stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Tasia #2

wyzwanie: idealna sytuacja jest wtedy, kiedy żółte pokrywa się z różowym, prudencja

Idealna sytuacja jest wtedy, kiedy żółte pokrywa się z różowym. Kontrast kolorów jest wtedy na tyle wyraźny, aby stary aparat go nie rozmazał i na tyle delikatny, że widoczny dla każdego.
Czekanie na wschód słońca było dla niego odliczaniem do ideału. Cierpliwie wpatrywał się w horyzont i wyłapywał każdą ciepłą smugę koloru pojawiającą się na nad nim. Uwielbiał ten powolny proces; najpierw niebo szarzało delikatnie, jakby nigdy nie było granatowe i upstrzone gwiazdami, ale czarne, czarne jak aksamit, a biała lampa flesza powoli naświetlała je z niewiadomej pozycji i rozcieńczała atramentowy barwnik, aby uzyskać jasną, przydymioną szarość. Na tak przygotowaną scenerię wpływały kolory; najpierw delikatne, blade błękity, później zapierający dech w piersiach pomarańczowawy róż. Jego smugi rozlewały się powoli przy linii horyzontu, a później spiętrzały jak spieniane mleko w kawie, coraz wyżej, coraz bardziej... Niebo rumieniło się i rozgrzewało. Sprawiało wrażenie, jakby tęsknie wyczekiwało, aż złota tarcza słońca wpłynie na nie i oświetli ziemię. Niestety, róż jest bardzo ulotny, szybko blaknie i ustępuje pomarańczowej łunie zwiastującej nadejście dnia. Ale jeszcze nie teraz. Teraz za nim na niebo wkraczała żółta mgła, ciężka i lepka, ale wnikliwa, starająca się prędko zdominować romantyczność różu i zastąpić go radością poranka.
To był ten moment, kiedy zawsze wyciąga aparat. Siedział na placu prawie godzinę i czekał na tą idealną chwilę, kiedy na niebie zjawiają się obydwa kolory naraz, splatają i tańczą jak stęskniona para, aby zaraz na powrót się rozstać i musieć przeżyć bez siebie okrutne dwadzieścia cztery godziny wypełnione smakiem niecierpliwości, aby znów cieszyć się sobą przez świetliste kilkadziesiąt sekund…
Zaczął robić zdjęcia. Nie miał czasu na wybranie idealnego miejsca. Wschód słońca był żywiołem, nietrwałymi minutami, podczas których świat zmieniał się całkowicie. Zdążył wykonać około dziesięciu fotografii, zanim barwy nieba zlały się, tworząc agresywny w porównaniu do poprzedniej mgiełki pomarańcz. Słońce wpłynęło na widnokrąg, a magia uciekła przed nim i schowała się gdzieś w chmurach.
Westchnął ciężko i schował aparat do torby. Pięć minut. Tyle piękna miało w sobie jego życie.
Kiedy wrócił do domu, wszyscy jeszcze spali. Starał się wejść do mieszkania jak najciszej. Zdjął buty, kurtkę i poszedł do kuchni, żeby zrobić sobie kawy. Miał urlop, ale nie zamierzał wracać do spania. Nie dlatego, że nie chciał. Po prostu w sypialni znajdowała się ona.
Jego żona.
Ciekawe, czy zauważyła, że wyszedł? Pewnie tak. Co prawda nigdy go o to nie pytała, ale jej znaczące spojrzenia przy śniadaniu mówiły mu wszystko. Uciekanie przed nimi opanował niemal tak dobrze, jak polowanie na wschód słońca. Zaparzył sobie duży kubek kawy i poszedł do gabinetu. Odpalił komputer i zajął się przeglądaniem aukcji internetowych, na których szukał pewnego modelu polaroida. Niestety, za zadbane egzemplarze cena była zbyt wygórowana, a te tańsze zazwyczaj nie nadawały się do użytku.
Spędził tak dwie godziny. Później przyszła do niego ona. Była ubrana w nocną koszulę, którą sam jej kupił na urodziny. Wspomnienie ukłuło go boleśnie. Uśmiechnął się do niej.
– Jak spałaś? – zapytał, wracając wzrokiem do  aparatów w komputerze.
– Dobrze – odpowiedziała, przechylając głowę. – A ty?
– Też. Dziękuję.
Zapadła cisza, która wierciła dziurę w jego żołądku. Czuł, że powinien się odezwać, że ona tego oczekuje, ale… Nie mógł. Nie potrafił zmusić się do wypowiedzenia kolejnego nic nie znaczącego banału.
Wyszła z gabinetu. Odchylił się na krześle i wypuścił głośno powietrze. Te wszystkie uprzejme, nic nie znaczące rozmówki wyczerpywały go bardziej niż praca w korporacji. Musiał wkładać w nie resztki sił. A i tak nie przynosiły skutku. Nie były tymi samymi pogawędkami, jakie prowadzili jeszcze rok temu. Teraz stanowiły wyzwanie, przykry obowiązek, coś, co przywoływało tylko mgliste wspomnienie przeszłości.
Usłyszał, że poszła do kuchni; zdradził ją brzęk naczyń. Otworzyła lodówkę. Pewnie wyjęła z niej jogurt. Na śniadanie zawsze jadła jogurt albo kanapkę z szynką i sałatą. Zawahał się, czy miał rację, ale na pewno odgadł. Zawsze zgadywał. Jeżeli na kolacje jadła coś słodkiego, to na śniadanie robiła kanapki. Wczoraj na kolację były jednak grzanki serowe, więc teraz musiała sięgnąć po jogurt, ponieważ brakowało jej cukru. Jakim cudem, jedząc tyle słodyczy, zachowała tak szczupłą sylwetkę? Nie uprawiała żadnego sportu ani nie przejmowała się dietą, a wciąż wyglądała równie pięknie jak w dniu, kiedy ją poznał.
Uśmiechnął się na to wspomnienie. Wciąż kwalifikował je jako miłe, chociaż nieraz pragnął wyrzucić je z pamięci. Poznali się jeszcze w szkole, w liceum. Byli ze sobą od dziesięciu lat. Przetrwali maturę, studia, wzięli ślub na trzecim roku. Później pojawiła się Prudencja, ich córka. Pokręcił głową. Jakim cudem zgodził się, aby żona nadała jej tak dziwaczne imię? Miłość przysłoniła mu najwyraźniej zdrowy rozsądek, bo sądził wtedy, że każde imię okaże cudowne, jeżeli będzie je nosiła taka przepiękna istotka jak ona…
Usłyszał, jak ktoś wychodzi z pokoiku na piętrze. Oznaczało to, że Prudencja już wstała i postanowiła iść do mamy. Miał rację; mała zbiegła po schodach i skierowała się prosto do kuchni.
– Mamusia! – krzyknęła. Wstał z krzesła i podążył za jej głosem. Stanął w drzwiach i obserwował, jak żona przytula ich córeczkę, a ta śmieje się głośno i prosi o śniadanie. Wszedł do kuchni, wziął małą na ręce. Przytulił ją mocno i zapytał, co chciałaby zjeść. Obiecał, że zrobi jej kanapkę z serem. Ponad ramieniem Prudencji zobaczył, że żona siada przy stoliku i kończy swoje śniadanie.
Nie mylił się.
Jadła jogurt.
Szybko uciekł przed jej wzrokiem – pełnym pytań, na które nie umiał odpowiedzieć.

***
Wieczorem usypiał Prudencję, czytając jej bajki. Mała zawsze najbardziej lubiła te o księżniczkach. Zawsze przy słowach „i żyli długo i szczęśliwie” uśmiechała się półsennie i prosiła, żeby przytulił od niej swoją królewnę. Kiedy zrobiła to tym razem, przygryzł wargę i pogłaskał ją tylko po głowie. Nie pamiętał już, kiedy ostatni raz nazwał tak swoją żonę. Prudencja jednak najwyraźniej wciąż wiedziała, że kiedyś robił to często i z miłością. Ciekawe, co by było, gdyby nagle ich życie zmieniło się w sposób, w jaki chciał? Odpędził od siebie wszystkie pozornie szczęśliwe wizje wiedząc, że nie mógłby zrobić tego własnej córce. Nie mógłby skazać jej na to, co przeżywał przez swoich rodziców.
Wyszedł z pokoiku, prawie potykając się o misia leżącego na podłodze. Zszedł do kuchni. Miał nadzieję, że nie spotka tam jej. Zazwyczaj o tej porze czytała już w łóżku albo oglądała filmy.
Dziś jednak zastał ją siedzącą przy stoliku, z twarzą schowaną w dłoniach.
– Coś się stało? – zapytał. Uniosła spojrzenie pełne łez.
– Musimy porozmawiać.
– Ale o czym?
– Dobrze wiesz.
Kiwnął głową. Wiedział. Ale nie zdawał sobie sprawy, że ona też wie…
– Kiedy to się zaczęło? – zapytała.
– Rok temu.
Kiwnęła głową.
Nie spodziewał się tego, co powiedziała później.
– Ale jak to: rozstać się? – wycedził zszokowany. Serce ścisnęło mu się w piersi. Z ulgi, ale jednocześnie też z niepokoju. Nie wyobrażał sobie swojego życia. Wyobrażał sobie to, jak Prudencja będzie żyła w rozbitej rodzinie.
– Ludzie tak robią. Nie mogę udawać, że nie widzę, jaki jesteś nieszczęśliwy. Że mnie nie kochasz. Że chcesz być sam.
– Ale… Co z dzieckiem? Jak ona sobie poradzi?
– Damy radę. Jeśli skończymy to teraz, bez nienawiści. Nie chcę, żebyś był ze mną przez roztropność.
Spojrzał na nią prawie przez łzy. Na jej brązowe włosy okalające okrągłą twarz, na wilgotne oczy, na usta, które szeptały niegdyś najpiękniejsze słowa, jakie znał.
Jednak nie patrzył na nie tak, jak dziesięć lat temu. Patrzył na nie jak na przyjacielskie, ale nie kochane.
Następnego poranka znowu poszedł na plac, aby uchwycić wschód słońca. Godzinne wyczekiwanie na idealną sytuację, a później pięć cudownych minut. Tyle piękna miało w sobie jego życie.

###
Recenzja

Droga Tasiu,
na początku dziękujemy Ci bardzo za kolejne ukończone wyzwanie – prędkość, z jaką je piszesz, bywa, prawdę mówiąc, trochę przerażająca i wprawia nas w zakłopotanie, szczególnie, że niczego im to nie ujmuje.
Narracja jest powolna, może momentami nawet nieco zbyt powolna, mimo że ogólnie pomaga wprowadzić do opowiadania, pasującą bardzo do tematu, atmosferę takiej stagnacji, smutku. Bohater nieradzący sobie z sytuacją i uciekający gdzieś każdego dnia do tego jedynego szczęśliwego momentu – wyobrażamy to sobie świetnie, dzięki Tobie. Jego relacja z żoną również jest wiarygodna. Problem jest głównie z jedynym dłuższym dialogiem, bo tam tempo dziwnie przyśpiesza; widzielibyśmy w tym miejscu raczej dużo przerw, nieprzyjemnej ciszy – rwącej się rozmowy, którą jednak trzeba przeprowadzić. Chyba po prostu poszło im za łatwo. Więcej wstawek narratora powinno zdać egzamin.
I to by było na tyle, zapraszamy ponownie. ^^

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz

© Agata | WS | x x.