wyzwanie:
gobliny w starożytnym Egipcie
– Nie istniejecie – stwierdził
kategorycznie najwyższy kapłan boga Ra. – Nikt nie pamięta żadnej opowieści o istotach podobnych do was.
Goblin przewrócił oczami, słysząc to, co
starzec powtarzał mu codziennie od co najmniej trzech miesięcy, odkąd dowiedział
się o bytujących tutaj stworzeniach. Wydawał się mieć nadzieję, że jeśli
wystarczająco wiele razy coś powie, automatycznie stanie się to prawdą. Goblin
wiedział, że było to absolutną głupotą, skrzywił się więc, czego arcykapłan
widzieć nie mógł, ponieważ był ślepy. A nawet gdyby nie był, zapewne nie
zauważyłby subtelnej zmiany na brzydkiej gobliniej twarzy.
Ślepota arcykapłana nastręczała dodatkowych problemów, z których największym
było jego całkowite przekonanie, że istoty, z którymi rozmawia, nie są niczym
więcej jak tylko głosami. Oczywiście, inni Egipcjanie wielokrotnie wyjaśniali
mu jego pomyłkę, jednak wówczas tylko
bardziej się upierał. Nazywał własną ślepotę „łaską bogów”.
– Skoro nie istniejemy – spróbował po
raz enty racjonalnie wytłumaczyć kapłanowi jego błąd – to z kim rozmawiasz?
– Bogowie wystawiają nas wszystkich na
próbę – powtórzył, także po raz niewiadomo który, starzec, jedną ręką opierając
się na ogromnym, sękatym kiju, który
służył mu za laskę, a drugą o ramię nowicjusza, który wtedy właśnie się
odezwał.
– P–panie… – zająknął się. – J–jestem
pewien, że ta… istota tutaj stoi.
– Nie stoi, młodzieńcze! – uniósł się
arcykapłan. – Bogowie ukarzą cię kiedyś za głupotę! – zagrzmiał. – Te... kreatury
– niemal wypluł to słowo – wkrótce znikną. – stwierdził zdecydowanie.
W tym czasie goblin przyglądał się
chłopcu z zainteresowaniem. Chłopak wydawał się o wiele mądrzejszy od swego
mistrza. Goblin miał szczerą nadzieję, że młodzieniec nie zgłupieje pod wpływem
starca. Na szczęście, szanse na to były raczej marne. Arcykapłan, mimo że
zachował pozory siły, stał już właściwie nad grobem.
– Mistrzu, wybacz mój brak szacunku… –
próbował dalej chłopak, ale starzec znów mu przerwał:
– Nie wybaczę! – huknął.
– …ale stoisz właśnie, panie, w budynku, który został stworzony przez
pobratymców naszego rozmówcy.
– Co to ma do rzeczy? – zdziwił się
kapłan.
– Gdyby oni byli tylko wytworem naszej
wyobraźni, to ten budynek również…
– Piramida – wtrącił uważnie
przysłuchujący się goblin.
– Tak, piramida również by nie istniała
– kontynuował. – A co za tym idzie, wisielibyśmy w powietrzu kilkadziesiąt stóp
nad ziemią…
– Dość tego, chłopcze – powiedział
starzec już spokojniej, znać było po nim zmęczenie. – Pójdę dzisiaj do faraona,
doradzę mu, żeby spalił to gniazdo zarazy – powiedział jakby do siebie. – Zaprowadź
mnie do świątyni, młodzieńcze – dodał, po czym mruknął do goblina – Żegnaj,
demonie.
Wyszedł, stukając laską i szurając
nogami.
Nowicjusz jeszcze przez chwilę patrzył
przez ramię.
Goblin westchnął. Wiedział, że nie może
ryzykować życia całego swego narodu, zamieszkującego nowo wybudowane piramidy i
groty w miejscu, które tysiące lat później nazwano Doliną Królów.
Faraon zawsze słuchał arcykapłana.
Będzie słuchał też, gdy zostanie nim ten chłopak.
Kiedy goblin przesypywał biały proszek z
jednej dłoni na drugą, miał świadomość, że będzie miał wyrzuty sumienia.
Starzec nie był złym człowiekiem.
Nie zasługiwał na śmierć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz