wyzwanie:
idealna sytuacja jest wtedy, kiedy żółte
pokrywa się z różowym, prudencja
Idealna
sytuacja jest wtedy, kiedy żółte pokrywa się z różowym. Kontrast kolorów jest
wtedy na tyle wyraźny, aby stary aparat go nie rozmazał i na tyle delikatny, że
widoczny dla każdego.
Czekanie
na wschód słońca było dla niego odliczaniem do ideału. Cierpliwie wpatrywał się
w horyzont i wyłapywał każdą ciepłą smugę koloru pojawiającą się na nad nim.
Uwielbiał ten powolny proces; najpierw niebo szarzało delikatnie, jakby nigdy
nie było granatowe i upstrzone gwiazdami, ale czarne, czarne jak aksamit, a
biała lampa flesza powoli naświetlała je z niewiadomej pozycji i rozcieńczała
atramentowy barwnik, aby uzyskać jasną, przydymioną szarość. Na tak
przygotowaną scenerię wpływały kolory; najpierw delikatne, blade błękity,
później zapierający dech w piersiach pomarańczowawy róż. Jego smugi rozlewały
się powoli przy linii horyzontu, a później spiętrzały jak spieniane mleko w
kawie, coraz wyżej, coraz bardziej... Niebo rumieniło się i rozgrzewało.
Sprawiało wrażenie, jakby tęsknie wyczekiwało, aż złota tarcza słońca wpłynie
na nie i oświetli ziemię. Niestety, róż jest bardzo ulotny, szybko blaknie i
ustępuje pomarańczowej łunie zwiastującej nadejście dnia. Ale jeszcze nie
teraz. Teraz za nim na niebo wkraczała żółta mgła, ciężka i lepka, ale wnikliwa,
starająca się prędko zdominować romantyczność różu i zastąpić go radością
poranka.
To był
ten moment, kiedy zawsze wyciąga aparat. Siedział na placu prawie godzinę i
czekał na tą idealną chwilę, kiedy na niebie zjawiają się obydwa kolory naraz,
splatają i tańczą jak stęskniona para, aby zaraz na powrót się rozstać i musieć
przeżyć bez siebie okrutne dwadzieścia cztery godziny wypełnione smakiem
niecierpliwości, aby znów cieszyć się sobą przez świetliste kilkadziesiąt sekund…
Zaczął
robić zdjęcia. Nie miał czasu na wybranie idealnego miejsca. Wschód słońca był
żywiołem, nietrwałymi minutami, podczas których świat zmieniał się całkowicie. Zdążył
wykonać około dziesięciu fotografii, zanim barwy nieba zlały się, tworząc
agresywny w porównaniu do poprzedniej mgiełki pomarańcz. Słońce wpłynęło na
widnokrąg, a magia uciekła przed nim i schowała się gdzieś w chmurach.
Westchnął
ciężko i schował aparat do torby. Pięć minut. Tyle piękna miało w sobie jego
życie.
Kiedy
wrócił do domu, wszyscy jeszcze spali. Starał się wejść do mieszkania jak
najciszej. Zdjął buty, kurtkę i poszedł do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Miał
urlop, ale nie zamierzał wracać do spania. Nie dlatego, że nie chciał. Po
prostu w sypialni znajdowała się ona.
Jego
żona.
Ciekawe,
czy zauważyła, że wyszedł? Pewnie tak. Co prawda nigdy go o to nie pytała, ale
jej znaczące spojrzenia przy śniadaniu mówiły mu wszystko. Uciekanie przed nimi
opanował niemal tak dobrze, jak polowanie na wschód słońca. Zaparzył sobie duży
kubek kawy i poszedł do gabinetu. Odpalił komputer i zajął się przeglądaniem
aukcji internetowych, na których szukał pewnego modelu polaroida. Niestety, za
zadbane egzemplarze cena była zbyt wygórowana, a te tańsze zazwyczaj nie
nadawały się do użytku.
Spędził
tak dwie godziny. Później przyszła do niego ona. Była ubrana w nocną koszulę,
którą sam jej kupił na urodziny. Wspomnienie ukłuło go boleśnie. Uśmiechnął się
do niej.
– Jak
spałaś? – zapytał, wracając wzrokiem do aparatów
w komputerze.
–
Dobrze – odpowiedziała, przechylając głowę. – A ty?
– Też.
Dziękuję.
Zapadła
cisza, która wierciła dziurę w jego żołądku. Czuł, że powinien się odezwać, że
ona tego oczekuje, ale… Nie mógł. Nie potrafił zmusić się do wypowiedzenia kolejnego
nic nie znaczącego banału.
Wyszła
z gabinetu. Odchylił się na krześle i wypuścił głośno powietrze. Te wszystkie
uprzejme, nic nie znaczące rozmówki wyczerpywały go bardziej niż praca w
korporacji. Musiał wkładać w nie resztki sił. A i tak nie przynosiły skutku.
Nie były tymi samymi pogawędkami, jakie prowadzili jeszcze rok temu. Teraz
stanowiły wyzwanie, przykry obowiązek, coś, co przywoływało tylko mgliste
wspomnienie przeszłości.
Usłyszał,
że poszła do kuchni; zdradził ją brzęk naczyń. Otworzyła lodówkę. Pewnie wyjęła
z niej jogurt. Na śniadanie zawsze jadła jogurt albo kanapkę z szynką i sałatą.
Zawahał się, czy miał rację, ale na pewno odgadł. Zawsze zgadywał. Jeżeli na
kolacje jadła coś słodkiego, to na śniadanie robiła kanapki. Wczoraj na kolację
były jednak grzanki serowe, więc teraz musiała sięgnąć po jogurt, ponieważ
brakowało jej cukru. Jakim cudem, jedząc tyle słodyczy, zachowała tak szczupłą sylwetkę?
Nie uprawiała żadnego sportu ani nie przejmowała się dietą, a wciąż wyglądała
równie pięknie jak w dniu, kiedy ją poznał.
Uśmiechnął
się na to wspomnienie. Wciąż kwalifikował je jako miłe, chociaż nieraz pragnął
wyrzucić je z pamięci. Poznali się jeszcze w szkole, w liceum. Byli ze sobą od
dziesięciu lat. Przetrwali maturę, studia, wzięli ślub na trzecim roku. Później
pojawiła się Prudencja, ich córka. Pokręcił głową. Jakim cudem zgodził się, aby
żona nadała jej tak dziwaczne imię? Miłość przysłoniła mu najwyraźniej zdrowy
rozsądek, bo sądził wtedy, że każde imię okaże cudowne, jeżeli będzie je nosiła
taka przepiękna istotka jak ona…
Usłyszał,
jak ktoś wychodzi z pokoiku na piętrze. Oznaczało to, że Prudencja już wstała i
postanowiła iść do mamy. Miał rację; mała zbiegła po schodach i skierowała się
prosto do kuchni.
–
Mamusia! – krzyknęła. Wstał z krzesła i podążył za jej głosem. Stanął w
drzwiach i obserwował, jak żona przytula ich córeczkę, a ta śmieje się głośno i
prosi o śniadanie. Wszedł do kuchni, wziął małą na ręce. Przytulił ją mocno i
zapytał, co chciałaby zjeść. Obiecał, że zrobi jej kanapkę z serem. Ponad
ramieniem Prudencji zobaczył, że żona siada przy stoliku i kończy swoje
śniadanie.
Nie
mylił się.
Jadła
jogurt.
Szybko
uciekł przed jej wzrokiem – pełnym pytań, na które nie umiał odpowiedzieć.
***
Wieczorem
usypiał Prudencję, czytając jej bajki. Mała zawsze najbardziej lubiła te o
księżniczkach. Zawsze przy słowach „i żyli długo i szczęśliwie” uśmiechała się
półsennie i prosiła, żeby przytulił od niej swoją królewnę. Kiedy zrobiła to tym
razem, przygryzł wargę i pogłaskał ją tylko po głowie. Nie pamiętał już, kiedy
ostatni raz nazwał tak swoją żonę. Prudencja jednak najwyraźniej wciąż
wiedziała, że kiedyś robił to często i z miłością. Ciekawe, co by było, gdyby
nagle ich życie zmieniło się w sposób, w jaki chciał? Odpędził od siebie
wszystkie pozornie szczęśliwe wizje wiedząc, że nie mógłby zrobić tego własnej
córce. Nie mógłby skazać jej na to, co przeżywał przez swoich rodziców.
Wyszedł
z pokoiku, prawie potykając się o misia leżącego na podłodze. Zszedł do kuchni.
Miał nadzieję, że nie spotka tam jej. Zazwyczaj o tej porze czytała już w łóżku
albo oglądała filmy.
Dziś
jednak zastał ją siedzącą przy stoliku, z twarzą schowaną w dłoniach.
– Coś
się stało? – zapytał. Uniosła spojrzenie pełne łez.
–
Musimy porozmawiać.
– Ale o
czym?
–
Dobrze wiesz.
Kiwnął
głową. Wiedział. Ale nie zdawał sobie sprawy, że ona też wie…
– Kiedy
to się zaczęło? – zapytała.
– Rok
temu.
Kiwnęła
głową.
Nie
spodziewał się tego, co powiedziała później.
– Ale
jak to: rozstać się? – wycedził zszokowany. Serce ścisnęło mu się w piersi. Z
ulgi, ale jednocześnie też z niepokoju. Nie wyobrażał sobie swojego życia.
Wyobrażał sobie to, jak Prudencja będzie żyła w rozbitej rodzinie.
–
Ludzie tak robią. Nie mogę udawać, że nie widzę, jaki jesteś nieszczęśliwy. Że
mnie nie kochasz. Że chcesz być sam.
– Ale…
Co z dzieckiem? Jak ona sobie poradzi?
– Damy
radę. Jeśli skończymy to teraz, bez nienawiści. Nie chcę, żebyś był ze mną
przez roztropność.
Spojrzał
na nią prawie przez łzy. Na jej brązowe włosy okalające okrągłą twarz, na
wilgotne oczy, na usta, które szeptały niegdyś najpiękniejsze słowa, jakie
znał.
Jednak
nie patrzył na nie tak, jak dziesięć lat temu. Patrzył na nie jak na
przyjacielskie, ale nie kochane.
Następnego
poranka znowu poszedł na plac, aby uchwycić wschód słońca. Godzinne
wyczekiwanie na idealną sytuację, a później pięć cudownych minut. Tyle piękna
miało w sobie jego życie.
###
Recenzja
Droga Tasiu,
na początku dziękujemy Ci bardzo za
kolejne ukończone wyzwanie – prędkość, z jaką je piszesz, bywa, prawdę mówiąc,
trochę przerażająca i wprawia nas w zakłopotanie, szczególnie, że niczego im to
nie ujmuje.
Narracja jest powolna, może momentami
nawet nieco zbyt powolna, mimo że ogólnie pomaga wprowadzić do opowiadania,
pasującą bardzo do tematu, atmosferę takiej stagnacji, smutku. Bohater
nieradzący sobie z sytuacją i uciekający gdzieś każdego dnia do tego jedynego
szczęśliwego momentu – wyobrażamy to sobie świetnie, dzięki Tobie. Jego relacja
z żoną również jest wiarygodna. Problem jest głównie z jedynym dłuższym
dialogiem, bo tam tempo dziwnie przyśpiesza; widzielibyśmy w tym miejscu raczej
dużo przerw, nieprzyjemnej ciszy – rwącej się rozmowy, którą jednak trzeba
przeprowadzić. Chyba po prostu poszło im za łatwo. Więcej wstawek narratora
powinno zdać egzamin.
I to by było na tyle, zapraszamy
ponownie. ^^
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz