie domowe prace. Pani Albina bowiem, mimo podeszłego wieku i rozległej siatki zmarszczek na twarzy, miała umysł ostry jak nóż. Dziwnie łatwo było o tym zapomnieć, myślała Malwina, kiedy wracała do swojego małego mieszkania na przedmieściach, wystarczyło popatrzeć w te jej błękitne, wodniste oczy i napić się razem z nią herbaty, którą zawsze Malwinie proponowała (a którą Malwina i tak sama musiała zaparzyć), a człowiek, jeśli się nie pilnował, odpływał.
Wtedy, odprężony, zbyt łatwo mógłby zwierzyć jej się ze swoich problemów.
A jakie problemy można mieć w świecie, w którym nie ma ani głupoty, ani zła, ani bezmyślności?
Zabrakło mi mleka w lodówce, a w sklepie też im się skończyło?
Nie, ktoś powinien okazać się bardziej przewidujący.
Chłopak mnie zranił?
Nie, bo dlaczego niby miał to zrobić, skoro nie był bezmyślny?
A starszą panią nie sposób było zbić z pantałyku byle banałem.
Malwina jednak w pewnym stopniu rozumiała powody tego, czego bardzo starannie nie nazywała szaleństwem staruszki. Pani Albina przeżyła Wojnę, a była to wojna wielką literą, ponieważ była jedyną wojną, którą ludzie pamiętali.
Ponoć była straszna.
Chociaż nigdy o niej nie mówili.
Jedynym faktem, który poznał każdy urodzony potem (które to słowo zawsze starannie akcentowano) było to, że populacja planety zmniejszyła się z około siedmiu miliardów do jakichś dziesięciu milionów.
Córka pani Albiny, smutna kobieta po czterdziestce, Eufemia, wyjaśniła kiedyś Malwinie, że przez długi czas jej matka żyła zupełnie zwyczajnie, jak wszyscy ludzie, którzy przeżyli, ale któregoś dnia, wcale nie tak dawno, zaczęła zachowywać się w sposób, który Malwina tak dobrze zdążyła poznać.
Znów westchnęła, kiedy otwierała drzwi swojego mieszkania. Nie były zamknięte na klucz, co oznaczało, że on (zawsze tak nazywała go w myślach, bojąc się, że gdyby użyła jego imienia, stałby się zbyt realny) również zdążył wrócić. Zwykle o tej porze nie był jeszcze w domu. Nie była właściwie pewna, czy chce z nim teraz rozmawiać.
Lubiła go, mimo że ledwie chwilę temu był jeszcze obcym człowiekiem. Tak działał rządowy program ratowania ludzkości. Jeśli młody człowiek w pewnym wieku nie znalazł jeszcze życiowego partnera, mądrzy urzędnicy robili to za niego. W przypadku kobiet wiek ten wynosił dwadzieścia jeden lat (a i tak politycy rozważali obniżenie tego wieku, najwidoczniej pragnąc, by ludzie raz jeszcze obleźli całą Ziemię niby jakieś robactwo), w przypadku mężczyzn – dwadzieścia osiem.
Tak więc zamieszkała razem z nim i, żeby zachować pozory, spali nawet w jednym łóżku. Rozmawiali też całkiem sporo, bo nie bardzo mieli inne wyjście poza obserwowaniem zwykle pustych ulic wymarłego nieomal miasta. Czasem któremuś z nich udawało się zdobyć jakąś książkę, a wtedy czytali ją sobie przez ramię.
Książki były rzadkością, bo każda z nich, według prawa, powinna zostać zgłoszona do specjalnego Urzędu Kinyzwicji, gdzie sprawdzano, czy aby nie ma w niej bezużytecznych idei, które tylko zaśmiecałyby umysły szczęśliwych dotąd obywateli. W najlepszym razie tom oddany do tego urzędu był dla praworządnego obywatela stracony na zawsze. W najgorszym pechowca wzywano, żeby wyrazić troskę o bezpieczeństwo jego i innych, którzy mogli mieć styczność z nieszczęśliwą pozycją.
Na początku Malwina nie wiedziała, że oboje czytają znalezione z trudem czy kupione na ulicy od podejrzanego mężczyzny w płaszczu dzieła sprzed. Jeśli chodzi o niego, to właściwie nie była pewna, czy wiedział od początku, czy po prostu odkrył to któregoś razu, gdy była nie dość ostrożna.
Z nim nigdy nic nie było wiadomo.
W każdym razie kiedyś po prostu wręczył jej książkę, stwierdzając:
– Powinnaś przeczytać.
Wtedy (oczywiście po początkowym szoku) naprawdę go polubiła.
Teraz siedział przy stole i pustym wzrokiem wpatrywał się w przestrzeń. Często tak robił i Malwina była przekonana, że ma o czym myśleć. Miał jakąś tajemnicę, była tego pewna.
– Cześć – rzuciła, a zza szkieł okularów skupiło się na niej spojrzenie heterochromicznych oczu.
Jedno było zielone, a drugie brązowe.
Bardziej lubiła brązowe, bo to zielone było dzikie i niepokojące.
– Hej – odpowiedział, a ona usiadła naprzeciwko niego, na tym gorszym z dwóch niedopasowanych krzeseł.
– Znowu było blisko?
Wiedział. Zawsze wiedział.
Skinęła głową.
– Prawie jej powiedziałam, że znów wezwali nas do urzędu, żeby dowiedzieć się, czemu nie mamy dzieci.
– Nie wie nawet o urzędach? – zdziwił się.
– Pewnie dają jej spokój, bo jest jedną z ostatnich, którzy żyli przed.
– Nie wiem nawet, czy nie ostatnią. Starsza pani J. zmarła w zeszłym tygodniu. A to znaczy, że twoja pani Albina wie więcej niż ktokolwiek inny, kto nie należy do rządu.
Milczeli przez chwilę.
– Chyba rzucę tę pracę – stwierdziła nagle.
– Męczy cię udawanie?
Kiwnęła głową i oparła ją na dłoniach.
– Nie powinnaś.
Znów kiwnięcie.
– Położę się dziś wcześniej – stwierdziła, wstając powoli od stołu.
– Jest kolacja.
– Wiem, nie mam dzisiaj ochoty.
Tym razem on kiwnął głową. Kiedy zrobiła dwa kroki w stronę sypialni, powstrzymał ją jego głos:
– Malwina – powiedział. – Kiedy jutro do niej pójdziesz, pomyśl, że na parę godzin naprawdę wchodzisz do doskonałego świata. Bo wchodzisz.
Naprawdę go lubiła.

* * *
Następnego dnia pani Albina miała nietypowe życzenie:
– Dziecko – powiedziała, bo zawsze tak do niej mówiła. Osiemdziesiąt lat różnicy to w końcu nie byle co. – Podaj mi, proszę, tego aniołka z wysokiej półki. Chcę mu się przyjrzeć.
Więc Malwina sięgnęła po znienawidzoną figurkę, która wtedy wcale nie wydawała się tak okropna. Z lekkim poczuciem winy wytarła dłonią jej zakurzone plecy, a dłoń z kolei wytarła w tylną kieszeń spodni. Delikatnie postawiła posążek na przykrytym koronkową serwetką kawowym stoliczku, obok fotela, w którym staruszka spędzała większość dnia.
Pani Albina sięgnęła po aniołka bardzo powoli, wzięła go w ręce i spojrzała w te jego wielkie oczy. Nagle zatrzęsły jej się ręce.
Figurka wylądowała na ziemi i roztrzaskała się.
Malwina mogłaby przysiąc, że to nie był przypadek, bo chwilę wcześniej w oczach staruszki pojawiły się głębiny oceanu.
– I tak jej nigdy nie lubiłam – powiedziała pani Albina. – A teraz, dziecko, bądź tak miła i sięgnij do tamtej szuflady – wskazała palcem.
Malwina sięgnęła.
– Poczytaj mi – poprosiła starsza pani.
Książka miała tytuł —

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.