stosowany w leczeniu zmęczenia szarą rzeczywistością

Zapraszamy do współpracy autorów zainteresowanych publikacją swoich tekstów na blogu. Jednocześnie zastrzegamy sobie prawo do selekcji nadesłanych utworów oraz ich korekty i redakcji (zatwierdzonych przed premierą przez autora).
eprozac.blogspot@gmail.com

Goście: Malkiem #2

wyzwanie: nadzieja

Czym właściwie jest nadzieja?
Myślałem, wsłuchując się w rozbrzmiewający między skałami świst wiatru. Otworzyłem oczy, chociaż właściwie nie musiałem tego robić. Monotonia górskiego krajobrazu już dawno wypaliła mi się ogniem po wewnętrznej stronie czaszki. Cóż za ironia, że spotkało to akurat mnie.
Po tylu milleniach uwięzienia powinienem dawno zatracić się w swoich cierpieniach i stać się czymś gorszym od zwierzęcia, które przynajmniej ma jakiś cel. Tak się jednak nie stało.

Może dlatego, że moje życie właściwie się skończyło, kiedy przykuto mnie potężnymi łańcuchami do zbocza góry. Prawdę mówiąc, wcale nie nienawidziłem sprawcy mojego nieszczęścia. Przez pierwsze stulecia głośno przeklinałem swojego kuzyna każdego dnia, gdy tylko tortury rozpoczynały się na nowo. Kiedyś wydawało mi się, że darzę go szczerą nienawiścią.
Myślę jednak, że tak nie było. Nie miałem prawdziwych powodów.
Nie ukarał mnie z powodu żadnej osobistej urazy ani nawet po to, abym żałował swojego uczynku. Nigdy nie pożałuję i dobrze o tym wiedział. Nie. On po prostu musiał to zrobić. Nikomu nie mógł ujść bezkarnie sprzeciw wobec Króla. Pokuta musiała być naprawdę straszliwa, aby żadna z żyjących istot nie poważyła się na to po raz kolejny.
Co z tego, że okazało się to bezsensowne? Władca nie mógł tak po prostu zmienić postanowienia.
Mam nadzieję, że choć czasem myśli o tym, co mi zrobił.
Nadzieja. Czym ona jest? Na pewno uczuciem. Na pewno pozytywnym. Możliwością zrobienia czegoś, co się chce? Chęcią odnalezienia szczęścia? Głupotą, która pojawiła się, aby ludzie lepiej się czuli? Próbą pomocy samemu sobie? Może wszystkim naraz? Mimo niekończących się eonów rozmyślań, nadal nie wiedziałem. Z pewnością przynosiła spokój.
Mimo że moje życie było niekończącą się agonią, nie straciłem nadziei. Oczywiście nie była to nadzieja na odzyskanie wolności czy chociażby poprawę mego losu. To była nadzieja na to, że ludzie wciąż będą się rozwijać, jak do tej pory.
Moi krewni mogli zasłużyć na mą wściekłość jedynie traktowaniem ludzi w tak okrutny sposób. Ludzie bowiem zawsze byli od nich zależni. Na szczęście jednak przez ostatnie dwa tysiąclecia bogowie odsunęli się od śmiertelnych. Pozwoliło to na coraz większy postęp technologiczny. Z tego byłem zadowolony. Lecz oddalenie od natury spowodowało, że przestawali rozumieć świat. Najstarsze informacje były najlepsze i najprawdziwsze. Poza tym, zaczęli postrzegać bogów, a nawet mnie, jako prymitywne personifikacje sił natury i losu.
Wiedziałem o tym wszystkim, ponieważ obserwowałem ich ze szczytów gór Kaukazu. Potrafiłem też utrzymywać kontakt mentalny z moimi dziećmi. One pewnie nazwałyby to czytaniem w myślach. Z rosnącym smutkiem patrzyłem jak umysły większości społeczeństwa zasnuwają się gęstą mgłą oparów głupoty i ignorancji.
Pamiętam, kiedy ulepiłem ich z gliny. Byli wówczas tak niewinni, tak bezbronni. Zaśmiałem się w duchu, przypominając sobie ogromne konflikty zbrojne ostatnich lat. Może i niektórzy pozostali bezbronni, ale z pewnością nie niewinni. Już nie. Wyniszczają, zabijają się nawzajem.
Muszą jakoś zmniejszyć przeludnienie, pomyślałem cynicznie.
Czasem sam byłem przerażony jakie zmiany zaszły w moim światopoglądzie przez tysiąclecia osamotnienia, podczas gdy oglądałem umysły ludzi – dobrych i złych, okrutnych i wspaniałomyślnych…


* * *
Pierwszą próbą ukarania mnie była feralna puszka tej stworzonej na zgubę ludzkości kobiety.
Pewnej nocy pojawiła się przed moim domem, ot tak, po prostu, z naczyniem w dłoni. Mimo jej nieustannego szlochu i nieziemskiej urody, nawet nie otworzyłem drzwi. Wiedziałem, że to pułapka. Żywa pułapka, ale wciąż pułapka.
Każdy wybór byłby lepszy niż ten, którego dokonałem. Mogłem wyjść, pojąć ją za żonę, tak jak chcieli, i nie pozwolić jej na otwarcie tego przeklętego pojemnika. Mogłem wyjść, zabrać jej pitos i schować w bezpiecznym miejscu. Mogłem też ją zabić.
Zamiast tego musiałem postąpić jak ostatni idiota. Nie zrobiłem nic. Zostawiłem ją pod drzwiami, żeby odnalazł ją ten dureń, mój brat. Przez niego na nowonarodzonych spadły wszelkie nieszczęścia – demony, choroby i zarazy, wszystkie cienie człowieczeństwa.
Oczywiście ta para największych głupców w dziejach całego naszego pięknego uniwersum musiała otworzyć tę nieszczęsną puszkę. Nie potrafiłem nawet się na nich wściec, choć próbowałem. Och, na Styks, jak bardzo próbowałem. To było jak wrzeszczenie na dzieci. Głupie małe dzieci, które zrobiły coś, czego i tak nie są w stanie zrozumieć i czego nie sposób im wytłumaczyć. Przez ich głupotę niezliczone rzesze ludzi zginęły, a jeszcze więcej cierpiało, może nawet równie mocno jak ja.
W puszce pozostała tylko Elpida, duch nadziei. Ale ona nie mogła opuścić ludzkości z własnej woli. Sama nie odchodzi, trzeba ją porzucić.
Uśmiechnąłem się złośliwie, myśląc o innej sytuacji – o dniu, w którym dolałem oliwy do ognia.
Oszukałem wówczas Króla podczas ustalania, która część zwierzęcia powinna być przeznaczona na ofiarę dla bogów. Nie mógł mi nic zrobić, ale był naprawdę wściekły. Nie przestałem gościć na królewskich ucztach, ale atmosfera stawała się coraz chłodniejsza. Krewni zapraszali mnie tylko z grzeczności.
Tym razem zdecydowanie przesadziłem. Mówiłem już jednak, że nie żałuję. Moim dzieciom wiodło się coraz gorzej. Ledwo dawały sobie radę z drapieżnymi zwierzętami, a co dopiero z demonami i chorobami. Wszystkim groziła śmierć.
Dlatego właśnie ukradłem bogom ogień. To było najlepsze, co zrobiłem w całym moim długim życiu.
Byłem Pierwszym Bohaterem. I jestem z tego dumny.
Zamknąłem oczy, z których powoli pociekły łzy wzruszenia. To było jedno z niewielu wspomnień wciąż wywołujących u mnie jakiekolwiek uczucia. Przez większość czasu byłem bowiem wyprany z wszelkich emocji.
Ludzie dostali ode mnie ogień i nic nie było w stanie tego zmienić. Przez pewien czas byłem szczęśliwy, patrząc jak wzrastają w siłę i przeciwstawiają się złemu losowi. Wydawało mi się, że czas ten trwał niesamowicie długo, ale był tylko niewielkim ułamkiem wieczności spędzonej na skalnej ścianie.
A potem bóg niebios się dowiedział. Tym też się nie martwiłem, przecież nigdy wcześniej nic mi nie zrobił. Na Styks, jaki ja byłem głupi! To i tak niczego nie zmieniało. Gdybym był wówczas mądrzejszy, tylko plamiłbym strachem najwspanialsze karty moich wspomnień.
Pamiętam sąd nade mną, jakby to było raptem tysiąclecie temu.
– Zeusie, synu Kronosa – wyrzekłem sztywno wyprostowany. Moja duma nie pozwoliła mi nawet na lekki pochylenie głowy.
Król bogów wypowiedział moje imię powoli, z namaszczeniem. W jego głosie nie pobrzmiewała nawet najmniejsza iskierka złości, a w jego oczach błyszczał tylko i wyłącznie smutek.
Pozostali bogowie byli w różnych nastrojach – Ares z pogardą wymalowaną na surowej twarzy, Afrodyta, zupełnie niezainteresowana, Dionizos z policzkami zaczerwienionymi od wina i pijackim uśmiechem… Hestia, wpatrująca się we mnie z szacunkiem, ale i pewną dozą złości. Cóż, to w końcu jej ogień ukradłem. Nawet jeśli zawsze darzyła mnie sympatią, to teraz miała prawo się wściekać. Ale była też Atena, mądra pani, patrząca smutnym wzrokiem. To ona zaniepokoiła dzieciaka, jakim wówczas byłem, mimo że starszy od nich wszystkich.
– Zostajesz oskarżony o dwukrotny sprzeciw wobec jedynej i prawowitej boskiej władzy – mówił dalej Zeus, cicho i wolno. – Czy masz coś na swoją obronę?
– Zrobiłem to dla dobra tego świata i moich dzieci – stwierdziłem krótko.
– Czy ktoś ma pytania?
Przez chwilę Rada Olimpijska wypytywała mnie o różne rzeczy. Czym się kierowałem, tworząc śmiertelnych? Czy pierwsza kara nie nauczyła mnie pokory? Odpowiadałem spokojnie i zgodnie z prawdą. Po pewnym czasie pytania do mnie się skończyły, a wszyscy Olimpijczycy odeszli na naradę.
Wrócili po niemal niezauważalnej dla mnie chwili, żeby ogłosić swój wyrok. Teraz nawet oczy otumanionego winem Dionizosa patrzyły w moją stronę ze współczuciem. Tylko na twarzy boga wojny wciąż pozostawał ten sam pogardliwy wyraz, co na początku rozprawy.
Czułem rosnący niepokój. Na co zostałem skazany? Czy przetrwam? Miałem szczerą nadzieję, że nie wyślą mnie do Tartaru. Elpida wciąż pozostawała przy mnie.
– Zostałeś skazany na przykucie do skalnej ściany, wysoko w górach Kaukazu – odetchnąłem z ulgą, ale to jeszcze nie był koniec. – Mój orzeł będzie codziennie przylatywał, aby wydziobywać twoją wątrobę – zesztywniałem, patrząc na kuzyna. – Kara będzie trwała do odwołania. Będziesz tam wisiał póki morza nie wyschną, góry nie zmienią się w piasek, a lądy w pustynie.
Nie miałem złudzeń.
Wówczas wściekłość przesłaniała każdą moją myśl. Moje rozumowanie wyglądało mniej więcej tak: ci krótkowzroczni bogowie chcą się mnie pozbyć. Nawet nie próbowali okazać mi wdzięczności! A powinni! Przecież pomogłem im w wojnie tytanów. Dla nich sprzeciwiłem się prawowitemu władcy, który na dodatek był moim wujem! To ja przewidziałem ich zwycięstwo i, jako jeden z nielicznych tytanów, stanąłem po ich stronie.
– Przykro mi – dodał Zeus. – Twoja kara rozpocznie się jutro. Możesz odejść… kuzynie.
Przełykając złość, odwróciłem się i ruszyłem z dumnie uniesioną głową w kierunku wyjścia. Opuszczając Olimp, wychwyciłem jeszcze z tłumu zgromadzonych bóstw zaciekawione spojrzenie Pana, bożka dzikiej natury. Dopiero niedawno dowiedziałem się, że to jemu wyrządziłem największą krzywdę swoimi uczynkami.

* * *
Czym jest nadzieja? Nadzieja jest oczekiwaniem, ukojeniem, radością z czegoś, co się jeszcze nie wydarzyło, ale może. Nawet nie musi móc.
– Jam jest Prometeusz! – wrzasnąłem do nadlatującego orła, uśmiechając się pogardliwym grymasem szaleńca. – Ojciec Rodu Ludzkiego! Pan Płomieni! Pierwszy Bohater! Złodziej Ognia! Potężny Tytan! – wrzeszczałem dalej, czując jak Elpida roznieca w moim sercu gigantyczną pożogę.
Tego dnia orzeł odleciał wcześniej niż zazwyczaj. Już od dawna jego zabiegi nie wywoływały we mnie żadnej reakcji. Żadnego grymasu, żadnego jęku. Uśmiech poszerzał się i stawał coraz bardziej pogardliwy z każdym uderzeniem potężnego dzioba.
Skłamałem. Wcale nie straciłem nadziei na uwolnienie. Ona tylko ukryła się we mnie tak głęboko, że w końcu sam siebie przekonałem o jej odrzuceniu.
Elpida ponoć zawsze umiera ostatnia.
I słusznie.
Moje życie jeszcze się nie skończyło.
I będzie trwać.

 ###
Recenzja

W bardzo ciekawy sposób podszedłeś do tematu. Mogliśmy spodziewać się łzawych historii o raku zdiagnozowanym u matki albo o dziecku, które zaklinowało się w szybie wentylacyjnym i ma nadzieję, że jakiś dorosły wkrótce znajdzie je i zabierze do mamy i taty. Ale Ty postanowiłeś opisać nadzieję w miejscu, gdzie wcale nie powinno jej być. Bardzo sprytne posunięcie. Ulepiłeś Prometeusza umiejętnie, bo potrafiłeś zachować równowagę między szaleństwem i zniechęceniem. Prometeusz jest zawsze opisywany jako dobry i mądry bóg, który lubuje się w sprawiedliwości. Bardzo spodobało nam się, że pozwoliłeś mu pozostać sobą i znieść karę z godnością. 
Dobrze też, że Prometeusz przyznał się do swojej złości na początku i swojej niechęci po tak wielu latach udręki. Najbardziej wartościowe są chyba jego przemyślenia na temat zmian, jakie zaszły w ludziach. Jednak według nas do tekstu nie do końca pasuje scena sądu. Oczywiście, dobrze że o niej wspomniałeś, jednak skoro chciałeś podkreślić tę scenę (bo to sugeruje bardziej szczegółowe opisanie, jak sąd przebiegał), powinieneś może bardziej ją rozpisać. Jeśli nie całą, to jej decydujący fragment. Atena albo Hestia mogłyby coś powiedzieć. Sąd wyłamuje się też stylistycznie. 
Poza tym, Zeus wydał nam się zupełnie „niezeusowy” ze swoją pobłażliwością i smutkiem z powodu wysłania kogoś na wygnanie. W mitologii zwykle przedstawiano go jako popędliwego i dumnego. Oczywiście miałeś pełne prawo pomieszać mu nieco w głowie. 
Jako Kruk pochwalę przede wszystkim fragment: „Monotonia górskiego krajobrazu już dawno wypaliła mi się ogniem po wewnętrznej stronie czaszki” oraz „Ale ona nie mogła opuścić ludzkości z własnej woli. Sama nie odchodzi, trzeba ją porzucić”. No i klamra kompozycyjna. W końcu nie łatwo jest odpowiedzieć na pytanie, czym jest nadzieja. 
Jako Kalka zgadzam się z Krukiem i dodaję od siebie fragment: „Ona tylko ukryła się we mnie tak głęboko, że w końcu sam siebie przekonałem o jej odrzuceniu”.
Chociaż jako Pirat powinnam raczej być zwolenniczką (powszechnego u nas zresztą) chaosu, to najbardziej podoba mi się chyba właśnie uporządkowanie Twojego opowiadania: wszystko jest jasne i składne, od fabuły po odniesienia mitologiczne. Dołączam się również do pochwały klamry kompozycyjnej, a z fragmentów dodam: „Myślę jednak, że tak nie było. Nie miałem prawdziwych powodów” oraz „Elpida wciąż pozostawała przy mnie” (dodatkowo zostałam oficjalną fanką słowa „eony”).

10 komentarzy:

  1. Jako Dosia uważam że to urocze że Prometeusz uważał się za ojca ludzkości, może to nie fair z mojej strony ale uważam że mężczyźni z instynktem macierzyńskim są conajmniej uroczy i trzeba ich szanować bo przychodzi taki moment w życiu każdej kobiety gdy staje się to istotne (mam nadzieję że mój mężczyzna tego nie przeczyta). Malkiem(ie? - bo z recenzji wnioskuję że jesteś chłopcem/panem), zacnie wybrnąłeś. Jak zobaczyłam nadzieje to myślałam jak dziewczyny "o boże będzie o umierających dzieciach". Trochę mi brakuje tych umierających dzieci. Tylko nie piszcie o umierających dzieciach. Miało być pozytywnie i optymistycznie albowiem. Czy coś.

    OdpowiedzUsuń
  2. Ja natomiast ani przez moment nie pomyślałem o umierających dzieciach. XD Myślałem, że Kruk i dziewczyny żartują. Instynkt macierzyński? Hmm... Chyba można tak to nazwać. Prometeusz w ogóle w mitologii taki był, znaczy stworzył ludzi i był dla nich dobry. Tak, jestem chłopcem/panem.

    OdpowiedzUsuń
  3. zajebiste. tylko tyle mi do głowy przychodzi.

    OdpowiedzUsuń
  4. Jako, że uwielbiam mitologię, polubiłam tekst bardzo, bardzo mocno. Podoba mi się ten Twój Prometeusz, który dalej ma nadzieję, ale wie też, że nie powinien jej już mieć. Ogółem podejście do tematu ciekawe i oryginalne, ale trafne: to przecież tam Nadzieja się zaczęła, prawda? Przyznam trochę racji ekipie Prozaca - coś tam w sądzie zgrzytnęło. Ale podobała mi się pogarda Aresa. A jak napisałeś o tym kompletnym niezainteresowaniu ze strony Afrodyty, to wyobraziłam sobie tych wszystkich bogów wpatrujących się w Prometeusza i... Afrodytę malującą sobie spokojnie paznokcie. Na czerwono.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ćśśś... wcale sobie nie wyobraziłem przy Afrodycie tego samego... Nie, nie...
      Tak, mitologia twierdzi, że tam się nadzieja zaczęła. A wgl w pierwszej wersji miałem rekcje wszystkich bogów (trzynastu, bo nie mogłem się zdecydować Hestia czy Dionizos), ale było to trochę bezcelowe.

      Usuń
    2. Możnaby dorzucić Hermesa, który zajętej rozprawą Hestii, próbuje gwizdnąć kolczyki czy coś :D

      Usuń
    3. To ciekawy pomysł :) Następnym razem o czymś takim pomyślę.

      Usuń
  5. Super, naprawdę świetny tekst. Chciałbym czytać coś takiego na lekcjach zamiast normalnej mitologii. Tylko trochę źle się czyta na tym tle.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dla ciebie wszystko, Anonimie ^^ Też myśleliśmy o zmianie tła, czekaliśmy tylko na opinię kogoś z zewnątrz. A co do tekstu - mam nadzieję, że ten tekst wejdzie kiedyś do kanonu lektur tuż obok mitologii, bo jest świetny :D ~Stonka

      Usuń
    2. Dziękuję za wszystkie tak pozytywne komentarze. Czuję się dumny,choć wg. mnie to nie jest tak dobre. No, serio, Stonko, kanon lektur... Będę szczęśliwy, jeśli w ogóle cokolwiek w życiu wydam XD

      Usuń

© Agata | WS | x x.