Do
zdjęcia ustawia nas Sam, ale on od zawsze lubił się rządzić.
Prosi
dziadka Iana, aby stanął za kanapą. Mówi, że to urozmaici kompozycję i nada jej
„tego czegoś”. Wszyscy narzekają na zboczenie zawodowe Sama. Tak już bywa,
kiedy twój kuzyn jest fotografem i prosisz go o zrobienie zdjęcia. To nigdy nie
kończy się na samym naciśnięciu przycisku. Każdy detal musi się zgadzać z wizją
artysty. Nawet, jeśli to tylko zdjęcie rodziny w trakcie świąt.
Sam
pewnie oburzyłby się, gdyby ktoś mu o tym powiedział.
Po
dłuższych dyskusjach dziadek w końcu staje w wyznaczonym miejscu. Krzywi się z
bólu i łapie za krzyż. Pytam go, czy wszystko w porządku. On głaszcze mnie po
głowie i twierdzi, że nie mam się czym martwić. Ufam mu, zwłaszcza gdy obdarza
mnie tym swoim ciepłym uśmiechem. Wkładam dużo starań w to, by uśmiechnąć się
równie miło, co dziadek.
Kolejni
członkowie rodziny zostają rozmieszczeni w kadrze niczym elementy scenografii. Oczywiście,
Amy narzeka najgłośniej. Uważa, że takie rozstawianie wszystkich po kątach
świadczy o manii władzy. Sam tylko wywraca oczami i każe jej stanąć tuż za
Gabrielem, który z trudem utrzymuje kamienną twarz. Dziewczyna wykonuje
polecenie, ale wciąż wygląda na niezadowoloną. Nie idzie to w parze z duchem
świąt. Jest mi nieco przykro z tego powodu, bo bardzo lubię Amy. Zawsze kupuje
mi śliczne zabawki i bawi się ze mną. Mało kto uważa ją za sympatyczną osobę – to pewnie przez jej surowy wygląd.
Reszta
nie stwarza większych problemów. Sam może wyżyć się artystycznie.
Wreszcie
przychodzi kolej na mnie. „Pan fotograf” instruuje mnie, bym usiadł na kolanach
Garetha. Nie należę do kłótliwych ludzi. Wiem zresztą, że nawet gdybym się
sprzeciwił, Sam by mnie zignorował. „Wizja artysty” i inne takie. Wskakuję
zatem na przypisane mi miejsce. Jest niewygodnie. Zaczynam się kręcić, szukając
odpowiedniej pozycji. Zack, usadowiony obok nas, śmieje się ze mnie. Pyta, czy
nie mam przypadkiem owsików. Nie wiem, co to owsiki, więc tylko wzruszam
ramionami. Gareth mówi coś Zackowi na ucho, po czym obaj kiwają głowami
porozumiewawczo. Zastanawia mnie treść tej wiadomości, więc pytam o nią. Nie
uzyskuję odpowiedzi. Najwidoczniej najmłodszego można ignorować.
Niesprawiedliwe.
Krzyżuję
ramiona na piersi na znak mojego gniewu. Tak naprawdę nie jestem zły na żadnego
z nich, ale czasem lubię poudawać. Ciągnę Zacka za włosy, jakbym chciał wdać
się z nim w bójkę.
– Georgie! – syczy kuzyn ostrzegawczo.
Wybucham
śmiechem. Gareth do mnie dołącza. Wciąż patrzę na Zacka - czy można być bardziej poirytowanym
niż on? W życiu jeszcze nie spotkałem kogoś, kto podjąłby się takiego wyzwania.
Chwilę
później na kanapę dołącza Sophie. Poprawia swoje włosy, które zwykle sterczą na
wszystkie strony i przypominają siano. Tego dnia jednak udaje jej się je
okiełznać.
– To prawdziwy świąteczny cud! –
stwierdza, po czym wybucha śmiechem. Chyba tylko ją to bawi.
Sam
mocuje aparat na statywie. Klnie pod nosem, kiedy urządzenie niemalże spada.
Nie powinienem znać słów, które padają z jego ust. Przypatruję się więc innym,
jakby to miało wyciszyć przekleństwa kuzyna. Amy karci Sama, bo to nie czas i
miejsce na takie słownictwo. W sumie muszę przyznać jej rację.
Nie
mówię tego na głos.
Po
niezliczonych przekleństwach i próbach rozstawienia sprzętu, Sammy obwieszcza,
że wszystko jest gotowe. Zaczynam klaskać z radości. Może w końcu będziemy
mogli zrobić sobie przyzwoite zdjęcie. Dziadek Ian mówi, że wszyscy mamy się
uśmiechać. Zdobywam się na grymas, który w moim zamyśle miał przybrać postać
czegoś serdecznego. Mimo usilnych starań nie potrafię wyglądać sympatycznie,
choć słyszałem inne opinie.
Sam
naciska przycisk. Pojawia się czerwone światełko, po czym błyska flesz. To
tyle. Można by pomyśleć, że to koniec ze zdjęciami. Sam powiadamia nas jednak,
że zrobi zdjęcie jeszcze raz, tylko tym razem też się na nim znajdzie. Większość
reaguje na tę informację przeciągłym jękiem. Nie dołączam do nich, bo kolejne
ujęcie mi nie przeszkadza.
Nie
zmieniam pozycji. Teraz, kiedy udało mi się usiąść wygodnie, nie zacznę się
wiercić jak wszyscy naokoło. Czekam, aż ponownie rozlegnie się dźwięk aparatu,
a światło lampy błyskowej zaleje całe pomieszczenie.
Sam
wciska parę przycisków na urządzeniu, włącza pulsujące czerwone światełko, po
czym podbiega do nas i siada. Rzuca jeszcze, byśmy nie zapomnieli o uśmiechach.
Jego pośpiech nieco mnie dezorientuje, przez co nie do końca wykonuję
polecenie. Flesz błyska po raz kolejny.
* * *
W
końcu dostałem zdjęcie do rąk. Oczywiście, musiałem najpierw zobaczyć, jak
wyglądałem. Taki zagubiony, malutki chłopiec w towarzystwie swojej kochanej rodziny.
Gdy mama zabrała mi zdjęcie, powiedziała
mi, że nieco nie pasuję do obrazka. Później posypały się kolejne pytania:
dlaczego się nie uśmiechnąłem, czego się bałem, co zobaczyłem z boku… Chyba nie
była zadowolona z tego, jak wyszedłem. Przejąłem się tym. Zacząłem nawet
obiecywać, że następnym razem się poprawię. Podobno nie musiałem tego robić,
ale mi również nie podobała się moja mina. Zdarzało mi się nawet ćwiczyć
uśmiech przed lustrem, by już nigdy nie doszło do takiej sytuacji.
Lecz
to było kiedyś.
Dawno,
dawno temu. Można by pomyśleć, że w zupełnie innym życiu.
Niegdyś
znienawidzone zdjęcie stało się moim ulubionym. Nieważne, jak głupi jest wyraz
mojej twarzy i jak wiele komentarzy na ten temat otrzymałem. Za każdym razem,
kiedy na nie patrzę, zalewa mnie fala intensywnych wspomnień.
Nie
potrafię z nią walczyć.
Nie
chcę z nią walczyć.
Przypominam
sobie wszystko z najdrobniejszymi szczegółami. Ciepło dłoni dziadka na mojej
głowie. Roztargnienie Sama podczas ustawiania statywu. Nieco skrzekliwy głos
Amy. Miękkość rudych kudłów Zacka. Niewygodne kolana Garetha. Ładnie uczesane
włosy Sophie. Pamiętam nawet uśmiech Gabriela, kiedy Amy kłóciła się z Samem.
Wszystko
wydaje się tak wyraźne…
Ignoruję
pikanie jakiegoś urządzenia tuż obok. Udaję, że nie czuję charakterystycznego
zapachu szpitala. Pielęgniarki uwijające się przy łóżku innego pacjenta też nie
istnieją. To wszystko tylko przypominałoby mi o tym, jak mało czasu mi zostało.
Nie chcę płakać przed śmiercią. Chcę spędzić jak najwięcej czasu z moją rodziną.
Wszyscy przez to przeszli. Przywitają mnie po drugiej stronie, gdy nadejdzie
czas.
Uśmiecham
się resztkami sił.
Jeszcze
chwilę wspominam, zanim zdjęcie wypada mi z rąk.
###
Recenzja
Droga
Asbestine,
na
początek chcielibyśmy zaznaczyć, że niezwykle cieszymy się z faktu, iż
zawitałaś w końcu w naszych skromnych, eProzacowych progach. W dodatku
zawitałaś w naprawdę dobrym stylu.
Opowiadanie
podobało nam się z kilku powodów. Najpierwszym z nich jest tytuł pliku, w
którym nam je przesłałaś: „Georgie, heh, u ded”. Gdybyśmy nie byli tylko
biednymi literatami, dalibyśmy Ci za to jakąś specjalną nagrodę – poza naszym
uznaniem, oczywiście. Oprócz tego bardzo umiejętnie nakreśliłaś ogólne rysy
bohaterów, z którymi możemy poczuć więź, nie znając szczegółów na ich temat.
Uwagę zwraca również sposób narracji – pełen lekkości, a jednocześnie takiego
spokoju, którego przyczynę poznajemy zresztą w momencie zachwiania perspektywy,
umiejętnego przejścia od obrazka widzianego oczami dziecka (duży plus za
przekształcenie wyzwaniowego obrazka w portal do przeszłości) do wspomnień
umierającego. No i właśnie, zakończenie. Zaskakujące, poprowadzone bez
zbędnego akcentowania końcowej sytuacji, co uczyniło je naturalnym i wzmocniło
przekaz emocjonalny. I o ile Piratowi mocno chciało się po nim płakać, o tyle
Malkiema zaintrygowała kwestia ewentualnego związku Twojego pseudonimu z
przyczyną śmierci Georgiego („Czy Georgie pochorował się od azbestu? xD”).
Gratulujemy
Ci serdecznie i czekamy na kolejne owoce naszej współpracy! :3
Potwierdzam - przyprawiłaś mnie o chęć natychmiastowego i bezpardonowego umarcia, Asbestine. Za to masz ode mnie:
OdpowiedzUsuńhttp://cdn.ymaservices.com/editorial_service/media/images/000/062/816/compressed/autumn-cantdothings.gif?1411676464
Ale pisz nam więcej. Zdecydowanie. T.T
Um ;-;
OdpowiedzUsuńJejciu, to było takie oh i nagle bum.
OdpowiedzUsuńDziękuję za uwagę.
Awwww <3
OdpowiedzUsuńPo skończeniu czytania wyraziłam się cokolwiek niecenzuralnie, więc pozwól, że nie przytoczę, ale było naprawdę lekkie i... poruszające. Tak, to dobre słowo.
OdpowiedzUsuńBardzo podoba mi się, że w końcu ktoś napisał o kochającej się rodzinie. Obojętnie jak bardzo czasem ciężko jest nam dogadać się z bliskimi, to zawsze należy pamiętać, że to z nimi często przeżywamy najmilsze chwile. Ja potraktuję ten tekst, jako zachętę do spędzania większej ilości czasu z bliskimi, chociaż rodzina jest dla mnie już na tyle ważna, że naprawdę każdą wolną chwilę chętnie z nią spędzam.
OdpowiedzUsuńNie do końca wiem, dlaczego, ale jak już przeczytałem cały tekst, to w mojej głowie powstało tylko jedno pytanie (nie, nie pytanie o azbest). Mianowicie: czemu Georgie wybrał właśnie to zdjęcie, na którym jest małym dzieciaczkiem? Czy chodziło o dziadka, który nie doczekał do następnego zdjęcia?
Do tego Prozac mnie przyzwyczaił do polskich imion i nazw, przez co trochę mnie raziły te Sophie i Zacki.