wyzwanie: szary w ogródku
Ogród
mieni się barwami, a ja jestem szary. Czerwone róże kwitną na rabacie, tuż obok
malw tak ciemnych, że prawie czarnych, tuż obok żółtych oczu Wenery i tojeści.
Na trawniku niemożliwie wręcz zielonym złocą się mniszki, a to wszystko,
włącznie z dziewiczą lilią, wyrasta ponad mnie.
Ja
się tylko przyglądam otaczającemu mnie pięknu i zachwytom przechodzących w
pobliżu ludzi, z których żaden nie zaszczyca mnie choćby spojrzeniem, chyba że
przypadkowym, kiedy pochylają się by powąchać lilię. Nawet i to nie zdarza się
zbyt często. Z jakiegoś powodu ludzie sądzą, że wzrok przeszkadza im w odbiorze
zapachów, więc, gdy pochylają się nad rośliną, zamykają oczy, a ja za każdym
razie myślę, że ich doznania byłyby pełniejsze, gdyby tylko tego nie zrobili.
Ale
co ja wiem, ja jestem szary.
Mnie
i tak wszyscy ignorują, nie ma przecież na co patrzeć, chociaż zobaczyć można.
Raz
tylko spotkałem kogoś, kto to wiedział, kto mnie wtedy zobaczył i wziął część
mnie do ręki, a był to pewien staruszek, który mógłby być prorokiem. On jeden
rozumiał, że cała ta radosna feeria barw ode mnie pochodzi i do mnie wraca, on
jeden zachwycał się mną właśnie i to był moment szczęścia, które było niemal
tak wielkie jak następnego dnia, kiedy przyprowadził ze sobą małego chłopca.
Staruszek
usiadł wtedy na trawie i spokojnie czekał, aż dziecko zmęczy się radosnym
bieganiem od jednego kwiatka do drugiego. Trwało to chwilę, ale mężczyzna
przyglądał się tylko z cierpliwym uśmiechem, jak malec wącha po kolei każdy z
kolorów tęczy, wliczając te niepachnące.
Kiedy
chłopiec skończył, lekko zadarty nosek miał cały w brązowym liliowym pyłku, bo
wciąż i wciąż do tego kwiatu powracał. Oczu nie zamykał, co stwierdziłem z
zadowoleniem. Tak więc podszedł do starca i, kiedy ten oczyścił mu już twarz,
zapytał:
– No
i co, dziadziu? Co chciałeś mi tutaj pokazać?
–
Siadaj. – Dziadek poklepał trawę na miejscu obok siebie, które chłopczyk szybko
zajął.
–
Widziałeś te wszystkie kwiaty – zaczął stary i w odpowiedzi otrzymał kiwnięcie
głową. – Kolorem przypominają tę twoją plastelinę – jeszcze jedno kiwnięcie –
którą powinieneś czasem wydłubać zza paznokci. – Na tę ewidentną zaczepkę malec
nie zareagował. – Ale nie tylko tym. Jaki kolor powstanie, kiedy wymieszasz
wszystkie inne?
Chłopiec
zmarszczył brwi.
–
Taki… szary. – Słysząc to, zaśmiałem się w duchu z ekstatyczną wręcz radością.
Wiedziałem, do czego stary zmierza. – Ale kwiatów ze sobą nie wymieszasz –
dodał zaraz.
– Bo
z nimi sytuacja jest odwrotna. Kwiaty najpierw są ze sobą wymieszane, a potem
dopiero powstają ich kolory, które tak bardzo ci się spodobały. A wiesz, jak
nazywa się to, z czego powstały?
Brwi
pozostawały zmarszczone.
– Ziemia.
– Ja, szarość ziemi. – Gdyby nie ona, nie widziałbyś dziś tego wszystkiego. To
ona, łącząc się z niebem, tworzy te naziemną tęczę. Pamiętaj o tym – rzekł – i
doceń jej dar.
Tym
razem to chłopiec wziął mnie do ręki. Przyjrzał mi się i uśmiechnął radośnie.
Tak,
staruszek naprawdę mógłby być prorokiem.
Ale
miał inne zajęcie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz